Tak się wahałam, bo po tych podsumowaniach, które do tej pory się pokazały, to się ledwo z parkietu mogę podnieść. Aie, co tam. Podsumuję zatem i ja swoje górskie dokonania w ubiegłym roku. Pomimo, że był to rok bardzo trudny dla mnie , głównie poprzez choroby najbliższych, to bilans wychodzi na plus. Także górsko.
W góry w 2015 roku wyjeżdżam już 1 stycznia, udajemy się z kuzynami do Roztoki, a stamtąd 2 stycznia zdobywamy Kozi Wierch.


Wieczorem rozpoczynamy szkolenie z turystyki zimowej prowadzone przez Jędrka Chrobaka. Nazajutrz ćwiczenia w terenie.


Wtedy wchodzimy na Mnicha.


Odwrót był już zjazdami, ostatnie przy świecącym księżycu i miliardzie gwiazd, takim niebie, jakie zdarza się tylko w mrożną noc. Wracając do Moka, obserwowaliśmy światła czołówek w ścianie Cubryny, Jędrek wypatrywał, czy nie nadają wezwania.
Rano znowu ćwiczenia w terenie.



Cały dzień padał śnieg, ale nie było go zbyt wiele. Od czasu do czasu słychać było w rejonie Rysów, a to po przeciwnej stronie, pomruki lawinek. "To pyłówki" - informował nas spokojnie Jędrek. Na Czarnym Stawie pR ćwiczyliśmy asekurację na lodowcu i nagle podniosłam wzrok, a z Żabich pędziła na nas chmura śniegu. Zawołałam tylko : "Uwaga! Lawina!" Jędrek popatrzył w górę i wykrzyknął: Spieprzamy!!! Biegnąc poczułam, jak uderza w moje plecy potężny podmuch i ogarnęła mnie od tyłu chmura śnieżnego pyłu.
Mając na uwadze to, że jesteśmy na stawie pobiegłam w stronę brzegu, ale zanim zdołałam zejść z lodu poczułam szarpnięcie i runęłam jak długa. "No to ładnie" - pomyślałam - "pewnie są w wodzie". Podniosłam się i rozejrzałam - moi towarzysze leżeli na lodzie, a Jędrek bacznie obserwował, czy nic nam się nie stało. Okazało się, że każdy biegł w innym kierunku i poprzewracaliśmy się przez linę... Michał tylko kichał i kasłał, bo najdłużej z nas patrzył w kierunku lawiny i nie zdążył się odwrócić przed atakiem śniegu. "Szkoda, że nikt nie miał kamerki go-pro" - westchnął Jędrek. Teraz też żałuję.
Śniegu wtedy było naprawdę niewiele, musieliśmy się trochę postarać, żeby poćwiczyć hamowanie czekanem i pracę sondą lawinową. Ale sypało cały czas tak bardzo, że idąc po Morskim Oku cztery kroki za wszystkimi widziałam, jak nikną w oczach pozostawione przez nich ślady, a światła schroniska zobaczyłam dopiero na środku stawu.
Na koniec jeszcze w Roztoce szkolenie przeprowadził z nami Helios - leśnik z Wanty. Dużo ciekawych rzeczy się dowiedziałam o funkcjonowaniu parku i samej tatrzańskiej przyrody, i jak to wygląda z drugiej strony - tych, którzy chcą Tatry zachować w stanie nienaruszonym.
Następny dzień to już powrót do rzeczywistości, ale jeszcze powariowaliśmy trochę w śniegu (wreszcie!)
W czasie, gdy ja bawiłam się świetnie w Tatrach, moja córka żle się poczuła. Krok po kroku okazało się, że ma guza mózgu i 17 kwietnia miała operację w CZD. Po operacji tak szybko doszła do siebie, że w czerwcu już odbyła pierwsze konne jazdy, a ja z mężem moim Sławomirem i kuzynem Michałem pojechałam w Alpy Julijskie. Moja pierwsza w życiu ferrata na Małą Mojstrovkę, Jalovec no i oczywiście Triglav. A na jego grani pierwsze w życiu widmo Brockenu.









To był zamotany wyjazd, pełen zgubionych i odnalezionych dróg i przedmiotów. Julki mnie nie zauroczyły, choć oczywiście nie żałuję że tam pojechałam. Wyjście na Triglav - jedyne!!! Wracając, spotkałam partyzantów Tito....
W sierpniu jeszcze krótki wyjazd w Tatry z moim bratem i jego rodziną i tu uwaga!!! 15 sierpnia stałam samiuteńka na Szpiglasowym Wierchu, a na Przełęczy była tylko moja rodzina i nikogo więcej w zasięgu wzroku!!!! W Zakopanem burzyło i padało intensywnie, a my w górach tylko trochę zmokliśmy. Stąd chyba te pustki. Wtedy też pierwszy raz poszłam sama w góry - na Kościelec.

W pażdzierniku córka pojechała na badania kontrolne do Centrum ZD. Wszystko pozytywnie. A mi zaczęła siadać psycha. Dołożyły się do tego inne rzeczy, ale ciężko wspominam ten czas. Sławomir, mąż mój nieoceniony, wywiózł mnie w listopadzie w Tatry, gdzie - wreszcie!- z uśmiechem na ustach zdobyłam Świnicę.


W nocy spadł śnieg i to był początek szklanych gór tej zimy. Weszliśmy tylko nieco powyżej Czarnego Stawu pR i zawróciliśmy. Wtedy po raz pierwszy wolniej z góry schodziłam, niż pod nią podchodziłam.


I tak zakończył się mój górski rok. Bo prywatnie, to jeszcze dużo złego wydarzyło się do końca grudnia.... Ten rok odcisnął się mocno w mojej psychice, twarzy i włosach.... Ale górsko, to był dobry rok.