No to teraz moja relacja z Monokliny Przedtatrzańskiej
Dzień pierwszy, czyli piątek 8 luty:
Przyjeżdżam do Kuźnic. Pogoda tradycyjnie paskudna. Droga przez Boczań na Halę Gąsienicową w padającym mokrym śniegu i mgle. Pocieszam się tym, że tym razem nie ma przynajmniej halnego.
Nawet nie wstępuję do Murowańca tylko idę szybko nad Czarny Staw. Kiedy tam docieram mgła jest tak gęsta, że stojąc nad brzegiem nie widzę stawu
Kanapeczka i ruszam na Karb. Mam trochę problemy z orientacją w tej mgle. Po chwili znajduję jednak jakieś na wpół przysypane ślady i idę w górę żlebem. Chociaż do końca nie jestem pewien czy to właściwa droga na Karb.
Widoki są piękne
Śniegu jest dosyć dużo i trzeba przecierać. Miejscami powyżej kolan. Robi się coraz bardziej stromo i idzie sie gorzej. Idę sam, ale słyszę jakieś głosy z dołu. Mam nadzieję, że mnie dogonią i pójdą przodem, bo już się trochę zmęczyłem.
Na jakieś 2-3 minuty trochę się przejaśnia. Widzę Przełęcz Karb i jakąś grupkę turystów na niej. Już niedaleko. W końcu docieram na przełęcz, a tuż za mną trójka idąca z Czarnego Stawu:
I znowu wszystko osnuwa gęsta mgła.
Na Kościelec idę jako pierwszy. Na szczęście nie trzeba torować w śniegu.
Idzie się niezbyt przyjemnie. Nic nie widać. Nie wiem zupełnie w którym miejscu podejścia jestem. Idę po przysypanych śladach. Wszystko wygląda zupełnie obco. Brakuje jakiegokolwiek punktu odniesienia w tej mgle. Do tego raki niezbyt dobrze się trzymają podłoża, często słychać zgrzyt i noga się osuwa. Śniegu jest około 20-30cm, a pod nim skały pokryte lodem. Czekana też nie ma za bardzo do czego wbić. Cały czas pełna koncentracja. Wolę nie myśleć co by było gdybym się poślizgnął. Wydaje mi się, że obijając się o kamienie na Kościelcu marne są szanse na awaryjne hamowanie czekanem. Pod samym szczytem trochę trudniejsze miejsce. Trzeba wejść po oblodzonych skałach i na końcu przejście nad ekspozycją. Udaje się. Jest szczyt. Czekam na trójkę za mną. Siedzimy chwilę, rozmawiamy i marzymy o jakimś przejaśnieniu. Niestety nie tym razem.
Zejście wydaje mi się o dziwo o wiele przyjemniejsze. Mgła się trochę rozrzedza i widoczność wzrasta do kilkudziesięciu metrów.
Teraz niektóre skały wyglądają znajomo. Rozpoznaję nawet tzw. "kominek". Docieram na Karb, gdzie robię sobie krótką przerwę na jedzenie.
Dwóch skiturowców zjeżdża żlebem nad staw. Jeden jest trochę wystraszony. Wcale mu się nie dziwię. Taki zjazd w "białą otchłań" musi być mało przyjemny.
Po chwili schodzę za nimi. Na końcu robię mały dupozjazd i już jestem na tafli stawu. Stamtąd prosto do Murowańca.
Idę się zameldować i odpocząć w pokoju. Trochę się zmęczyłem tą trasą. Dodatkowe obciążenie (rzeczy na 2 dni) i przecieranie na Karb dało mi w kość.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzień drugi - 9 luty (sobota)
Plan mam nieco niecodzienny. Wstaję o 4 rano. Jak najciszej to możliwe, ubieram spodnie, buty, zwijam śpiwór, zabieram plecak, kurtkę i wychodzę z pokoju. Na schodach zakładam stuptuty, pakuję plecak do końca, wyciągam kijki i wychodzę z Murowańca około 4:45.
Wspaniała wszechogarniająca cisza. Księżyc jest w nowiu, więc mimo białego śniegu jest prawie zupełnie ciemno. Idę przy świetle czołówki w stronę Kasprowego. Trochę zimno (-12 stopni) i zaczyna padać śnieg. Chce mi się nieco spać. Podejście pod Kasprowy męczy. Około 6 jestem na szczycie. Mgła jest tak gęsta, że nie wiem gdzie jest szlak na Beskid.
(te białe kropki na zdjęciu to nie gwiazdy tylko padający śnieg
)
Z tego co pamiętam to z wierzchołka schodzi się na dół do nartostrady, nią do przełączki i potem do góry. We mgle i w ciemnościach nie wygląda to jednak tak prosto. Błąkam się w okolicach wierzchołka przez ponad godzinę(!) kilka razy trafiając w to samo miejsce. W końcu około 7:15 dochodzę na Chudą Przełęcz i znajduję szlak na Beskid. Po około 10 minutach zdobywam bestię po raz pierwszy. Zaczyna się już przejaśniać. Chowam czołówkę, ubieram raki i schodzę w dół w stronę Liliowego.
I tu znowu gubię szlak, nie widać żadnych śladów i błąkam się kilkanaście minut w gęstej mgle.
Z Liliowego na Skrajna Turnię. Widzę gdzieś u góry światełko w tunelu:
Im wyżej tym mgła coraz rzadsza.
Po prawej ukazuje się Krywań:
Wychodzę ponad chmury, odwracam się i za plecami widzę widmo Brockenu:
Podejście na Pośrednią Turnię w pięknym słoneczku. Dawno już nie miałem takiej wspaniałej pogody:
Na szczycie Pośredniej jestem około 8:30. Chwila lansu
:
W planach była Świnica jednak umówiłem się na Kasprowym na ok. 10-11 (m.in. stąd to poranne wyjście) więc niestety z żalem rezygnuję. A wygląda tak pięknie:
Powrót tą samą trasą. Co chwilę oglądam się do tył i podziwiam widoczki:
A przede mną z otchłani wyłania się Bestia:
Dłuuuuuuuuugi poranny cień:
Beskid i Kasprowy:
Kościelec:
Drugi raz zdobywam tego dnia bestię. Tym razem przynajmniej widzę swojego przeciwnika:
Na Kasprowy docieram po 10. Nie ma już tej wspaniałej porannej ciszy, ani tej cholernej gęstej mgły. Są za to dzikie tłumy:
i zawody skiturowe:
Widok w stronę Goryczkowej Czuby:
(gdzieś tam w oddali
Łukasz T walczył o życie - na szczęście walkę tą wygrał)
Na Kasprowym spotykam się ze swoją dziewczyną, która wyjechała tam krzesełkiem z Goryczkowej i razem idziemy na Beskid. Dla mnie to trzecie zdobycie Bestii tego dnia:
Potem na dół do Murowańca:
Słoneczko świeci mocno, można chodzić w podkoszulku.
Postanawiamy pozwiedzać trochę Monoklinę Przedtatrzańską, która jest mało popularna wśród górskich dyletantów, zakładamy więc plecaki i z Gąsienicowej ruszamy w stronę Gęsiej Szyi zielonym szlakiem.
Niestety jest nieprzetarty i idzie się bardzo wolno. Po jakiejś godzinie wychodzimy z lasu. Osiada mgła i znowu tracę orientację. Błąkamy się w kółko w poszukiwaniu szlaku. Nigdy nim nie szedłem, nie znam go, więc po jakichś 40 minutach odpuszczamy. Schodzimy na dół z dosyć stromego wzniesienia na przełaj. Potem jeszcze około godziny torowania w śniegu miejscami po pas w dosyć gęstym lesie i dochodzimy do czarnego szlaku z Murowańca na Psią Trawkę. Jesteśmy zmęczeni i robi się już ciemno. Na Gęsią szyję nie ma sensu już iść, więc schodzimy na dół do Brzezin, gdzie docieramy grubo po zmroku.