Jest czas na małe wspomnienie wakacyjnego szybkiego wyskoku w Tatry Wysokie. Jak to już kilka razy było wolne mam w tygodniu. Prognozy zapowiadają się przyzwoicie zatem jadę. Ponieważ muszę dość wcześnie wrócić do domu, wyjście nie może trwać długo. Chwila zastanowienia który szczyt wybrać i tak pada na pomysł wyjścia na Ganek. Brałem też opcję na jakiś bonus, który uzależniony było oczywiście od czasu. Na tą okazję pakuję też nowo zakupiony sznurek. Zatem wyjazd już na wieczór dnia wcześniejszego, zamierzałem nocą podejść jak najwyżej się da. Przez myśl przeszedł mi nawet wschód słońca na szczycie. Jednak ten cel okazał się nie realny w praktyce. Nie znajomość drogi była głównym problemem. Poranek złapał mnie przed wejściem w żleb.


Po ciemku mogłyby tam większe problemy jako, że szedłem tamtędy pierwszy raz. Przez ciemności też przeszedłem wejście drogi, którą zamierzałem pierwotnie podchodzić. Ale nic złego się nie stało wyszedłem inną drogą. A tą pierwszą dopiero zszedłem.



Podejście na szczyt z ładą lufą, poszło mi bardzo sprawnie i tak na szczycie jestem o 6. Kilka zdjęć póki jeszcze coś widąć, przeglądnięcie zeszytu, gdzie odnajduję kilka znajomych wpisów.






Samemu też coś tam wpisuję i co tu robić dalej. Trzeba zrobić jeden bonus. Także schodzę i idę na Rumanowy Szczyt. Jako, że ma on 3 wierzchołki będą jednak 3 bonusy.








Na pierwsze dwa wchodzę bez większej historii. Z trzecim mam problemy z wyskrobaniem się na górę. Patrzę z prawej patrzę z lewej nie ciekawie to wygląda. Ale przecież miało być tu 0+/I. W końcu idę jakby na prosto i puściło. Na wierzchołku wyciągam linę i uprząż będę kurna zjeżdżał z tego dziada. Uznałem, że będzie to najlepsze. Zaczynam schodzić i szukać miejsca do zjazdu, gdy się okazuje, że już przeszedłem to miejsce gdzie miałem pierwotnie trudności. No cóż lina nie będzie rozdziewiczona tym razem. Schodzę zatem kruchym terenem do żlebu którym miałem wychodzić idąc na Ganek.


Nim do doliny i już szybki powrót ścieżką do auta i domu.



