Część dalsza ( awaria serwera pożarła moje wspomnienia ).
Więc wchodzimy w trójkę na szczyt. Piekne widoki. Krywań i inne słowackie bydlaki, Świnica o podwójnym łbie. Tylko Giewont ukrywa się w chmurach. Tomek wraca do Kamili, a my w dwójkę idziemy dalej. Robi się coraz bardziej wąsko i przepaściście. No i popełniam błąd - nie wiem dokładnie czy źle postawiłem nogę czy stanełem na śliskiej skale. W efekcie 40 - paro metrowy zjazd na stronę polską. Po sniegu i kamieniach. Cudem zatrzymuję się przed czymś o wyglądcie ... skoczni narciarskiej. Nawet nie chcę myśleć co było za nią. Cudem nic mi nie jest, mam tylko pociete rakami spodnie. Ogolne obicia wyjdą dopiero później. Do tej pory mnie potwornie bolą ręce. Po uspokojeniu nerwów idę w górę. Na grani stoi Ali, który mnie naprowadza i dwójka obcych turystów. Podchodzę pod grań i jestem zmuszony odbić w prawo. Tam gdzie spadłem to goła skała i lód. No i drugi raz zjeżdżam. Kolejny krzyk przerażenia ale zatrzymuję sie juz po 6 - 7 metrach. Widząc to , dwojka obcych turystów odwraca sie i odchodzi. Widać tak pojmuja pomoc i solidarność w górach. Ja w końcu wychodzę na grań, 4 - 5 metrów za miejscem upadku. No i zaczynają sie nerwy. Po prawej ręce masy nawianego sniegu - spadek na Słowację pewny. Po lewej stroma i prawie goła skała - nie ma jak przejść. Góra niby szeroka ( około 70 cm ) ale wyjscie niemozliwe - słaby śnieg, skała i nie ma nawet jak ręką się przytrzymać. Nerwy co raz wieksze. Jakby nie psychiczna pomoc Aliego to byloby ze mna całkowicie źle. W koncu po pewnym czasie idę kilkanaście metrów w stronę Suchych Czub ( trudno ) i zaczynam się obniżać po stromym stoku. Potem trawers. Marcin mnie naprowadza z góry , a ja krok po kroku. Co chwilę odpoczynek. I potem na skos w prawo w górę. Ostatnie metry były katorgą fizyczna i psychiczną. Nogi jak z ołowiu i świadomość, że za plecami mam minimum 200 metrów zjazdu. Jakbym tak spadł na ostatnich metrach to ...

. Wczołguję się w końcu na grań i leżę mordą w śniegu. Potem okazalo się , że wychodziłem godzinę i 20 minut. Oczywiście plany Kopy oddaliły się gwałtownie. taraz marzy mi się Kasprowy. Wracamy na Czubę i w dół. Ta wybrzuszona skała nieźle dała nam w kość. Czekan bardzo pomocny - mamy jeden i schodzimy bardzo powoli. Potem już spokojne i wolne dojście na kolejkę. Zjazd w dół i do domu.
Tego wyjazdu nigdy nie zapomnę. Bardzo dziekuje Marcinowi za psychiczną pomoc. Bez jego podpowiedzi miotałbym się tam bez sensu. I widzę, że WIELE nauki i chodzenia w zimie przedemną. Bardzo wiele. Ave.