"Łowcy Burz"
W piątek 3 sierpnia pod wieczór zajechała do mnie Ivona. Jej podróż do mnie to istna pogoń za burzami..właściwie to nie wiadomo kto kogo przeganiał,ważne,że w końcu do mnie dotarła,spakowałyśmy graty do mego wozu i po kawie wystartowałyśmy w kierunku Szwajcarii.
Trasa z przygodami,jak to dwie baby w podróży.Na miejsce dotarłyśmy witane przez istny armagedon..burza kotlowała się z każdej strony i nad nami,noc w sobotę to spektakl swietlno-dźwiękowy..masakra.
Niedziela-zaczyna się burzowo.Między burzą dopołudniową a popołudniową udaje nam się pomaszerować do Tasch.Trafiamy na obchody 100lecia orkiestry..fajnie,kolorowo i zabawnie:) potem znów burza..więc pozostaje napić się wina i pogadać z ludźmi o górach:)
Strahlhorn,4190m
W poniedziałek rano zajeżdżamy do Saas Almagell,skąd z poważnie zapakowanymi plecakami ruszamy w stronę schroniska Britannia (3030m). Na początku łudzi nas pogoda,potem zaczyna się dobić duszno,kropić i łapie nas jakaś burza w oddali..zaczyna lać.Początkowo szlak wiedzie przyjemnymi łąkami,idziemy zakosami,potem wzdłuż strumienia,mijając stada kóz,jest zielono i ładnie. Potem krajobraz zmienia się zupełnie,istny kamieniołom,szaro i smutno..Godzinę przed schroniskiem już w terenie skalistym drugi raz jak nie łupnie nad głowami..robi nam się niewesoło,więc w strugach deszczu przyspieszamy żeby w końcu dotrzeć do schroniska,a pokonać musimy taką jakby grańkę,toniemy we mgle,deszczu i strachu czy jeszcze nie łupnie gdzieś nad nami..w końcu jesteśmy pod Britannia hutte:).Nasze prognozy,które dostajemy z Polski,przewidują poprawę o 17:00..wyczekujemy grzejąc się w schronisku,i przed 18:00 faktycznie się przejaśnia.(Samo schronisko jakieś takie nieprzyjazne,przynajmniej tak go odbieramy..) Widząc wyczekane przejaśnienie zbieramy się i pokojnie w promieniach wieczornego słońca schodzimy na skraj lodowca i rozbijamy obóz.
Nasz cel wylania się z mgieł.Dość padnięte włazimy do śpiworów..Ivona zasypia szybko,ja mam czujną noc...jak to zwykle w terenie:)
Pobudka o 2:30.Trzeba się wygrzebać z ciepełka,snu było mało.Na zewnątrz mgły..szybkie śniadanie,kawa,przecieramy oczy..zbroimy się,w tym czasie ze schroniska przechodzą już ekipy wybierające się na szczyt lub sąsiednią gorę.Nadchodzi też polska dwójka z Warszawy,i to z Nimi ruszamy przez lodowiec w stronę naszej góry.
Lodowiec Allalin wygląda paskudnie,śniegu świeżego brak,więc szczeliny zieją i straszą,nawet przy świetle czołówek w nocy wygląda to groźnie. Wschód słońca,i idziemy dalej łagodnie podchodząc po śniegu,po prawej stronie mamy widok na Rimpfishorn. Przy pięknej,pewnej pogodzie drepczemy z Ivoną ku szczytowi,mijając czasem czujnie kolejne szczeliny schowane już pod śniegiem. Po drodze-pod przełęczą Adlerpass polska para się wycofuje,zabrakło Im wody,a do góry i z powrotem jeszcze daleko,do tego wystraszył ich wiejacy na grańce śnieżnej wiatr...nam wody starcza,ważne jej mieć dużo,bo naprawdę słońce dawało czadu! My idziemy dalej,grańkę pokonujemy szybko i znów stosunkowo lagodnym grzbietem,w którym tu i owdzie straszy szczelinka docieramy pod szczyt,wyłania się krzyż,więc już niedaleko.Jeszcze trochę podejścia i wyjście na grańkę szczytową..
Na szczycie zabawiamy chwilkę,bo piekielnie wieje.Radość z kolejnego 4tysięcznika,na naszych kontach,piękne widoki i bezchmurne niebo! Fajna góra,z pięknymi widokami,choć podejście przez lodowiec trudne i długie..trzeba wcześnie startować żeby dogodnie i bezpiecznie przez lodowiec wrócić.
Powrót do namiotu,zagotowanie dużo picia i jedzenia,głodne jesteśmy jak wilki.Pogawędka z polskimi sąsiadami i jedyne dwa namioty pod lodowcem zapadają w sen..
Allalinhorn granią Hohlaub,4027m
Wtorek,noc krótka i znów pobudka w ciemnościach.na dodatek przymrozek,ciężko się wyłazi z ciepłego spiwora.Wahamy się czy nie odpocząć sobie,ale wizja "odpoczywania" cały dzień w prażącym słońcu lub dusznym namiocie skłania mnie do wstania..Wychodzimy w innym kierunku,znów na lodowiec. Idzie kilka ekip ze schroniska.Tym razem przejście przez lodowiec Hohlaub krótsze niż w stronę Strahlhorna. Przy wschodzącym słońcu zaczynamy podejście zakosami w śniegu,potem stromiej i wąską śnieżną grańką docieramy pod grań Hohlaub (PD+, II UIAA).Na skalnym ok 35 metrowym progu klębi się od zespołów,czekamy więc aż to wszystko przejdzie i włazimy w grań.Prowadzi Ivona,ja na samym początku walczę ze strachem (bo jak się za siebie obejrzę to widzę,że jest gdzie polecieć..
Pierwszą trudność stanowi przeforsowanie gładkiej płyty. Biegnie nią dość luźna lina,a stopni brak. Pozostają jedynie małe krawądki , w które wchodzą przednie zęby raków. Z płyty trzeba się mocno wybić szerokim krokiem w prawo na mały stopień, pod którym już powietrze i śnieżna,pionowa ściana Allalinhorna.Potem droga biegnie pionowym kominkiem i skręca w lewo. Po drodze są jakieś stałe punkty,co pomaga przy trawersie pułkami i miałkim szlamem między nimi. Akurat tutaj fajnie było mieć raki.Wychodzimy troszkę bardziej na lewo w kruchym I-dynkowym terenie. Tutaj robimy stanowisko z pętli i dodatkowo umacniamy je friendami w skale za nami,gdyż teren nie pewny a pod nami kawał świata. Ponieważ wyszłyśmy trochę za wysoko musimy wrócić na dół na śnieżny trawers i o minąć skalną wieżę. Kasia mnie asekuruje,po czym docieram w dość wylodzonym śniegu w nachyleniu ok 45 stopni-,znajduje dobre skały i zakładam solidny stan ściągajac Kasie do siebie. Teraz czeka na nas już tylko słodka nagroda.Przed nami śnieżna grań,na końcu której widać krzyż. Pogoda żyleta,widoki przepiękne!
Po sesji foto schodzimy drogą normalną (mijając po drodze liczne podchodzące jeszcze zespoły z przewodnikami),do kolejki Felskin.Tam to już istny jarmark,tłumy,że hej!!
Za 26 F zjeżdżamy kawałek kolejką w tunelu,i wypluwa nas znów w prażącym słońcu..musimy jeszcze tylko dojść do schroniska Britannia i do namiotu.A tu się okazuje,że fragment jaki mamy do przejścia pokonamy ścieżką zamkniętą-zgodnie z ostrzeżeniem,na własne ryzyko,bo spadają tam kamole.Pędzimy w kaskach,nic się złego nie dzieje,potem jeszcze paskudnym kamienistym szlakiem docieramy w końcu do Britannia Hutte,i do naszej bazy.
Jedzenie,picie i składamy obóz.Decydujemy się tego samego wieczora zejść na parking..o 24 kładziemy się do śpiworów obok auta,uprzednio wypiwszy to co nam się marzyło pół dnia:soki,świeża woda i piwko na pół!
Rest day
Środa to dzień wielkiego odpoczywania,opalania się,prania i objadania:)
Cóż to więcej dodać!;-)
Dodatkowo przemieszczamy się w północno-zachodnią część Alp Walijskich.Jedziemy przepiękną,malowniczą doliną val d'Anniviers do Zinal (1680m). Dodatkowo ta zmiana cieszy mnie,bo tam mogę normalnie się porozumiewać-wszyscy mówią po francusku,yupi!!
W Zinal spoczywamy na nietypowym kempingu,z fajnym klimatem,choć bez łazienek.Śpiwmy bez rozbijania namiotu,więc za darmo:)
Nad głowami rozgwieżdżone niebo..dobrze się zasypia:)
Bishorn ,4153m
Czwartek,wyspane i najedzone ruszamy najpierw cienistą ścieżką,potem już w pełnej lampie..podejścia jest sporo,upal masakryczny,plecaki ciężkie..ale idzie się dobrze,bo naprawdę tam pięknie.Dookoła cudne łąki,zielono,klimatycznie,płynie strumień,po drodze ładne miejsca na odpoczynek,naprawdę przyjemna wędrówka,nawet dla tych,którzy idą tylko do schroniska to może być ładny i widokowy treking..Końcówka podejścia to już kamieniste zbocze,okraszone małym kominkiem z łańcuchami i już jesteśmy przy Cabane Tracuit. Całą drogę towarzyszyły nam latające nad głowami śmigła. Trwa budowa nowego schroniska,oczywiście nowe będzie modernistyczne..a stare takie ładne,malutkie..hmm,potrzeba napędza budowę nowego.
Pod schroniskiem tłumy,my udajemy się kawałek dalej i rozbijamy namiot,to wszystko pod czujnym okiem grupki Francuzów co chichoczą z nas,nieświadomi,że rozumiemy o czym gadamy..dopiero jak się zjawia zapoznany po drodze Francuz i do nas zagaduje a ja mu odpowiadam,miny żartownisiom bledną (notabene to ten Francuz co wybierał się robić grań Weisshorna i któremu życzymy powodzenia,bo to piękna ale i trudna droga)..Widok mamy z namiotu przedni na lodowiec i na nasz cel. Wieczór to gotowanie,uzyskanie wody z lodowca i sen..wyjątkowo dobry,spokojny i długi sen:) z ciekawostek piwo 0,5l w tej kabanie to wydatek rzędu 8F...horror;-) pod schroniskiem jest fajne ujęcie wody,ale po południu zakręcany jest wąż,który wodę ciągnie z lodowca,więc trzeba sobie wody nabrać póki z węża płynie.obok schronu również murowane kibelki..
Pobudka w ciemnościach i wymarsz.Szybko przechodzimy lodowiec,dość zmrożony,bo przymroziło w nocy, i zakosami łagodnie człapiemy do celu.Około 8mej jesteśmy na szczycie.Pięknie i bezchmurnie,ale wieje i jest bardzo zimno,na pewno mróz trzyma..na grańce śnieżnej kłębią się już kolejne zespoły,więc szybko schodzimy i...wdrapujemy się jeszcze na fajnie wygladającego bezimiennego pipanta obok szczytu Bishorna. Stamtąd w spokoju oglądamy widok na monumentalną grań Weisshorna i na okolicę.
Zejście z góry szybko,przez lodowiec czujnie,ale równie szybko i jesteśmy obok obozu:)
Gotujemy,zwijamy zabawki i przed południem ruszamy do Zinal. W upale w 3 godziny schodzimy do samochodu i w pięknej zielonej dolinie gotujemy sobie obiad..
Tak piękną i widokową górą kończymy nasze tegoroczne zdobywanie.Smaki i moc są wielkie,ale co z tego skoro na horyzoncie pojawiają się ciemne chmury a prognozy kraczą o burzach i pogorszeniu pogody,które nadchodzi i przegania nas z Alp..
W końcu łowcy burz muszą kiedyś wrócić do domów..
p.s. relację pisałyśmy wspólnie...a tytuł stworzyłam na szybko,bo przez cały powrót wymyślałyśmy i nie dało rady;-)
p.s. ogromne dzięki dla naszych dostawców prognozy pogody: mpika,zombiego,uysego i pustego:)