Miała być Pokusa, później lokalne dziewczęta i na na koniec świstak w tortilli, ale znowu zapomnieliśmy niebieskich tabletek...
Cóż pozostało? Dymać na Halę... Pogoda miała być, albo nie. Toteż nie byliśmy jakoś zdziwieni, że lekko pada. Generalnie nastawiony byłem na Czarny Staw... Głupio tylko, ze te dziaby nosimy na plecach. Ja swoją schowałem do plecaka, bo wstyd jak cholera... Rohu udawał Warszawkę. Ja robiłem za Słoika... Czyli szło się ciężko, ale jakoś udało nam się zdobyć bestię zwaną Zadnim Granatem. Droga wejściowa zacna. Szlak zielony, a jak wiadomo kolor szlaku w Tatrach nie mówi o jego trudności, toteż nikogo nie powinno zdziwić, że szlak był bardzo trudny. Można się nadziać na nim, na bardzo duże niebezpieczeństwa np. kopulujące świstaki. Okazało się, ze mój pakiet u psychoterapeuty nie pokrywa leczenia tej traumy...
Dalsza droga miała być łatwym rozpoczęciem sezonu graniowego. Wszystko byłoby fajnie, pogoda się zaczęła klarować, ale niestety było mokro. W sumie to nawet gorzej, było bardzo mokro...
Podaje zdjęcie poglądowe na śniegi na dojściu do Koziej Przełęczy:
http://www.obiektywni.pl/upload/realp/1 ... 379363.jpgPoczatek grani nie jest nawet trochę ciekawy, a niestety nasze schorowane stawy i słabe palce cierpiały z powodu okrutnie mokrej skały i trawek. Nie zapowiadało się to dobrze. Gdy zaczęły się trudności, jeszcze bardziej zwolniliśmy. Dwójka w tych warunkach okazuje się masakrycznie psychiczna:
I tak żeśmy szli i szli, aż w końcu doszliśmy do kluczowych trudności. Kilka razy próbowałem, ale po pierwsze to nie wiem gdzie by tam miały być dwójkowe trudności, a po drugie ta mokrzyzna po prostu mnie poczesała. Może po prostu odbiór terenu bardzo się zmienił przez tę wodę. Obeszliśmy więc ten odcinek i dalej jakoś zleźliśmy na Przełęcz nad Dolinką Buczynową.
Dziwnym trafem okazało się, że dziaba przydała się bardzo schodząc Żlebem Kulczyńskiego. Nie chcę nawet myśleć co by było gdybyśmy ich nie mieli. Także pomysł wzięcia Firetali był dobry. Jakoś na Zadniego w miarę sucho doszedłem, a teraz to i tak prawie we wszystkim bym miał bajoro.
Przy zejściu zaczyna nieźle padać, a na końcu Rohu coś symuluje z nogą i gość straszliwie łupie nas za parking... Tego samego dnia jeszcze z Krakowa do Czechowic jadę... I tyle jeśli chodzi o długi łikend.