Dzień piętnasty, 20 czerwca
To był ten czas kiedy na Podhalu i Podkarpaciu zrywało mosty i podmywało drogi. Padało. Lało jak jasna cholera. Została końcówka, transport z domu już jechał, nie było zmiłuj. Trzeba iść.
Mozolnie suszone w nocy buty przesiąkły już na asfalcie po 15 minutach. I pierwszy raz zobaczyłem jak woda rozpuszcza góry. Była sobie ścieżka, jak to ścieżka pod górę na szlaku. Ja sobie nią szedłem, woda z góry płynęła i nagle wpadałem po kolana w maź. Nie to, że na jakimś wypłaszczeniu w kałużę, koleinę. Nie. Normalnie pod górę i nagle sru i nogi wpadają. Pewnie tak właśnie na większych lub bardziej nastromionych stokach tworzą się lawiny błotne.
Doszedłem do schroniska pod Biskupią Kopą, kompletnie pustego, bo kto by tam chodził w taką pogodę ? Pytam barmana w środku o tę rzekę co to mogła tak wezbrać. Powiedział, że wczoraj ktoś przysyłał mu zdjęcia jak przechodzili przez nią trzymając się za ręce.
I wtedy do schronu weszła czwórka osób. Więc jednak ktoś chodzi w taką pogodę ! Szli tak jak ja GSS i mnie po prostu dogonili. Zapytałem ich o tę rzekę, ale nie znali tematu. Dwóch młodych chłopaków i małżeństwo. Spotkali się na szlaku i poszli razem. Rozsiedli się i zaczęli zamawiać posiłki, no to poszedłem przodem licząc na to, że mnie dogonią znowu i razem przez tę rzekę przejdziemy.
Na Biskupiej Kopie strzeliłem tylko taką niewyraźną fotkę.
Dalej zdjęcia nie były mi w głowie, bo do deszczu doszedł jeszcze wiatr i jedyne o czym myślałem to uciec z tej strefy śmierci.
Kiedy potem już w domu oglądałem zdjęcia Sprocketa w jego relacji z Gór Opawskich nie mogłem uwierzyć, że takie ładne miejsca mogą być w innych warunkach aż tak nieprzyjazne.
Dalej była miejscowość Pokrzywna. Turystyczna. Domki kempingowe, jakieś wesołe miasteczko. Wszystko zamarłe i zalane wodą. Przejeżdżające samochody nawet zwalniając ochlapywały mnie strumieniami wody, ale nie robiło to wrażenia bo i tak wszystko było mokre. I nadszedł czas na żółty mosteczek
No rzeka była. Woda o mało się przez niego nie przelewała, ale bez przesady. Śmiałym krokiem go pokonałem i idę.
Dogoniło mnie towarzystwo ze schroniska. Pośmialiśmy się z mosteczka i z rzeczki, bo widocznie ci inni przejścia nie znaleźli i robili dramaty. Ha ! Ha ! Ha !
Poszli przodem ja z nimi. Po paru minutach patrzę stoją na łące. Doszedłem pytam co jest ? Mówią - BYK !
I był byk. Taki w ciul wielki od razu mi się "Jak rozpętałem II wojnę" przypomniało
Mówię ja ze wsi jestem to pójdę przodem. Idę patrzę byk ma w nosie kółko, na łbie łańcuch i kołkiem do ziemi przytwierdzony. A ziemia rozmokła. Nawiązałem z bykiem kontakt wzrokowy, kijem naparłem go w czoło i trzymam. Reszta za moimi placami idzie a byk napierał. Łeb pochylił i darń darł kopytem. Oj słabo było, ale jakoś nas przepuścił.
No fajnie. Znowu poszli przodem. Minęło pół godziny znowu stoją. Dochodzę do nich i O MOTYLA NOGA !!!
Była rzeka. W normalnych okolicznościach przyrody droga prowadziła przez rzeką takim wybetonowanym korytem. Zapewne. Teraz rozlała na kilkadziesiąt metrów. Płynęły nią drzewa i kępy zerwanych brzegów.
Wszedł pierwszy chłopak w wodę. Doszedł po pierś i zaczął go porywać prąd, a nie doszedł nawet jeszcze do głównego koryta. No to dupa. Zawrócić trzeba do żółtego mosteczka, przez tego byka i potem jeszcze 15 km nadłożyć żeby to obejść. Klęska.
Ale patrzymy a z drugiej strony jedzie koparka w naszą stronę. Może gdzieś na rzece zrobił się zator i go rozbierze ? A może gdzieś przekopie i wodę spuści. Koparka wysoka. Powoli podjechała pod domniemany brzeg rzeki, wjechała na jakąś górkę. Z koparki wychylił się Anioł i zakrzyknął po polsku:
- Chyba was popie.doliło !
Rozłożyliśmy bezradnie ręce. A on wyciągnął łyżkę koparki w naszą stronę ile się dało i krzyczy - Wsiadać ! - Mówię wam. To był Anioł.
Żeby wsiąść i tak trzeba było wejść do wody po pierś, ale biegliśmy tam szybko żeby i jego nie podmyło. I tą koparką w łyżce po kolei nas na drugi brzeg przerzucał. Potem wyskakiwaliśmy znów po pachy do wody, ale żyliśmy.
Po akcji Koparkowy Anioł opowiedział, że często mu się zdarza po ulewach przewozić w ten sposób turystów. Most to już Niemcy próbowali budować, ale zrezygnowali bo grząsko. A ja się pytam po co tamtędy jest poprowadzony szlak, jeśli się dzieją takie jaja ?
Ale przygoda była pierwszorzędna
Ostatnia już wieża widokowa nad Prudnikiem
Ostatnia bardzo długa prosta asfaltem, ale był dopingujący napis
Potem przez cały Prudnik w stronę dworca.
I koniec.
W samochodzie jest tak, że po zapaleniu i przekroczeniu pewnego poziomu obrotów auto robi takie "cyk" i zamyka zamek centralny. Postanowiłem kierować z powrotem, żeby żona odpoczęła. I auto zrobiło mi "cyk" po 15 kilometrach. Tak szybko jechałem
Przepraszam, że ta relacja tak się dłużyła.