Bohaterowie: Saxifraga oraz
Zombi Miejsce akcji: Alpy Julijskie
Czas akcji: 14-26 lipca 2013
Koła pociągu stukają miarowo. Jeszcze 10h, jeszcze 7h, jeszcze 3h. Villach, koniec trasy. Przesiadka i po 45 min. wysiadamy w słoweńskich Jesenicach. Jest wieczór, przyjemny chłód. Nas jednak czeka wątpliwa przyjemność – dobre 2h marszu drogą asfaltową z ciężkimi plecakami. Gdy docieramy do Mojstrany jest już całkiem ciemno. Meldujemy się w hostelu i schodzimy pierwsze w Słowenii piwo. Przygodo, witaj
!
Dzień 1. Mojstrovka (2322 m n.p.m.)Dzień w malutkiej, przyjaznej i urokliwej Mojstranie zaczyna się wcześnie. Już przed 7. rano uprzejmy pan otworzył Muzeum Alpinizmu, czynne zwyczajowo od 9. i udzielił nam informacji, gdzie możemy nabyć znaczki do kart uprawniających do zniżek w schroniskach. Formalności załatwiamy zatem raz-dwa. Ucieka nam co prawda sprzed nosa autobus do Kranjskiej Gory, za 20 min. mamy jednak kolejny. W Kranjskiej Gorze przesiadka i wjeżdżamy na przeł. Vrsic. Pogoda piękna. Zostawiamy plecaki w Ticarjev Domu, zabierając tylko małe plecaki szturmowe i biegniemy na rozgrzewkową wycieczkę na Mojstrovkę. Podejście dobrze już znane. Po drodze widoki na Jalovec.
Idę - wydaje mi się - niespiesznie, a jednak ustanawiam „życiówkę” na tej trasie: po 1godz 25 min. jesteśmy na szczycie. O dziwo – sami, bo szczyt to prosty i dość popularny. Dopiero po chwili robi się trochę tłoczniej. Czas nie goni, leżymy. Niebo niebieskie. Zombi przygotowany na każdą okazję, gdyby niespodziewanie przyszło np. załamanie pogody - odziewa się w niebieski sweter i oddaje marzeniom. Sennym
.
Po dobrej godzinie zbiegamy zwyczajowo piargiem. Ja zwyczajowo zbaczam z głównej trasy i pakuję się w gęstą kosodrzewinę. No cóż, czasem trzeba trochę pobłądzić. Na przełęczy małe zamieszanie, stoją karetki: coś się stało i za chwilę wyląduje ratunkowy śmigłowiec. Nie wygląda to na wypadek górski, raczej zasłabnięcie. Zdarzenie obserwujemy już z tarasu schroniska. Jak się później okazało, nie był to pierwszy śmigłowiec, jaki przyszło nam oglądać … Dalsza część dnia mija zwyczajowo – radler, kawa, mapa, jedzenie, wino, mapa. Plan na kolejny dzień – Prisojnik.
Dzień 2. Prisojnik (2547 m n.p.m.)Poranek bez jednego nawet obłoku – będzie upalnie.
Idziemy żwawo, bez zbędnych sentymentów pokonując kolejne skalne kominki. Po drodze Zombi zawisa na skale po czym przyspiesza, ja trochę zostaję.
Z daleka słyszę ożywioną rozmowę w polskim języku a po chwili Zombi z entuzjazmem przedstawia mi napotkanych Polaków: to mieszkający od lat w Słowenii autor przewodnika po Alpach Kamicko-Sawińskich, Piotr Skrzypiec, wraz z dwójką siostrzeńców. Co za spotkanie!
Dobry kwadrans mija nam na rozmowie. Ruszamy dalej, mając w perspektywie ponowne spotkanie na szczycie. Zombi zgrabnie omija czyhające podstępnie w żlebach płaty śniegu i zwinnie przechodzi przez okno.
Po przedostaniu się na słoneczną stronę chwila odpoczynku, i mijając kolejne płaty śniegu wydostajemy się na grań, skąd znakomicie widać kolejne cele, np. Spik.
Na szczyt Prisojnika docieramy w ciągu nie całych trzech godzin.
Słońce praży niemiłosiernie, nie czekając na Piotra Skrzypca wracamy, początkowo widokową granią: na innej drodze zejściowej jest jeszcze sporo śniegu.
Po dojściu do Prisojnikowego Okna schodzimy już stroną południową, ścieżką biegnącą zakosami wśród zielonych muraw pełnych kolorowych kwiatów. Są goryczki, dzwonki, astry, skalnice, storczyki, są szarotki. Ostatni odcinek wiedzie trawersem przez ogromny piarg, na piargu jeszcze płaty śniegu. Z lękiem spoglądam w górę: czy aby nie zejdzie lawina?
Dzień 3. Jalovec (2645 m n.p.m)Jak klasyka, to klasyka, nieco rozchodzeni, ruszamy na Jaloviec. Droga długa, a co gorsza prowadząca to opadającym, to wznoszącym się, długim i słonecznym trawersem. Wychodzimy wcześnie.
Po 3h docieramy do malutkiego schroniska Zavetisce pod Spickom. Nie zwracając uwagi na to, że jedna z pań obsługujących siedzi cały czas przy stole trzymając zgiętą rękę na zwiniętym kocu, zamawiamy napoje i zupę. To jednak nie specyficzna forma odpoczynku: pani upadła na śliskiej posadzce i złamała obojczyk, czeka na śmigłowiec … siedząc przed schroniskiem po raz drugi obserwujemy akcję ratunkową. Po wstępnym unieruchomieniu złamania pani zostaje zabrana na pokład.
Posileni – ruszamy w dalszą drogę. Nad szczytami pojawiły się chmury, nie wyglądają jednak na groźne, za to skutecznie ochronią nas przed bezlitosnym słońcem, uff. Przed ostatnim podejściem zatrzymuje nas spory i dość stromy płat śniegu. Cóż, przytaszczyliśmy zimowy sprzęt, zbroimy się zatem niczym na lodowiec i odważnie pokonujemy straszną przeszkodę.
Najgorszym problemem dla mnie okazała się jednak szczelina oddzielająca śnieżny płat od stałego lądu
. O ile w jedną stronę przeskoczyłam, tak powrotny zeskok ze skały na śnieg wydał mi się straszny: omal zostałabym tam do stopnienia śniegu! Udało się jednak, a kolejny, płaski płat wydał mi się już na tyle niegroźny, że przebiegłam go żwawo. Pewnie ze strachu
.
Szybko zdobywamy szczyt, tam wpisy oraz standardowy bałagan szczytowy.
Wracamy. Droga powrotna się dłuży, zmęczeni docieramy do Ticarjev Domu. Tam – jak zwykle: jedzenie, plany, wino.
Dzień 4. Koca w Krnicy (1113m n.p.m.)Dzień bez szczytu, zjeżdżamy z przeł. Vrsic 500m w dół i przechodzimy do schroniska Koca w Krnicy.
Po odpoczynku Zombi schodzi do Kranjskiej Gory, skąd podchodzi do biwaku przed czekającym go nazajutrz wspinem na Spik. Zostaję w Kocy i idę na lajtową, rozpoznawczą wycieczkę pod Krizską Stenę. W dalszym planie mamy Kriż, trzeba wybadać warunki śniegowe
.
Dzień 5. Spik (2472m n.p.m.)Każdy na swój sposób i z innej strony, zdobywamy Spik: Zombi ze słoweńskim przyjacielem skoro świt rozpoczął wspinaczkę od północnej strony
(brawo ), wspin opisany tu:
viewtopic.php?f=11&t=15293&p=635670#p635670ja natomiast idę na Spik drogą turystyczną od południa. Po drodze widoki – na Prisojnik, Razor, nieco zachmurzone na Skarlaticę.
Na szczycie mglisto, białe chmury przewalają się we wszystkie strony.
Zbiegam inną trasą, przez Kaczy Grzebień: po śniegu, piargiem, a później zakosami wśród gęstych, rozgrzanych zarośli rododendronów kosodrzewiny i ziół. Jest parno i duszno a słońce praży, droga dłuży się i męczy.
Na dole wchodzę do zimnego strumienia, ulga. Docieram do schroniska, po niedługim czasie, zmęczony acz zadowolony ze wspinu przychodzi też Zombi. Jemy, pijemy, planujemy. Wokół cisza, w schronisku oprócz nas – nikogo.
Dzień 6. Kriż (2410 m n.p.m.)Zmęczeni idziemy na lekko na Kriż. Szybko, w ciągu zaledwie godziny pokonujemy prawie 800m przewyższenia i docieramy pod imponującą, Krizską Stenę, która gigantycznym kotłem zamyka dolinę. Jest fajnie, złowrogo i surowo. Tylko niebo nad nami niezmiennie niebieskie. Pod samą ścianą sporo śniegu, jest jednak na tyle miękki, że nie sprawia groźnego wrażenia. Zombi jednak zbroi się w raki i wymachując kijkami ochoczo rusza do początku ferraty.
Szlak dość kruchy i mocno pionowy, ubezpieczeń niewiele, poprowadzony dość naturalnie. Trochę walczymy, szybko jednak wydostajemy się na górę. A tam – murawy, słońce, kwiaty. Trochę leżymy.
Widoki na pobliski Razor, Skarlaticę, a także Stenar. Na Kriz wbiegamy już szybko i bez trudności. Widać Pihaviec oraz górujący Triglav. Próbuję być od niego wyższa. Wskakuję też ponad Razor. Chociaż na chwilę
.
Odpoczywamy i wracamy, niebo z niebieskiego robi się burzowe. Zbiegamy w dół. Znów najtrudniejszą przeszkodą okazuje się głęboka szczelina pomiędzy płatem śnieżnym a skałą, Zombi robi w niej butem stopnie, w przeciwnym razie zostałabym tam do kolejnej wiosny;).
Wracamy do Kocy, w nocy potężna burza.
Dzień 7. Zasavka Koca na Prehodavci (2071m n.p.m.)Poranek mglisty. Po tygodniu upałów miła to odmiana. Wstajemy wcześnie i przez wilgotny ale zielony po deszczu las idziemy na przystanek autobusowy przy schronisku Mihov Dom. Jest jeszcze trochę czasu, w Mihov Dom Zombi zmawia kawę, jednak szybciej od kawy przyjeżdża autobus. Wsiadamy, wjeżdżamy na Vrsic i zjeżdżamy na drugą stronę gór, do Trenty. Po mgle nie ma już śladu, niebo znów niebieskie. Korzystając ze sklepu uzupełniamy prowiant i ruszamy szklakiem do Zasavskiej Kocy. Przed nami 1400m podejścia z plecakami. Na szczęście po nocnej burzy w lesie miły chłód. Idziemy równo, po 3h 45min osiągamy cel a zarazem krańcowe tego dnia zmęczenie
. Dalsza część dnia mija na regeneracji, fotkach i na widokach, które z Zasavskiej Kocy są dalekie.
Wieczorem robi się tłoczno, nasza zbiorowa sala wielonarodowo wypełniona po brzegi, jednak już o 21. wszyscy zgodnie chrapią.
Dzień 8. Vieliko Špičje i KanjaviecW Zasavskiej Kocy zostajemy na dwie noce i kolejny dzień przeznaczamy na wycieczki na okoliczne szczyty: Vieliko Špičje (2389 m n.p.m.) oraz Kanjaviec (2568 m n.p.m).
Na Vieliko Špičje trasa prowadzi piękną, eksponowaną granią. Widoki dalekie, pod nogami kwietne murawy, na bocznych graniach skaczą wesoło kozice.
Zombi ma epizod artysty-fotografika i robi kozicom najlepsze zdjęcie w karierze
. Na szczycie wpis, szczytowe zdjęcie i schodzimy, choć chciałoby się posiedzieć dłużej ...
W planie jednak jeszcze wycieczka na leżący po drugiej stronie Kanjaviec.
Droga na Kanajaviec diametralnie różna: suchym piargiem, a wyżej - śniegi. Śnieg miękki i nie sprawiający problemów. Poza tym, że nasypuje się do butów
. Jest go naprawdę sporo, z góry otoczenie prezentuje się surowo-księżycowo. Fajnie.
Na Kanjavcu fotka szczytowa i Zombi zbiega a raczej zjeżdża na nogach po śniegu, ja trochę się guzdrzę, robię zdjęcia kwiatów oraz autoportrety
. Niebo ma kolor kobaltowy, ani jednego obłoku a słońce grzeje przeraźliwe.
Nasza sala zbiorowa zupełnie się jeszcze bardziej, tym razem w schronisku są też Polacy.
Dzień 9. Stanicev Dom (2332m n.p.m.) oraz Begujnski Vrh (2461 m n.p.m.) Wstajemy wcześniej, przed nami długa i wymagająca trasa z plecakami – przenosimy się znów bardziej na północ, do Domu Valentina Stanica. Na trasie mamy kilka wymagających, kilkusetmetrowych podejść i kilka podobnych zejść. Wyruszamy o 6. Szybko przechodzimy przez Hribarice zostawiając z boku Kanjaviec i schodzimy na Dolic, w okolice Trzaskiej Kocy. Niebo oraz okoliczne szczyty zanurzone w porannej mgle - niebieskie ...
Na chwilę gubimy szlak, wariantów sporo. Po kwadransie trafiamy szczęśliwie na właściwą ścieżkę. Na niebie dostrzegam delikatne "fajki" cirrusów: co prawda meteorologię miałam 18 lat temu a w dodatku nie zaliczyłam w pierwszym terminie, pamiętam jednak, że cirrusy poza zmianą pogody na gorsze nic innego nie wróżą. Już na podejściu do Domu Planika, pod Triglavem niebo zasnuło się całkiem było chmurami. To dobrze, z pełnym obciążeniem mozolne podejście po suchym piargu byłoby katorgą! W Domu Planika cola i schodzimy razem na przeł. Konjski Preval. Stamtąd rozpoczynamy ostatnie podejście tego dnia. Idzie się dość ciężko, plecaki przygniatają bardziej, niż bagaż życiowych doświadczeń
. Koniec końców docieramy do schroniska Valentina Stanica. Dostajemy nocleg w „budzie dla psa”: sala zbiorowa w tym roku mieści się w wolno stojącym budynku na tyłach schroniska. Po odpoczynku szybki przepak i wybiegamy z zamiarem wejścia na Cmir lub przynajmniej Begunski Vrh: dzień bez szczytu dniem straconym! Po 5 min. poganiani odgłosami zbliżającej się burzy przybiegamy jednak z powrotem. Pakujemy się na prycze, za oknem szaleje nawałnica. Buda trzęsie się cała od wiatru i grzmotów. Potrwa to dobre 2h. Spadł nawet grad. Begujnski Vrh zdobywamy pod wieczór.
Z daleka widnieje pobielona gradem Skarlatica, a słońce ładnie oświetla oddalające się, szaro-fioletowe chmury …
Dzień 10. Vrbanove Spice (2480m n.p.m. i 2299m n.p.m) i Rjavina (2532m n.p.m). Mojstrana. Nocleg w budzie dla psa w towarzystwie przemoczonych turystów nie okazał się super przyjemnością. Postawiamy zejść na dół, do Mojstrany i dzień przeznaczyć na odpoczynek. Zdobywając wcześniej Vrbanove Spice i Rjavinę. Pętlę ze Stanicev Domu przez Vrbanove Spice i Rjavinę robimy bez zbędnego ociągania się, zajmuje nam to 3h30min. Wracamy, posilamy się, szybki przepak i …. kawa: groźny pomruk burzy powstrzymał nas od zejścia w dół. Burza zatrzymała nas w schronisku jeszcze na dobre 3h. Przez okno widzimy, jak w rejonie Triglava krąży ratunkowy śmigłowiec … Kilka kaw, w końcu wychodzimy, nie ma co czekać: spaleni słońcem, ostatniego dnia założyliśmy kurtki przeciwdeszczowe. Deszcz, ciepły co prawda, towarzyszył nam aż do Mojstrany.
Dzień 11. Lublana. Po udanym wyjeździe należy się nagroda: jedziemy do Lublany. Tam – kawa, zakupy, zamek, piwo, zakupy, przystojni mężczyźni i piękne kobiety, światła na przejściu dla pieszych, gwar.
Zombi chciał zostawić swoje buty, jednak ponieważ do Lublany wybrał się w japonkach, zawieszenie japonek na drucie wydało się zbyt trudne
.
Chociaż piwo było wyborne i wspaniale zimne, miejski gwar po 10 dniach w górach wydał się czymś obcym i męczącym. Wracamy do Mojstrany na piwo i pizzę. I na ostatnie na tym wyjeździe, górskie widoki. Jest spokojnie i cicho a czas płynie leniwie ...
Nazajutrz o 5.26 wsiadamy do autobusu i po raz ostatni w lipcu rzucamy okiem na Julijskie Alpy.
Kto wie, może już w sierpniu uda się tu wrócić
?
Konkrety dotyczące sumy metrów itp. uzupełni, mam nadzieję,
Zombi ;).
Któremu należą się podziękowania za super plan i przewodnikowanie, zwłaszcza, gdy gubiłam szlak
Hvala lepa !