Autorka wątku prosiła mnie abym go kontynuowała. Na pierwszy ogień wezmę książkę, która moim zdaniem jest bardzo interesująca, ale chyba niewiele osób podziela moje stanowisko. W internecie natrafiłam na niepochlebne recenzje wspomnień Wojomira Wojciechowskiego "Czar Bieszczadów Opowiadania Woja". Mam II wydanie poprawione i poszerzone, być może to jest powodem, że inaczej odbieram tę książkę niż większość czytelników. Mnie bardzo zainteresowała, Woj Wojciechowski to osoba, która kształtowała bieszczadzką historię. Były dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego, leśnik, myśliwy, ratownik GOPR, przewodnik beskidzki, żeglarz i niestety myśliwy, to on wyprowadził Bieszczadzki Park Narodowy na europejskie salony. Stworzył od podstaw Zachowawczą Hodowlę Konia Huculskiego w Wołosatem, współpracował z ludźmi znającymi się na turystyce, utworzył ośrodki informacyjno-edukacyjny w Lutowiskach i ośrodek naukowo-dydaktyczny - tam mieści się także muzeum w Ustrzykach Dolnych, na szczęście w jego ślady idzie nowy dyrektor BdPN pan Leopold Bekier zanany z for jako Leobek. Człowiek tak zasłużony dla regionu posiada wyjątkową wiedzę i tą wiedza dzieli się z nami na łamach książki. Ktoś na jednym z for określił, że pan Wojciechowski przez całe życie był urzędnikiem, więc stworzył sprawozdanie. Moim zdaniem jest coś na rzeczy w owym określeniu, ta książka to skarbnica wiedzy podana w sposób przystępny. Niewątpliwą zaletą publikacji są zdjęcia, większość archiwalnych, książka jest bogato ilustrowana. Warto po nią sięgnąć.
Tytuł: "Czar Bieszczadów Opowiadania Woja"
Autor: Wojomir Wojciechowski
Wydanie: II poprawione i poszerzone
Stron: 268
Oprawa: twarda, szyta
ISBN: 978-83-62076-04-8
Wydawnictwo: Carpathia
Rzeszów 2010
"Przezabawne historie stwarzała również dzika bieszczadzka przyroda. Jedna z pań bała się spać w nocy. Mówiła, że pod materac może coś się wślizgnąć, na przykład wąż, bo wokoło były węże Eskulapa i zaskrońce. Żmije zostały raczej wypłoszone, bo wtedy chodziło za dużo ludzi. Rano wstaliśmy do swoich zajęć i tylko czekaliśmy, kiedy wiaterek zwieje. Wtedy wsiadaliśmy do łodzi i wypływaliśmy o 5-6 rano przy wietrznej pogodzie. Ta pani dopiero układała się do snu, gdy było już widno. Raz po powrocie siedzimy, jemy przy ognisku śniadanie i nagle słyszymy krzyk w hangarze. Biegniemy, a ona dosłownie wypadła ze śpiwora, wymachuje rękami i pokazuje, że wąż jet pod jej materacem. Faktycznie, podnosimy ten materac, a pod nim usadowił się piękny eskulap, który poczuł ciepło i zwinięty odpoczywał . Rzeczywiście, można było dostać zawału serca, jeżeli ktoś, jak nasza znajoma, panicznie bał się węży.
Innym razem znowu dekorowaliśmy, czym można było, tę naszą przystań. Pamiętam rzeźbę wiszącą u sufitu na sznurku w kojach. Miała w nich spać zaprzyjaźniona rodzina z dziećmi. Pani miała wątpliwości, czy jakieś zwierzę leśne, a zwłaszcza plicha, ich nie odwiedzi. Bardzo często się pokazywały. Podobne trochę do wiewiórki, ale znacznie mniejsze, z pięknym puszystym ogonkiem, z dużymi oczami z czarną obwódką. Niektóre plichy potrafiły chodzić po suficie. Były bardzo popularne. Czasami tak harcowały, że nie mogliśmy spać. Najczęściej wabiliśmy je do jakiegoś jedzenia wykładanego kilka metrów od hangaru.
Pani patrzy na wiszącą figurkę i nagle w półmroku dostrzega, jak figurka się rusza. Rusza oczkami, pokazuje języczek, akurat na wysokości jej głowy coś się rozwija na tej wiszącej figurce. Krzyk był nieludzki. Zerwaliśmy się od ogniska i wpadliśmy do hangaru na ratunek. Półmrok, strach także się udzielił. Po dokładnym obejrzeniu okazało się, że eskulap tak pięknie się prezentował. Za nim była dziura w suficie, którą uciekł pewnie też przerażony.[/i]
|