Plan wyjazdu w Tatry szlag trafił wraz z nowymi opadami śniegu. Alternatywą był dwudniowy wyjazd na Jurę. Zgodnie z planem w sobotni poranek ruszyłem wraz z Tomkiem i Ramzesem w stronę Krakowa. Sobotę mieliśmy poświęcić na dziury, niedziela zaś to relaks w Kobylanach. Pierwszą jaskinią, którą chcieliśmy odwiedzić to Jaskinia pod Bukami. Niestety nie odnaleźliśmy tej nory. Kolej przyszła na J. Racławicką. Dzięki uprzejmości miejscowych rolników znaleźliśmy otwór bez większych problemów. Pies pilnował węzła, a my wpełzliśmy do dziury.
Tomek poręczował, ja starałem się coś sfocić. Najpierw pochylnią z dwoma przepinkami, potem 11 metrową przewieszoną studnią.
Przyznam, że nacieki oraz stalagmity zrobiły na mnie wrażenie. Studnia jest bardzo obszerna. Charakterystyczny jest w niej zaklinowany głaz.
W środkowej jej części znalazłem przejście do kolejnej nieco mniejszej sali.
Próbowałem również znaleźć jakieś inne korytarze, lecz nie bardzo mi to wychodziło. Niestety nie mieliśmy ze sobą planu jaskini. Oczywiście uwagę naszą przyciągnęły włochate zwisające kikuty.
Przyznam, że taszczenie wora to najmniej przyjemna część drogi powrotnej, zwłaszcza, że zazwyczaj, tak jak i w tym przypadku, prowadzi ona pod górę.
Kolejną jaskinią jaką chcieliśmy odwiedzić była J. Małotowa. Ogólnie to nie ma za bardzo o czym pisać bo cholernie mnie rozczarowała. Ogromna dziura zawalona tonami śmieci.
Następnie udaliśmy się do dolinki rozbić namioty i coś wszamać. Oczywiście, obojętnie nie przeszliśmy obok Żabiego – kolejny raz chyba rzygnę jak ktoś zaproponuje mi trawers. Wieczorem dołączyli do nas kumple z Żywca: Tomek, Grzesiek i Grzesiek. Był tradycyjny browar, flacha, gawędy, ognicho i balet po rzece. Tomek zrobił na wszystkich wrażenie - rżnął bale, aż wióry leciały. Wszyscy zazdrościli mu nowego ostrza. Tłumaczył: "Trza tak rżnąć, aby szpara była większa, bo inaczej się zatrze!".

Towarzystwo zamarło, a pies schował się do śpiwora.
Niedziela przywitała nas przymrozkiem. Grzesiek zauważył go dopiero po 20 minutach siedzenia boso na zmrożonej trawie. Ogólny nastrój melanżu trza było przerwać. Padły różne drogi od III+ do VI.3. Ogólnie pogoda sprzyjała. Zamknięcie przestrzeni powietrznej powstrzymało nas od wszelkich lotów, a prohibicja nie zapobiegła od toastów z miejscowymi tubylcami.
Zbułowani, a niektórzy zblazowani wróciliśmy do rzeczywistości.