26.09 Krywań

) Wycieczką na Chłopka pożegnałem Tatry na 2009, wróciłem do domu, umyłem buty, ok następny sezon za rok.
Ale zew wrócił

W piątek 25 września jakoś wieczorem zachciało mi się... i myślę czemu nie? Nastawiłem budzik, miałem 3 godziny spania... Dzwoni budzik o 2:30. Wyłączam i wracam do łóżka. Ale mi się śniiii śni mi się że mi sie zajebiście leży i że za cholere mi się nie chce wstawać... I tak mijają błogie minuty w tym cichym bezwładzie... Nagle zryw, dobra przesadziłem, wstaje! Jest godzina czwarta, no to nie będę u podnóża o świcie, ale co mi tam, nie musze przecież być o świcie. Nauczony ostatnim wyjazdem, przymierzyłem czołówkę, porobiłem z nią głupie miny przed lustrem, spakowałem kanapki i w drogę. Jechałem tym razem sam więc miałem okazję bardziej zagłębić się w siebie, popodziwiać przyrodę i cyknąć troche więcej fotek.
W okolicach Zakopanego byłem w niedługo o świcie, słońca nie było jeszcze widać ale już zaczynało robić się jasno. Granicę przekroczyłem w Łysej Polanie, i jechałem sobie dalej szlakiem podtatrzańskich słowackich miejscowości. Tu trzeba zaznaczyć że poranek w Tatrach od strony słowackiej ma kompletnie inny urok niż w Polsce. Góry skąpane w porannym słońcu nabierają złocisto-brązowego odcienia i wydają się jakieś takie bardziej.. śródziemnomorskie.
W końcu wyłania się charakterystyczny wierzchołek Krywania. Zachciało mi się jeszcze do kibla więc minąłem Trzy Studniczki, i po kilkunastu kilometrach znalazłem jakiś zajazdohotel. Drzwi były zamknięte, ale po chwili otworzył dziwny człowiek, chory, z różnymi rozdrapanymi ranami na rękach, twarzy itd. Jakiś świerzb albo coś. Zażyczył sobie 20 eurocentów za kibel który okazał się być o wiele schludniejszy od ciecia z recepcji, ale i tak nie polecam. Widok tego gościa bynajmniej nie przysparzał optymizmu. Ok, sprawy uregulowane, mogę jechać na parking. Tu słowackość ukazała mi się z innej strony, na miejsce parkingowe na tym ciasnym skrawku asfaltu pokierował mnie nawalony, śmierdzący wódą, ale rozbawiony, śpiewający w kółko 'Dobry Dien, Dien dobryy na na na' Słowaczek po pięćdziesiątce. Chciałem zapytać czy wraca z imprezy czy dopiero zaczyna imprezę ale jakoś nie miałem odwagi. Za parking zażyczył sobie 4,7 euro czyli mniej więcej tak jak w Polsce. Dałem mu 5 i powiedziałem że bez reszty, dumny z tego że poprawiam wizerunek polaka za granicą:)
I rozpoczyna się podejście. Najpierw wzdłuż drogi, lub po słowasku cysty, jakieś 100-150m i i odbijam w prawo. Mijam jakieś domostwa i ukazuje mi się faktyczny punkt o nazwie Tri Studnicky gdzie znajduje się skrzyżowanie Magistrali ze szlakiem na Krywań. Oczywiście wybieram ścieżkę na Krywań. Po chwili ścieżka się rozwidla, wybieram intuicyjnie opcję na prawo. Dalej wchodzę w leśny obszar z wiatrołomami, i strome podejście po sypiącej sie ziemi. Te kilkadziesiąt metrów podejścia z racji zastania mięśni dało mi w kość, moja leniwa podświadomość zaczęła prowadzić polemikę: 'idziesz dopiero 10 minut i już masz dość. Weź to pi***ol, co sie bedziesz taszczył na jakąś głupią górę, i tak musisz z niej potem zejść, wracaj do domu, idź do łóżka, wyśpij sie, co ty wogóle wyprawisz' itd.. Czasem tak mam. Kiedy mój wewnętrzny zrzęda przycichł, poczułem że jestem rozgrzany i zaczęło się iść żwawiej. Po kilkunastu minutach wędrówki zobaczyłem obicie w prawo i znak - Partyzancky Bunker 1min. Jak minuta, to czemu nie, przejdę się. Przez tą minutę wyobrażałem sobie betonową konstrukcję rodem z pearl harbour, no ale przecież to słowackie Tatry i partyzantka, więc nie zdziwiłem się jak zobaczyłem zgraję belek ułożonych na przemian na sobie i nazwanych bunkrem. Jest obok tabliczka upamiętniająca dzielnych żołnieży którzy walczyli i polegli jakiejś nocy w 1945 roku z rąk SS. Niby takie małe coś, ale powiew historii jednak czuć.
Dalej ścieżka prowadzi luźnym laskiem, potem wchodzi w pole kosówek. Duuuuże pole kosówek. Największe jakim do tej pory szedłem. A za kosówkami zaczynają się porośnięte trawkami skałki. I właśnie na wysokości na której kończyły się kosówki a zaczynały trawki, dogonił mnie taki mały kundelek. Myślałem że to czyjś, ale jak się później okazało nikt z współwędrowców się do niego nie przyznał, więc pies był solo. I tu chciałbym powiedzieć parę słów o nim. Chwilę z nim pogadałem co uczyniło nas towarzyszami wędrówki. Prawdziwy pies-górski-turysta. Co chwile przystawał oglądać widoki, wyprzedzał mnie ale przystawał i oglądał się za siebie żeby zobaczyć czy nie znikam za daleko, a jak się zatrzymywałem to on też i czekał aż podejdę

) sporo radochy mi to sprawiło. Tak więc ja i psiak zaczęliśmy trawersować masyw Krywania, po chwili przecinając ciągnący się z samej góry żleb. Na wysokości żlebu mój towarzysz przystanął i zaproponował mi inny wariant - w dół na przełaj, nie podzielałem jego zapatrywań więc się rozdzieliliśmy a on powędrował w dół żlebu.
Dochodzę do skryżowania z drugim prowadzącym na Krywań szlakiem z nad Jamskiego Plesa. Idę sobie dalej wydeptaną ścieżką i zaczynają się pierwsze trudności. Czasem ścieżka nie jest do końca oczywista, ale czuć że w niektórych miejscach sporo ludzi poszło akurat 'tak, a nie inaczej' więc nie mam problemu z odnalezieniem drogi. Trudności niewielkie, jak na Rysach, może trochę bardziej 'dzikie'. I tak idę sobie wzdłuż żlebu a ścieżka już całkiem znika, robi się krucho i jakoś tak niewyraźnie. Oglądam się za plecy i okazuje się że zgubiłem szlak.. Jako że trochę wysokości już zdobyłem, to jak 90% co cfańszych laików stwierdziłem że przetrawersuję zbocze do miejsca w którym jest szlak (jakieś 200 metrów w linii prostej). Tak sobie radośnie trawersuję, robi się coraz bardziej krucho i jakoś tak dupiato aż w końcu wchodzę na skałę z której mam do wyboru tylko skok z 4 metry w dół lub skulanie się ostrym zboczem. Wrrr, właśnie dobitnie urzeczywistnił mi się w życiu sens hasła 'nie zbaczaj ze szlaków'. Wróciłem się kawałek do miejsca w którym byłem w stanie zejść do fałszywej ścieżki a potem po ścieżce spowrotem. Okazało się że szlak zgubiłem...... 5 metrów za skrzyżowaniem szlaków

) po wydeptanej ścieżce stwierdzam że jako nie pierwszy i nie ostatni.
Ok, idę już (wydawałoby się) ze szlakiem w grupie ludzi, ale ci którzy przede mną też go zgubili i na grań Małego Krywania weszliśmy po podobnych do wcześniejszych dupiatych trawkach w towarzystwie zsuwających się na poprzedzającego turystę żwirków.
A na grani... zaczęło wiać tak pizgającym powietrzem że się odechciewało. Nie pomagała gruba bluza i polar. No cóż, idę dalej. Nie było to zbyt przyjemne, mój wewnętrzny zrzęda znowu zaczął truć o zawracaniu, a ja już widziałem wierzchołek coraz bliżej, jakieś pół godziny drogi ode mnie, więc nie, nie ma takiej opcji żebym zawrócił i zrzęda się zamknął. Zimno przeszywa więc wrzucam tempo i ide dalej. (A takie było super ciepełko, np. w kosówkach)
Od wierzchołka Małego Krywania do Krywania podejście już kubek w kubek jak to na Rysy, z tą różnicą że bez łańcuchów. Jest szerokie, oferuje wiele wariantów przejścia więc ludzie rozpierzchają się i każdy idzie po swojemu...
I wreszcie wierzchołek! Nastało tu ciekawe zjawisko, pewnie jakoś się nazywa ale nie wiem jak: (najprawdopodbniej - mieszanie się dwóch mas powietrza

) 3 metry przed wejściem na wierzchołek nagle przenikliwie zimne powietrze zmieniło się w cieplutki miły wiaterek. Aż się zachciało rozłożyć na górze na dłuższą chwilę. Szczyt jest dość wybitny więc widoki wymiatają, na stronę Polską i Tatry Zachodnie. Zrobiłem oczywiście sobie fotkę przy krzyżu, tą właśnie typu 'Hyyy! Tu byłem! Pozdrawiam mametatebratapsaiwszystkichwogólekochamwas!' w dwóch wariantach, na grzecznego i na zdobywce

Zamieniłem parę słów z innymi szczytującymi, siadłem, zjadłem kanapkę...
...zjadłem kanapkę, już miałem się szykować do powrotu i nagle spostrzegłem mojego towarzysza psa-podróżnika

Pies okazał się być suką a dziewczyny ze Słowacji wytłumaczyły że to taki dźwięcznie brzmiący gatunek - Sabaka Krivanska
Sabaka Krivanska kontempluje widoki - propozycja listopadowej okładki National Geographic
kurde rozpisałem sie a już mi sie nie chce, ale dobra dokończę naprędce
Powrót przez Jamskie Pleso, liczyłem że będe miał okazje do wypróbowania nowej zakupionej dzień wcześniej latarki czołowej. Niestety zaszedłem za dnia o wczesnym zachodzie słońca. Droga powrotna okazała się być dłuższa od szlaku wejściowego, taka ceprostrada, wlecze sie i wlecze, w sam raz na zagłębienie się w swoich myślach. Po drodze mijamy Jamskie Pleso, które jest przepiękne i dziewicze, inne od polskich tatrzańskich stawików bo ze wszystkich stron obrośnięte drzewami co nadaje mu specyficzny urok. Po drodze trafiłem na nowy asfalt i szlak zaczął iść razem z nim (to jakiś chyba trend w całych tatrach na kładzenie grubej warstwy asfaltu tam gdzie nie jest on konieczny) Wycieczka udana, lajtowa i krajobrazowa w sam raz na odpoczynek po chłopku. Następne planujemy zimowe wejście nad Czarny Staw Gąsienicowy, ze względu na narazie brak jakiegokolwiek zimowego sprzętu.. See you on szlak
[/img]