...You will find a fortune, though it will not be the one you seek. But first... first you must travel a long and difficult road, a road fraught with peril. Mm-hmm. You shall see things, wonderful to tell. You shall see a... a sheep... on the roof of a heather house, ha. And, oh, so many startlements. I cannot tell you how long this road shall be, but fear not the obstacles in your path, for fate has vouchsafed your reward. Though the road may wind, yea, your hearts grow weary, still shall ye follow them, even unto your salvation.
I tu się pomylił od razu na początku. Najcięższy kawałek drogi przejechaliśmy autostopem. Osiem kilometrów asfaltu strzeliło jak korek szampana w ciągu pięciu minut. Pozostało je tylko wrócić górą.
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.
Ale wszystko to gdzie indziej, poranek zapowiadał się raczej słitaśnie:
Były wrzosy, paprocie, a nawet drzewa. Nic to, że rozpoczęliśmy go od małej wojny. Serce rwało się do góry.
Wysokość nabierała się sama jak woda przez przetak. Jedynie pogoda się naburmuszyła. W ruch poszły kurtki i spodnie przeciwdeszczowe, pokrowiec na plecak i rękawiczki. Wiatr wiał z północnego zachodu, chmury muskały szczyty, z nieba padał drobny deszcz, gdzieś tam pojawiła się tęcza-sręcza, ale nadal było pięknie...
Człapiąc i pociągając nosami, powoli, jak żółw ociężale osiągnęliśmy naszą grań. Przez chwilę sypnęło drobnym śniegiem. Prognoza przewidywała wszystkie te atrakcje z zastrzeżeniem, że będzie lepiej. Aby do przodu.
I faktycznie, wiatr przegonił ciężkie i czarne chmury, i chociaż niebo nie stało się bławatne, słońce śmiało wskazywało nam cuda i dziwy. Najpierw zobaczyliśmy grań Forcan Ridge wiodącą na szczyt Munrosa The Saddle - byliśmy tam parę lat temu zaczynając nasze przygody ze scramblingiem.
Potem dolinę, w której górnej części spaliśmy kiedyś w namiocie, zagubieni w bezkresie highlandzkiej nocy, na jedynej naszej takiej dotychczas wyrypie.
Dało nam wtedy popalić, wszystkie te campingowe graty plus pogoda spędziły nas jeszcze przed połową planowanej trasy w ucieczkę z grani. Jest gdzie wracać w każdym razie... Widoki urzekały głęboką zielenią, rzędami gór na całym horyzoncie, głębokością dolin, śmiałością linii i prostotą cudu natury. Wobec którego człowiek to mały Pikuś.
Grań pomykała spod nóg jak pieniądze z portfela, szeroka jak gest i łagodna jak matka zamieniając się czasem w grzbiet leniwie rozciągniętego zwierzaka nadstawiającego się do drapania. Wesoło jak pchły skakaliśmy po nim ciesząc się słońcem. Wiatr przycichł, kurtki przestały być potrzebne, stoczyliśmy zwycięską bitwę z puszką mielonki. Ani się nie obejrzeliśmy, a tu już prawie trzecia Siostra, trzeci Munros, trzeci szczyt w zasięgu ręki.
I fik, i pyk, i cyk. Bajecznie! To wszystko należy do nas!
Na szczycie Siostry numer trzy odwiedzili nas goście. Mama owca pokazywała owczej córce najkrótszą drogę na Ostrołękę. Niestety, dwunogi wlezą wszędzie i wszystko popsują. Zaskoczenie było pełne.
Trzeba się było jakoś wyminąć. Ta owca nie jest przegubowa, ona pędzi z prędkością wiatru. "Mamusiu, eee, a ja?!" pomyślała żałośnie ta mniejsza.
Po czym pognała za pierwszą, aby bezpiecznie wtulić głowę w wełniany zadek.
Po chwili na szczycie pojawiła się miła pani. Zgadaliśmy się o różnych takich. Vespa miała mściwą satysfakcję z jej kłopotów z wymową nazw tatrzańskich szczytów związaną z naszym łamaniem języka przy wymowie szkockich szczytów w Gaelic. Pani niedawno odwiedziła Zakopane i pozostawała pod urokiem Giewontu, którą to nazwę jako jedyną potrafiła zapamiętać i wymówić. Pomęczyliśmy ją trochę Świnicą, ale zupełnie wyleciał mi z głowy Miętusi Przysłup - a mogła się przy tym nieźle spocić.
Przed nami ostre zejście i kontynuacja grzbietu. Czas w drogę.
Gdzieś tam, w okolicy tej delty, czeka nasz samochód, a może nawet wino?
Jeszcze tylko trochę - drogi i widoków. Grzbiet śmiało otwiera się zerwami w kierunku północnym. Trawersujemy dwa mniejsze szczyty. W moim wieku zaliczenie nawet trzech z pięciu sióstr to i tak wyczyn. Zresztą dwie pozostałe wyglądają na nieletnie, choćby na wzrost patrząc. Śmieszne te kwarcytowe płyty - ciekawe czy dało by się po tym wspinać?
A to miejsce finalnej rzeźni. Lubimy sobie to robić. Zawsze w końcu, któreś z nas zada to pytanie: a może byśmy ścięli ten kawałek i zeszli o tu. Zdjęcie wypłaszcza, bardzo. Pieprzone nachylenie tego zbocza, ściekająca wszędzie woda i utęskniona w dole płaskość sprawiła, że schodząc wyłem w środku.
Vespie też wydłużyła się mina. Gdybym do torebek w stawach kolanowych wpuścił żaby, mielibyśmy gotowane, żabie udka.
Daleko jeszcze?
W końcu po wielu bojach dotarliśmy do bazy. Nie będę opowiadał o zmaganiach z polarną niedźwiedzicą broniącą szóstki młodych, ani o spotkaniu z Nac Mac Feeglami, ważne że zdążyliśmy kupić po winie i szczęśliwie wrócić na łono cywilizacji. Jak zwykle było zajebiście i tylko nie wiem gdzie to zbawienie. Pewnie w kolejnym odcinku.
Uploaded with
ImageShack.us
ps. Oby plusy nie przesłoniły nam minusów dodam, że mam nowe, fantazyjne ugryzienie midgesa. Skorzystał gdy zwijałem namiot i rezolutnie ugryzł mnie tam gdzie plecy tracąc swą szlachetną nazwę zamieniają się w wąwóz. Kiedyś wymyślę sposób, aby je wszystkie zabić!