02.05.2015 – Beskid Wyspowy, Mogielica
Podobnie jednak jak poprzedniej nocy, tak i tej nie spaliśmy do południa. Ponieważ plan na ten dzień również był dość ambitny, nie marnując czasu, ruszyliśmy rano samochodem do Rzek, gdzie mieliśmy zostawić wehikuł i robiąc dużą pętlę, wrócić do niego, przechodząc przez Mogielicę (1170). Szybko pozbieraliśmy swoje rzeczy z pola namiotowego, znów oszczędzając na kosztach campingu, bo właściciele nie zdążyli przyjechać przed naszym odjazdem. Po drodze jeszcze zahaczyliśmy o lokalny sklep, robiąc zapasy na dwa kolejne dni, obawiając się o dostępność sklepów 3. Maja (wszak święto! – jak się potem okazało – bezzasadnie).

Pierwsza polanka i pierwsza panoramka, póki jeszcze pogoda pozwalała...
Około 9 rano zameldowaliśmy się na parkingu pod jakąś restauracją czy innym przybytkiem w Rzekach. Pogoda na szczęście się nieco poprawiła, dlatego mogliśmy wyjść na szlak, choć początkowo były ku temu poważne wątpliwości – lecące z gęsto i nisko zawieszonych chmur. Jeszcze na tym parkingu przypałętał się do nas pies, ochrzczony przez nas, a jakże, jako „pieseł”. Ja już wtedy wiedziałem, że on pójdzie z nami aż na Mogielicę, choć nikt mi w to wtedy nie wierzył. Wyruszył jednak dzielnie z nami żółtym szlakiem. Szlak prowadzi początkowo dość ostro pod górę, by potem się wypłaszczyć, aż w końcu dotrzeć do szczyt Jasień (1051).

Ta sama polanka, ale zdjęcie w przeciwnym kierunku wykonane. I z innymi ustawieniami kolorów w aparacie.
Idąc dalej zielonym szlakiem minęliśmy pole namiotowe Polana Wały (972), do którego odwiedzenia zaprasza wyryte w drzewie hasło reklamowe. Idąc dalej szlakiem żółtym dotarliśmy do Przełeczy pod Krzystonowem (880), która stanowi też rozwidlenie szlaku żółtego z niebieskim. Tu też zaczyna się rezerwat przyrody – obszar ochrony ścisłej. Stąd też startuje zasadnicze, 300-metrowe podejście na Mogielicę. Krótkie, ale bardzo ostre. Podejście na 1h35m robimy w 35 minut! Oczywiście razem z piesełem, który dzielnie dotrzymuje nam kroku. Na szczycie jednak odłącza się od nas na rzecz innej grupy turystów, z którą oddala się szlakiem niebieskim w kierunku Jurkowa.

Z cyklu - spotkania na szlakach

Tylko, że jest mały problem. Bo my w tym samym czasie wchodzimy sobie na wieżę, nie licząc jednak na żadne widoki, a raczej dla samej satysfakcji. Tymczasem po chwili pieseł wraca i wchodzi za nami na wieżę. Z wieży rozciąga się piękny widok na zalegające nisko chmury, więc po krótkim szczytowaniu schodzimy z wieży, spotykając pieseła na pierwszym jej piętrze. I mamy problem, bo pieseł ani drgnie – ani do góry, ani tym bardziej na dół. Próbujemy go zachęcić z dołu do zejścia, ale ten ani myśli. Próbujemy go też ściągnąć siłą, ale nie przynosi to rezultatu, bo jest za ciężki i w mógłby spaść razem z nami. Ja jestem już gotowy, aby dzwonić po straż pożarną, ale widzimy, że powoli powoli pieseł oswaja się z myślą, żeby jednak spróbować zejść. Najpierw lewa łapa stąpa na stopień niżej, potem prawa... potem lewa tylnia... I wtedy następuje ŁUBUDU! Pieseł turla się na dół niczym kula śniegowa. Szczęśliwie unika zderzenia ze słupem wieży, więc tylko lekko utykając wydostaje się z pułapki. Niestety nie reaguje na moje prośby, aby to powtórzył, bo chciałbym to nagrać. Wyglądało to jednak kapitalnie. Pieseł – kaskader. Po chwili oczywiście już jest w pełni sprawny, biega, skacze i ogólnie wydaje się być zadowolonym, że będzie z nami wracał. W nagrodę dostaje kabanosa z chilli, co kończy się dla niego potem wizytą w każdej kałuży – wodopoju. Tych jednak nie brakuje, bo cały czas siąpi deszcz.

Piękne widoki z wieży widokowej na Mogielicy


Czo ja paczę? Czo ta Mogielica? Czo ta wieża? Czo ta pogoda? Czo ten pieseł?
Z Mogielicy schodzimy tym samym szlakiem do przełęczy, gdzie zmieniamy trasę ze szlaku żółtego na niebieski – rowerowy. Polną drogą dochodzimy do miejscowości Szczawa (531), gdzie jednak decydujemy się zmienić nieco wariant i zamiast iść asfaltem, wędrujemy wzdłuż rzeki, ale polną drogą. To kolejna okazja dla naszego pieseła, aby wykazać się swoimi kaskaderskimi skłonnościami. Widząc, że obserwujemy strome koryto rzeki, pieseł decyduje się do niego zeskoczyć. Po chwili wpada też do rzeki i niesiony jej wartkim nurtem poddaje się prądom. Po chwili udało mu się z niej wydostać, ale trafił na drugi brzeg, bez możliwości bezpiecznego przedostania się na drugą stronę. Pogodziliśmy się już z tym, że w takich okolicznościach się z nim rozstaniemy, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Po chwili jednak pieseł przybiega, przemoczony, ale widać, że piekielnie szczęśliwy, że znów do nas dołączył.

Zejście do Szczawy.

Takie oto zwierzątko udomowił sobie sołtys Szczawy

Teraz zaczyna się poważny problem, bo pieseł idąc z nami ulicą, co chwila wybiega na jezdnię prosto pod nadjeżdżające samochody. O mały włos nie kończy się to jego potrąceniem, ze dwiema interwencjami wściekłych kierowców oraz policji. Wszystkim tłumaczymy, że to nie nasz pies i nie mamy jak go złapać na smycz – bo przecież takiej nawet nie posiadamy. Jakimś cudem udaje się jednak dotrzeć do rozwidlenia na szlak czarny, z którego startujemy na Nową Polanę (841) – ostatni przystanek przed metą w Rzekach. Chociaż mamy już blisko do samochodu, czeka nas jeszcze jedno ambitne, 300-metrowe podejście. Wyrypani zupełnie docieramy na polanę, na której szczytujemy, łamiąc poprzednie ustalenia, że szczytujemy tylko na punktach powyżej 1000m. Nikt jednak nie ma żalu o złamanie reguł i tu decydujemy się na ich modyfikację – szczytowania są dozwolone na punktach poprzedzonych przynajmniej 300-metrowym podejściem.

Na finiszu wycieczki tego dnia pogoda zaczęła się poprawiać.
Z Nowej Polany już łagodnie w dół schodzimy do Rzek, gdzie musimy przejść jeszcze kawałek asfaltem. Kuba decyduje się pobiec z psem okrężną drogą do miejsca spotkania, aby nie kusić losu i nie iść z nim główną szosą, gdzie znów mógłby nam podnieść ciśnienie, wyskakując co chwila na drogę. Po drodze okazuje się jeszcze, że pieseł znajduje swoją budę i miskę, a wreszcie też pana. Ani jednak myśli z nim zostawać. Przybiega z Kubą do naszego samochodu, ale siłą pozostawiamy go na zewnątrz, aby wrócił do swoich, a my udajemy się na pole namiotowe pod Babią Górą. Przed nami ostatni, najbardziej hardcore’owy dzień, w którym mamy zdobyć dwa szczyty Korony Gór Polski.

A to już Rzeki.
Podróż w okolice Babiej Góry zajmuje nam około godziny. W międzyczasie jeszcze robimy krótką przerwę na kawę na pobliskiej stacji benzynowej. Początkowo mijamy pole namiotowe, gdzie mieliśmy biwakować i dojeżdżamy aż do Przełęczy Krowiarki (1012). Wracamy z powrotem i teraz udaje nam się zauważyć camping, na którym zostajemy, płacąc 15zł za możliwość rozbicia namiotu i wykąpania się w ciepłej wodzie (!) – po raz pierwszy podczas tego wyjazdu. Wieczorem jest standardowo – grill + piwerko i wstępne pakowanie, bo następnego dnia wstajemy bardzo wcześnie.
CDN...