Mont Blanc 2014 (4807m.n.p.m) z mojej perspektywy ! Witam wszystkich.!Jest to mój pierwszy post na tym forum ,tak więc proszę o wyrozumiałość.
Może coś na wstępie o sobie. Mam na imie Tomek,obecnie 17 lat, jestem rodowitym Krakusem. Od 7 lat trenuje wyczynowe pływanie 12 razy w tygodniu,prawie 4h dziennie. Od niecałego roku góry stały się moim drugim hobby. Poniższa relacja jest opisem(bardzo skróconym) moich zmagań z Monte Bianco. Mam nadzieje,że się spodoba. Życzę miłej lektury i pozytywnego odbioru zdjęć
Jeszcze rok temu o górach wiedziałem bardzo mało,a właściwie to nic. Największym moim górskim osiągnięciem było dojście do Morskiego Oka czy zdobycie Babiej Góry(i to z wielkim trudem :p),tak więc nigdy nie sądziłem,że uda mi się zdobyć szczyty wyższe,trudniejsze i bardziej wymagające. I tak siedząc niegdyś w domu i przeglądając internet natrafiłem na zdjęcia z iglicy na Aiguille Du Midi. W jakiś sposób to co zobaczyłem na tyle do mnie przemówiło,że zacząłem się zastanawiać i myśleć o tym jakby to fajnie byłoby się wspiąć na najwyższy szczyt Europy. To już przecież jest coś. Ilu ludzi marzy o czymś takim i nie zdaje sobie sprawy z tego,iż wystarczy działać by spełnić to z pozoru odległe marzenie.
Nie mając wiedzy o górach już tutaj natrafiłem na pierwszy problem. Widząc te zdjęcia zastanawiałem się czy to jest w ogóle możliwe. Czy takie szczyty nie są przeznaczone tylko dla wytrawnych alpinistów czy też himalaistów ,którzy w górach spędzili całe swoje życie. I tak przeszukując internet ,oglądając filmiki z wypraw zrozumiałem,że jest to wyzwanie,które przy odpowiednim przygotowaniu jest całkowicie do zrealizowania. Tutaj pojawił się kolejny problem. Jak przekonać rodziców by puścili mnie na tak niebezpieczną "wycieczkę" bo przecież pytanie "Mamo,Tato mogę iść na Mont Blanc?" raczej spotka się z reakcją śmiechu i kpiny. Nie wiedząc jednak jak to zrobić właśnie takie pytanie im zadałem i otrzymałem odpowiedź ,której mogłem się spodziewać- "Chyba zwariowałeś"
Tak czy inaczej nie ustałem w poszukiwaniach i zacząłem zastanawiać się nad potrzebnym mi sprzętem,stowarzyszeniem-które zabierze ze sobą nastolatka czy też zagrożeniami jakie mogą mnie tam spotkać.
I tak ciągle przypominając rodzicom o moich planach,zapewniając ich,że zdołam uzbierać pieniądze,skolekcjonować sprzęt w jakiś sposób zacząłem ich przekonywać do tego pomysłu,aż pewnego dnia uzyskałem ich zgodę. W ok. 9/10 miesięcy udało się zebrać cały potrzebny do tego sprzęt,zorganizować stowarzyszenie oraz zdobyć odpowiednie górskie doświadczenie. Stopniując poziomy trudności zaczynając od zwykłej wycieczki zimą do Morskiego Oka,przez Giewont,Szpiglasowy,Zawrat, Świnice,Rysy i Orlą Perć wreszcie czułem się na tyle gotowy by spróbować sił z Białą Górą.I tak wreszcie nadeszła upragniona data wyjazdu: 14 lipca.
Dzień pierwszy po przyjeździe do Chamonix(15.07)Wstałem chwilę po 6 na Campingu w Les Houches. Po nocnej podróży wreszcie było wszystko widać, te ogromne góry obok i szczyty w chmurach.
Trochę pochodziłem,porobiłem zdjęć i pojawił się pierwszy stres.Tak wysokie szczyty pokryte śniegiem w środku lata.Zdjęcia tego tak nie oddają jak widok na własne oczy u stup wielkiej góry.
Szybkie przepakowanie.No i do kolejki. Wywiozła nas na 1800m.n.p.m. Tam zdjęcia i idziemy w górę ;D
Wzdłuż szyn kolejki wolnym krokiem z przerwami taszczymy cały sprzęt. Tu już jest wysokość jak w polskich Tatrach,więc widoki są ekstra. Po 2h docieramy do końcowej stacji kolejki Nid'Agile (ok.2350m.n.p.m) Tam przerwa, zbieram sobie trochę wody ze strumyka, czekamy na wszystkich i idziemy dalej.
Kolejne 2h. Tym razem już po skale i kamieniach.
Nie zbyt przyjemnie ,ale dużo lepiej niż wzdłuż kolejki. I na koniec docieramy do Baraque Forestiere des Rognes (2768 m.n.p.m) Akurat mieliśmy szczęście,że nikogo nie było i był tylko dla nas.
Doczekaliśmy się cudownego zachodu słońca. Troszkę zachmurzonego,ale i tak piękno samo w sobie.
Dzień drugi(16.07)Złamałem dziś swój kolejny rekord wysokości.Kolejna cyferka z przodu. Tym razem pierwsze 3 tysiące. Widoki niesamowite,na niebie żadnej chmury,pogoda idealna.
Po 1.5-2h docieramy pod schronisko Tette Rouse (3200m.n.p.m) Tutaj jest ostatnia możliwość biwakowania na wyznaczonym miejscu. Wyżej już jest niestety zabronione bo to lodowiec.
W słońcu zegarek pokazywał prawie 30stopni. (Jak się okazało tylko przez chwile) Osoby,które nigdy nie chodziły w rakach i z czekanem,jak i cała reszta uczyli się podstaw potrzebnych do poruszania się po lodowcu. Poznaliśmy też wszystko o asekuracji i sytuacjach awaryjnych. Uczyliśmy się hamowania czekanem w wypadku poślizgnięcia się
i spadania w dół. To chyba było jedno z fajniejszych zajęć jakie mieliśmy na zabicie czasu. Zjazd głową w dół na plecach, obrót i hamowanie. Do naszej "nauko-zabawy" dołączali się też ludzi z innych ekip i tak poznaliśmy Czechów czy Słowaków.
Na koniec dnia,kolejny cudowny zachód słońca.
Dzień trzeci(17.07)Przed nami najtrudniejszy etap pod względem technicznym. Rano troszkę nas przymroziło w namiotach,ale nikt się tym nie przejmował. Ubraliśmy cały wspinaczkowy szpej, szybka przekąska,herbata i o godz 5.00 wiążemy się liną i idziemy w górę. Z początku był jeszcze sam śnieg dlatego w rakach szło się dość przyjemnie. Gdy dotarliśmy do kulłaru "Roling Stones" wypieliśmy się z liny i każdy musiał przejść 30m żleb,którym praktycznie non stop lecą kamienie.
To w tym miejscu ginie najwięcej osób.Mieliśmy szczęście,że akurat nic nie spadało. Jednak strach towarzyszył z każdym krokiem. Udało się przejść bez dużych kłopotów. Dalej ukazały się poręczówki,więc wpiąłem się i do góry. Nie chciałem tu spaść. Zwłaszcza,że dzień przed nami spadły tu 3 osoby. Nie zdążyłem się nacieszyć asekuracjom gdy okazało się,że dalej jej nie ma.
Od teraz musieliśmy się wspinać bez żadnego łańcucha czy czegokolwiek obok. Nie było tak źle jak się wydawało. Powoli do przodu i nie dało się nic tu sobie zrobić. Na koniec znów pojawiły się łańcuchy,więc korzystam jak mogę.
Po 3-4h wspinaczki jako drugi melduje się na górze przy schronisku Gouter 3800m .n.p.m. Około godzina przerwy.
Czekamy na wszystkich. Na tej wysokości odczułem pierwsze objawy wysokości jednak nie mogliśmy się tu zatrzymać.Wziąłem tabletki i liczyłem,że mi przejdzie.
Zaczął się lodowiec. Wiążemy się liną i ruszamy w górę.
Ze mną robiło się coraz gorzej.Strasznie osłabłem,ale wmawiałem sobie,że to już nie daleko i szedłem do przodu. Po jakiś 3h docieramy do schronu Vallot (4362m.n.p.m.) Nawet nie zauważyłem kiedy stuknął kolejny 1000. Zmęczony i lekko chory od braku tlenu z wielkim bólem głowy i ogólnym nie za dobry samopoczuciem rozłożyłem się w blaszaku i przespałem ładnych kilka godzin. Jedno z gorszych uczuć jakie człowieka mogą spotkać. Później wypiłem jakieś aspirynki,wmusiłem w siebie jakąś chińską zupkę i zrobiło mi się troszkę lepiej. Na szczęście mogłem już normalnie funkcjonować.To z tego miejsca również po raz pierwszy zobaczyłem Mont Blanc na własne oczy. Już tak blisko.
Wielki czwarty dzień(18.07)Miło nie było. Chyba najgorszy poranek jaki mnie spotkał(Pomijając te wszystkie przed treningowe).Ból głowy,nudnośći ledwo byłem wstanie się podnieść.Chciałem juz powiedzieć,że zostaje i nie idę wyżej,ale doszło do mnie,że jestem tak wysoko to nie ma możliwości żebym tu został.Zacząłem pić ile tylko mogę,jakaś aspiryna, tabletki i się udało Po pół godzinie byłem
w stanie normalnie iść. No to godzina 4:00 wychodzimy przed schron, wpinamy się w linę i heja. Do szczytu zostało nie całe 400m w pionie.Przed sobą widzę tylko światło czołówki i osobę przede mną. Po obu stronach przepaście i wszędzie śnieg.
W drodze widziałem chyba najpiękniejsze zjawisko w moim życiu-wschód słońca na wysokości 4600m.n.p.m.
Do tej pory mam to przed oczami.Łatwo nie było. Cały czas dokazywała choroba ,ale małymi kroczkami do przodu i o godzinie 6:07 meldujemy się na szczycie jako druga grupa z naszej ekipy. 4810m.n.p.m, wyżej w Europie już nic nie ma.
Słońce jeszcze wstaje,wieje okropnie zimny wiatr.
Nie zamierzaliśmy tam spędzać dużo czasu. Robimy zdjęcia,podziwiamy widoki, cieszymy się z upragnionego szczytu po czym znowu do liny i na dół.
Docieramy do Vallota w godzine. Tam szybkie śniadanie,odpoczynek i czekanie na reszte. W dalszym ciągu nie docierało,że byłem na Mont Blanc. Po odpoczynku jest około 9 rano,więc decydujemy,że zejdziemy dziś jak nisko tylko możemy. Droga w dół to istna monotonia,ale już każdy zadowolony i jakoś lepiej się idzie.Z każdym krokiem coraz więcej tlenu i wszystko zaczyna przechodzić.
Jednak znów czekała na nas ściana Gouter, tym razem w dół.
Z początku było troszkę strasznie,ale potem już jakoś leciało. Nie śpieszyło nam się opowiadaliśmy sobie rożne historie,żartowaliśmy , więc było całkiem zabawnie. Czas szybko leciał i było przyjemnie.
Tak czy inaczej czekał nas znów kulłar z kamieniami. Pod czas naszego pobytu na górze
stopniało sporo śniegu,więc kamienie leciały jak oszalałe. Przed naszym przejściem przeszła niezła lawina. Gdy już ustała dwójkami postanowiliśmy przejść. Pare osób obserwuje, dwie biegną i tak cały czas. Oczywiście znowu nie obeszło się bez spadających kamieni. Przy jednej dwójce rozpoczeła się kolejna lawina, jednak udało im się uciec.Po tym był już tylko śnieg ,więc na tyłek
i wszyscy jedziemy w dół. Taka zabawa. I wylądowaliśmy w Tette Rouse.
Dochodził wieczór,godzina 19:00 ale udało nam się jeszcze zejść do baraku na 2789m.n.p.m. Tam spędziliśmy noc po czym następnego dnia bezpiecznie zeszliśmy do miasta.
Po prawie 5 miesiącach od wyprawyNie da się opowiedzieć i pokazać wszystkiego co tam można zobaczyć. To tylko kilka zdjęć i parę zdań opisu moich zmagań z górą. Można by pisać i pisać. Mam nadzieje,że to co ukazałem w jakiś sposób się spodobało.
Niesamowite jak szybko zleciał czas od wyprawy. Dopiero teraz dociera do mnie gdzie byłem i co tak na prawdę osiągnąłem. Na szczycie nie czuje się tego szczęścia i radości jaka ujawnia się dopiero z biegiem czasu.Do tej pory mam przed oczami całą trasę jaką pokonałem. Uważam,że to wszystko zostanie w mojej pamięci do końca życia. Poznałem wspaniałych ludzi dla których góry są całym życiem. Wspinaczka z osobami ,które zdobywały Dach Świata czy Koronę Ziemi nauczyła mnie wielu cennych rzeczy. Myślę,że z całą pewnością mogę stwierdzić,że ta wyprawa pozwoliła mi stać się lepszym człowiekiem. Mam nadzieje,że zawitam jeszcze w wysokie góry i przeżyje kolejną wspaniałą przygodę.
Na wszelki wypadek będę spakowany Pozdrawiam