Na sobotę prognozy były trochę gorszę niż na piątek, mimo to postanawiamy z Anką, że jedziemy z planem zrobienia fragmentu Głównej Grani Tatr Zachodnich. Tradycyjne wyjazd nocny, u Anki jestem trochę wcześniej niż to było planowane. Dalsza droga też przebiega sprawnie i w Zuberzec jesteśmy o 3.30. Ruszamy asfaltem za czerwonymi znakami w górę doliny. Następnie zielonym szlakiem do Zabratowej Przełęczy, z której już blisko na Rakoń.
Tutaj wiatr daje nam znać o swojej obecności. Myślimy, że chwilę powieje i przestanie zanim dojdziemy do Głównej Grani. W końcu jakiś tam porywy były prognozowane. Na Wołowiecu jesteśmy o 6.
Wiatr cały czas daje mocno o sobie znać. Trochę poniżej wierzchołka znajdujemy lekko osłonięte miejsce i robimy przerwę, na której zastanawiamy się co robić. Czy iść planem pierwotnym na Rohacza Ostrego i dalej Główną Granią, czy jednak coś innego zrobić. Ostatecznie decydujemy, że w tych warunkach może być zbyt niebezpiecznie na grani i decydujemy się na zejście do Doliny Jamnickiej. Przy Wyżnim Jamnickim Stawie widzimy Słowaka wychodzącego z namiotu, który lekko się zdziwił na nasz widok. Chyba nie liczył, że kogoś spotka o tej porze tutaj. Zresztą my też się lekko zdziwiliśmy. Miejsce biwakowe znalazł na prawdę urocze szczególnie o tej porze roku gdy w koło zielono.
Schodzimy spory kawałek na dół doliny do Rozdroża pod Smrekiem. Ścieżka bardzo przyjemna nie rozdeptana przez turystów, których w pełni sezonu zapewne nie jest tu zbyt wielu. Podążamy znowu w górę. Po wyjściu z pięta lasu widoki przepiękne.
Rozkoszując się widokami dochodzimy do Żarskiej Przełęczy, z której to podchodzimy na Rohacza Płaczliwego.
Skąd granią przez Nogawicę schodzimy na Smutną Przełęcz.
Mieliśmy stąd już schodzić do Doliny Rohackiej. Jednak w między czasie wiatr osłabł na tyle, że można było iść dalej granią. Także wracamy ponownie to pierwotnego planu. Idziemy przez sporą część grani jak najbliżej jej ostrza. Szlak w wielu miejscach też tak prowadzi, chociaż wielu turystów znalazło sobie łatwiejsze obejścia. Przez co czasami wydaje się, że szlak prowadzi obok grani cały czas. Granią jednak jest dużo przyjemniej i są tam mniej wyślizgane kamienie i nie jest krucho jak na obejściach. Na grani spotykamy, także psa bez właściciela (Pana ani Pani nie widziałem), który nieźle mnie wystraszył wyskakując mi za pleców.
Przy podejściu Banówki byliśmy świadkiem jak jakaś dziewczyna pośliznęła się i upadła, na szczęście nic jej się wówczas nie stało. A łańcuch był obok, z którego nie korzystała. Jak już są to można by ich używać. Czasami pomagają pokonać trudniejsze fragmenty. Na Banówkce rozważamy czy schodzimy tylko do Banikowskiej Przełęczy i wracamy już stamtąd na parking czy idziemy dalej jeszcze dalej granią.
Decydujemy, że pójdziemy dalej granią przez Pachoła, Skrzyniark i Salatyński Wierch do Brestowej, z której to zejdziemy do auta.
Gdy jesteśmy już na ostatnich metrach podejścia na Brestową pogoda znowu robi nam małego psikusa. Tym razem zaczyna padać deszcz na szczęście obyło się bez ulewy i burzy. Na tym szczycie kończymy trasę na Głównej Grani. Zaczynamy schodzić niebieskim szlakiem na Skrajny Salatyn w między czasie deszcz ustaje, żeby po kilkunastu minutach znowu zacząć padać. Na parking docieramy około 18.30 porządnie zmęczeni, ale zarazem bardzo szczęśliwi, że udało się przejść kawał fajnej drogi.