Męczom mnie chłopy strasznie, bom obiecał że coś naskrobię, ale to się nie chce, to weny ni ma, a to się zapomni i tak ponad tydzień psu w dupe poszedł ...
Już pewnieście zapomnieli jak Kilerus z Grubym i Łysym wojowali żeby baranu na rogi wleźć, to myślę że nowy temat zacznę, bo do starych to nikt nie zagląda, a jak i zajrzy to nie czyta wiele.
Powiem wam jeszcze tyle, że jak żem tych chłopów z dołu oglądał, to ciarki szły po plecach straszne, bo pogoda nie byłą fest. Ale nie ma co biadolić, jakoś w końcu wleźli, i tak my się bliżej nocy pozbierali w schronisku i dawaj radzić o tym i o tamtem, zwłaszcza że nowy kompanista do nas dołączył, Stach - chłop porządny choć u Niemca siedzi, a śmiechu przy tym było co niemiara.
Drugiego dnia, wstaje ja Ci skoro świt, w okno się gapie i mówię Kilerowi - pogoda jest, na co ten coś tylko burczy pod nosem żebym mu nie łgał, bo nie wierzy jak psu, niby mi ?, ale w końcu uwierzył. Tak my się więc zebrali, śniadanie zjedli, co tam brać ze sobą uradzili i dawaj na przełęcz chyżo, choć do "chyżo" trza uczciwie przyznać nieco nam brakło, bo podejście pierońsko kruche i w słońcu, a całom drogę czuł żem to piwo, co to wieczorem my rozpijali.
Dość opowiadać co my się tam umęczyli, znaczy jak mam już nie kłamać, to Gruby z Łysym i ja, bo te dwa pierwsze barany to jak by po płaskiem szły. Tak my wleźli na te przełęcz, i dawaj tu radzić co dalej. Gadali my i gadali, bo każden jeden miał lepszy pomysł od drugiego, i tak z godzina nam zeszła, aleśmy w końcu wszystko jak trzeba zrobić żeby akuratnie było uradzili, a i tak jak co do czego przyszło zrobili zupełnie inaczej.
Gadają, że z początku to trudno jest, i dobrze gadają choć trudnego wiele niema, kilka kroków aby i po wszystkim. Pierwszy Guby z Łysym lazł, bo buty mieli co się do skał lepią, choć parę jedną, a że dwóch ich to i na dwóch sznurach leźli. Za nimi ja w trepach, Stach po mnie i Kiler na końcu, obaj też bez trzewików.
Wleźli my na górę, a tam to pierońsko łatwo już i trawa zielona, siedli my na chwilę, bo mgła podchodzić zaczęła, coś tam pogadali i dawaj dalej ruszać.
Jak dalej było, to bym wam opisał, ale kłamać bym musiał, bo turni tych tyle po drodze, że co gdzie było, i jak sie lazło to jużem dawno zapomniał, dość dodać, że choć z początku to i po pijaku by przeszedł, to dalej robić co jest, a co która turnia to straszniejsza, zwłaszcza jak zleźć z niej trzeba. Ile tego było, to ino diabli wiedzą, tak i my się pogubili, bo nam wyszło że to już, a to jeszcze jedna turnia była, co z niej zejść to łatwo nie jest i puszczać my się na sznurze musieli.
Doszli my w końcu na przełęcz, co to kiedyś z kamratami z Sącza my się spotkali, więc i dalszą drogę znali, to i szło sprawniej. Tak też w końcu najpierw małego, a później większego durnia my spotkali, co dziwić bardzo nie powinno, bo przeca cztery barany lazły.
Nie posiedzieli my tam za długo, bo pogoda była taka, żem się bał na zachód patrzyć, to i zacząłem nieco kamratów poganiać, że droga na przełęcz długa nie jest, raz dwa się na linie puścim i w dobrem miejscu będziem, choć wam powiem teraz, żem się tego zejścia to bał i co tu wiele gadać nie na darmo.
Zleźli my na te przełęcz, a tam piarg pieruńsko straszny. Co staniesz to coś spod buta ucieka, a wolno idzie, że po prostem to by i baba z oscypkami przegoniła. Leźli my tą drogą z Kilerem nie raz, a i Stach szedł, tak więc my ją dobrze znali, a i tak się pogubili. Tak to w górach jest już, że niby wiesz co, a w sumie to nie wiesz. Leźć tamtędy trza w dół, aż do klamry się dojdzie, wtedy ku północy trza skręcić, a nam się coś tak ubzdurało, żeśmy na północ leźć zaczęli za wysoko i czasu przy tym zeszło, a i Stach nogę wykręcił, ale że chłop to jest nie baba jakaś, to jak na chłopa przystało, nie beczał a klął tylko i zlazł sam, o nic nikogo nie prosząc.
Jak by jakiś pisarz był, to o tym zejściu naszem ze dwa tomy by opisał, ale że nie ma to powiem tyle, żeśmy się tam umordowali strasznie, a i czasu co nie miara zeszło, aleśmy w końcu bezpiecznie zeszli i po misce gulaszu wszamali aż się nam uszy trzęsły.
Co tu wiele gadać, droga zacna i długa. Robić co jest, choć trudno wcale nie jest, zejście liche, i pewnie lepiej na Łomnickę leźć niż w dół, ale na to czas trza mieć i pogodę, a my pogody nie mieli, a i szmel w chacie został, tak więc i wracać było trza.
Jeszcze na koniec wam powiem, że jak by mi kto powiedział, że rok łaził w góry nie będę i taką trasę zrobię, to bym mu w gębę napluł. I błąd bym zrobił, bo racji bym w tym nic nie miał. Jak kto po górach wiele łaził, to i rok przerwy mu nie zaszkodzi, aby chęci i dogodna kompanija była.
|