Eastvitch napisał(a):
Z drugiej jednak strony 82 lata na karku i wycieczki po wysokich Tatrach to bardzo duże ryzyko.
Ryzykowne może być chodzenie na niższe góry będąc jeszcze młodszym. Przekonałem się o tym 10 sierpnia w niedzielę idąc na Turbacz. Miał to być najbardziej lightowy dzień w czasie mojego dwutygodniowego urlopu i w zasadzie był, ale zdarzyła się też przykra sytuacja.
Po kolei. Zaparkowałem samochód na parkingu w Nowym Targu. Obok mnie stanął samochodem gościu (zapomniałem jak miał na imię) z kilkuletnią dziewczynką (Gabrysia - miała chyba 6 lat, ale tyle ludzi w ciągu ostatnich dwóch tygodni poznałem, że teraz już głowy za to nie dam), z którą jak powiedział udaje się na Msze Św. do Kaplicy Papieskiej pod Turbaczem. Tym sposobem, wcześniej nieświadomy, dowiedziałem się, że będą tłumy - raz do roku wybierają się tam setki, a nawet tysiące ludzi. Zakląłem w myślach, że ja to mam wybitne szczęście do takich pielgrzymek (to nie pierwsza taka sytuacja). Po kilku zdaniach jakie wymieniłem z gościem stwierdziłem, że mamy wspólne tematy do omówienia i postanowiłem, że pójdę razem z nim (nie śpieszyło mi się - zapowiadali na popołudnie burze, a ponadto nie miałem w planach w tym dniu nic innego) Wyruszyliśmy zielonym szlakiem. Nowopoznany okazał się lekarzem (ortopedą) - zresztą mieszkającym w Nowym Targu. W rejonach Bukowiny Waksmundzkiej (nawet nie wiedziałem, że to tak się nazywa) zobaczyliśmy około dwudziestoosobową spanikowaną grupkę ludzi. Okazało się, że starszy mężczyzna (później się okazało, że miał 67 lat) zasłabł - najpierw usiadł, niby się źle nie czuł, później zaczął charczeć (o tym wszystkim dowiedzieliśmy się później), a jak my przyszliśmy był już nieprzytomny. Podkreślę, że był to ciepły i parny dzień (może z 1,5 godziny później trochę bokiem przeszła burza)
Relacja o akcji GOPRu tutaj
http://www.gopr-podhale.pl/wpis.php/w.852/m.1 Do tego czasu (jednak stało się to chwilę najwyżej kilka minut wcześniej) nikt nie zawiadomił jeszcze ratowników. Mój nowopoznany lekarz zaczął sprawdzać stan zdrowia mężczyzny. Ja chwyciłem za telefon i zadzwoniłem pod 112. Nie miałem żadnych problemów z dodzwonieniem się. W ciągu chyba 2 minut (włącznie z przekierowaniem rozmowy) poinformowałem o zdarzeniu (najwięcej problemów miałem z określeniem dokładnie w którym miejscu jestem, bo w Gorcach byłem pierwszy raz w życiu - jednak po opisie rozmówca stwierdził, że zapewne jestem w Bukowinie Waksmundzkiej). Po 4 minutach oddzwoniono do mnie z informacją, że GOPR już ruszył (później dowiedziałem się, że zabezpieczali Mszę). Kazali mi jeszcze raz powiedzieć co się dzieje. Od pierwszego telefonu nową wiadomością było to, że ten starszy człowiek nie tylko był nieprzytomny, ale także nie było już u niego wyczuwalne tętno. Mój towarzysz wędrówki podjął już akcję reanimacyjną (później widziałem, że kierowała akcją jeśli się nie mylę kobieta, która miała na imię Jola. Ortopeda ją znał, z tego co pamiętam też to była lekarka). GOPR dociera na miejsce po kolejnych niespełna 10 minutach. Starszemu mężczyźnie (świadczeniobiorcy) wstrzyknięto adrenalinę; zanim przyleciało śmigło spłynęły mu dwie kroplówki; kontynuowano akcję reanimacyjną tym razem już przy użyciu defibrylatora. Śmigło ląduje wg moich obliczeń ok 45-50 minut od momentu kiedy natrafiliśmy na szlaku na tego człowieka i zadzwoniłem po pomoc. Efekt był taki, że mężczyzna odzyskał tętno, ale nadal był nieprzytomny jak go wnoszono do helikoptera. Szczerze mówiąc byłem sceptycznie nastawiony czy facet przeżyje po tak długim okresie reanimacji (mimo, że akcja reanimacyjna została podjęta bardzo szybko, podobnie jak szybko pojawili się ratownicy). Nie rozmawiałem już później z tym lekarzem jakie są wg niego rokowania, zresztą byłaby to głupia rozmowa. Nikt z tam obecnych nie był wstanie stwierdzić czy facetowi uda się z tego wykaraskać. W każdym razie dzisiaj jak zobaczyłem tą informację GOPRu to się ucieszyłem. Istnieje jednak szansa, że gościu to przeżył. Chociaż oczywiście się tą wiadomością nie podpalam. Spróbuje jeszcze gdzieś znaleźć w necie bardziej aktualną informację na ten temat/
Kilka innych obserwacji: rodzina towarzysząca starszemu mężczyźnie była w totalnym szoku. Ponadto wśród zgromadzonych widziałem tylko jedną dziewczynę, która w desperacji próbowała się dodzwonić (ale jakoś nie mogła uzyskać połączenia - nie wiem jaki numer wybrała, nie wnikałem w to). Reszta jakoś się do tego nie kwapiła. Rozumiem, że mało kto chce się podjąć akcji reanimacyjnej (co nie zmienia faktu, że w tej grupce poza rodziną były praktycznie same nastolatki. Mi tam już 30-tka stuknęła, a moje pokolenie wychowało się bez gimnazjów i ze zwykłym PO po którym ludzie mają prawo "wiedzieć mniej niż więcej". Jednak teraz będącego na topie ratownictwa medycznego i ciągłym szkoleniom wśród młodzieży z zakresu pierwszej pomocy myślałem, że jest pod tym względem lepiej. Po tym co zobaczyłem to szczerze w to wątpię), ale chyba wybrać 112 nie jest wielką umiejętnością? Mam nadzieję, że na starość będąc w górach jednak nie podzielę losu tego gostka. Mogę nie mieć tyle szczęścia i prędzej wyzionę ducha niż dotrze do mnie fachowa pomoc.
EDIT: Rodzina podczas wywiadu stwierdziła, że facet nie chorował, ostatni raz u lekarza był w zeszłym roku na badaniu kontrolnym. Nie przyjmował żadnych leków. Faktem jest jednak, że palił papierosy, a dodajmy do tego jeszcze pogodę jaka miała wtedy miejsce + wiek mężczyzny.