Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pt gru 20, 2024 8:44 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 235 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następna strona
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostNapisane: Cz kwi 19, 2007 2:07 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt wrz 09, 2005 12:21 pm
Posty: 225
Lokalizacja: Warszawa
Onet.pl: Dożywocie za zabójstwo studentki w Tatrach

Na dożywocie skazał białostocki sąd okręgowy Pawła Hajduka za zabójstwo w lipcu 2003 roku studentki w Dolinie Chochołowskiej w Tatrach oraz za inne przestępstwa na tle seksualnym, popełnione wcześniej w Białymstoku. Wyrok nie jest prawomocny.

To powtórny proces w tej sprawie. W pierwszym również orzeczono dożywocie, ale Sąd Najwyższy to orzeczenie uchylił, bo pod wyrokiem sądu w pierwszej instancji, czego nie zauważono także w drugiej instancji, rozpatrującej apelację, zabrakło podpisu jednego z sędziów.

Brak jakichkolwiek okoliczności, które mogłyby usprawiedliwiać nieludzkie zachowanie oskarżonego - tak Sąd Okręgowy w Białymstoku uzasadnił wyrok dożywocia. Jak mówił sędzia Janusz Sulima, morderca zachował się jak "wilk w owczej skórze", w sposób "nadzwyczaj przebiegły" wykorzystał jej zamiłowanie do gór, wzbudzając zaufanie nieprawdziwymi opowieściami o swoim życiu.- Za nic miał życie młodej dziewczyny (...) Nic nie przemawia za tym, by wymierzyć mu łagodniejszą karę - powiedział sędzia.

To powtórny proces w tej sprawie, w pierwszym również sąd orzekł dożywocie, ale wyrok został uchylony przez Sąd Najwyższy z powodów formalnych - pod wyrokiem sądu pierwszej instancji nie było bowiem podpisu jednego z sędziów.

Skazanego nie było na publikacji wyroku. Jak podał sąd, odmówił wyjścia z celi aresztu, gdy przyjechał po niego konwój sądowy. Nie było też jego obrońcy z urzędu, więc nie wiadomo jeszcze, czy będzie składał apelację.

Paweł Hajduk to recydywista, dwukrotnie karany za brutalne gwałty i rozboje w latach 1994-95. Za te przestępstwa odbył karę siedmiu lat pozbawienia wolności. Z więzienia wyszedł w 2001 roku. Sąd zezwolił na publikowanie jego danych osobowych.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz kwi 19, 2007 2:14 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn paź 17, 2005 5:35 pm
Posty: 7568
Lokalizacja: z lasu
Wydaje mi się, że mimo wszysko w miastach jest "trochę" więcej gwałtów niż w górach.
Powiedział bym nawet że takie wypadki zdażają się sporadycznie i tylko dla tego ta sprawa jest taka głośna.
Więc:
Moim zdaniem bezpieczniej w górach samotnie i to nawet po zmroku niż w mieście.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 20, 2007 7:52 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
Stonka napisał(a):
To powtórny proces w tej sprawie. W pierwszym również orzeczono dożywocie, ale Sąd Najwyższy to orzeczenie uchylił, bo... zabrakło podpisu jednego z sędziów.

sprawca łaskawie nie wyszedł z celi, a co przeżyła matka dziewczyny w czasie powtórzonego procesu, to tylko ona wie
od sądów i lekarzy jak najdalej, jeżeli można :|

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 20, 2007 2:39 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pt mar 30, 2007 7:47 pm
Posty: 658
Lokalizacja: Jaworzno
Kaytek napisał(a):
mimo wszysko w miastach jest "trochę" więcej gwałtów niż w górach

pierwszy raz slysze o takiej sprawie, ale ja i tak nie wybralabym sie w gory sama po ciemku

_________________
Dołem - wicher ciężkie chmury niesie,
O skaliste roztrąca urwiska;
Burza huczy po sczerniałym lesie.
I gromami w głąb wąwozów ciska...
A tam w górze, gdzie najwyższe szczyty,
Lśnią pogodne, jak dawniej błękity.

Adam Asnyk


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 20, 2007 6:42 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 30, 2006 2:08 pm
Posty: 357
Lokalizacja: Gdynia
monk4a napisał(a):
nie wybralabym sie w gory sama po ciemku

po ciemku to się z reguły wraca.

_________________
"Góry są środkiem, celem jest człowiek.
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 20, 2007 7:33 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Śr lut 16, 2005 8:51 am
Posty: 2378
Lokalizacja: Nowy Sącz
Tamara napisał(a):
monk4a napisał(a):
nie wybralabym sie w gory sama po ciemku

po ciemku to się z reguły wraca.


po ciemku to sie zazwyczaj wychodzi :D

_________________
...energia musi eksplodować w momencie wykonywania zadania, ale cały czas trzeba ją mieć pod kontrolą...
http://picasaweb.google.pl/w.tatrach
gg: 1553749


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 20, 2007 11:15 pm 
Nowy

Dołączył(a): So mar 10, 2007 10:33 pm
Posty: 9
Lokalizacja: Gdańsk
A ja czasami bywam w górach sama i najbardziej boję się idąc dolinami, bo tam jest największe prawdopodobieństwo napotkania podchmielonych Miśków przyodzianych w dres.
Wraz ze wzrostem wysokości poziom strachu spada, bo spotkanie z Misiem przyodzianym w naturalne futerko to zdecydowanie mniejsze zagrozenie no i o mordercę i gwałciciela też trudniej, bo to im się to po prostu nie kalkuluje (siedziec w kosowce przez pół dnia i czekać czy przejdzie jakis lachon, czy też nie. Lepiej czyhać w zaułkach Krupówek:-)
Powyżej 1500mnpm to prawie jak w domu. Każde napotkane dwu- lub czteronożne stworzenie bratem i siostrą człowiekowi jest. :-)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 21, 2007 5:41 am 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 16, 2005 6:13 am
Posty: 1049
Lokalizacja: Krakow
Dla tych, którzy samotnie, w pojedynkę lubią wędrować, jest tu ciekawa relacja jednego pana. Takie rzeczy się mogą trafić oczywiście nie tylko singlowi ale singiel w takich opałach jest w mniej przyjemnym położeniu niż dwóch czy większa grupa.
Wydaje mi się że ta historia była już kiedyś cytowana ale w temacie singli jest jak najbardziej na miejscu, więc czytajcie:
http://kongresonkol.io.gliwice.pl/piotr/opowiesci.html


pewien singiel napisał(a):

Był słoneczny wrzesień 1985 r., udało mi się wyrwać w Tatry na 2 tygodnie. Po raz pierwszy w życiu miałem okazję, poznać dokładniej góry, które znałem do tej pory jedynie z opowiadań. Pierwszy tydzień spędziłem w Tatrach Wysokich z kolegą, który uczył mnie podstawowych zasad obowiązujących w górach. Po jego wyjeździe, zaliczyłem jeszcze kilka tras w okolicach Doliny 5 Stawów, wraz z Orlą Percią i ruszyłem w Tatry Zachodnie. 29 września zmieniłem miejsce zakwaterowania z 5 Stawów na Ornak. Tam zamierzałem spędzić jeden dzień i wrócić w Tatry Wysokie. Trasa moja miała prowadzić z Ornaku do Kir, potem drogą do wylotu Dol. Chochołowskiej, dalej dnem doliny do schroniska na Polanie Chochołowskiej, potem żółtym szlakiem na Grzesia i niebieskim granią przez Rakoń na Wołowiec. Stamtąd czerwonym na wschód przez Łopatę, Jarząbczy, Kończysty, Starorobociański aż do Przełęczy Raczkowej. Tam powinienem skręcić w lewo na Siwą Przełęcz i granią Ornaku dojść do Przełęczy Iwaniackiej i potem żółtym dotrzeć do schroniska na Hali Ornak. Trasę tą jak w Tatrach Wysokich opracowałem dokładnie na podstawie map i przewodnika. W linii prostej liczyła ona ok. 38 km i przewodnik przewidywał ok 18 godzin. Ponieważ w Tatrach Wysokich każdy czas przewodnikowy skracałem minimum o połowę, więc zakładałem na całą trasę ok. 8 do 9 godzin.
Na drugi dzień o godzinie 9.00 wyruszyłem z Ornaku, zgodnie z planem miałem wrócić ok. 18.00 i wszystko by się udało, gdyby nie pewien szczegół o którym nie mogłem mieć wtedy pojęcia......
Pogoda była nieszczególna; gęsta powłoka chmur spowijała góry od wysokości 1800 m n.p.m.; na szczęście nie padało. Na drodze z Ornaku do Kir spotkałem dwie dziewczyny, które poznałem wcześniej w Pięciu Stawach. Zamierzały nocować na Ornaku, więc powiedziałem im o mojej trasie i planowanym czasie powrotu. W Kirach byłem zgodnie z rozkładem ok 50 min. później. Tam w jedynym wtedy sklepie chciałem kupić baterie do latarki (rozlały mi się parę dni temu) i chleb. Ten skończył mi się parę dni temu i nie chcąc tracić całego dnia na zejście do Zakopanego żywiłem się skamieliną z Pięciu Stawów sprzed co najmniej miesiąca. W Kirach okazało się, że sklep "dnia 30 września był nieczynny z powodu urlopu". Pozostało mi tylko pogodzić, że jeszcze przez jakiś czas będę musiał piłować stary bochen pięciostawiański. Nie kupiłem też baterii, ale w górach robiło się ciemno ok. 18.00 więc powinienem zdążyć...
Ruszyłem dalej w drogę, Dol. Chochołowska, schronisko na Polanie Chochołowskiej (mapa 3), wszystko szło jak po sznurku. Pogoda dalej bez zmian, więc ludzi nie było wcale. Wskoczyłem na żółty szlak na Grzesia, po pół godzinie zanurzyłem się białym mleku mgieł. Na odcinku z Grzesia spotkałem dwóch goprowców wracających z Wołowca. Oni w grubych kurtkach i czapkach, ja nadal w koszulce i rozpiętym dresiku. Było mi ciepło, bo starałem się utrzymać dobre tempo na podejściu. Im wyżej wychodziłem tym mocniej wiało; na Rakoniu przewiewało mnie już na wylot. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co mnie czeka wyżej.....
Na stromym podejściu na Wołowiec było tak zimno, że musiałem już ubrać grubą kurtkę ortalionową. Kawałek dalej spotkałem, jak się okazało później, jedynego turystę tego dnia. Wracał z Wołowca, gruba kurtka, kaptur zaciśnięty na głowie, rękawiczki, wyglądał jak z innej strefy klimatycznej. Kiedy dowiedział się, dokąd zamierzam dojść, jego oczy zwiększyły się do rozmiarów pokaźnych spodków i wykrztusił "Panie !!! Niech pan tam nie idzie, tam huuuragan !!!" Spojrzałem na niego z niedowierzaniem; wiało to prawda, ale żeby aż tak..... Uspokoiłem go kiedy powiedziałem, że jak sobie nie dam rady na pewno zawrócę. Od połowy podejścia na Wołowiec północny wiatr zaczął się wzmagać do potężnej wichury. Na tym odcinku wiał mi w plecy więc na szczyt niemal wbiegłem. Na samym wierzchołku widoczność sięgała kilku metrów, a przy porywach wiatru ciężko było ustać. Ten wystraszony Robin Hood z dużymi oczami miał rację, wichura była nie wyjęta. Temperatura spadła do ok. 0 st. Musiałem się cieplej ubrać; założyłem spodnie ortalionowe, czapkę i rękawiczki. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło co mnie jeszcze czeka...
Zejście granią z Wołowca było jednym koszmarem; dmuchało straszliwie z boku; wiatr spychał ze ścieżki; musiałem iść skurczony w półprzysiadzie, bo wiatr był za silny, żeby poruszać się normalnie. Po dojściu na Dziurawą Przełęcz wichura dopiero pokazała na co ją stać. Rozpędzone do ogromnych prędkości masy powietrza w dyszy jaką tworzyła wąska przełęcz, zrzuciły mnie ze szlaku. Zjechałem parę metrów po trawiastym zboczu po słowackiej stronie. Wyczołgałem się z powrotem na grań i szarpany wichrem podążyłem dalej, kuląc się co jakiś czas kiedy nie dało się już iść. Ponieważ była gęsta mgła, musiałem się ściśle trzymać szlaku czerwonego. Tym, szlakiem miałem dojść do jego końca na Przełęczy Raczkowej i tam miałem skręcić w lewo w szlak zielony na grań Ornaku. Ponieważ po drodze odchodził w lewo jeszcze jeden szlak zielony z Kończystego Wierchu, stwierdziłem, że we mgle najbezpieczniej będzie dotrzeć szlakiem czerwonym do jego końca, potem dopiero szukać szlaku zielonego.
Po paru godzinach przechodząc kolejne szczyty i przełęcze (mapa 4) dotarłem miotany wiatrem do miejsca, gdzie grań rozwidlała się na dwie równoległe grzędy z kilkumetrowym rowem pomiędzy nimi. Jak się później okazało był to rejon Kończystego Wierchu. Wiatr wyprawiał tam prawdziwe cuda, wirując i szkwaląc z każdej strony. Po przejściu kilku metrów opierając się na dującej z lewej strony poduszce, dostawałem nagle podmuch z prawej strony i przewracałem się jak bezsilny mały chłopiec. Umorusany w mokrej ziemi zszedłem w końcu parę metrów na zawietrzną część grani zrobiłem pierwszy postój. Przemoczony dokładnie od wciskanej wiatrem gęstej mgły, miałem zgrabiałe ręce i nie byłem w stanie otworzyć zamka plecaka. Po zdjęciu rękawic okazało się, że przemarznięte ręce są całkowicie bez czucia. Przez 15 minut reanimowałem je intensywnie rozcierając i klaskając. W końcu zaróżowiły się i zaczęły strasznie boleć. Jednak pełne czucie w palcach odzyskałem dopiero po kilku dniach. Był to ostatni moment przed poważniejszymi odmrożeniami. Po szybkim posiłku wdrapałem się znowu na grań i zaczęło się podchodzenie na kolejny szczyt - Starorobociański, ale wtedy nie miałem o tym pojęcia. Trawy na stoku pokryte były szronem, więc musiało być poniżej zera. Na szczycie szlak skręcił ostro w lewo i zaczęło się zejście.....
Na tym odcinku szlak biegnie na północny wschód, więc przy wietrze północnym schodziłem niemal pod wiatr. Nigdy wcześniej nie musiałem poruszać się po szlaku zejściowym na czworaka. Wtedy nie było innego sposobu, żeby przezwyciężyć huraganowe parcie wichury. Po zejściu na przełęcz ścieżka rozwidliła się na kilka równoległych pasm, a szlak czerwony biegł dalej. Zaczęło się kolejne podejście i kolejna godzina żmudnej walki z szarpiącym wiatrem. W pewnym momencie do mojego szlaku dołączył się z prawej strony szlak niebieski.Tak więc prowadziła mnie teraz ścieżka oznaczona dwoma kolorami, jednak kawałek dalej czerwony szlak gdzieś zniknął, a mnie pozostał tylko szlak niebieski.Trochę mnie to zdziwiło, bo po drodze nie miało być w ogóle takiego koloru szlaku. Wyciągnąłem mapę. Samo rozkładanie przy takim wietrze było niezłą sztuką. Oczywiście, szlaki niebieskie były znacznie dalej, w okolicach Bystrej i Przełęczy Pyszniańskiej. Ale tam zgodnie z mapą szlak czerwony nie dochodził. Podążałem jeszcze parę minut szlakiem niebieskim, po czym przypomniałem sobie słowa kolegi, starego górskiego wygi: "Kiedy nie widzisz szlaku po którym masz iść, wróć się do miejsca gdzie widziałeś go po raz ostatni". Zacząłem więc wracać wytężając wzrok w gęstej mgle. Po paru minutach zauważyłem na skale namalowany ostry skręt szlaku czerwonego, miejsce, które przeoczyłem kilkanaście minut wcześniej. Wszystko to wydawało mi się jakieś dziwne. W takiej sytuacji dobrze jest zapytać jakiegoś turystę o drogę, jednak tego dnia szlak był opustoszały. Ruszyłem dalej ostrym tempem. Co jakiś czas wydawało mi się, że kogoś widzę w mgłach, serce zaczynało wtedy raźniej bić. Potem okazywało się, że była to następna samotna skała i znów rozczarowanie. Kiedy biegłem w dół po głowie kołatały mi dwie myśli: żeby zobaczyć wreszcie na skale czerwone kółko z białą obwiednią, oznaczające koniec szlaku czerwonego lub spotkać jakąś pomocną duszę. I.... w pewnym momencie z mgieł wyłoniła się jakaś poruszająca się sylwetka, potem druga trzecia, czwarta..... No cóż to było tylko stadko kozic rozpierzchające się na boki.
W końcu po zejściu na przełęcz z mgieł wyłoniła się skałka z upragnionym znakiem - tak dotarłem do końca szlaku czerwonego. Byłem już zniecierpliwiony, bo zaczęło się już zmierzchać, a bez latarki w górach, to raczej kiepsko. Nie wiedziałem wtedy, że najgorsze jeszcze przede mną........
Kiedy pierwsza euforia minęła zacząłem szukać zielonego szlaku schodzącego na stronę polską na grań Ornaku. Okazało się, że jest drogowskaz na Słowację, dokąd prowadził szlak niebieski i drugi wskazujący kierunek z którego przyszedłem ...... "Volovec 6h". Na Wołowcu byłem jakieś 2 -2,5 godziny wcześniej więc te 6 godzin wydawało mi się przesadą. Pomyślałem, gdzie ja wylądowałem, może na Słowacji? Nie byłem już pewien dokąd mnie ten szlak czerwony mógł zaprowadzić !!!
Przez moment pomyślałem, żeby wrócić do tego Wołowca, ale bez latarki 6 godzin na grani, znowu w tym huraganowym wietrze. Oj nie....
Ogarnęło mnie przerażenie: nadchodząca noc, ludzie niecierpliwie czekający w schronisku, brak oświetlenia, wichura....
Kręcąc się tak po przełęczy, zauważyłem cienką ścieżynkę schodzącą na stronę, gdzie powinien prowadzić szlak zielony. Przemarznięty i przewiany na wylot zdecydowałem się zostawić szlak i zejść w dół doliny, w poszukiwaniu jakichkolwiek siedzib ludzkich: słowackich, czy polskich, wyrwać się z tego wietrznego piekła...
Po 10 minutach marszu znalazłem się w spokojnej dolinie, przestało wreszcie wiać, mgła się znacznie rozrzedziła. W końcu wydostałem się z mlecznego świata. Ujrzałem po mojej lewej stronie porośniętą gęstą kosodrzewiną grań, której górna część gdzieś tonęła w chmurach. Podążając dalej w dół doliny obserwowałem jak się ściemnia i przerażała mnie myśl, że za pół godziny znajdę się środku lasu poza szlakiem, wśród hasających niedźwiedzi i brykających jeleni. Był to okres rykowiska, więc z lasu dobywał się to z lewej, to z prawej groźny pomruk tych rogatych mieszkańców Tatr. Postanowiłem więc jeszcze za dnia pozostawić wątpliwą ścieżkę i ruszyłem w lewo przez wysokie trawy i kępy kosodrzewiny do góry na grań. Wydawało mi się, że tam w mgłach może być grań Ornaku wraz z zielonym szlakiem. Po wspięciu się na szczyt grani okazało się, że dalej jest jeszcze jedna, wyższa. Toczyłem walkę z kołyszącymi się głazami ukrytymi w trawie, forsowałem obszary kosówki, pnąc się powoli w górę. W końcu dotarłem na szczyt, w każdym razie tak mi się wydawało......... bo okazało się, że dalej jest jeszcze jedno kamieniste zbocze zanurzające się w strefę chmur. Kiedy wokół mnie zaczęło się robić szaro zrozumiałem, że jeżeli w tym miejscu zastanie mnie noc, to będę musiał tu nocować. Zdecydowałem się nie wchodzić w chmury i z piargów zacząłem ostro schodzić w dół w poszukiwaniu pozostawionej niedawno ścieżki. Jak się okazało później byłem w okolicach Siwych Sadów i zawróciłem jakieś 50 m od zbawiennego szlaku.........
Dalsza część marszu była jednym horrorem. Brnąc na przełaj, spiesząc się przed całkowitymi ciemnościami do ścieżynki trafiłem na kępy kosodrzewiny porastające strome zbocza. Rozgarniałem ze złością gałęzie szukając przejścia, potykając się co chwilę. W pewnym momencie zaczepiłem nogą o jakąś większą gałąź, ciało poleciało do przodu. Poszybowałem w dół stomego stoku długim szczupakiem, zrobiłem niemal pełne salto i spadłem na plecy miękkie gałęzie kosówki. Plecak dodatkowo zamortyzował upadek. Kiedy usiadłem zdałem sobie sprawę, że wystarczyła w tym miejscu niewielka skałka, żeby ten lot zakończył się znacznie gorzej....
W tym momencie uświadomiłem sobie, że w ten sposób daleko nie zajdę, że muszę opanować nerwy i zaleźć jakiś sposób, żeby z tej sytuacji wyjść. Ponieważ było już tak ciemno, że widziałem jedynie kontury kęp kosodrzewiny stwierdziłem, że po w takich warunkach nie ma szans znaleźć ścieżki wijącej się gdzieś między trawami. Moim jedynym marzeniem było dotarcie do siedzib ludzkich. Pomyślałem, że jedynym drogowskazem w ciemnościach może być... strumyk. Płynąc w na dnie niemal każdego żlebu łączy się później z innym strumykiem, wpada potem do potoku, który na pewno sprowadzi mnie na dno doliny, gdzie muszą być jakieś wsie i osiedla. Ruszyłem więc w poszukiwaniu jakiegoś żlebu. Po paru minutach schodzenia w dół pierwszego napotkanego usłyszałem po nogami charakterystyczne mlaskanie. Potem ciche ciurczenie małej strużki wody i nie zastanawiając się długo wszedłem w niego obiema nogami. Języki lodowatej wody rozlały się po butach. Idąc w dół korytem coraz szerszego strumienia zbliżałem się do górnej granicy lasu, mijałem ciemne sylwetki małych świerczków. Wiedziałem, że znajduję się dopiero na wysokości około 1500 m, a pierwsze zabudowania znajdują się z reguły od 1000 - 1100 m.
Zbliżając się powoli do ciemnej ściany lasu słyszałem coraz wyraźniej ryki dochodzące z dołu. Były to prawdopodobnie jelenie, ale wtedy nie byłem pewien, czy nie znajdzie się tam jakiś niedźwiedź. Szans ucieczki w ciemnościach nie miałem żadnych.
Po paru minutach ogarnęły mnie całkowita czerń, jedynie nad głową widać było wąski paseczek jaśniejszego nieba, ciągnącego się wzdłuż potoczku. On sam zaś robił się coraz bardziej obfity, szemrząc coraz to śmielszymi wodospadzikami. Na dnie napotykałem coraz to większe i śliskie głazy. Krok mój stał się niepewny i chwiejny. Lodowata woda dawała się już we znaki. Brnąłem jednak dalej dzielnie środkiem koryta. Wodospady miały już teraz kilkadziesiąt centymetrów wysokości. Niemal za każdym krokiem potykałem się o sterczącą skałę, lub ślizgałem się po ich powierzchni pokrytych glonem. W końcu w ciemnościach natrafiłem na zwalone w poprzek potoku drzewo. Okazało się, że było ono pierwsze z całej serii. Ponieważ często trafiając na nie uderzałem kolanami i przewracałem się do przodu, znalazłem w końcu małą gałązkę, którą wymacywałem czarną czeluść przed sobą. Zmysł wzroku był całkowicie bezużyteczny. Jego brak trzeba było nadrabiać zmysłem dotyku, słuchu, refleksem i wyczuciem równowagi. Zwalone pnie stawały się coraz grubsze, niektóre wisiały tak wysoko, że było mi łatwiej przejść pod nimi niż górą.
Po pewnym czasie natrafiłem na leżącego w poprzek bardzo grubego świerka. Gdzieś tam w dole szumiał kolejny wodospadzik. Zdecydowałem się na pokonanie drzewa górą. Kiedy opuszczałem nogi z drugiej strony pnia szukając stopami jakiejś grubszej gałęzi jedna z nich okazała się spróchniała, usłyszałem tylko trzask i poleciałem w czeluść.......
Spadłem na plecy w sam środek wielkiej misy wodnej. Okazało się, że drzewo leżało nad krawędzią wodospadu i spadałem z wysokości 2,5 do 3 m. Plecak ze stelażem i głęboka woda nieco zamortyzowały upadek...
Zimna woda wdarła się pod gruba warstwę ubrania. Usiadłem po pachy w wodzie nie mogąc uwierzyć, że nic mi się nie stało. Jeszcze parę godzin takiego treningu i mógłbym pracować w filmach jako kaskader...
Po dalszych dłużących się minutach, kiedy nogi miałem już zdrętwiałe z zimna, zdecydowałem się spróbować wyjść z potoku i podążać lasem. Jednak po przebrnięciu paru metrów w warunkach ciemni fotograficznej nadziałem się twarzą na jakąś gałąź. Trafiła mnie poniżej prawego oka. Powróciłem do starego sprawdzonego "wodnego szlaku" w środku potoku. Czasem opuszczała mnie nadzieja, że z tego wyjdę żywy, z tego górskiego piekła i wtedy obiecywałem sobie, że jak tylko uda mi się przeżyć, spakuję natychmiast manele, wyjadę stąd i nigdy nie wrócę....
Zaczęła się 13 godzina mojego marszu w Tatrach Zachodnich. Przy podnoszeniu nóg czułem już w udach stany przedskurczowe. Jednak sił miałem wystarczająco dużo i oceniałem, że dam radę iść do rana.
Przychodziła mi czasem do głowy możliwość przekimania do rana w jakichś krzakach; w dolinie nie było mrozu, więc nie obawaiłem się, że mógłbym się rano nie obudzić. Nie chciałem jednak zmuszać goprowców do nocnego szwendania się po szlakach. Pomysł przeczekania do rana całkowicie odrzuciłem, gdy parę razy w głębi lasu, w odległości parudziesięciu metrów usłyszałem głośne porykiwanie. Na pogawędki z niedźwiedziem nie miałem za bardzo ochoty. Posuwałem się dalej na przód i po kolejnym kryzysie "drętwych nóg" wydostałem się po raz drugi z potoku, by spróbować szczęścia w lesie. Tym razem niska gęstwina leśna ustąpiła miejsca wysokopiennym świerkom mogłem powolutku kroczyć wzdłuż potoku. Tu musiałem wypracować nową technikę poruszania się. Ręka z patykiem wyciągnięta daleko do przodu, druga chroniła twarz przed natarczywymi gałęziami, kroki robiłem wolne, wyszukując wcześniej miejsca do postawienia stopy. Oddalałem się powoli od potoku. Jego szum niknął gdzieś z tyłu. W końcu zapadła głęboka cisza, czasami przerywana porykiwaniem jeleni.
Kiedy przebijałem się przez krzaki i zarośla trafiłem w końcu na teren równy i łatwy. Mogłem przyspieszyć kroku, jednak po pewnym czasie znów znalazłem się w łapiącej za stopy plątaninie gałązek. Przemknęła mi przez głowę myśl, że mogła to być leśna ścieżka. Ale skąd tu w środku takiej puszczy ścieżka....?
W końcu udało mi się natrafić na równie łatwy odcinek. Tym razem zbadałem na wyczucie stopami jej szerokość; tak to była z cała pewnością wąziutka ścieżynka. Po raz pierwszy pojawiła się iskierka nadziei, że uda mi się z tego wyjść cało.....
Szedłem teraz raźno, czasem gubiąc ścieżkę, wracałem wtedy do miejsca, gdzie czułem ją pod stopami po raz ostatni. Okazało się wtedy, że podeszwy w butach, odkleiły się na połowie długości. Obuwie to świetnie się sprawdzało w Tatrach Wysokich na suchej skale. Jednak po paru godzinach w potoku nie wytrzymało. Szedłem teraz raz na skarpetce raz na podeszwie....
Po kilku kolejnych minutach wyszedłem na jakąś polanę. Zrobiło się troszeczkę jaśniej. Kawałek dalej była kolejna polana i znowu las. Nagle pośród gałęzi coś błysnęło. Myślałem, że mi się tylko wydawało....
Nagle las się znów skończył i kiedy podniosłem głowę zobaczyłem w odległości 200-300 m jaskrawe światło. Było tak mocne, że musiałem zmrużyć oczy.....
To była jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Rzuciłem się biegiem do przodu na przełaj, światło nadal mnie oślepiało, przez załzawione oczy zacząłem dostrzegać oświetlone pomieszczenia dużego budynku. Układ okien coś mi przypominał...... zaraz czy to nie jest sala jadalna, na parterze, dalej w prawo recepcja, na pierwszym piętrze pokoje. Tak, tak to było schronisko na Ornaku.
Przeskoczyłem jeszcze przez ogrodzenie na Polanie Ornaczańskiej i pognałem co sił do schroniska. W świetle przy drzwiach wejściowych spojrzałem na swoje ubranie. Podarty ortalion, ubłocone spodnie, z odklejonych podeszw sterczały wąsy traw. Otrzepałem się z grubsza, poprawiłem czapkę i wszedłem do środka z poważną miną. Na schodach spotkałem młodą dziewczynę. Na mój widok zaczęła chichotać. Chyba musiałem wyglądać jak po miesięcznej tułaczce w tajdze syberyjskiej.
Okazało się, że goprowcy już ubierali buty, kiedy zszedłem na dół powiedzieć, że jestem. To czego się wtedy nasłuchałem od nich pod moim adresem nie przytoczę tutaj. W każdym razie byli trochę zdenerwowani....
Miesiąc później zdobyłem dokładną mapę wojskową całych Tatr w skali 1:10 000. Odtworzyłem dokładnie drogę, którą przeszedłem. Okazało się, że na wszystkich mapach turystycznych dostępnych w sprzedaży był błąd. Mapy te pokazywały, że czerwony szlak biegnący z Wołowca kończy się na Przełęczy Raczkowej. Tam dochodząc do jego końca miałem skręcić w lewo w szlak zielony. Mapa wojskowa pokazała jak było na prawdę; szlak czerwony nie kończył się na tej przełęczy, tylko biegł dalej wchodząc na Błyszcz, gdzie łączył się ze szlakiem niebieskim prowadzącym na Bystrą. Ze szczytu Błyszcza szlak czerwony schodził na Przełęcz Pyszniańską i tam się kończył. Więc szukając końca szlaku czerwonego musiałem dotrzeć aż na tą przełęcz. Stamtąd prowadził tylko szlak niebieski na Słowację, a na stronę polską wiodła jedynie wąska ścieżka, która była zaznaczona na mapie wojskowej. Jak dowiedziałem się później była ona wykorzystywana niegdyś przez przemytników i kłusowników. Ścieżka ta prowadziła do Polany Ornaczańskiej i właśnie nią zacząłem moje zejście z przełęczy i na niej zakończyłem dramatyczny dzień pod schroniskiem Ornak. Udało mi się ustalić dla czego mapy były wydawane z takim karygodnym błędem. Z Przełęczy Pyszniańskiej nie ma szlaku na stronę polską, dlatego odcinek od Przełęczy Raczkowej do Przełęczy Pyszniańskiej jest dla Polaków niedostępny. Żeby nikomu z naszych rodaków nie przychodziło do głowy tam pójść, na mapach tego odcinka szlaku po prostu się nie zaznaczało. Podobno często na Przełęczy Raczkowej siedzieli WOPiści i zawracali Polaków, którzy za bardzo rozpędzali się w kierunku Błyszcza. Jednak 30 września 1985 musieli się dogrzewać w jakimś przytulnym schronisku, bo nikogo poza kozicami na szlaku nie spotkałem.
Tak więc dzięki kolosalnemu szczęściu i chyba niezłej kondycji fizycznej udało mi się wyjść z tego żywym. Jednak nie wszystkie przygody w górach mają taki szczęśliwy finał, niektórzy pozostają w górach na zawsze.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 21, 2007 5:49 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Wt paź 25, 2005 4:04 pm
Posty: 1275
*


Ostatnio edytowano Pt sie 01, 2008 2:20 pm przez Stan, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 21, 2007 2:05 pm 
Swój

Dołączył(a): N lip 09, 2006 6:46 pm
Posty: 46
Lokalizacja: bytom
pol-u dzięki za ten artykuł :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 21, 2007 2:12 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 08, 2007 7:35 pm
Posty: 3100
Lokalizacja: G.E.K.O.N.Y.
No niezła historia,ale jak ktoś sie pcha na siłę wbrew ostrzeżeniom,no to tak się niestety kończy...

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 21, 2007 7:36 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pt lis 04, 2005 7:38 pm
Posty: 4278
Lokalizacja: Buk
Ciekawa historia :o

_________________
Jak mówię,że wybaczam to nie znaczy,że zapomnę.

http://chomikuj.pl/hania.ratmed
http://7000.pl/index.php?page=wyprawy&o ... p=himalaje


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 21, 2007 9:19 pm 
Weteran
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt kwi 13, 2007 10:29 am
Posty: 105
Lokalizacja: Szczecin
Gdzieś już czytałam tę historię, ze 3 lata temu.

No cóż. Frasobliwością pan nie grzeszył, to pewne...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 22, 2007 4:15 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 30, 2006 2:08 pm
Posty: 357
Lokalizacja: Gdynia
zolffik napisał(a):
po ciemku to sie zazwyczaj wychodzi

poimprezować z misiami na przykład, tak? :P

_________________
"Góry są środkiem, celem jest człowiek.
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 22, 2007 10:07 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 14, 2006 1:52 pm
Posty: 168
Lokalizacja: Oława
Fajny artykuł, tylko nie rozumię jak można skracać czas z map, przewodników aż o połowę :shock:. Chyba trzeba być naparwdę pewny terenu i swojej kondycji.
Ja raczej sobie dodawałem godzinę a nawet 2 (jak wiedziałem, że będe dłuższe przerwy gdzieś robił).


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn kwi 23, 2007 7:12 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N wrz 11, 2005 1:39 am
Posty: 1740
Lokalizacja: Zamość
mx napisał(a):
Ja raczej sobie dodawałem godzinę a nawet 2 (jak wiedziałem, że będe dłuższe przerwy gdzieś robił).


Robię podobnie. Zawsze do czasu mapowego doliczam do dwóch godzin

_________________
A my zmieniliśmy jawę w sny
Jesteśmy jak rosa, jak pył!
Ukradliśmy siłę gwiazd
I dla nas zatrzymał się czas


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt kwi 24, 2007 10:11 am 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N sie 13, 2006 5:14 pm
Posty: 1116
Lokalizacja: zgierska łódź podwodna ;)
„Pewnego razu do Jędrzeja Marusorza zwrócił się młody człowiek – było to w Morskim Oku
– pytając ile czasu idzie się na Rysy? Stary przewodnik zlustrował młodzieńca uważnym spojrzeniem,
zajrzał w roziskrzone, pewne siebie oczy i taką dał odpowiedź:
Wam i dwie godziny może starczą. Mnie i trzech potrzeba, a mądremu czterech będzie mało...”
:wink:

_________________
"Długość życia ludzkiego to punkcik, istota płynna, spostrzeganie niejasne,
zespół całego ciała to zgnilizna, dusza wir, los to zagadka, sława rzecz niepewna"
gg: 54908


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt kwi 24, 2007 10:12 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 23, 2006 8:39 am
Posty: 5110
Lokalizacja: daleko od gór
Czasy na mapach (niektórych) są dość orientacyjne i należy je traktować jako zgrubną informację. Mogą one odbiegać i to dość znacznie zarówno w jedną jak i w drugą stronę. Stąd sumowanie odcinków tras może dać odbiegające od rzeczywistości wyniki.

_________________
W życiu piękne są tylko chwile. (R. Riedel)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 28, 2007 11:29 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
cure'czka napisał(a):
Wam i dwie godziny może starczą. Mnie i trzech potrzeba, a mądremu czterech będzie mało

ot i cała mądrość
zależy czy "zaliczamy" kolejny, czy... :)

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 29, 2007 10:04 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 30, 2006 2:08 pm
Posty: 357
Lokalizacja: Gdynia
większość podanych czasów jest podawanych głównie z myślą o turystach wolnych, początkujących...tak mi się zdaje, ja na przykład przyjmuje z tych czasów 3/4 i jeszcze wliczam w to postoje itd.

_________________
"Góry są środkiem, celem jest człowiek.
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 29, 2007 10:26 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
Tamara napisał(a):
większość podanych czasów jest podawanych głównie z myślą o turystach wolnych, początkujących...

wolny :arrow: początkujący :?:
szybki :arrow: zaawansowany :?:
nie zgadzam się :P

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 29, 2007 2:00 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 30, 2006 2:08 pm
Posty: 357
Lokalizacja: Gdynia
oj czepiasz się :wink: no dobra, ale ten który przyjeżdża nie pierwszym razem jest bardziej wprawiony.. chyba (tak myślę..) :wink: ja tam tylko napisałam jak ja robię :twisted:

_________________
"Góry są środkiem, celem jest człowiek.
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 29, 2007 2:35 pm 
Swój

Dołączył(a): Śr mar 07, 2007 8:29 pm
Posty: 63
Lokalizacja: Sochaczew
Ja też doliczam trochę czasu do tego z oznakowań szlaków. Idąc pierwszy raz jakimś szlakiem biję rekordy w ilości robienia zdjęć, a nie w prędkości "zaliczenia" trasy :) Potem zwykle wyrabiam się "przed czasem".

Na marginesie J. Nyka zastrzega w swoim przewodniku, że podaje czas "obliczony na siły i tempo przeciętnego turysty idącego bez odpoczynków", ale trzeba wziąć pod uwagę warunki pogodowe, ilość osób w grupie i korki na pewnych odcinkach.

_________________
"Wchodzimy, i gromem stajemy rażeni,
Nie wiedząc: czy zostać? czy wrócić? czy iść?...
Tam w smugu ruchomym grającej zieleni,
Przelewa się niebo, obłoczkami pieni
I szumi jak wiatrem kołysany liść..."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 29, 2007 2:56 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 16, 2005 6:13 am
Posty: 1049
Lokalizacja: Krakow
Małgosiak napisał(a):
ale trzeba wziąć pod uwagę warunki pogodowe, ilość osób w grupie i korki na pewnych odcinkach.


...a przede wszystkim długość dnia.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N kwi 29, 2007 3:07 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
Małgosiak napisał(a):
Idąc pierwszy raz jakimś szlakiem biję rekordy w ilości robienia zdjęć

skąd ja znam tą zależność, im gorsza pogoda "zdjęciowa" tym szybsz przejście :)

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lis 05, 2009 3:30 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz wrz 10, 2009 2:55 pm
Posty: 745
Lokalizacja: Sewilla
Odgrzebuję wątek, bo... się zaczęło...
O moje samotne wyjścia w góry. Nie jest ich wiele, ale gdy prognoza pogody sprzyja, mam wolny dzień a TŻ, mój stały towarzysz wyjść nie może to pakuje plecak i wyruszam... Trasy różne ale ja z założenia nie szukam w górach adrenaliny tylko odpoczynku więc tym bardziej idąc samotnie staram się podchodzić do gór z rozsądkiem i pokorą.
Poszło o sobotniego Grzesia. Awantura straszna. Bo to nierozsądne, że samemu się nie chodzi, że zima, że śnieg, że jak mi się coś stanie... Ataki z czterech stron. I właściwie zgłupiałam, bo może to ja się mylę. Przecież nie może być tak, że wszyscy są w błędzie tylko ja mam racje. Coś mi jednak intuicyjnie podpowiada, że przecież zdrowy rozsądek zachowałam. Grześ, Czerwone Wierchy czy Turbacz to nie są jakieś budzące zawrót głowy trasy. Zła jestem i nie wiem jak się bronic ...

_________________
"Czego krzyczysz... co noga? A tamtemu głowę urwało i nie krzyczy, a ty o takie głupstwo. "(Józef Piłsudski)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lis 05, 2009 3:35 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2008 8:10 pm
Posty: 4694
Alleksia napisał(a):
Coś mi jednak intuicyjnie podpowiada, że przecież zdrowy rozsądek zachowałam. Grześ, Czerwone Wierchy czy Turbacz to nie są jakieś budzące zawrót głowy trasy


Wszystko zależy od warunkow. Przy złej, zimowej pogodzie mogą być zabojcze. Przy czym ja to tak z książek piszę, bo Tatry znam letnie. A wtedy te trasy faktycznie nie budzą zawrotow głowy.
Szczerze mowiąc jeszcze nigdy nie byłem w gorach sam. Ciekaw jestem jakie to uczucie, ale z drugiej strony nie umiem sobie wyobrazić gor bez Vespy.

_________________
http://3000.blox.pl/html

"Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lis 05, 2009 3:48 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So sty 07, 2006 8:19 pm
Posty: 18162
A wszystkiemu winny jest kolega Marchew!!!!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lis 05, 2009 3:49 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 5:51 pm
Posty: 10096
Lokalizacja: Moszna
Mazio napisał(a):
Ciekaw jestem jakie to uczucie,

Zajebiste .... na swój sposób :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lis 05, 2009 3:49 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2008 8:10 pm
Posty: 4694
Może kiedyś...

_________________
http://3000.blox.pl/html

"Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 235 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL