Dolina Wielicka u podnóża Gerlachu, najwyższego w Tatrach, ba, Karpatach... Moje pierwsze skojarzenie - Edziu Grieg i jego "Grota Króla Gór". Stąd tytuł tejże relacji
Sobota wieczór, zbieram się do spania, żeby wstać w niedzielę o 4 rano. A tu nagle błysk, nagle łomot, znaczy się, burza. Lunęło konkretnie, zasypiam niepewny jutrzejszego poranka... Niemniej rano deszczu niet, tu i ówdzie tylko kałuże, a niebo dość pogodne. Taksówka, dojeżdżamy do centrum, czekamy chwilę na autobus z PTTK. O dziwo, przyjeżdża dość punktualnie i zaraz po 5 ruszamy, by do Tatrzańskiej Polanki dotrzeć po 9.
9:25 -
ruszamy na szlak do Śląskiego domu. Pułap chmur gdzieś na 1800 m, zastanawiamy się czy to się podniesie, czy opadnie na nas

Początkowo idziemy wśród pozostałości po lesie zniszczonym przez wichurę, kilka razy przecinając drogę dojazdową. Jedynymi drzewami, jakie tu i ówdzie sterczą na fioletowo-różowych od kwiatów stokach, są modrzewie. Za nami Kralowa Hola i
Niżne Tatry, a my wchodzimy w nieco gęstszy las. Po pół godziny dochodzimy na
rozdroże przy Wielickim Moście, asfalt w lewo, a my prosto przed siebie. Wciąż przez las, po miejscami mokrych kamieniach, aż w końcu wchodzimy w kosówkę, na
kolejne rozdroże i wyłania się paskudny klocek Śląskiego Domu. Szybko tam dochodzimy, wstępujemy na chwilę do bufetu (jakże skrytego na tyłach hoteloklocka przed oczami turystów, na szczęście wiodą do niego strzałki do klubu przewodników) na herbatę i potem dalej w drogę
Chmury się systematycznie podnoszą, a my słyszymy jakieś ptasie wrzaski. Okazuje się że na szczycie jednej z turni w grani Granatów Wielickich jest chyba gniazdo i lata wokół niego kilkanaście dużych ptaszysk. Niestety nie zidentyfikowaliśmy gatunku, więc jest to jak najbardziej UFO

Pod
Mokrą Wantą faktycznie jest mokro - z przewieszki kapie na głowy. Zaraz za nią wychodzimy na kolejne piętro doliny i po prawie płaskiej ścieżce śmigamy przez
Wielicki Ogród. Kolejny próg, a za nim znów prawie płasko wzdłuż
Długiego Stawu. Po chwili wreszcie zaczyna się konkretne podejście, hurra

Po zakosach, kamienistą i trochę usypującą się spod nóg
ścieżką (ale gdzie jej tam do Lodowej Przełęczy!

) dochodzimy do
łańcuchowego momentu. W tym momencie odsłania się On, Król, Pan i Władca, Ojciec Dyrektor wszystkich karpackich szczytów -
Gerlach. Jeden z pierwszych łańcuchów jest bardzo luźny,
schodzący ludzie na ogół odlatują od skały i dyndają pół metra nad ścieżką wisząc na rękach na łańcuchu. Pod górę przechodzi się bez problemu, właściwie bez większej potrzeby kurczowego trzymania się żelastwa, poza jednym kominkopodobnym dwu-trzymetrowym odcinkiem, gdzie wygodnie jest się podciągnąć na łańcuchu.
Na przełęczy wita nas wielojęzyczna grupa turystów, widok na drugą stronę oraz dziarsko podskakujący na kamieniach i niemalże jedzący z ręki płochacz halny. Jak sama nazwa wskazuje, jednak czasem się potrafi spłoszyć, szczególnie wtedy, kiedy celuje się w niego obiektywem aparatu

Mamy przyzwoity czas, bo na przełęczy jesteśmy koło 13, pogoda się systematycznie poprawia, więc decydujemy się na atak szczytowy, tym bardziej że
cel ładnie widać przed nami.
Prawdę rzecze Zara... wróć, autor ceperskiego przewodnika - na początku najtrudniej, potem coraz łatwiej (tudzież w wersji dla wrażliwszych - coraz mniej trudno). Trochę lekkiej wspinaczki z użyciem rąk i paru metrów łańcucha na dobry początek, mijamy
fajną skałkę i po chwili wspinaczka zamienia się w mozolne podejście po stromym kamienistym zboczu. Wydrapujemy się na szczyt i w końcu pozwalamy sobie na dłuższy odpoczynek. Widoki dookoła cudne, mnie osobiście urzeka
Świstowy Szczyt. Gadamy sobie jak równy z równym z sąsiadami -
Staroleśnym i Sławkowskim, w dole widać
schronisko Zbójnickie w dolinie Staroleśnej...
Trzeba jednak kiedyś zejść, więc zaczynamy zabawę w dół po kamieniach, a do
przełęczy jeszcze daleko...

Na ścieżce pod szczytem obserwujemy parę efektownych dupozjazdów, aczkolwiek na szczęście krótkich. Samemu staramy się unikać takich atrakcji i po 40 minutach lądujemy z powrotem na przełęczy. Zejście po łańcuchu też przebiega bez większych problemów, z tego "luzaka" po prostu zeskakujemy na ścieżkę, żeby się nie rozbujać. Słońce już się powoli chowa za Gerlachem, ale jeszcze robię zdjęcie oświetlonego
Wielickiego Stawu. Gdy do niego dochodzimy, wpadam na pomysł utopienia hoteloklocka w stawie -
wysyłam olbrzymie fale w stronę tego snu skacowanego architekta. Półtorej godziny później jesteśmy już w Polance, a po półgodzinnym czekaniu w autobusie i, jak zwykle, po 23 lądujemy w domu
Fotogaleria -
http://zbyszek.ovh.org/mala_wysoka/
W tym panoramy i inne ciekawostki
