Sobota 6 rano budzą mnie odgłosy burzy i walenie deszczu o parapet. O nie 500 km od gór i jak już pojadę to ma lać??? Po drugiej pobudce już nie pada a nawet gdzieniegdzie przebija się słońce. Budzę chłopaków, że pora się zbierać. Karol dalej przy swoim, że dziś nie idzie. Kwiatek i Makak ochoczo spożywają śniadanie potem kawka i zbieramy się do wyjścia Aż tu nagle:
- Dobra idę, bo w pracy powiesz, że cienka dupa jestem – oznajmia mi Karol co wprowadza mnie w lekki stan zdenerwowania po raz pierwszy.
- no to się streszczaj bo po południu ma być burza
- ok. A trudno tam jest? Daleko, długo, wysoko?
- mniej więcej jak wczoraj
- ale mniej czy więcej?
- kur…. Nie zaczynaj!
W końcu przed dziewiątą ruszamy swoje tyłki w kierunku Banikowskiej Przełęczy. Idziemy sobie powoli nie forsując tempa. Mój odcisk póki co się nie „odzywa”. Trzy pary skarpet skutecznie stłumiły tarcie. Dochodzimy sobie do rozwidlenia gdzie po ok. 2 minutach można dojść do Rohackiego Wodospadu. Kurde nawet nie wiedziałem, że tu taki jest. Po wyjściu z lasu mijamy jedno rozwidlenie potem drugie i nagle słyszę:
-Ale tam jest śnieg! – mówi Wujo wskazując na grań
- widzę, że jest ale to jest tylko nawis starego śniegu
-a skąd to wiesz, że to tylko nawis, przecież tam na grani może być go sporo
- a wczoraj na grani miałeś śnieg? Nie wydaje mi się! Lepiej nastaw się na podejście po tym śniegu – i wskazuje na płat sięgający aż pod przełęcz
- przecież Ty mnie zabijesz! Kur… a mogłem zostać – usłyszałem jak mówił pod nosem
Będąc już na przełęczy odbyła się kolejna kłótnia na temat dalszej drogi czy iść w kierunku Brestowej, czy iść w kierunku Smutnej Przełęczy. Karol chce iść na Brestową bo… fajnie tam jest (mimo, że nie był) reszta chce na Trzy Kopy. W końcu usłyszałem, że od wczoraj mieliśmy iść nad jeziorka (Rohackie Stawy) i że nie jestem przygotowany merytorycznie do wyjazdu i nie mam pojęcia o górach. Sutki mi opadły, potem padło dużo niepotrzebnych słów z jednej jak i drugiej strony itd. Koniec końców poszliśmy na Banówkę i dalej granią. Chmury się obniżyły i momentami szliśmy beż żadnych widoków. Mimo tego mi się podobało, Marcin też zachwycony, Marek trochę mniej a Karol no cóż… milczy. W najtrudniejszym momencie podczas zejścia z Banówki Marek i Karol poszli ścieżką widoczną kilka metrów niżej a ja z Kwiatkiem idziemy ściśle granią. To jest coś co lubię najbardziej. Gdzieś daleko słuchać już grzmoty a my jeszcze wysoko. Wobec tego przyśpieszamy jak się da kroku, żeby chociaż zejść w dolinę. O piętnastej jesteśmy na Smutnej Przełęczy i pięć minut później zaczyna się ulewa. Pobiliśmy chyba rekord zbiegając z góry. Do rohackiego bufetu wyszło nam 40 min. Naokoło w oddali słychać grzmoty. Później dowiadujemy się że jeden z nich śmiertelnie ranił turystę na Babiej Górze. Tak minął nam drugi dzień tatrzańskiej tułaczki. Na niedzielę planujemy powrót. Myślę, że to była dobra decyzja bo mimo iż wyjechaliśmy ok. 9.30 w domu byłem przed 19 wszak do koniec długiego weekendu.
Podsumowując wyjazd jak najbardziej udany. Makak i Kwiatek zadowoleni, trochę gorzej z Wujem. Twierdzi, że jednak jak na oswojenie z górami było to dla niego za dużo wrażeń. Ale sam chciał na Orlą Perć tyle, że tam jeszcze za wcześnie. Mimo to plecak ma już spakowany na następne wspólne wyjazdy. Ale czy to nastąpi? Nie wiem.