Špik to szczyt charakterystyczny i niewątpliwej urody.
(fot. summitpost.org)
Leży na terenie Alp Julijskich, należy do
grupy Martuljek. Grupa ta jest turystycznie dzika - jedynie na Škrlaticę oraz na rzeczoną górę prowadzą oznakowane ścieżki.
Bezwzględnie wysoki nie jest - wznosi się ledwo na 2472 m npm - ale np. od północnej strony opada ponad 900-metrową ścianą. Od tej strony jest też najbardziej chyba znany: jego sylwetkę zauważył chyba każdy, kto przejeżdżał widokową drogą Jesenice - Kranjska Gora. Szczyt jest niedaleki a różnica poziomów między nim a doliną - ogromna - nieco ponad 1700 metrów.
Choć słoweńską część Alp Julijskich znam chyba bardzo dobrze, na Špiku do niedawna nie byłem. Właściwie - nie wiem dlaczego. Panorama ze szczytu słynie z rozległości i urody, ale z niewiadomych przyczyn zaparłem się i - podobnie jak np. na Rysach - na szczycie nigdy nie stanąłem. W tym roku postanowiłem jednak Špik rozdziewiczyć i wejść na niego od nietypowej strony, wspinając się legendarną w historii słoweńskiego alpinizmu drogą - Direktna smer.
Droga ma bardzo ciekawą historię. Łączy się ona z niezwykłą postacią Miry Marko Debelak.
Tak jakoś się stało, że historia wspinania pisana była przez mężczyzn. W Słowenii jednak (a ściślej w Jugosławii lub, wcześniej, Królestwie SHS) kobiety w większym stopniu niż gdzie indziej zaznaczyły swoją obecność. W Słowenii w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku dwie panie - wspomniana Mira Marko Debelak i Pavla Jesih - należały do ścisłej czołówki alpinistów. Wytyczyły one wiele ciekawych i trudnych dróg, które po dziś dzień nie zatraciły swej klasy. Sama Debelek jest autorką ponad 23 nowych dróg w Alpach (oraz - uwaga "Szkoci" - na Ben Nevisie). Debelak stała się też pierwszą kobieta przyjętą w elitarne poczty alpinistycznych stowarzyszeń. Wspinała się, ale - poprzez liczne książki i artykuły - dbała również o popularyzowanie wspinania oraz Alp Julijskich. Jednym z jej największych osiągnięć było wytyczenie pierwszej drogi przecinającej ogromną północną ścianę Špika. Przejście to - wraz ze słynnym dr. Tominškiem (niektórzy wchodzili ferratą jego imienia na Triglav) - został opisany w
Österreichische Alpen Zeitung i
The Alpine Journal. Fragment liny, z której korzystała Debelak podczas walki na Špiku, znajduje się po dziś dzień w muzeum górskim w Mojstranie
Poprowadzenie drogi zajęło parze (Debelak jednak prowadziła niemal wszystkie wyciągi, oddając tylko w trudniejszych miejscach plecak swemu towarzyszowi) 31 godzin. Poprowadzona droga przez lata była najpoważniejszą słoweńską (a nie włoską lub austriacką) drogą wytyczoną w Julijskich.
Na drogę tę wybrałem się w przeddzień. Wieczorem, objuczony plecakiem z blisko 4 litrami płynów, pokonałem drogę z miejscowości Gozd-Martuljek ścieżką, stromo wznoszącą się w buczynowym lesie. Doprowadza ona do Bivaku pod Špik. Zanim nie zanurzyłem się w las, cel wspinaczki wyraźnie majaczył w rozgrzanym, parnym powietrzu
Trzy tygodnie wcześniej słoweński filmowiec górski Anže Čokl robił film dokumentalny o Debelak i widok miał znacznie ciekawszy, zimowy prawie
(fot. Anže Čokl)
Bivak, stojący na małym wzgórku u podnóża sciany, pięknym był punktem widokowym przyszłej wspinaczki. Aparat w telefonie widok ten uchwycił tak
Wieczorem, z nudów, nagrałem też film
https://www.facebook.com/photo.php?v=10 ... 9987739246 Biwak wydaje się zamknięty jednak wchodzi się od tyłu na jego poddasze. W środku jest kilka materaców oraz koce. Choć przy samym biwaku jest baniak z deszczówką, lepiej wody stąd nie pić. Zdecydowanie lepszym jej ujęciem jest źródełko 10 min poniżej przy szlaku. Chcąc spać w nieco lepszych warunkach, nie na poddaszu, ale w zamkniętej części biwaku, należy skonstatować się z klubem górskim z Gozd-Martuljek, opłacić 5 euro i wziąć klucz.
Poranek - za sprawą biegających od brzasku po blaszanym dachu biwaka leśnych "szczurów" - nadszedł szybciej niż sądziłem. Ze znajomym, chwilę po 5, ruszyliśmy pod ścianę. Dostęp do niej odgradzał jednak wciąż zmrożony a u góry stromy płat śniegu. Miękkim butem i bez raków stopnie rąbało się słabo. Stąd - na wszelki wypadek - lina
Po kłopotliwym wejściu w brudną szczelinę brzeżną
można było zacząć się w końcu wspinać
Pierwsze dwieście metrów (pod tzw. półkę Dibona) było stosunkowo prostym trójkowym wspinaniem (z kilkoma miejscami nieco trudniejszymi) stąd albo szliśmy na żywca albo na lotnej.
Łatwy teren kończy się na tzw. Zelenej Glavie, którą od właściwej ściany odgradza śmieszna i bardzo charakterystyczna turniczka. (dwa kolejne zdjęcia turniczki Anže Čokl). Nie sposób ją ominąć a zejście z niej połączyć z małym zeskokiem
Po jej przejściu zaczyna się właściwe wspinanie: wkładamy buty wspinaczkowe, wyjmujemy magnezję i wiśta wio! prosto (to w końcu direktna smer) do góry.
Na początku wspinaczka jest całkiem wygodna.
Jedynie od czasu do czasu trzeba zrobić jakiś szpagat
Ale humory, pogoda, widoki - wszystko ładnie współgra
Przebieg drogi, generalnie, jest raczej logiczny i zgodny ze schematem.
Ekspozycja - choć duża: a rzecz można: ogromna - nie martwi tak jak to, że po długiej i śnieżnej zimie ściana nie zdążyła się jeszcze wykruszyć. Co raz, ze świstem albo piskiem, lecą na nas jakieś kamienie. Raz dochodząc do stanowiska wyrywam chwyt wielkości piłki, który z łoskotem leci. A ma gdzie!
Stanowiska stają się coraz mniej wygodne, kilka to półwiszące, z wchodzeniem partnerowi między nogi
ale za to - jest widokowo
Im wyżej, tym bardziej droga hardzieje, stromizna narasta, staje dęba, w kominach wywiesza. Wyciągi stają się krótsze a haki częściej bite
Wspinanie robi się bardzo piękne, urozmaicone, techniczne
Lufa - już od połowy drogi - jest ogromna! na zdjęciu wygląda jakbym się czołgał, w rzeczywistości był to niemal pionowy fragment. Przy łokciu widać również płat śniegu, który rano przeszliśmy
Kluczowy fragment chyba pokonujemy nie tak, jak należy, skuszeni widokiem dwóch haków - rezygnujemy z zacięcia po prawej, idziemy ścianką po lewej, na której trudności trochę zdają się przekraczać wycenę tego wyciągu, ba! drogi! Ostatni z trudnych wyciągów ledwo przechodzę, i to na drugiego. Jestem strasznie zziajany! Wyciąg prowadzi wąskim kominem, z którego nijak nie mogę się wydostać - klinuje mnie plecak! Obracam się w jedną stronę, szarpię do góry - na daremno. Obram się w drugą - to samo! Czuję jak narasta we mnie bezsilność. Zaklinowuję się cały, żeby chwilę odsapnąć i na spokojnie pomyśleć. W końcu jakoś udaje mi się wyjść z opresji, ale do stanowiska docieram ledwo żywy... Na szczęście to już niemal koniec. Przechodzimy przez okno skalne i ..... szczyt!
Na szczycie miła para Słoweńców częstuje nas wódką gruszkową. Pycha. Ale nie ma co pić, trzeba lecieć. Ponad 1400 m deniwelacji pokonujemy w mniej więcej godzinę. Samo zaś przejście tej klasycznej drogi zajmuje nam około 7h30m.
Po dalszej chwili, wykończony, docieram do kol. Saxifragi, urzędującej w Koca v Krinicy, której relację mozna przeczytać tu ->
viewtopic.php?f=11&t=15285 Zasłużyłem na lufę, tym razem wypełnioną smaczną nalewką z borówek
Polecam galerię pięknych zdjęć ->
http://www.freeapproved.com/2013/06/20/ ... -937438018