Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz mar 28, 2024 1:26 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 22 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Polska B
PostNapisane: Pt lip 08, 2016 9:30 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
PROLOG

Na pomysł wpędzenia wakacji w poniżej opisany sposób wpadliśmy wracając ze zwiedzania Zamku w Mosznej w lutym tego roku. Nasza znajomość Polski na wschód od Wisły i na południe od Bugu była, spokojnie można powiedzieć, zerowa. Sześć lat wcześniej byliśmy tydzień w Bieszczadach, ja za czasów licealnych byłem jeszcze w Łęcznej na zawodach sportowych. I to w zasadzie na tyle. Po ubiegłorocznych wojażach w Dalmacji stwierdziliśmy, że nadszedł czas na lepsze poznanie kraju ojczystego. Po pierwsze chcieliśmy wrócić w Bieszczady i wyskoczyć do Lwowa. Potem doszło do tego Roztocze. I Zamość. A jeszcze później zacząłem po prostu przeglądać mapę szeroko pojętej okolicy. Lublin? Czemu nie. Polesie – ma park narodowy. Jedziemy! I tak krok po kroku powstawał szkielet, kolejnym zadaniem było znalezienie miejsc noclegowych i poskładanie tego razem. Troszkę za późno się za to zabrałem (był już kwiecień) i sporo miejsc było przebranych ale myślę, ze i tak wyszło nieźle.Chcąc upiec jeszcze jedną pieczeń na tym samym ogniu namówiłem żonę na dołożenie do pierwotnego planu bazy w Beskidzie Niskim oraz powrót przez Góry Świętokrzyskie. Umożliwiło mi to wejście na trzy kolejne góry Korony Gór Polski. Z tego rodzaju zbieractwa można się smiać, ale prawda jest taka, że bez tej motywacji wielu pięknych miejsc nigdy w życiu byśmy nie odwiedzili.Co do Beskidu Niskiego to jeszcze kilka miesięcy temu nie wywoływał we mnie jakiejś wielkiej ekscytacji. Jeśli chcecie się przekonać dlaczego byłem w wielkim błędzie a także gdzie w Bieszczadach są najlepsze widoki, skąd roztacza się najpiękniejsza panorama Lwowa, kto straszy w chełmskich podziemiach i gdzie jenoty wychodzą na spotkania z turystami – zapraszam do relacji.

Dzień 1
Niedzielnego poranka nadszedł długo przez nas wyczekiwany pierwszy dzień wakacji. Po stresie związanym z przygotowaniami, pakowaniem i dopięciem wszystkiego na ostatni guzik w pracy i w domu (m.in. „sprzedaniem” kota znajomym) mogliśmy odpalić nasze 1,9 TDi i ruszyć w nieznane. Jako pierwszy akcent wakacji zaplanowaliśmy sobie, po drodze do naszego pierwszego miejsca noclegowego, wizytę w Beskidzie Sądeckim i zdobycie najwyższego szczytu tego pasma. Oczywiście to ja byłem głównym pomysłodawcą takiego rozwiązania. Chciałem podczas tych wakacji zaliczyć kilka gór KGP, których nie mam jeszcze w swojej kolekcji, zwłaszcza że okolice które mieliśmy odwiedzić są znacznie oddalone od Wrocławia. Niestety, przy Bacówce nad Obidzą meldujemy się dość późno, bo ok. 13, w dodatku znad Radziejowej nadciągały ciemne chmury i postraszyło nas porządnie deszczem.

1. Przy Bacówce nad Obidzą
Obrazek

Jeszcze w domu obiecaliśmy sobie, że - biorąc pod uwagę fakt że jedziemy z małym dzieckiem – nie przesadzamy, nie ryzykujemy sytuacji, która mogłaby spowodować chorobę itp. (przed urlopem sporo chorował). Zdecydowaliśmy więc, że na Radziejową tym razem nie idziemy. Ale z drugiej strony sytuacja nie wyglądała tak źle, można było przejść się na krótszy szlak, z którego w razie większej ulewy można by łatwiej się ewakuować. Wybieramy do tego celu Eljaszówkę. Na szczyt dochodzimy po niespełna godzinie. Całe podejście lasem, bez większej historii. Na wierzchołku wieża widokowa, na którą szybko wbiegamy żądni pięknej panoramy. Niestety, przejrzystość powietrza pozostawiała sporo do życzenia, choć na horyzoncie zamajaczyły nawet Tatry, a lesiste stoki Beskidów ciągnące się kilometrami same w sobie są bardzo urokliwe. Wracamy do bacówki na małą kawkę i odjeżdżamy w kierunku Beskidu Niskiego. A na Radziejową – trzeba będzie szybko wrócić, przecież nie będę specjalnie tu dla niej jechał 400km z Wrocławia – pomyślałem sobie.

Kręta droga wijąca się wzdłuż Popradu doprowadziła nas do Muszyny. Kilkanaście kilometrów dalej mieścił się nasz cel – Dom na Łąkach miał być naszą bazą na pierwsze trzy noce. Beskid Niski wita nas burzą i przepiękną tęczą. Wychodzę na bosaka na ukwieconą, mokrą łąkę i idę przed siebie szukając miejsca do zrobienia dobrej fotografii. Czuję jak cały stres, z którym wiąże się szara, miejska codzienność spływa ze mnie wraz z kroplami deszczu.

Beskid Niski… Z czym kojarzyło mi się zawsze to pasmo? Brak wybitnych szczytów, brak charakterystycznych punktów widokowych, schronisk czy grani do przejścia. Po prostu zadupie, pewnie coś takiego jak jakieś Góry Bardzkie czy inne mniej interesujące pasma w Sudetach. Tak myślałem jeszcze kilka miesięcy temu. A potem zacząłem czytać. O pięknych krajobrazach, zielonej cichej przestrzeni gdzie panuje tylko przyroda, Łemkach, wioskach, które zniknęły z powierzchni ziemi i zostały po nich jedynie cmentarze lub symboliczne drzwi, cerkwiach – przepięknych drewnianych cackach jak z innego kulturowego kręgu…
No i chwyciło. Jak było w rzeczywistości? Jeszcze lepiej!

2. Beskid Niski, okolice Domu na Łąkach
Obrazek

Dzień 2
Następnego ranka pakujemy rowery na dach i jedziemy do Uścia Gorlickiego. Tam rozpoczynamy 40-kilometrową trasę zwiedzając po drodze chyba z 5 cerkwi. Pierwsza z nich, w Kwiatoniu, to po prostu majstersztyk sztuki budowlanej. Akurat w dniu kiedy byliśmy wnętrze było niedostępne do zwiedzania. Cóż, trzeba tu szybko wrócić, pomyśleliśmy, i pojechaliśmy dalej. Gładyszów, Krzywa, Regietów, Skwirtne… Po drodze krajobrazy, które po prostu nas uwiodły. Łagodne zalesione wzgórza ozdobione ukwieconymi łąkami, spokój, kwiaty, falujące trawy. Przepięknie. I jeszcze jedno. Beskid Niski to raj dla rowerzystów z dzieciakami. Dość łagodne podjazdy, dobre drogi, praktycznie zero ruchu, zwłaszcza ciężarowego. Po kilku godzinach zameldowaliśmy się z powrotem przy samochodzie i wróciliśmy do Domu na Łąkach. Mieliśmy tam pełne wyżywienie, a potrawy serwowali takie, że czułem jakby 3 razy dziennie była wigilijna wieczerza – szczerze polecam.
To oczywiście nie koniec tego dnia, na popołudnie zaplanowaliśmy wycieczkę do pobliskiego słowackiego Bardiowa. Niestety nie zdążyliśmy już wejść do kościoła św. Idziego, pozostał nam spacer bajkowym centrum miasteczka oraz murami miejskimi. Na kwaterę wracamy zmęczeni ale usatysfakcjonowani.

3. Cerkiew w Kwiatoniu
Obrazek

4. Cerkiew w Skwirtnem
Obrazek

5. Bardiów - rynek
Obrazek

6. Bardiów - kościół św. Idziego
Obrazek


Dzień 3

Dnia następnego nie ma przebacz. Wstaję przed 4 rano, Radziejowa się sama nie zrobi. Na 8:30 mamy zaplanowane śniadanie, także nie było czasu do stracenia, zwłaszcza że do Piwnicznej – Kosarzysk, pod Obidzę, miałem 65km w jedną stronę. Temperatura wręcz wymarzona – 1 st. powyżej zera i słońce, co zapowiadało piękny dzień. O 5:30 ruszam mocno do góry i po godzinie z kilkoma minutami melduję się pod wieżą widokową. Po drodze otwierały się już miejscami widoki i dobrze wiedziałem co mnie czeka. Panorama w takich warunkach to prawdziwa uczta dla oczu. Mur Tatr – od Sławkowskiego po Miedziane – widoczny doskonale. A poza tym Gorce, Pieniny, Wyspy… Na szczycie spędzam ok. 15 minut i ruszam w dół. Na śniadanie jestem punktualnie.

7. Panorama z Radziejowej na Przehybę
Obrazek

8. Tatry z Radziejowej
Obrazek

9. Panorama z Radziejowej na wschód
Obrazek

Po krótkiej i burzliwej dyskusji postanawiamy ruszyć na Lackową. Alicji nie przekonuje wycieczka z praktycznie zerowymi widokami, ale gospodarze przekonują nas, że jest naprawdę fajnie, więc idziemy. Dołącza do nas jeszcze jedna para z małym dzieckiem. Samochód zostawiamy raptem ze 2km od kwatery – gdyby nie Franek to nie byłoby w ogóle sensu go brać – i podchodzimy na Przełęcz Beskid. Stamtąd bardzo stromym lasem (pamiętam jak Lucyna twierdziła, że to najbardziej stromy szlak w Beskidach) do góry. Cóż, z młodym na plecach (z nosidłem prawie 20 kg), trochę potu musiałem tam wylać. Szczyt Lackowej to gęsta buczyna karpacka, ale była przynajmniej pieczątka i Franek miał radochę. Dla mnie to chyba pierwszy przypadek zdobycia dwóch gór KGP tego samego dnia. Ze szczytu schodzimy na Przełęcz Pułaskiego. A potem do doliny Bielicznej. I tutaj zaczynają się fantastyczne widoki. Pięknymi łąkami dochodzimy do cerkwi w wiosce od której nazwę wzięła cała dolina. A może było odwrotnie… Zmęczony młody niemal zasypia mi w nosidle kiedy dochodzimy do auta. Po obiedzie wrzucamy na luz i siedzimy w ogrodzie pozwalając dziecku pobawić się do woli w piaskownicy, domku i grając z nim w piłkę. Następnego dnia ruszamy dalej – w Bieszczady.

10. Na szczycie Lackowej przystawiamy pieczątkę, 6. góra Franka do KGP
Obrazek

11. Zejście do Doliny Bielicznej
Obrazek

Dzień 4
Ale nie od razu. A raczej – dopiero pod koniec dnia. Póki co jedziemy jeszcze do Kwiatonia licząc na obecność przewodnika i zwiedzenie cerkwi od wewnątrz. I nie przeliczyliśmy się. Wnętrze świątyni zapiera po prostu dech w piersiach. Przepiękne malowidła i ikonostas. Przewodnik opowiada nam historię z badaniem wieży cerkwi, która była do niej dobudowana w XVIII wieku. Znaki na zamkach ciesielskich wskazują jednoznacznie, że głównym budowniczym był analfabeta. A okazuje się, że wierzchołki trzech krzyży na świątyni znajdują się niemal idealnie w jednej linii, a jej długość jest równa wysokości do wierzchołka najwyższego z nich. W obu przypadkach odchyłka wynosi milimetry. Niesamowite.

12. Wnętrze cerkwi w Kwiatoniu
Obrazek

Z Kwiatonia jedziemy do Ożennej, koło której znajduje się początek szlaku na Wysokie. Najkrótsza i najlepsza droga prowadzi przez Przełęcz Beskidek i Słowację. Tuż za granicą chcę pojechać skrótem, szutrówką na Ondavkę, ale stan drogi szybko zmusza nas do zawrócenia. Nie dla naszego golfa takie wyboje. Ostatecznie jedziemy świetną drogą przez Zborov i Niżną Polankę. Do Polski wracamy przez Przełęcz Beskid nad Ożenną. Parkujemy pod szlabanem przy początku szlaku zielonego. Idziemy przez bukowy las zwany Czumakiem. Pół godziny później siadamy na szczycie Wysokiego. Wyjmujemy z nosidła Franka, który zasnął kilka minut wcześniej i kładziemy na trawie. Osłonięty przez nas od słońca śpi na szczycie jeszcze dobre pół godziny. A wokół nas – piękne góry ozdobione gdzieniegdzie ukwieconymi polanami. Wróciliśmy tą samą drogą i udaliśmy się do Krempnej. Myśleliśmy, że miejscowość, w której mieści się dyrekcja parku narodowego będzie dość ruchliwa, ale gdzie tam. Nie było nawet za bardzo gdzie zjeść obiadu. Ale nic to. Było to nawet atrakcyjne.
Z braku knajpy, bierzemy „bułę i parówę” i idziemy zobaczyć ekspozycję siedzibie Magurskiego Parku Narodowego. Dla mnie – nic specjalnego, ale Frankowi całkiem się podobały wypchane zwierzęta, więc było ok.

13. Panorama z Wysokiej
Obrazek

Zanim opuściliśmy Beskid Niski zrzuciliśmy jeszcze rowery z samochodu i pojechaliśmy obejrzeć następne piękne cerkwie – Świątkowa Mała, Kotań i sama Krempna – ta ostatnia na szczęście była otwarta. Wszystkie piękne. Każda wyjątkowa.
Zaczęliśmy odczuwać już trochę intensywność ostatnich dni, a w Bieszczady mieliśmy kawał drogi. Ostatecznie do Baligrodu – naszej bazy na następne 6 nocy – docieramy już po zachodzie słońca. Prognozy na następne dni niestety nie były zachęcające. Miał nas czekać jeszcze jeden pogodny poranek a potem kilka dni wyraźnie gorszej pogody.

14. Cerkiew w Krempnej
Obrazek

Dzień 5
Wolelibyśmy trochę odpocząć, ale postanawiamy wykorzystać pogodę i wyjeżdżamy o poranku do Ustrzyk Górnych. Po drodze jeszcze zostawiam w Brzegach rower, aby mieć czym wrócić po samochód po zrobieniu Caryńskiej.

Podejście z Ustrzyk na Caryńską - cóż, trzeba to przetyrać do góry i tyle. Po godzinie mijamy wiatę i parę minut później otwierają się widoki. Niemal dokładnie w tym samym momencie zaczyna lać. Niebo zaciągnęło się w międzyczasie tak, że nie ma raczej szans na szybkie wypogodzenie. Z ciężkim sercem ekspresowo zbiegamy na dół. Nie chcieliśmy zwłaszcza, żeby Franek mocno zmókł. Szkoda, że nie wytrzymało jeszcze choćby kilkanaście minut, abyśmy mogli nacieszyć się widokami.
Wracamy do Ustrzyk, jemy obiad i powstało pytanie co robić dalej. Z braku laku zdecydowaliśmy się pojechać w okolice Mucznego, aby zobaczyć bieszczadzkie żubry. Dojeżdżam pod zagrodę żubrów a tu wszyscy w aucie śpią, więc nie zastanawiając się długo odsuwam lekko fotel i również zasypiam. Później okazało się, że żubry i tak się gdzieś pochowały, a stadnina koni huculskich w Tarnawie jest zamknięta. Nieco zniechęceni wracamy do Baligrodu, ja sobie tylko na szybko wyskakuję na fajny punkt widokowy z panoramą na Krzemień i Kopę Bukowską. W sumie zrobiliśmy chyba tego dnia ze 150km autem, a niewiele zobaczyliśmy – cóż, czasem tak bywa.

Dzień 6
Dzień kolejny miał być słaby jeśli chodzi o aurę, także nie spieszyliśmy się ze śniadaniem. Na Bieszczadymieliśmychyba przygotowanych trochę zbyt mało opcji nie-górskich,i tego dnia nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Co dziwne, minęło kilka godzin a tu pogoda nie tylko nie pogarszała się, ale zaczęło się nawet przebijać słońce. Proponuję wyrównać rachunki z Caryńską najkrótszą drogą – z Przęłęczy Wyżniańskiej. Na miejscu jesteśmy jakoś po 16. Nad Rawkami kłębią się bardzo ciemne chmury, ale nie zrażamy się i ruszamy. Napotkani ludzie mówią, że na górze jest nieźle, tylko wieje. Robimy sobie przerwę przy ławeczce, tuż przed początkiem stromego leśnego odcinka. Franek mówi, że chce pójść kawałek sam. Proszę bardzo synu – góry są twoje. Dopingowaliśmy go mocno, żeby sam przeszedł ten leśny odcinek, a tymczasem on… doszedł na swoich nogach do grani, a potem na Kruhly Wierch – kulminację Caryńskiej. Ależ byliśmy z niego dumni! 250m przewyższenia dla dzieciaka, który jeszcze nie skończył 3 lat to naprawdę fajne osiągnięcie. Franek też był z siebie strasznie zadowolony. Panorama z Caryńskiej jest naprawdę przyjemna, choć na gniazdo Tarnicy, z powodu kłębiących się chmur, widoków nie było. Ale to jedyne w swoim rodzaju odczucie wielkiej przestrzeni w Bieszczadach jest niesamowite. Usatysfakcjonowani wróciliśmy do domu. To było kilka godzin wędrówki wbrew niekorzystnym prognozom. Suma szczęścia chyba wychodzi w górach na zero.

15. Cisna, Franek planuje atak na Caryńską
Obrazek

16. Skrzyżowanie szlaków czerwonego i zielonego na Caryńskiej
Obrazek

17. Podejście na Kruhly Wierch
Obrazek

18. Zejście z Caryńskiej, widok na Rawki
Obrazek

Dzień 7
Dzień kolejny natomiast nie dawał nadziei na wyjście w góry i decydujemy się dać trochę frajdy Frankowi. Wsiadamy w Majdanie do kolejki wąskotorowej. Dla Alicji i dla mnie to niejako podróż sentymentalna. Jedziemy na Balnicę, do Wojtka, gdzie sześć lat wcześniej spędzaliśmy podróż poślubną. Tym razem pogoda nie była w ogóle łaskawa i solidnie się rozpadało, ale to tylko potwierdziło słuszność decyzji o niewychodzeniu w góry. Balnica jak stała tak stoi, Wojtek żyje i ma się dobrze, Franek szczęśliwy a my miło spędziliśmy deszczowa połowę dnia. Po przyjeździe do Majdanu wracamy w okolice kwatery, ale postanawiamy ruszyć kilka kilometrów dalej na polecanego przez naszego gospodarza pstrąga. W niepozornej budce, na plastikowych talerzach, jemy chyba najlepszy posiłek w Bieszczadach. Wrażeń nie było nam jeszcze dość i robimy sobie jeszcze wycieczkę do Średniej Wsi (gdzie oglądamy ładny kościół z XVI wieku), Uherców Mineralnych (gdzie zwiedzamy browar i kupujemy kilkanaście butelek piwa Ursa Maior – producenta „Rzeźnika”) oraz Soliny. Tamże, przedzierając się przez może plastikowej tandety docieramy na koronę zapory aby odbyć spacer. Trudności 0, droga podejścia VI.2+ A0 (obiecałem Frankowi, że jeśli zrezygnuje z plastikowego dinozaura to mu kupię później lizaka). Tak oto wyglądał nasz deszczowy= lajtowy dzień.

Dzień 8
Dnia następnego nasza kadra miała zainaugurować mistrzostwa, także późnym popołudniem koniecznie musieliśmy być na kwaterze. Plan był prosty – Rawki. Pogoda zdawała się dopisywać od samego rana. Znaną drogą robimy 47,2km na Wyżniańską Przełęcz. To samo miejsce startu co 1,5 doby wcześniej, lecz kierunek przeciwny. Franek do schroniska dzielnie dochodzi na własnych nogach. Na miejscu dostajemy takie naleśniki z jagodami, że najadamy się nimi w 3 osoby. Młody przeszedł jeszcze kilkaset metrów sam, po czym pada hasło „palankin” – tak nazywamy nasze nosidło. Podejście na Małą Rawkę poznaliśmy sześć lat temu, schodziliśmy tamtędy w deszczu i dobrze pamiętaliśmy tę stromiznę. Ale w górę to oznacza jedynie szybkie przejście piętra lasu i wydostanie się na widokowy wierzchołek. Po godzinie jesteśmy na Małej Rawce. Połoniny tego masywu, mimo znacznej jego wysokości, są malutkie. Przejrzystość powietrza nie była najlepsza, ale i tak było na co popatrzeć. Alicja z Frankiem zostali przy obelisku, ja pobiegłem jeszcze na południowy kraniec góry obfotografować tamtą stronę. Spotykam tam bieszczadzkiego przewodnika, z którym dyskutuję trochę i zyskuję nieco wiedzy na temat okolicznych słowackich i ukraińskich pasm, o których pojęcie mam co najwyżej mgliste. Wracam po chwili do swoich, pakuję śpiącego Franka do palankinu i schodzimy. Po chwili głowa syna zaczyna bezwładnie opadać. Przy bacówce budzi się całkiem wyspany. W Wetlinie zjedliśmy jakiś obiad, a potem już tylko oglądanie na stojąco meczu Polska – Irlandia Północna na malutkim telewizorze na kwaterze. Na następny dzień umawiamy się z Alicją, że dostaję na poranek dyspensę od rodzicielskich obowiązków i mogę pojechać w góry, a małżonka, już trochę znużona, zajmie się Frankiem. Siadam nad mapą i rozważam dostępne opcje. Wiem, że chcę pójść na Bukowe Berdo, tylko z czym to połączyć aby wyszła fajna wycieczka… Mam w głowie plan średni i plan max, chcę zrealizować któryś z nich w zależności od samopoczucia. Pakuję rower na samochód, nastawiam budzik na 3.40 i idę spać.
19. Gniazdo Tarnicy ze szlaku na Małą Rawkę
Obrazek

20. Na szczycie Małej Rawki
Obrazek

21. Na Wielkiej Rawce
Obrazek

22. Panorama z Wielkiej Rawki
Obrazek

Dzień 9
Zawsze w momencie, kiedy mam wyjść z ciepłego łóżka o tak barbarzyńskiej porze, sam się sobie dziwię. Ale wiem, że będzie się opłacało. Ruszam do Wołosatego. Strach rozwinąć większą prędkość, po drodze, na tym krótkim odcinku, widzę zwierzynę co najmniej kilkanaście razy. Za Ustrzykami Górnymi zatrzymuje mnie straż graniczna pytając gdzie jadę tak wcześnie. W góry – rzucam. Z rowerem? – dopytują. Zostawiam auto w Wołosatem, jadę rowerem do Pszczelin, przechodzę przez góry do samochodu i wracam po rower. Strażnik uśmiecha się – Nieźle, miłej wycieczki. Miłej służby!
Parkuję przed znakiem zakazu ruchu, ściągam rower, zarzucam plecak i wsiadam na siodło. Szybko się jedzie z góry, ale jest piekielnie zimno w dłonie. 13km do Pszczelin robię w 25 minut. No to w las, dość stromo do góry. Pierwsze 300m deniwelacji zajmuje mi pół godziny. W ogóle idzie mi się dobrze i trzymam raczej mocne tempo. W dodatku wiem, że widoki mogą być naprawdę wyjątkowe i szczerze mówiąc – nie mogę się ich doczekać. Za Kopą teren się trochę wypłaszcza i nawet momentami sobie delikatnie podbiegam. Po 1h10 od startu wychodzę z lasu na skraju Połoniny Dźwiniackiej. Jestem oczarowany. Wczesny ranek, nade mną niebieskie niebo i słońce, wkoło góry, w dolinach mgły. Cudnie. Najlepszy widok jaki kiedykolwiek widziałem w Bieszczadach. Po kolejnej godzinie jestem na Krzemieniu i robię przerwę na śniadanie. Im wyżej, tym lepsze widoki. Zieleń czerwcowych Bieszczadów jest niesamowita. Po posiłku i zlustrowaniu okolicy przechodzę przez barierki i schodzę ze szlaku. Nie chce mi się schodzić na Przełęcz Goprowców i potem trawersować szczytu. Poza tym, jestem rasowym górskim recydywistą. Aby do końca uśpić sumienie, zbieram okoliczne śmieci. Ludzi po horyzont okrągłe zero. Bardzo przyjemnie idzie się grzbietem Krzemienia, sześć lat temu z Alicją również tędy szedłem. Ścieżka jak była wyraźna, tak jest. Piętnaście minut później wracam już na szlak i zaczynam trawersować Kopę Bukowską. Trawersować… A właściwie czemu nie wejść? Na Kopie Bukowskiej jeszcze nie byłem, a wygląda na to, że jest to ostatnia okazja na widoki, bo od strony Halicza zaczęły się podnosić chmury i szybko przesłoniły znaczną część nieba. Od strony zachodniej jakoś nie szło, okrążyłem więc szczyt i wbiłem się w górę przez półmetrowe maliniaki kawałek dalej. Okazuje się, że od wschodu ścieżka była całkiem wyraźna, wkrótce do niej dochodzę i już bardzo wygodnie wchodzę na kolejny wierzchołek. Panorama, jak cały czas tego dnia – świetna. Z Kopy Bukowskiej już bez dalszego marudzenia schodzę do szlaku i wchodzę na Halicz – już w chmurze. Nawet się nie zatrzymuję tylko kontynuuję w stronę Rozsypańca. Myślałem, ze to definitywny koniec pogody, a tu przyjemna niespodzianka, chmury się za chwilę rozwiewają i ponownie mam spektakl. Z tego miejsca doskonale widzę Połoninę Bukowską i góry po stronie ukraińskiej. Oj, chciało by się pójść dalej… Tymczasem schodzę na Przełęcz Bukowską i czeka mnie najgorszy fragment trasy –ośmiokilometrowe zejście do Wołosatego. Zaciskam zęby i maszeruję. Po chwili spotykam… pierwszych tego dnia ludzi (!). Zejście dłuży się, ale dość sprawnie docieram do budki BdPN po dużą butelkę wody. Ten wyceniony na prawie 10h według mapy szlak pokonuję ostatecznie w 5h10. Wracam do Pszczelin po rower i przed południem jestem z powrotem w Baligrodzie. Muszę przyznać, że powieki podczas jazdy same się zamykały.
Po południu jedziemy jeszcze do Myczkowców pooglądać sto kilkadziesiąt miniatur cerkwi (fajna sprawa bo wszystkie w tej samej skali) a wieczorem powoli zaczynamy się pakować, gdyż następnego dnia rano mieliśmy opuścić Bieszczady.

23. Poranek na Połoninie Dźwiniackiej. Caryńska i Rawki
Obrazek

24. Kopa. Stąd przyszedłem
Obrazek

25. Połonina Dźwiniacka, Krzemień. Tam idę
Obrazek

26. I jeszcze raz za siebie
Obrazek

27. Krzemień, Kopa Bukowska, Halicz, Rozsypaniec
Obrazek

28. Jeszcze rzut oka na Caryńską
Obrazek

29. Idą chmury
Obrazek

30. Chciałoby się pójść dalej a nie wolno... Połonina Bukowska
Obrazek

31. Bieszczady ukraińskie
Obrazek

Dzień 10
Od rana, zgodnie z prognozą, leje. Ale nic to, jedziemy wedle planu do Lwowa. Wahaliśmy się pomiędzy drogą przez Medykę i Krościenko. W tym drugim przypadku bałem się mocno o stan drogi po drugiej stronie granicy i zostaliśmy przy Medyce. Jedziemy przez Sanok i Przemyśl. Nie bardzo się spieszymy, gdyż prognoza pogody dla Lwowa nie przewiduje na ten dzień żadnych rewelacji. Zatrzymujemy się więc w drugim z wymienionych przed chwilą miast na kawę i wczesny obiad. Wyskakuję na szybko do kiosku po plan miasta i robię rekonesans co by można w Przemyślu zobaczyć. Ekspedientka poleca mi Muzeum Dzwonów i Fajek w Wieży Zegarowej, na szczyt której w dodatku można wejść. Rewelacja. Ekspozycja jest naprawdę ciekawa, na pewno najlepsze muzeum które odwiedziliśmy podczas tego urlopu. Przemyśl z wieży, choć bardzo deszczowy, i tak robi przyjemne wrażenie. W ogóle to miasto bardzo spodobało się Alicji już od pierwszego wejrzenia. Również dlatego, że zwiedzaliśmy je dodatkowo i nie spodziewaliśmy się żadnych fajerwerków. Szybko dowiedzieliśmy się, że Przemyśl dzwonami i fajkami stoi (o czym można się przekonać choćby w pobliży greckokatolickiej katedry). Miejscowa ludwisarnia Jana Felczyńskiego to podobno jedna z najstarszych firm w Polsce (założona na początku XIX wieku).. Deszcz niestety nie pozwolił nam na wiele więcej. Zwiedziliśmy obie katedry, odpuściliśmy jednak zamek, przeszliśmy się w okolicach rynku i to w zasadzie na tyle.

32. Przemyśl - panorama z Wieży Zegarowej
Obrazek

W strugach deszczu wsiadamy do auta i ruszamy do Medyki. Po dwóch godzinach oczekiwania przekraczamy granicę i wjeżdżamy na teren Ukrainy. Cerkwie zastąpiły kościoły, cyrylica – alfabet łaciński a obejścia zrobiły się może trochę skromniejsze. Miejscami wiszą czerwono czarne szmaty. Wjeżdżamy do Lwowa od zachodu, musieliśmy następnie przedostać się na drugą stronę miasta, na ulicę Piekarską, gdzie mieliśmy kwaterę u pani Jadwigi. Nie dysponując GPSem, a jedynie mapą i mając za pilota Alicję średnio znającą cyrylicę – było ciekawie. W dodatku jakiś potężny wiadukt był w remoncie i sporą część trasy stanowił jakiś objazd.Znaków kierunkowych na miasta – jak na lekarstwo. Coś tam nieraz wskazują na Kijów i Czop. Co za Czop? Nigdy nie słyszałem. Dobrze, że na centrum nieraz się trafi drogowskaz.

Ruch uliczny we Lwowie to odrębna historia. Każdy grzeje 60-70 km/h ulicami, którymi ja bałem się jechać 30. Myślałem, że stara wrocławska kostka jak kiedyś na Grunwaldzkim czy jeszcze obecnie na Pułaskiego to zła nawierzchnia. Haha, tam to by była jedna z lepszych ulic. Ale za to żadnego problemu z wpuszczaniem się, pełna kultura, słyszałem że dzika amerykanka, a tu pozytywne zaskoczenie. Muszę przyznać, że pomijając problemy nawigacyjne, z jazdą na Ukrainie nie miałem żadnego problemu. W każdym razie, mimo ulewy, udało nam się dotrzeć w końcu na kwaterę przy ul. Piekarskiej. Kamienica jak na Nadodrzu, z wyjściem na ukwiecone podwórze, nawet stropy podobnie wysokie, chyba ok. 3,5m. Rozpakowaliśmy się, odwiozłem samochód na pobliski parking. Tymczasem przestało padać i zaczęliśmy kombinować czy by się nie wybrać jeszcze na wieczorny spacer po mieście. Piętnaście minut później byliśmy już na ulicy. Piekarską dochodzimy do Iwana Franki, chwilę potem jesteśmy przy kościele Bernardynów i… załapało. Jest coś w niektórych miastach, że czujemy się w nich dobrze od pierwszego wejrzenia, sympatycznie się po nich spaceruje, mają to coś. Pamiętam doskonale pierwszy spacer po Wilnie. Ale Lwów – jest jeszcze piękniejszy. Wielkomiejski. Ze wspaniałą architekturą. Przechodzimy koło Arsenału, potem Cerkwie Uspieńska z przepiękną wieżą, ulica Ruska, Rynek, ulice Drukarska, Ormiańska. O Ormiańskiej mówił mi znajomy, że serwują tam doskonałą kawę z wiśniówką. No to szukamy. Siadamy na powietrzu tuż obok dzwonnicy katedry. W restauracji śmiesznie tanio. Wreszcie nie muszę prowadzić auta i mogę się napić czegoś z procentami. Alicja uśmiecha się do mnie, ganiam się z lekko znudzonym Frankiem po ulicy, na której błyszczą jeszcze kałuże, jest fajnie. Z Ormiańskiej wychodzimy na Prospekt Swobody, dawne Wały Hetmańskie, podchodzimy pod Operę. Cudo. Dalej pod Mickiewicza, Hotel Georges, katedra Łacińska, wracamy na Rynek. Widok wzdłuż ulicy Ruskiej z wieżami Bernardynów i Wołoską w tle staje się moim ulubionym pejzażem Lwowa. Ściemnia się. Jesteśmy zmęczeni, wracamy na naszą skromną ale schludną kwaterę. Umawiamy się na następny dzień na zwiedzanie z przewodnikiem, panią Teresą.

33. Lwów - Opera
Obrazek

34. Róg Rynku, Katedra Łacińska
Obrazek

35. Ratusz, południowa pierzeja Rynku, ulica Ruska, wieża Cerkwi Wołoskiej
Obrazek

Dzień 11
Spotykamy się następnego poranka. Pani Teresa mieszka we Lwowie od urodzenia. Rodzice nie zgodzili się na przesiedlenie. Poruszamy wiele tematów – stosunek miejscowych do Polaków, kontakty z Polakami w Polsce, warunki życia… Wygląda na to, że nie jest łatwo. Ale dla pani Teresy Lwów to miasto-dom i pewnie nigdy by się z niego nie wyprowadziła. Przechodzimy obok kamienicy, w której Gabriela Zapolska pisała „Moralność Pani Dulskiej”. Co krok to anegdota, historia jakiegoś Polaka, miejsca... Wstyd, ale części z nich nie znamy. Potem znanym już odcinkiem Iwana Franki, Arsenał, tu historia o dziwnym przebiegu torów tramwajowych pod byłym austriackim Pałacem Namiestnikowskim. Kościół Dominikanów, Rynek, Kamienica Królewska, Kaplica Boimów. Tutaj naprawdę warto się zatrzymać. Wnętrze nie ruszane od 400 lat. Sklepienie powala na kolana. Potem Katedra Łacińska. Tu ciągle bije polskie serce Lwowa. Pani Teresa opowiada o księdzu Władysławie Kiernickim – piękna historia pełnego miłości i patriotyzmu życia. W Katedrze spędzamy dłuższą chwilę. To jedyne miejsce gdzie podczas naszego pobytu częściej było słychać język polski. Następnie idziemy pod Mickiewicza. Franek szaleje na cokole, godło Rzeczypospolitej ktoś przeplótł cienką biało czerwoną szarfą. Spod pomnika Wałami do Opery. Niestety, wejść do środka nie można, mimo znajomości pani Teresy. Jakaś próba czy coś. Wspólnie zwiedzamy jeszcze Cerkiew Preobrażeńską i Katedrę Ormiańską. Ta druga – absolutnie przepiękne wnętrze. Na Alicji zrobiło to największe wrażenie w całym mieście. Tu się żegnamy, 4 godziny minęły bardzo szybko, głowy bolą od natłoku informacji, Franek już solidnie zmęczony, i tak dzielnie to zniósł, cóż go mogą obchodzić wnętrza kościołów kiedy cały dzień nie było widać jednej skromnej koparki. Zdobywamy się na jeszcze jeden wysiłek i wchodzimy na wieżę ratusza. Dość specyficznie to wszystko zorganizowane, turyści przeciskają się pomiędzy urzędniczkami w garsonkach bo wejście prowadzi przez korytarze urzędu miejskiego. Na platformie widokowej straszny tłok. Młode Ukrainki poprawiają wyzywający makijaż przed 10.Identycznym zdjęciem z kija z kretyńskim dziubkiem. Tragedia. Widok super, ale okoliczności jego podziwiania już nie do końca. Choć nie, nie robi chyba takiego wrażenia jak choćby panorama Wilna. Dochodzimy do wniosku, że krecią robotę robią tutaj zaniedbane dachy. W zejściu wleczemy się za paniami na 20cm szpilkach. Poszliśmy jeszcze na Ruską do „Lwowskiej Premiery” na obiad i wróciliśmy na Piekarską. Młody z Alicją zasypia a ja idę na spacer na Wysoki Zamek. Zamku to tam nie było, widoki z Kopca Unii Lubelskiej całkiem całkiem.
Wieczorem idziemy na jeszcze jedną rundę, ale już luźniejszą, na zasadzie gdzie nas nogi poniosą. Podziwiamy z Frankiem cztery figury greckich bogów i bogiń stojące w rogach Rynku. Słuchamy kapitalnie grających kapel na Halickiej – jeszcze nie słyszałem ulicznych grajków grających tak dobrze. Jednak jak magnes przyciąga nas ulica Ormiańska. Siadamy sobie tam na małe co nieco do jedzenia i picia. Jak wychodzimy to już się ściemnia. Franek daje radę już tylko na barana. Idziemy jeszcze koło Opery, Uniwersytetu, Ossolineum i Pałacu Potockich. Na Kopernika ulicę fajnie ozdabiają powieszone nad nią parasole. Przez Plac Halicki wracamy na kwaterę. Padamy z nóg. Jutro ciąg dalszy.

36. Plac Halicki
Obrazek

37. Wnętrze Kościoła Dominikanów
Obrazek

38. Kamienica Królewska
Obrazek

39. Pd-zach róg Rynku, Posejdon
Obrazek

40. Pani Teresa, w tle Katedra
Obrazek

41. Wnętrze Kaplicy Boimów
Obrazek

42. Pomnik Mickiewicza
Obrazek

43. Pod Pomnikiem Mickiewicza, Hotel Georges
Obrazek

44. Katedra
Obrazek

45. Wnętrze Katedry Ormiańskiej
Obrazek

46. Wnętrze Katedry Ormiańskiej
Obrazek

47. Semper Fidelis... Tibi Poloniae Zawsze Wierny... Tobie, Polsko
Obrazek

48. Wschodnia pierzeja Rynku z wieży ratusza z Czarną Kamienicą, Kościół Dominikanów, Cerkiew Wołoska
Obrazek

49. Widok z wieży ratusza na południowy zachód
Obrazek

50. Panorama z Kopca Unii Lubelskiej
Obrazek

Dzień 12
Na ten dzień zaplanowaliśmy obiekty znajdujące się trochę dalej od centrum – Kościół św. Elżbiety i Sobór św. Jura. Ten pierwszy jest o tyle ciekawy, że znajduje się dokładnie na wododziale i wody spływające z części dachu płyną dopływami Dniestru do Morza Czarnego, a reszta dopływami Wisły do Bałtyku. Sama świątynia ma piękną bryłę, w środku obecnie wystrój cerkiewny, bo taka jest obecnie jej funkcja. Zanim tam jednak dotarliśmy musieliśmy się zapoznać z lwowską komunikacją miejską. Ceny biletów robią wrażenie – bilet normalny 2 hrywny tj. 30gr. W środku ludzie podają sobie pieniądze – jeden drugiemu. W drugą stronę wędrują bilety. W pewnym momencie wsiada grupa cygańskich dzieciaków próbujących wyżebrać jakieś drobniaki. Strasznie fałszują.

51. Sobór św. Jura
Obrazek

Idziemy spacerkiem Horodecką pod sobór. Piękna świątynia. I wewnątrz i na zewnątrz. Na szczycie fasady święty Jerzy zabijający smoka. W środku tyle ikon I relikwii naraz nie widziałem jeszcze nigdy w życiu. Ale kościołów mamy chyba już chwilowo dosyć. Spod soboru idziemy na Szewczenkę na przystanek “siódemki”. Niestety mamy pecha – była kolizja i sznur nieruszających się tramwajów zalega na torowisku. I tutaj kłania się Ukraina – zamiast zepchnąć w parę minut uszkodzone samochody z torów i przywrócić ruch – tu się nikomu nie śpieszy. Idę porozmawiać z motorniczą czy są jakieś widoki, że to ruszy. Radzi nam wsiadać, powinno się za chwilę udać. Tramwaj przedpotopowy, gorszy niż najstarsze wrocławskie ogórki z czasów kiedy zaczynałem studia. Nie wiem jak to się toczy po tych krzywych szynach. Nieważne, chwilowo jestem zajęty Frankiem, który idzie za przepierzenie motorniczej, ciekawy jak wygląda przód tramwaju. Kobieta bierze go na kolana, pokazuje gdzie się otwiera drzwi, dodaje gazu, włącza sygnał dźwiękowy. W Polsce nie do pomyślenia. Mieliśmy w planie dojechać tramwajem ‘7’ na Cmentarz Obrońców Lwowa. W końcu coś się ruszyło i potoczyliśmy się w kierunku centrum. Po drodze jednak okazało się, że kawałek dalej ponownie „masziny się zetknęły” i nie ma sensu jechać tym tramwajem, w dodatku ktoś nam powiedział, że na Łyczakowski i tak nie dojedziemy bo są remonty. Tymczasem ja coraz bardziej zaczynam patrzeć na zegarek i zastanawiać się czy nie przyjdzie nam stać do nocy na granicy. Z ciężkim sercem podejmujemy decyzję, żeby odpuścić cmentarz. Gdyby nie Franek, stanie nawet kilkanaście godzin nie byłoby problemem, ale musimy też myśleć o nim. Trzeba było pojechać sobie spokojnie na cmentarz dzień lub dwa dni wcześniej. Nasza wina. Idziemy do „Premiery” na wczesny obiad, po czym wracamy na Piekarską. Alicja nas pakuje, a natomiast idę po samochód. Za 2 doby na strzeżonym parkingu zapłaciłem 50 hrywien. Gadam sobie chwilę z parkingowym – prawie w ogóle go nie rozumiem, ale chyba on rozumiał i polubił mnie. Jak wyjeżdżałem to zatrzymał mnie mnie i pozgarniał z przedniej szyby liście. Wciskam mu w rękę 20 hrywien. Chłop gnie się w ukłonach...

52. nie ma jak Lwów
Obrazek

Zabieram swoich z kwatery, żegnamy się z panią Jadwigą i zaczynamy następne zadanie. Przejazd przez centrum Lwowa w godzinach szczytu. Dojeżdżamy do feralnego miejsca, gdzie zaczyna się remont wiaduktu. Znaki „objazd” są zdecydowanie za rzadko umieszczone. I głupio np. skręt w lewo na 3 pasmowej ulicy na 50m przed skrzyżowaniem. Oczywiście nie miałem szansy zmienić pasa. Zaczynamy się kręcić po Lwowie. 15 minut, pół godziny. Ludzie nie wiedzą jak dojechać na Szeginię, Przemyśl. Tablic kierunkowych nie ma. W pewnym momencie przyjąłem strategię, że jadę w byle którym kierunku jak najszerszą ulicą, żeby dostać się do obwodnicy. Tam może jakieś znaki będą. Dwa razy wjeżdżam w jakieś blokowiska. W końcu widzę tablicę na... Czop. Znów ten Czop! Ok, jedziemy. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do skrzyżowania z obwodnicą. Od tego momentu już bez problemu. Przez godzinę kręcenia się po Lwowie napotkaliśmy jedną tablicę kierunkową... W upale dojeżdżamy do granicy. Odbieramy bilecik. Liczę z grubsza ilość samochodów do szlabanu. Jest ich sto kilkadziesiąt, sporo busów... Ukraińcy mówią nam, żeby jechać od razu pod szlaban, że z małymi dziećmi puszczają. Na polską stronę granicy dostajemy się po 2-3 godzinach. Tutaj idzie wolniej, sami prosimy o wpuszczenie, wjeżdżamy przed kolejkę. Czekamy na ostatnią kontrolę, a tu zmiana załogi. Przez 1h15 nie dzieje się kompletnie nic... Franek znosi to wszystko świetnie. W końcu po 5 godzinach ruszamy. Gdyby ludzie nas nie wpuszczali przed siebie to stalibyśmy z 8 albo i 10 godzin. Za godzinę zaczyna się mecz Polska – Niemcy... Od dawna wiedziałem, że musimy obejrzeć go w drodze. Z przejścia skręcam na Lubaczów, potem jakimiś lokalnymi drogami aby dojechać za Jarosław i do drogi Rzeszów – Lublin. Jakieś remonty, objazdy... Ludzie gnają po wioskach 100-120 km/h. Każdy śpieszy do domu na pierwszy gwizdek. My włączamy radio, wjeżdżamy po chwili do miasta Sieniawa, szukamy jakiegoś lokalu. Jest pizzeria, wysiadamy, w sumie udało nam się trafić fajne miejsce z telebimem. Franek popłakuje ze zmęczenia i tak jest bardzo dzielny, w końcu zasypia u nas na rękach. Tymczasem Milik marnuję sytuację za sytuacją... Ale mecz i tak nam się podobał. Na Roztocze – do naszej następnej bazy mamy jeszcze 60km. Oczy już się zamykają za kółkiem, Biłgoraj, droga na Zamość, Tereszpol, Lipowiec. Jesteśmy. Piękny dom, fajny pokój, pachnąca pościel... Postanawiamy, że jutro jest dzień luzu.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Pt lip 08, 2016 9:31 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Dzień 13
Rano idę z Frankiem na mały rekonesans do wsi. Wracamy z zakupami i planujemy. Jest bardzo wietrznie, w mediach podobno trąbią, że w całej Polsce wichury, podtopienia, nawet są ofiary śmiertelne. Na Roztoczu póki co słońce. Założeniem na tę część urlopu była zamiana gór na rowery. A więc wsiadamy i okrężną drogą wśród wzgórz jedziemy do Zwierzyńca. Zatrzymujemy się przy urokliwych stawach Echo, a następnie w browarze, który powstał na początku XIX wieku. Wypijamy całkiem przyzwoite piwo, po czym odwiedzamy Kościół św. Jana Nepomucena, tzw. kościół na wyspie. Bardzo malownicze miejsce. Do Lipowca musimy wrócić dość ruchliwą drogą Zamość – Biłgoraj. Ruch spory, również ciężarowy. Dobrze, że to tylko 8km. Ale i tak spotkała nas niemiła sytuacja. Pewien wioskowy rajdowiec najpierw wyprzedził mnie, a tuż przede mną gwałtownie skręcił w bramę z piskiem opon. Musiałem awaryjnie hamować, co nie jest takie przyjemne mając dziecko na siodełku. Nie wiem czy facet się przeliczył, czy co.... Chciałem się dowiedzieć i wjechałem za nim w bramę, ale nie raczył zaszczycić mnie rozmową. W ogóle odniosłem wrażenie, że na wschodzie chłopaki naprawdę mocno sobie folgują za kółkiem na wioskach. A przodowały w tym passaty i bmw. Na szczęście bez dalszych przygód wracamy na naszą kwaterę. Wieczorem czekała na nas jeszcze jedna atrakcja, ponieważ nasi gospodarze są właścicielami winnicy i zaprosili nas na degustację. Przezornie zabrałem dla Franka jabłkowy Tymbark. Wizyta w winnicy na wzgórzach była bardzo przyjemna, dowiedzieliśmy się masy ciekawych informacji na temat uprawy winorośli. A w Polsce, gdzie klimat nie do końca sprzyja, jest to bardzo bardzo pracochłonna zabawa. W piwniczce okazało się, że wina są świetne, kupiliśmy do domu kilka butelek. Franek był bardzo zadowolony, że może próbować z nami z prawdziwego kieliszka. Tymbark się przydał. Po degustacji chyba 5 czy 6 gatunków białych i czerwonych win przyszedł czas na mocniejsze trunki. Córka gospodarzy zrobiła nalewkę z kwiatów czarnego bzu zwaną smorodyniówką. Trunek jest rewelacyjny, został nawet doceniony na jakimś prestiżowym konkursie i zajął 3. miejsce na kilkadziesiąt startujących. W bardzo wesołych nastrojach wracamy 2km do domu z nowopoznaną parą mieszkającą pokój obok. Dzieliło nas jakieś 20 lat wieku ale dogadywaliśmy się doskonale.

54. Wnętrze kościoła na wyspie
Obrazek

Dzień 14
Kolejny dzień to niespodzianka dla Franka. Na Roztocze dojeżdżają moi teściowie, którzy mieli po drodze w Bieszczady i zdecydowali się zatrzymać na dwie noce. Franek cieszy się ogromnie zwłaszcza z obecności babci. I nie może się pogodzić, że dziadkowie muszą się najpierw przespać po całonocnej jeździe z Kaszub, a razem zrobimy coś dopiero po południu. Przekonujemy go jednaki w trójkę ruszamy na wycieczkę rowerową w okolice Józefowa i Suśca. Zgodnie przyznajemy, że Lubelszczyzna bardzo mocno poszła w turystykę rowerową, bo takiej infrastruktury nie widzieliśmy chyba nigdzie w Polsce. Jeździ się genialnie i nie chodzi tylko i wyłącznie o szlak Green Velo. Po drodze odwiedzamy rezerwat przyrody Czartowe Pole z szumami tj. małymi, uroczymi wodospadami na rzece Sopot. Wracając wchodzimy jeszcze na wieżę widokową w Józefowie, po czym pakujemy rowery na samochód i jedziemy prosto do Zamościa, gdzie mieliśmy się spotkać z wyspanymi już rodzicami. Zatrzymujemy się niedaleko Rynku Wodnego. Spacer po mieście jest przyjemnością. Rynek Wielki to prawdziwa perełka. Oglądamy ciekawą multimedialną prezentację historii miasta i twierdzy w budynku naprzeciwko Arsenału. Nawet Frankowi się podobało. Choć na kolanach babci to pewnie i „Modę na sukces” by strawił. Po wyjściu rozdzielamy się i Alicja ze mną idzie na dzwonnicę katedry, a Franek z dziadkami do Arsenału. Widok z wieży przyjemny, choć chyba spodziewałem się czegoś więcej. Wnętrze świątyni niestety niedostępne – akurat była sobota i odbywał się ślub za ślubem. Wszedłem na chwilę z partyzanta, ale nie chciałem robić zdjęć i przeszkadzać. Robimy jeszcze ostatnią rundkę przez Rynek Wielki aby popodziwiać ormiańskie kamienice i ratusz i wracamy do domu na wspólne ognisko.

55. Roztocze, rezerwat Czartowe Pole, szumy na rzece Sopot
Obrazek

56. Roztocze, rezerwat Czartowe Pole, szumy na rzece Sopot
Obrazek

57. Widok z wieży w Józefowie
Obrazek

58. Z winnicy na wzgórze
Obrazek

59. Drogi rowerowe Roztocza
Obrazek

60. Zamość, Rynek Wielki
Obrazek

61. Zamość, Rynek Solny
Obrazek

Dzień 15
W niedzielę rano rodzice ruszają dalej na południe a my chcemy wziąć udział w spływie kajakowym Wieprzem. Sama rzeka okazała się bardzo urokliwa, ale chyba niezbyt trafnie wybraliśmy termin. Było bardzo dużo ludzi a dodatkowo wydawało się, że część z nich to weekendowi turyści spod znaku „w sobotę najebka, w niedzielę kajaki”. Gościa wrzucającego niedopałek do rzeki nie widziałem nigdy wcześniej. Ludzie pływali bokiem, tyłem, na krętej rzece powodowało to sporo kolizji... Franek bał się zderzeń i sporo płakał, także zakończyliśmy zabawę po 7km (pierwotnie mieliśmy płynąć jeszcze jeden odcinek). Zamiast tego Ala poszła sobie na mszę a ja pojechałem z młodym na plażę przy Stawach Echo, gdzie bawiliśmy się w piasku i kąpaliśmy. Wieczorem urządzamy jeszcze jedną wycieczkę rowerową – tym razem celem było zdobycie zapasu miodu z miejscowości Gorajec, z poleconego nam miejsca. Kolejne 20km w nogach i misja zakończona powodzeniem. Wieczorem znów się pakujemy. Następnego dnia przenosimy się na Polesie. Ale po drodze...

62. Widok z Bukowej Góry
Obrazek

63. Bukowa Góra, rezerwat
Obrazek

Dzień 16
Wpadliśmy za Zwierzyniec, aby przejść ścieżkę przyrodniczą na Bukowej Górze. Jest to rezerwat przyrody. Robimy numer z rowerem, żeby nie być zmuszonym do wracania tą samą drogą. Szlak bardzo przyjemny, z ciekawymi widokami na roztoczańskie wzgórza, potem wśród bukowego lasu. Rzadko w lesie można poobserwować jak przyroda daje sobie radę z umarłymi drzewami – pięknie wyglądały mchy na leżących bukowych pniach. Był to ostatni akcent Roztocza, skąd przez Krasnystaw udajemy się do Chełma. Szczerze mówiąc niewiele wiedzieliśmy o tym mieście, ale usłyszeliśmy opinię, że są tam ciekawe podziemia kredowe. Okazało się to naprawdę niezłą atrakcją. Przez setki lat mieszkańcy miasta posadowionego na kredowej wyspie skalnej wydobywali surowiec drążąc tunele wprost ze swoich piwnic. I tak drążyli, drążyli, aż w końcu tunele zaczęły się ze sobą łączyć, a potem powodować katastrofy budowlane. Podziemia zwiedza się z przewodnikiem, a strzeże ich duch Bieluch, który objawił się nam na dole. Na Franku zrobiło to naprawdę spore wrażenie. Po kopalni zwiedziliśmy jeszcze dwa chełmskie kościoły – Rozesłania Apostołów (pięknie zdobiony wewnątrz) oraz katedrę znajdującą się na górującym nad miastem wzgórzu. Niestety spóźniliśmy się na zwiedzanie tarasu widokowego na dzwonnicy. Może innym razem. Wieczorem docieramy do agroturystyki Polesie położonej tuż przy granicy parku narodowego.

64. Malowidło w chełmskich podziemiach kredowych
Obrazek

65. Wnętrze Kościoła Rozesłania Apostołów w Chełmie
Obrazek

66. Chełm, wzgórze katedralne
Obrazek

Dzień 17
Następny dzień to trzecie urodziny naszego syna, które rozpoczęliśmy tortem ze świeczkami.Po małej uroczystości jedziemy do parku przejść się pieszą ścieżką przyrodniczą Perehod. Lasy, stawy i wszechobecne bagna to spora odmiana w stosunku do tego, do czego przywykliśmy przez ostatnie dni. Nie było co prawda jakichś widokowych fajerwerków, ale warto docenić ciszę i spokój – w ciągu dwóch godzin wędrówki nie spotkaliśmy właściwie nikogo. No, może poza... jenotem, który ni stąd ni zowąd postanowił potowarzyszyć nam na szlaku.

67. Stawy przy ścieżce Perehod
Obrazek

Po południu zrobiliśmy sobie wycieczkę nad jezioro, gdzie Franek mógł do woli się popluskać i pobawić w piachu. W ogóle Pojezierze Łęczyńsko – Włodawskie możemy śmiało polecić amatorom kąpieli – moc czystych jezior z fajnymi plażami. Nie siedzieliśmy jednak długo nad wodą, gdyż o 18 musieliśmy być z powrotem na meczu z Ukrainą. Po emocjach sportowych grałem jeszcze ze dwie godziny w piłkę z dzieciakami gospodarzy. Później trudno mi się było od nich opędzić.

Dzień 18
Plan na kolejny poranek był dosyć ambitny. Pojechaliśmy 60km do Kozłówki, miejscowości położonej niedaleko Lubartowa, w której znajduje się piękny Pałac Zamoyskich. Obiekt, wraz z przyległym ogrodem, robi bardzo przyjemne wrażenie, jednak prawdziwe skarby kryją się we wnętrzu. Naprawdę nie spodziewaliśmy się aż tak pięknie zachowanych i bogato wystrojonych sal. Obrazy, umeblowanie, piece kaflowe, kominki – nieprzypadkowo mówi się (o czym dowiedzieliśmy się później), że Kozłówka to najlepiej zachowane wnętrza w Polsce. Wyglądają jakby państwo dosłownie przed chwilą wyszli. Zwiedziliśmy jeszcze pałacową kaplicę, koło której w czasie wojny przez kilkanaście miesięcy przebywał kardynał Wyszyński. Następnie jedziemy do Lublina. To miasto było dla nas sporą zagadką. Obecnie największe miasto Polski na wschód od Wisły, ale niezbyt ciekawe, nie umywa się do Zamościa – takie słyszeliśmy opinie. A jak było w rzeczywistości? Dokładnie odwrotnie!

68. Kozłówka, pałacowa kaplica
Obrazek

69. Pałac w Kozłówce od strony ogrodu
Obrazek

70. Wnętrza pałacowe
Obrazek

71. Wnętrza pałacowe
Obrazek

Lublin spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Bezproblemowy dojazd na Plac Zamkowy. Duży parking, ale położony w dole, nie psujący panoram ani z zamku, ani w stronę miasta. No to najpierw idziemy na zamek. Sama bryła – nie powala, ale my przyszliśmy tu przede wszystkim dla Kaplicy św. Trójcy – jednego z dwóch (obok wieży zwanej donżonem) zachowanych fragmentów starego zamku. Kaplica cała jest pokryta freskami, w których gustował Jagiełło. Na jego polecenie zostały one wykonane (Jagiełło cenił sztukę cerkiewną wyżej niż katolicką), kilkaset lat później w mrocznych latach zamku, kiedy to kaplica służyła m.in. jako skład węgla całkowicie je zatynkowano, a po kolejnych niemal stu latach freski przypadkowo odkryto pieczołowicie odsłonięto. Dziś cieszą oko turystów, są piękne. Po wyjściu z kaplicy Franek idzie wykopać ze specjalnie przygotowanej piaskownicy szkielet mamuta (świetny pomysł na zabawienie dzieciaków), a ja wspinam się na donżon. Bardzo ładna panorama, stare miasto zapowiada się wyśmienicie. No to idziemy! Z Zamku w stronę rynku przechodzi się przez Bramę Grodzką oraz plac, gdzie kiedyś stała lubelska fara. Ulica Grodzka i okolice to bardzo ładne kamienice i sporo fajnych lokali z niezłym jedzeniem i piwem. Podobnie wygląda rynek. Podczas spaceru zwiedzamy jeszcze dwa kościoły – Dominikanów i katedrę (w obu piękne wnętrza), Bramę Krakowską i Krakowskie Przedmieście. Niestety, podobnie jak w Chełmie, minimalnie spóźniliśmy się na zwiedzanie Wieży Trynitarskiej – najlepszego punktu widokowego. Franek zrobił się już bardzo zmęczony, biorę go na barana i wracamy. Tak jak dla Alicji Przemyśl, dla mnie Lublin to świetne miasto do pospacerowania i na pewno chciałbym go jeszcze kiedyś odwiedzić.

72. Zamek w Lublinie
Obrazek

73. Kaplica i donżon
Obrazek

74. Kaplica św. Trójcy
Obrazek

75. Stare Miasto z wieży
Obrazek

76. Ulica Grodzka
Obrazek

77. Wieża Trynitarska
Obrazek

78. Wnętrze Kościoła Dominikanów
Obrazek

80. Obraz przedstawiający wielki pożar
Obrazek

81. Krakowskie Przedmieście
Obrazek

Dzień 19
Po wrażeniach miejskich przyszedł czas na jeszcze trochę przyrody. To już nasz ostatni pełny dzień na Polesiu. Podjeżdżamy rowerami z naszej bazy w Babsku do Woli Wereszczyńskiej, gdzie rozpoczyna się ścieżka przyrodnicza „Dąb Dominik”. Początek prowadzi bez jakichś większych emocji zwykłym sosnowym lasem. Ale im dalej w las – tym bardziej mokro czyli ciekawiej. Po kilkunastu minutach wchodzimy na drewniane kładki, które prowadzą nas ku jezioru Moszne. Jest to jezioro dystroficzne – powoli acz nieubłaganie zarastające. Jego dni są policzone. My znaleźliśmy tam kawał pięknej poleskiej przyrody. Zarówno flory (pierwszy raz widzieliśmy na dziko rosnące rosiczki – i to hurtowe ilości), jak i fauny (żaby, a są też żółwie, ale niestety nie widzieliśmy, gospodarze mówili, że czasem trafiają się w ogrodzie). W takich okolicznościach maszerujemy jeszcze dobrych kilka kilometrów, dochodząc do drogi w Jamnikach, dwa kilometry od rowerów. Biorę Franka na barana, jest naprawdę zmęczony i trudno się dziwić. Prawie zasypia na moich barkach. Udaje mu się w rowerowym siodełku. Nie budzi się nawet jak dojeżdżamy na kwaterę i przenosimy go do łóżka. Pierwszy raz od początku urlopu zalicza swoją dzienną drzemkę w łóżku, a nie samochodzie, na rowerze czy nosidle. Po południu chcemy mu dać trochę frajdy i jedziemy pod Włodawę nad Jezioro Białe. Następne dwie godziny kąpiemy się i budujemy porty z piasku. We wspomnianej miejscowości – mieście trzech kultur i trzech świątyń (kościoła, cerkwi i synagogi) oglądamy wszystkie trzy obiekty i wracamy. Następnego dnia rano jedziemy już w stronę Wrocławia. Ale nie od razu.

82. Ścieżka przyrodnicza 'Dąb Dominik'
Obrazek

83. Rosiczki live
Obrazek

84. Gapi się
Obrazek

85. Jezioro Moszne
Obrazek

86. Grzybień biały
Obrazek

87. Jezioro Moszne
Obrazek

88. Podmokły las iglasty
Obrazek

89. Kościół we Włodawie
Obrazek

Dzień 20
Najpierw umawiamy się z naszymi przyjaciółmi, którzy zaoferowali nam nocleg w Kielcach, w Kazimierzu Dolnym. Miasteczko, choć urokliwe, to nie zrobiło na nas tak wielkiego wrażenia, jak się spodziewaliśmy. Po pierwsze przez niesamowity upał, po drugie przez jakąś imprezę na rynku, przez którą nie można było nawet popodziwiać architektury, wszystko było obstawione budami, jakąś sceną… Zwiedziliśmy zamek i kościół z najstarszymi organami w Polsce, zjedliśmy absurdalnie drogi obiad i… pojechaliśmy do parku dinozaurów w Bałtowie, co było naszym podopiecznym obiecane. W Kielcach jesteśmy wieczorem, upał nie daje żyć…

90. Zamek w Kazimierzu
Obrazek

91. Płynie Wisła, płynie, po polskiej krainie...
Obrazek

92. Kazimierz z zamkowej baszty
Obrazek

93. To my
Obrazek

Dzień 21
Na następny dzień były plany na Zamek Krzyżtopór i Sandomierz, ale… odpuściliśmy. Po pierwsze ze względu na dzieciaki, które w takim upale tylko by się męczyły, a na miejscu miały do dyspozycji ogród i basen, po drugie na mecz Polska – Szwajcaria rozgrywany o godz.15.

Dzień 22
Jeszcze tylko ostatniego, niedzielnego poranka jadę z Fasolą na Łysicę, kolejny szczyt do korony Gór Polski (wejście od Świętej Katarzyny, najkrótszą drogą) i po powrocie oraz śniadaniu ruszamy do Wrocławia.

PODSUMOWANIE

To był po prostu świetny urlop. Właściwie idealnie dopisała nam pogoda. Zrealizowaliśmy olbrzymią większość planu. Poznaliśmy kawał naszego pięknego, wyjątkowego kraju. Jeśli ktoś określa wschodnią część Polski jako biedną, zacofaną, czy katolską, albo tytułuje ją Polską B i mówi to na poważnie – to nie wie co mówi. My zobaczyliśmy przepiękną przyrodę, zadbane miasta, wspaniałą infrastrukturę rowerową i wielkie dziedzictwo kultury. Mamy już plany zrobienia podobnej podróży po północno-wschodniej części Polski. Sokrates, polecisz coś? :D
Co do suchych faktów to:
3500km zrobionych samochodem
ok. 200km zrobionych rowerem
3 szczyty Korony Gór Polski – Radziejowa, Lackowa, Łysica
Odwiedzonych 5 parków narodowych: Magurski, Bieszczadzki, Roztoczański, Poleski, Świętokrzyski; co najmniej drugie tyle parków krajobrazowych
Pierwsza wizyta na Ukrainie – 15. odwiedzony przeze mnie kraj
Miasta: Bardejów, Przemyśl, Lwów, Zwierzyniec, Zamość, Chełm, Lublin, Włodawa

EPILOG1
W domu sprawdzam co to był za tajemniczy „Czop”. Miasteczko 8 tys. Ludzi przy granicy z Węgrami. Czyli Ukraińcy to tacy sami durnie jak my. Nie napiszą np. Debreczyn, tylko wolą wymienić ostatnią wiochę po swojej stronie. Dokładnie jak Jędrzychowice zamiast Drezna.

EPILOG2
Kilka dni później jestem z Frankiem w sklepie. Przechodzimy obok jakiegoś kartonu reklamującego kuchnię śródziemnomorską. W Grafika przedstawia rysunkowe wersje budynków kojarzących się z tym regionem świata tj. Sagrada Familia, Koloseum, Akropol – dla dziecka wyglądało to jak kilka różnych wież
- Tato, tatooooo? Czy to Lwów?
- Brawo za dobre skojarzenie, ale to nie Lwów, synku. A tam też kiedyś pojedziemy.
- Ale tato. Ten duch Bieluch... On był dobry! Naprawdę!

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Pt lip 08, 2016 10:08 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 09, 2014 2:19 pm
Posty: 3046
:shock: Na bogato :!:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Pt lip 08, 2016 11:33 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): So lut 09, 2013 10:52 pm
Posty: 1144
Lokalizacja: Łódź
22 dni wakacji :!: Dżisas jak to się robi :?:
Beskid Niski jest piękny, mnie też urzekł. Roztocze, ta puszcza bodaj Solska, ona ciągnie się aż pod Wisłę, a jagody zbierają tam grabkami. Piękne rejony i naprawdę bardzo perfekcyjnie zorganizowany czas urlopu. Szacun !
P.S. Popatrz kiedyś na GSB. Fantastyczny szlak.

_________________
Gdzie wola - tam droga.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 9:56 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Cz paź 22, 2015 5:17 pm
Posty: 2496
Lokalizacja: Poznań
Wiele miejsc bliżej mi nie znanych a wartych odwiedzenia. Już nie wspomnę o organizacji pobytu. Wszyscy uczestnicy zadowoleni i to najważniejsze. Naprawdę fajnie spędziliście czas.
Super relacja, masz lekkie pióro, przeczytałam z przyjemnością.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 12:13 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt lis 21, 2008 10:48 pm
Posty: 1227
Lokalizacja: Warszwa
Brawo za pomysł, brawo za wykonanie, brawo dla rodziców za urozmaicenie tych "paru" dni Frankowi. Ogólnie szacun. A ja mieszkając całkiem niedaleko Polski B byłem tylko w Lublinie i Zamościu

_________________
Jeśli zdajesz pytanie dlaczego chodzę po górach to znaczy że nie zrozumiesz odpowiedzi


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 12:27 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1493
Lokalizacja: W-wa
Z przyjemnością przeczytałam. Taka relacja to także niezła rodzinna pamiątka.
A te Kielce i Łysica to nawet na pół zdjęcia nie zasłużyły? :)
Znalazłam zdjęcie, gdzie ww. są na jednym zdjęciu, chyba, bo że po prawej to Łysica, to tylko moje graniczące z pewnością przypuszczenie. A poniższy Pałac Biskupów Krakowskich to ścisłe centrum miasta:
Obrazek
autor:Ryszard Biskup

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 12:47 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Śr lip 03, 2013 11:59 am
Posty: 385
Plecak się sprawdza?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 1:37 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Dziękuję.
krank1 napisał(a):
:shock: Na bogato :!:
Dzięki tej relacji wiem, jaka jest maksymalna długość postu, którą może strawić serwer.
TataFilipa napisał(a):
22 dni wakacji :!: Dżisas jak to się robi :?:
Wypełniasz wniosek urlopowy od dnia X (poniedziałek) do dnia X+18 i masz nawet z weekendami 23 dni. Voila!
A tak poważnie - jak się porządnie zapier.nicza pół roku to i wakacje potem porządne. Przynajmniej w mojej firmie tak jest.
anke napisał(a):
A te Kielce i Łysica to nawet na pół zdjęcia nie zasłużyły?
W Kielcach a raczej pod Kielcami głównie spożywaliśmy napoje %. Ale byliśmy już wcześniej w tym mieście, ja nawet 2 razy, nie było już takiej motywacji do łażenia zwłaszcza, ze temperatury circa 35. A Łysica to była szybka akcja na samo zaliczenie, nie wziąłem nawet aparatu
Salewa napisał(a):
Plecak się sprawdza?
Na takie jednodniowe łazęgi po mieście jest trochę za duży, ale ogólnie bardzo wygodny i solidny. Jestem zadowolony, np. na weekend ze śpiworem na pewno będzie ok.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 8:48 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4463
Lokalizacja: GEKONY
Super! Super! Super!
Chyba już nic więcej nie można wymagać od urlopu - góry, zabytki, rowery...
W Lublinie mam rodzinę i co jakiś czas tam zaglądam, rynek i klimat miasta jest super (Bar "U Szewca" i te sprawy).
Co do zamku to ciekawostką może być jeszcze fakt, że w czasach kiedy w Polsce PRL był jedynym słusznym ustrojem, robił on za więzienie dla tych którzy myśleli inaczej. Mam w rodzinie takiego agenta co pomnik Koniewa wysadzał za co władza zafundowała Mu pobyt w tymże zamku.

O tej ścieżce przyrodniczej Dąb Dominik wcześniej nie słyszałem, wygląda super, trochę jak Torfowisko pod Zieleńcem.

Swoją drogą to po twoich relacjach widać jak Franek Ci rośnie i się zmienia, pamiętam jakieś wcześniejsze relacje z Pienin czy czegoś w tym stylu i sporą część jeszcze przesypiał w nosidełku, a teraz aktywnie uczestniczy nawet w planowaniu trasy.
Gratulacje dla całej rodziny i jak najwięcej takich urlopów.

PS. Ja jadę za tydzień :mrgreen:

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 9:52 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
niezły urlop sobie zafundowałeś ;) sporo bardzo ciekawych miejsc o których nie słyszałem ;) poza tym fajne zdjęcia :)

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: So lip 09, 2016 10:36 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 05, 2007 8:49 pm
Posty: 6331
Lokalizacja: Kraków
Napiszę tak jak Kefir: Super, super, super!!!
Super wycieczka. W zeszłym roku też podobnie spędziliśmy urlop tylko dokładnie na przeciwległym krańcu Polski.
Nam wyszło ok. 2700km w 18 dni. No i córka mniejsza była niż wasz syn, bo na wyjeździe jej "stuknął" dopiero 10. miesiąc.
Od Krakowa, poprzez Wrocław, Głogów, Szczecin, całe wybrzeże aż po Hel, potem Malbork, kanał Elbląski, Święta Lipka, Wilczy Szaniec, Narwiański Park Narodowy, Lublin i Rzeszów.
W tym roku może oprócz wyjazdu nad morze uda nam się jeszcze zahaczyć o Beskid Niski i Bieszczady. Dawno w Radocynie nie byłem, a jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Beskidach.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: N lip 10, 2016 2:59 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
kefir napisał(a):
W Lublinie mam rodzinę i co jakiś czas tam zaglądam, rynek i klimat miasta jest super (Bar "U Szewca" i te sprawy).
To ciekawe, bo ja mam bliskiego kolegę z Kraśnika i on zawsze twierdził, że Lublin jest brzydki i nudny. Na Roztoczu gospodarze nam mówili, że Zamość jak najbardziej, ale do Lublina nie ma po co jechać. A nam się bardzo podobało i uważam, że miasto jest świetne. Przynajmniej z perspektywy jednodniowego turysty.
kefir napisał(a):
Franek Ci rośnie i się zmienia
O, tak, dzieciaki rosną w oczach. Zresztą sam pewnie też to tak widzisz. W przyszłym roku Franka już raczej do nosidła nie wezmę.

Rohu, Ty chyba zdaje się masz jakąś rodzinę w Niskim? Pamiętam, że zachwalałeś te tereny. Poważnie się zastanawiam, czy nie pojechać na któryś urlop np. na tydzień tylko tam. My teraz byliśmy zdecydowanie za krótko. Sporo czytałem o okolicach Nieznajowej i Radocyny, ale niestety nie udało się ich poznać.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Pn lip 11, 2016 9:08 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt wrz 17, 2010 11:49 am
Posty: 1146
Lokalizacja: dokąd
Fajny urlop i świetna relacja! :)

Dawno temu po tych rejonach trochę się włóczyłam, a nawet zapuszczałam się dalej na pd-wsch w ukraińskie góry. Nocując po drodze nie raz na dworcu pks we Lwowie ;).
Bardzo urokliwe jest Pogórze Przemyskie, warto tam zatrzymać się na dłużej, bo sporo ciekawych zakątków kryje. A na terenie B. Niskiego zbierałam materiały do pracy mgr ;).
Ech, dawne dzieje, ale miło wypominam.

Gratulacje raz jeszcze za nieco mniej standardowe, ale za to nie mniej ciekawe, urlopowe rejony :!: :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Wt lip 12, 2016 7:24 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn sie 26, 2013 8:03 pm
Posty: 788
Z Kazimierza promem do Janowca, a stamtąd już tylko 14 km ów do mnie. To by było spotkanie na szczycie!!!! Świetny urlop, gratuluję wytrwałości w pokonywaniu kilometrów. A dla odmiany ja zwiedziłam kawałek Dalmacji.

_________________
Wenus w Milo


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Wt lip 12, 2016 7:28 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Sheala napisał(a):
A dla odmiany ja zwiedziłam kawałek Dalmacji.
Będzie relacja, czy nie było akcentów górskich?
viewtopic.php?f=11&t=17559
W którychś miejscach byliście?

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Wt lip 12, 2016 1:18 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
:salut:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Wt lip 12, 2016 5:57 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn sie 26, 2013 8:03 pm
Posty: 788
Byliśmy w Primostenie i Rogoźnicy oraz okolice. Gór nie było. To był spontaniczny wypad rodzinny polizać Adriatyk. Szykowaliśmy się z mężem moim Sławomirem w Fogarasze, a wylądowaliśmy z dziećmi w Chorwacji. Nie żałuję.

_________________
Wenus w Milo


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: N lip 17, 2016 9:02 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pn gru 05, 2011 12:08 am
Posty: 640
Lokalizacja: 110 km
Naprawdę fajnie się czytało tą jakże zróżnicowaną wycieczkę. Przy okazji pięknie zdjęcia, widać że pogodowo wam się udało :brawo:
10 lat temu spędziłem kilka dni we Lwowie mieszkając w Hotelu Lwów, niedaleko opery. Piękne miasto z klimatem.

_________________
http://wokolkominainietylko.blogspot.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: N lip 17, 2016 9:43 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt kwi 12, 2011 7:46 am
Posty: 2164
Niby nasze polskie zadupia, a intensywność wypoczynku, mnogość atrakcji, przejechany dystans samochodem zupełnie jak na wczasach zagranicznych, gdzie jedzie się raz w życiu i trzeba wycisnąć ile się da. Dobrze zachować równowagę i zadziałać wbrew powiedzeniu "cudze chwalicie, swego nie znacie" :)

_________________
SPROCKET
viewtopic.php?f=11&t=17068


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Śr lip 20, 2016 2:48 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 09, 2014 2:19 pm
Posty: 3046
Trochę na raty ale doczytałem do końca :)
Pozazdrościć urlopu i jego organizacji. Zajęło by mi to kilka lat :) Mały Ci się nie buntuje na długie spacery?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Re: Polska B
PostNapisane: Śr lip 20, 2016 3:13 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
sprocket73 napisał(a):
Niby nasze polskie zadupia, a intensywność wypoczynku, mnogość atrakcji, przejechany dystans samochodem zupełnie jak na wczasach zagranicznych, gdzie jedzie się raz w życiu i trzeba wycisnąć ile się da. Dobrze zachować równowagę i zadziałać wbrew powiedzeniu "cudze chwalicie, swego nie znacie" :)
Ano tak odpoczywamy. Na wschód Polski mamy kawałek i żadnej rodziny, biznesowo też tam nie jeździmy, więc okazji żeby powrócić, oprócz kolejnych wakacji, raczej nie będzie.
krank1 napisał(a):
Mały Ci się nie buntuje na długie spacery?
W miastach trochę się nudził, ale on ma tak, że jak mu się coś opowiada chociaż, to już się nie nudzi. Sam też coraz więcej chodzi, naprawdę był świetnym gościem na tych wakacjach.
mm74 napisał(a):
Takiego można jeszcze w nosidło wrzucić, najgorszy wiek 4-7 lat
Całkiem możliwe, za rok w nosidle go już nie widzę. A czy będzie chciał chodzić aż tak daleko - zobaczymy.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 22 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 11 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL