TROCHĘ INNY GIERLACH
23.08.2006r
Wyprawa na Gierlach śniła mi się od dawna. Przez pół roku o tym myślałem, a w lipcu po wyprawie na Rysy (najwyższy szczyt po naszej stronie zaliczony, trzeba by się zabrać za najwyższy w ogóle), zacząłem planować jak to wszystko ustawić. Po zebraniu chętnych osób (sztuk: 4) i planowania terminu (koniec sierpnia kojarzył mi się zawsze z fantastyczną pogodą w Tatrach) rozpocząłem poszukiwania przewodnika. Były krótkie, posiłkowane przez przeglądanie interentowych for i czytanie relacji. Szukałem Polaka, bo chciałem usłyszeć dużo ciekawych informacji o Tatrach, wątpie żebym po Słowacku coś zrozumiał. Wybór padł na Pana Roja. Szybko ustaliliśmy szczegóły wyprawy (własny samochód, bierzemy Pana Roja z Zakopanego i jedziemy). Niestety, okazało się, że do Śląskiego Domu wyjechać trzeba samochodem Horskiej Służby (odpłatnie), ale Pan Roj stwierdził, że odliczy to od ustalonej wcześniej ceny. Samochód Horskiej Służby wolny był o 5.00. Mieliśmy wtedy znajdować się w Tatrzańskiej Polanie. Więc z Panem Rojem umówiliśmy się na 3.45 w Zakopanem. Sami przybyliśmy tam dnia poprzedniego o 16. Zjedliśmy kolację, drzemnęliśmy się 2 godziny w Hostelu i... w drogę!
Po 5 minutach obcowania z Panem Przewodnikiem, okazało się, że wybór był trafny. Bardzo ciepły człowiek. Przywitaliśmy się, dopakowaliśmy przewodnika do samochodu i zaspani ruszyliśmy w stronę granicy.
Co towarzyszyło mi od początku planowania wyprawy, to obawa przed pogodą. W końcu tutaj planujemy coś z wyprzedzeniem. A mimo prognoz, zawsze coś może się wydarzyć. Prognozy na nasz dzień były średnie. Przepowiadali zachmurzenie, ale to nic pewnego. Na moje pytanie o pogodę i czy pójdziemy Pan Roj z uśmiechem odpowiadał “Na pogodę nic poradzić nie możemy, więc nie ma sensu się nią przejmować!”. Mimo wszystko ja jednak troszkę się przejmowałem, “w końcu jeśli nie dziś to za rok najwcześniej” myślałem. Dyskusja toczyła się już w Śląskim Domu, gdzie jedliśmy śniadanie popijane Cajem. Około 6.30 przewodnik mówi: “Idziemy” i spacerkiem ruszamy obok Wielickiego Stawu i Siklawy na łyższe piętro, gdzie ścieżka na Gierlach odbija od znakowanego szlaku. Pogoda piękna. Na początku troszkę siąpiło, ale szybko zza chmur wyszło słońce. “Jest dobrze!” - myślałem.
Przed Wielicką Próbą pierwsza przerwa na popas. Milczący dotąd Pan Roj stwierdził, że wypada nam co nieco opowiedzieć i... opowiedział nam w skrócie historię całej Wielickiej Doliny, samego Gierlacha i jeszcze kilka ciekawych rzeczy
. Po przerwie, widząc nadciągające nowe grupy, ubraliśmy się w uprzęże, wdzialiśmy kaski, przewiązaliśmy się liną i... w drogę!
Dalszej wycieczce towarzyszyła: ciekawa dyskusja nt. tego kto i kiedy pierwszy zdobył Gierlach oraz co znajdowało się na jego szczycie (m.in. tabliczka komunistyczna, którą taternicy raz za razem zrzucali), żarty z pozostałymi przwodnikami (4 ekipy szły w różnych odstępach łącznie z naszą) itp. Itd. Droga na Gierlach bardzo ciekawa, a i podróż z liną to nowe dla mnie doświadczenie (choć spowalnia to wycieczkę). Na 20 minut przed szczytem Pan Roj zwiększył tempo. Zrobił tak dlatego, ponieważ podczas naszych rozmów zaszły małe zmiany w pogodzie. Najpierw pod nami pokazały się chmury, potem nad nami, a potem wszędzie wokół pojawił się mleczny opar, który powoli zaczynał gęstnieć, aż w końcu zaczęły krążyć w powietrzu białe płatki śniegu. Dotarliśmy na szczyt razem z inną grupą. Jednak mimo kilku osób było miejsce, żeby zrobić sobie mały, energetyczny popas i kilka fotek. Po chwili zaczęlismy ruszać w dół i wtedy się zaczęło.
Sypnęło nagle i ze wszystkich stron. Padający początkowo mały śnieg przerodził się w słuszne grudniowe opady. Ściany skał gwałtownie zmieniły temperaturę. Nie ma to jak nie mieć rękawiczek na takiej wycieczce. Miałem przyjemność prowadzenia szpicy i wybierania ścieżki schodzenia posiłkowany głosem Pana Roja: “Między tamte dwie skały”. Wrażenia z takiego powrotu nieporównywalne z niczym innym (zwłaszcza po wycieczce). Zimno, biało, mokro, a do domu daleko.
Nie pamiętam dokładnie ile trwało zanim opuściliśmy tę chmurę, ale na pewno coś ok. 2h. Dość, że przed Batyżowiecką Próbą znów pokazało się słońce. Później już tylko ta próba (nie jest łatwo trzymać się kilka minut na przewieszeniu dopóki kolejna partia liny się przesunie) i spokojne zejście do Batyżowieckiego Stawu i Magistrali. Powrót do schroniska oczywiście upływał na ciekawej dyskusji-wykładzie o Tatrach. W Śląskim byliśmy w okolicach godziny 17. Po popasie i szybkim omówieniu wrażeń z wycieczki zjeżdżamy w dół i dalej do Zakopanego. Tam kolacja we wskazanej przez Pana Roja karczmie, w samochód i do domu.
Wyprawa super! Wprawdzie nie widzieliśmy panoramy z Gierlacha, ale za takie wrażenia jakie mieliśmy musielibyśmy na pewno słono z góry dopłacić, przy negocjacji ceny. Po wycieczce zostały niezapomniane wspomnienia i podpis Pana Roja Seniora w mojej książeczce GOTowskiej
. A pogodą naprawdę nie ma sensu się przejmować jeśli się idzie z odpowiednim przewodnikiem.