W oczekiwaniu na ostatnią kolejkę Ligii angielskiej zabieram się za pisanie relacji z ostatniego wypadu do Wielkiej Fatry, który miał miejsce podczas długiego majowego weekendu. Tym razem myślałem, że przechytrzę wszystkich i wziąłem sobie w środę pół dnia urlopu (w nowej pracy mam taką możliwość). Po 13 pojechałem po Patrycję, ale już jadąc przez miasto wiedziałem, że mój pomysł nie był szczególnie odkrywczy. Skończyło się jak zawsze, czyli 3 godziny kluczenia po Krakowie, by wreszcie opuścić miasto. Co działo się wtedy na Zakopiance chyba wszyscy się domyślacie. Sytuacja była o tyle niepokojąca, że tradycyjnie jechaliśmy „w ciemno” a z Krakowa do Liptowskich Rewucz, które wybraliśmy na swoją bazę jest ok. 200 km. Koło 17:30 wreszcie opuszczamy znienawidzoną Zakopiankę i skręcamy na Bielsko. Wybieramy dłuższą drogę do Chyżnego (przez Sułkowice, Maków Podh., Zawoję i Zubrzycę), ale tam przynajmniej jest szansa na płynną jazdę. Droga przez Sułkowice jest formalnie zamknięta ale można przejechać, objeżdżając wyłączone z ruchu odcinki. Ruch był umiarkowany, wiec jechaliśmy w miarę szybko. Niestety tuż przed Krowiarkami moja wypasiona fura (CC 900) pokazała rogi. Temperatura silnika podniosła się do 110 st C a spad machy poszły dymy. Było po 19, a my stanęliśmy przed trudnym wyborem – czy poszukać czegoś w Zawoi czy dolać płynu chłodniczego i kontynuować kurs na Liptowskie Rewucze. Nie bez wątpliwości wybraliśmy jednak drugą opcję. Przy długim zjeździe do Zubrzycy temperatura się unormowała, ale niestety straciliśmy znowu trochę czasu i wciąż byliśmy w Polsce. Nie wspomnę już o półfinale Ligii Mistrzów Chelsea – Liverpool, który bardzo chciałem obejrzeć już na kwaterze. Na szczęście po przekroczeniu granicy w Chyżnem nie mieliśmy już żadnych przygód. Jak wiadomo drogi u naszych południowych sąsiadów są o 2 klasy lepsze jak u nas, wiec robiłem co mogłem by nadrobić stracony czas (oczywiście w ramach rozsądku i w ramach posiadanych KM). Jak ktoś będzie się wybierał w tamte rejony to podaję w skrócie jak tam dotrzeć. Droga w zasadzie prosta i intuicyjna. Jedzie się przez Trstenę, Twardoszyn, Dolny Kubin (w zasadzie zostaje on z boku po prawej stronie), Rużomberok (tu przejeżdża się przez centrum, ale to nawet dobrze, bo można przy okazji zrobić zakupy w tamtejszych supermarketach. Z Rużomberoku kierujemy się drogą na Bańską Bystrzycę i w miejscowości Liptowska Osada skręcamy w prawo na Lipowskie Rewucze. Ten odcinek przejeżdżaliśmy już w półmroku, a jak zaczęliśmy szukać kwatery było już zupełnie ciemno. O dziwo w pierwszych miejscach, w których pytałem o noclegi wszystkie miejsca były pozajmowane. W końcu jednak trafiliśmy do kobiety, która zaoferowała noclegi po 200 koron. Pokoje były jednak w innym domu do którego należało przejechać jeszcze kilka kilometrów. Nie był to żaden problem. Po obejrzeniu domu nie mieliśmy wątpliwości – znowu spadliśmy na 4 łapy. Duży dom (2 kondygnacje mieszkalne + poddasze), ogrodzony, sporo miejsca do parkowania, przygotowane miejsce i drzewo na ognisko, a wszystko to w cenie noclegów. Duża i wyposażona kuchnia, a w pokoju obok pudło telewizyjne. Kobieta dała nam wolną rękę jeśli chodzi o wybór pokoju, zostawiła nam klucze i się pożegnała. Cały dom tylko dla siebie. Tak jeszcze chyba nigdy nie było
. Włączyłem szybko TV – 15 minuta meczu i na szczęście wciąż 0 : 0.
Byłem za Liverpoolem, ale z drugiej strony niech Chelsea wreszcie zagra w tym finale – w końcu dobijają się do niego od kilku lat. Dla Liverpoolu to chleb powszedni.
Tak wyglądał nasz dom i jego otoczenie. Zdjęcia robiłem w niedzielę, ale Wam zaprezentuję jako pierwsze.
A to wizytówka Liptowskich Rewucz - ciężarówki, których jest tam całe mnóstwo.
Co ciekawe wszystkie one są sprawne, a wyglądają jak wyrwane żywcem z lat 60-tych, albo i nawet z okresu II-ej wojny światowej.
W czwartek rano dojechali do nas znajomi z Krakowa (Aśka z Wojtkiem). Szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy na pierwszą z zaplanowanych przez nas tras. Pogoda była przyzwoita, choć było pochmurno. Okazało się, że lokalizacja naszej kwatery ma jeszcze jeden plus. Szlaki turystyczne zaczynają się raptem 400 – 500 m od niej. Niestety Patrycja nie czuła się najlepiej (objawy zapalenia oskrzeli – jak się potem okazało nie leczona alergia) ale przez cały czas walczyła z sobą by jednak przejść i zobaczyć jak najwięcej.
Pierwszego dnia chcieliśmy wejść na Borisov (1509 m n.pm.), ale tempo mieliśmy dosyć żółwie. W końcu to dopiero początek sezonu i pierwszy dzień chodzenia, więc bez szaleństw. Po drodze uzupełnialiśmy energię jak mogliśmy
.
A teraz już to co widać dookoła jak wychodzi się na Przełęcz Płaskiej.
I tak dotarliśmy na Przełęcz pod Płaską (Sedlo Ploskej)
Stamtąd na szczyt Ploskej 1532 m n.p.m. (Płaskiej – przynajmniej ja tak sobie to tłumaczę – kształt nie pozostawia złudzeń) to już bardzo niedaleko. Raptem 30 minut dosyć męczącego podejścia, bo grzęźliśmy w dość grubych tutaj pozostałościach śniegu.
Przed bardzo obszernym i płaskim wierzchołkiem już tylko sucha trawa i niezliczone ilości krokusów.
Na szczycie znajduje się grób słowackiego żołnierza (piękne miejsce na pochówek). Też bym tak chciał kiedyś.
Niestety wiatr wiał okrutnie, więc czapka i rękawiczki okazały się praktycznie niezbędne. Do tego zniżył się pułap chmur, ale kilka fotek udało się pstryknąć. Oto Borisov, na który już nie zdołaliśmy dotrzeć.
A to rejon Suchego Wierchu i Ostredoka (cele na kolejny dzień)
Niesamowitą, rozległą halą zeszliśmy na przełęcz Koniarki – tak wygląda Płaska z tej przełęczy.
Następnie Zieloną Doliną (o tej porze roku bardziej żółtą) wróciliśmy do bazy wypadowej. Ze zdumieniem obserwowaliśmy poczynania Bayernu, który dostał od Zenitha 4:0.
Na piątek zaplanowaliśmy zdobycie najwyższego szczytu Wielkiej Fatry (Ostredoka – 1592 m n.p.m.) i Kirżnej (1574 m n.p.m.).
Niestety Patrycja nie czuła się najlepiej i na zasadniczą trasę wyruszyliśmy w trójkę.
Pogoda była znacznie lepsza niż w czwartek. Wyszliśmy o 8 bo przed nami była trasa na jakieś 10 godzin, wliczając w to odpoczynki.
Już z dolinki było widać nasz pierwszy cel na ten dzień – Kriżną.
Szlak okazał się być całkiem wymagający i męczący. Momentami wiódł bardzo wąską ścieżynką nad przepływającym w dole potokiem.
Widoki po drodze na Rybowską Przełęcz wspaniałe. Niskie Tatry i Góry Choczanskie (przynajmniej tak mi się wydaje):
Przed przełęczą niesamowite bloki śniegu:
i krokusy, które tym razem postanowiłem uwiecznić z bliska:
Rybowska Przełęcz, na którą wejście kosztowało trochę wysiłku okazała się miejscem bardzo przestronnym, z którego wiele widać.
Teraz przed nami był odcinek szlaku na tzw. zapalenie płuc. Prosto na krechę i stromo pod gorę. Można to porównać do podejścia na Baranec, Kralową Holę czy Kończysty Wierch od strony słowackiej. Trochę potu tam wylaliśmy, ale zwieńczeniem tego trudu było zdobycie Kriżnej. Stąd na Ostredok wiedzie już szlak graniowy z rozległymi widokami na obydwie strony. Ponoć z Kriżnej przy dobrej pogodzie widać 2/3 Słowacji. Łagodna graniówka na Ostredok wygląda stąd następująco:
Wstyd się przyznać, ale nie byłem nigdy w Bieszczadach, a pewnie rozległe hale Wielkiej Fatry przypominają nieco bieszczadzkie połoniny.
O 13:30 meldujemy się na Ostredoku. O dziwo w przeciwieństwie do dnia wczorajszego ludzi jest sporo. Większość to zorganizowane grupy z Polski.
Oto kilka zdjęć zrobionych z „dachu” Wielkiej Fatry:
Z Ostredoka ruszamy na przełęcz Koniarki, którą zaliczyliśmy już wczoraj schodząc z Płaskiej. Odcinek tego szlaku tylko pozornie jest krótki. A może dłużył się dlatego, że było na nim mnóstwo mokrego śniegu, który uciekał spod nóg. Widać Borisov a w tle ośnieżone szczyty Małej Fatry.
Z przełęczy znów podziwiamy Borisov, który dzisiaj jest widoczny jak na dłoni.
Widoki na inne świata strony są nie gorsze.
Zejście już bez historii, bo powielaliśmy szlak z wczoraj. To była wspaniała wycieczka. Szkoda tylko, że Patrycja nie mogła pójść z nami ;(. Jak wracaliśmy miałem wrażenie, że widziałem kogoś z forumowiczów koło knajpy w Liptowskich Rewuczach, ale może mi się tylko zdawało.
Wieczorem ognisko, kiełbaska i piwo czyli majowy weekend pełną gębą.
W sobotę niestety od rana wisiały ciężkie chmury. Marzył mi się Rakytov (1567 m n.p.m.), leżący trochę na uboczu, ale wiedziałem, że będzie ciężko ten cel osiągnąć. Ale przynajmniej próbę postanowiliśmy podjąć. Podjechaliśmy samochodem do ujścia Doliny Ciepłego Potoku.
Oto rzeczony Rakytov. Jak widać po godzinie na zdjęciu nie spieszyliśmy się zbytnio tego dnia.
Po ok. godzinie marszu usiedliśmy na małe co nieco (Corgon, Kelt, Nikolaus) i tak zakończyła się nasza wyprawa na Rakytov
. W dodatku później zaczęło już regularnie padać.
W drodze powrotnej zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć.
Następnie udaliśmy się do Liptowskiej Osady – jedni na wyprażany ser, drudzy na bryndzowe haluszki. W Liptowskich Rewuczach są raczej knajpy niż restauracje.
I to w zasadzie tyle jeśli chodzi o górską relację. Wojtek z Aśką wyjechali w sobotę wieczorem, a my z Patrycją zostaliśmy do niedzieli. Powrót do domu trochę nam zajął, mimo że jechaliśmy bocznymi drogami. Inni kierowcy najwyraźniej też wykazali się inwencją w tej kwestii.
Podsumowując - Wielka Fatra to pasmo piękne i stosunkowo dzikie. Każdy, kto kocha góry wcześniej czy później tu trafi. Ci co teraz biegają po Tatrach pewnie dopiero na emeryturze, ale jestem przekonany, że tu dotrą. Nie ma tutaj drabinek, przepaści, łańcuchów ale jest niesamowity duch gór i poczucie bliskości z naturą. Szczyty Wielkiej Fatry mimo iż niewysokie (przynajmniej w porównaniu z Tatrami) są naprawdę wybitne i można je z daleka rozpoznać. Niektóre podejścia są wymagające kondycyjnie, ale nietrudne technicznie, co powoduje, że można tu się wybrać całą rodziną, nawet z małymi dziećmi. Liptowskie Rewucze leżą jakby na końcu świata, z dala od cywilizacji.
I jest jeszcze jedna zaleta tego miejsca. Nie musicie się obawiać tłoku na tamtejszych szlakach, co czasem może się przytrafić w Słowackim Raju czy w Małej Fatrze – szczególnie w rejonie Rozsutców, że o Tatrach – zwłaszcza polskich już nie wspomnę. Jak nie będziecie mieli pomysłu na kilkudniowy wyjazd w góry polecam Wielka Fatrę. Na pewno warto !
Pozdrawiam
Wojtek (carcass)