Wschodni Szczyt Wideł (Východná Vidlová Veža; 2500 m n.p.m.)droga: Motyka (V+)Zachwycony wspinaniem po drogach Staszka, postanowiłem iść za ciosem i wybrać kolejną z jego repertuaru. Jestem przekonany, że niemal każda z linii tego autora warta jest powtórzenia, jednak jedna z nich szczególnie przykuła moją uwagę. Mowa tu o drodze na południowej ścianie Wschodniego Szczytu Wideł. Dlaczego właśnie ta? Dla mnie odpowiedź była prosta. Wschodni Szczyt Wideł, uchodzący za najtrudniej dostępy w całych Tatrach, robi piorunujące wrażenie, a że jakoś od dłuższego czasu nie składa mi się wejść tam przy okazji pokonywania grani, pomyślałem, że trzeba zmienić taktykę i spróbować ścianą. Nie bez znaczenia był też fakt, że nigdy nie byłem w tej okolicy i chciałem to jak najszybciej zmienić.
Zacząłem jak zwykle od czytania opisu drogi, którą to Paryski określił jako efektownie eksponowaną i piękną. Super! - pomyślałem. Następnie zacząłem szukać informacji w necie. I tu moje zdziwienie – wiedziałem, że droga nie jest szczególnie popularna, ale żeby nie było kompletnie nic, oprócz lakonicznego opisu na brytanie!? Więcej nie trzeba było mnie przekonywać – lubię nutkę przygody, a ta była na wyciągnięcie ręki. Nic, tylko jechać i poczuć ją na własnej skórze.
Umawiam się z Zipim, któremu pomysł bardzo przypadł do gustu. Termin działania ustalamy na sobotę, jednak wyjeżdżamy już piątkowym popołudniem, by dotrzeć na parking wieczorem i jeszcze zaznać trochę snu przed akcją. Opcja ta bardzo mi się podoba. Mam już dość „partyzantki” i wracania półprzytomny do domu. Droga mija więc w dobrym nastroju, zwłaszcza, że międzyczasie odbieram przezajebisty telefon, który „przykleja mi banana” na cały wyjazd. Czuję, że będzie świetnie!
Po dotarciu na parking, wcinamy szybką kolacyjkę, dzielimy szpej i powoli zbieramy się do „łóżek”. Noc jest ciepła, księżyc w pełni, przed oczami widok Łomnicy, pod dupą miękko – normalnie żyć nie umierać…
Mimo, że snu nie było zbyt wiele, wstaję rześki i wypoczęty. Śniadanie, kawa i trzeba zacząć myśleć o podejściu…
- To co, idziemy?
- Co będziesz szedł, wskakuj – podjedziemy!
Patent z podwózką pod stację kolejki już przerabiałem przy innej okazji. Tym razem to jednak ja będę cisnął z dołu, ale, że banan nadal przyklejony, to nawet się cieszę na myśl o spacerku. Normalnie pogięło gościa.
Zupełnie na lekko idzie się świetnie, zresztą później, już z plecakiem też nie mogę narzekać. Kurde, co jest? Może w tej kawie coś było?!
Docieramy do ujścia żlebu opadającego z Huncowskiej Przełęczy, gdzie bunkrujemy jeden plecak. Piotr bierze wór z zabawkami i wodę, ja zarzucam na siebie liny, i ciśniemy w kierunku Cmentarzyska. Za nami podążają już tłumy wspinaczy, ale nie ma się co dziwić – sobota, piękna pogoda, kolejka właśnie zrobiła swój pierwszy kurs… Kieżmar będzie miał dziś dużo gości! Również planujemy zajrzeć tam z wizytą, ale tak przy okazji, po cichu, tylnymi drzwiami…
Fot. Zipi
Podejście przez CmentarzyskoPod ścianą Wschodnich Wideł, tak jak przypuszczaliśmy, jesteśmy zupełnie sami. Podchodzimy pod filar, szpeimy się, a o wyborze rozpoczynającego wspinaczkę pozwalamy zadecydować losowi.
Fot.
Zipi Początek filaraZaczynam, wychodząc na filar i bez namysłu cisnę przed siebie. Teren nie jest wymagający, raczej taki na rozruch. Szybko dochodzę pod spiętrzenie filara. Lina mocno mnie już ciągnie, toteż rozglądam się za miejscem na jakiś stan. Teren nie pozostawia wielkiego wyboru – stwierdzam, że bez młota to nie robota i bez namysłu biję dwa haki. Piotr szybko melduje się obok i od razu przystawia się do pokonania spiętrzenia, które wygląda bardzo elegancko.
Na spiętrzeniu filaraPo pokonaniu powyższego fragmentu partner znika mi z oczu na dłuższy czas. Czuję na linie, że coś tam kombinuje, bo co wydam trochę, to znowu muszę wybrać. W końcu słyszę, że w jednym miejscu nie puszcza, w drugim wszystko się zaraz zawali, a w trzecim kompletnie nie da się przyasekurować. Witaj przygodo – myślę sobie, przygotowując się, by dołączyć do partnera i zobaczyć to na własne oczy.
motyla noga!
-Co spadło?
-Przyrząd, motyla noga!
-Idziesz po niego?
-Daj spokój, nie ma po co! Zadzwoniło, aż miło, a poza tym i tak bym go nie znalazł.
-Co robimy?
-Jak to co, ciśniemy dalej!
W ten sposób pogrzebałem moje ATC na Cmentarzysku. Nie wiem o czym ja wtedy myślałem… Pewnie mi partner zaraz powie, że chyba zakochany jestem… A może sam sobie to wykrakałem – nie wiem po co przeglądałem nowe przyrządy, jakie ostatnio pojawiły się na rynku. Tak czy inaczej teraz trzeba będzie wrócić do podstaw i przeprosić się z półwyblinką.
Dochodzę do Piotra i razem kminimy, którędy tu iść. Rysa z lewej nie wygląda na łatwą, ale wbity hak sugeruje, że chyba ktoś tędy chodził. Próbuję. Lajtowo to tam nie jest, a okapy nade mną wyglądają stąd na tyle groźnie, że w ogóle podaję w wątpliwość sens dalszej walki w tej rysie.
Fot. Zipi
„Nie tędy droga”Schodzę, przypominając sobie, że opis mówił coś o obejściu w prawo pod przewieszkami. No ok, ale to chyba nie to miejsce. A może to? Robię lekki trawers w prawo od spiętrzenia filara i nagle wszystko zaczyna pasować. Wychodzę na Skalaną Płaśń, pod olbrzymi blok i ściągam partnera, który bez owijania w bawełnę:
-Co Ty, nie zakręcasz karabola?
-Zakręcam! To ta ... półwyblinka!
W takich sytuacjach naprawdę można docenić nawet najprostszy kubek z uchem.
Jako, że na tym wyciągu nie założyłem za wiele przelotów. Raz, że nie czułem takiej konieczności, a dwa, że luźne bloki nie bardzo dawały taką możliwość, proponuję bym kontynuował, mając w zasadzie cały szpej na sobie. Idę po płytach napotykając mniejsze i większe ścianki. Z każdym metrem zbliżam się do Czarnych Okapów, które robią ogromne wrażenie, sprawiając, że Wschodni Szczyt Wideł wydaje się wręcz niedostępny z tej strony. Wyciąg kończę na wygodniej, trawiastej półeczce i ściągam partnera.
Fot. Zipi
Czarne Okapy coraz bliżej
Skalana Płaśń widziana z góry
-Słuchaj, ten wyciąg przed nami wydaje się taki krótki, może pójdę dalej?
-Weź nie szalej! Teraz ja idę!
Wiedziałem, że się nie uda, ale trzeba było spróbować
Piotr startuje w niemal pionową ścianę, która sprytnie, od lewej strony omija okapy. Z miejsca, w którym stoję, ściana ta wygląda na dobrze urzeźbioną i oferującą różne kombinacje chwytów. W rzeczywistości jednak wcale tak nie jest. Partner ostro walczy. W pewnym momencie daje mi sygnał, że może potrzebować zawisnąć na linie żeby złapać oddech. Jestem trochę zestresowany… Wychodzi jednak czysto, nieco na lewo, do wystającego bloku skalnego, który tworzy tu z płytową ścianą sporą rysę i korzystając z niej, pokonuje resztę trudności. Po chwili znika za krawędzią.
W kluczowych trudnościachCzekam na komendę i zaczynam. Postanawiam iść środkiem ściany i nie korzystać z rysy. Gdy tylko dostaję się w miejsce, skąd mam cisnąć wprost do góry, przekonuję się na własnej skórze, że jest grubo. Ta dobrze urzeźbiona ściana okazuje się „być wyposażona” tylko w chwyty „na ścisk”, które w dodatku z każdym metrem robią się coraz mniejsze. Trudności nie odpuszczają ani przez chwilę, a z każdą sekundą paluchy zaczynają się coraz bardziej męczyć. Czy w tym plecaku są kamienie? – gadam do siebie. Wydaje mi się, że zaraz wyrwie mnie ze ściany. W zasadzie to już mam ochotę puścić się w ., ale trafiam na jakiś niewidoczny podchwyt i mogę chwilę zrestować. Paluchy mi już wybrało nieźle, ale jakoś się spinam i pokonuję ostatnie metry, właściwie niedowierzając, że jeszcze nie dyndam na sznurku. O kur… co za miejsce! Jak dla mnie bliżej szóstki niż piątki. Dodatkowo ok. 15 metrowy ciąg trudności robi swoje. Jedno jest pewne – Staszek miał stalowe jaja i ułańską fantazję!
Gdy dochodzę do stanu, wiem, że droga się już poddała, bo ostatni wyciąg, w porównaniu do poprzedniego, to już tylko relaksujący spacer po swoje.
fot. Zipi
Po kluczowym wyciągufot. Zipi
Ostatnie metry do szczytuPo ok. 4,5h meldujemy się na Wschodnim Szczycie Wideł. Co tu dużo gadać – po prostu jest pięknie! Chwila wytchnienia, pamiątkowe foto i zaczynamy myśleć o zejściu, a właściwie zjeździe.
-Jedziemy „chwilę” na grań, czy na całą długość liny wprost do żlebu opadającego z Kieżmarskiej Przełęczy?
-Pewnie, że do żlebu – przecież nie będę palił sobie OSa na grani
Pierwszy jedzie Piotr, który po skończonym zjeździe przekazuje mi swój przyrząd. Kombinacji jest trochę więcej niż zazwyczaj, ale jakoś nie uśmiecha mi się jechać na karabinku. Sam zjazd jest bardzo długi i byłby zapewne czystą frajdą, gdyby nie fakt, że trzeba mieć się na baczności prowadząc linę i trochę powalczyć z tą, która zdążyła się już zaklinować. Na szczęście bez problemów udaje się dostać do żlebu i odzyskać sznurek. Zostaje tylko spakować zabawki, zwinąć liny, założyć wygodne obuwie i śmigać na Kieżmara.
Fot. Zipi
Zjazd wprost do żlebu
Najłatwiejszego wariantu to raczej nie wybraliśmy, ale bez niespodzianek, szybko dochodzimy na szczyt. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że pierwszy raz wejdę na Kieżmarski właśnie od tej strony, bo plany zarówno letnie, jak i zimowe, były zupełnie inne, ale czasem wszystko samo najlepiej się układa.
Na szczycie spędzamy trochę czasu. Zipi rozdaje autografy, a ja wpatruję się w grań ciągnącą się do Łomnicy. Wiem, że tu wrócę, choć nie wyznaczam sobie jakiegoś konkretnego terminu – odpowiedni moment sam przyjdzie.
Ze szczytu schodzimy w kierunku Huncowskiej Przełęczy i dalej żlebem, wprost do miejsca, w którym zostawiliśmy zbędne rzeczy. Zejście do auta oczywiście nie należy do najprzyjemniejszych elementów wycieczki, ale banan ciągle się trzyma. To był dobry dzień.
Więcej zdjęć:
http://mountainadventure.weebly.com/wsc ... widel.html