7.08.12 wtorek planowany wypad do włoskiej Cervini. Cel: Monte Cervino 4478m
Wraz z Kamilem od jakiegoś czasu podciągaliśmy formę kondycyjną oraz wspinaczkową zarówno w skale, w tatrach jak i wszelakiego rodzaju zabawy" z liną. Od dawna chodziła mi po głowie grań włoska, która teoretycznie jest trudniejsza ale za to zdecydowanie w pewniejszej skale i o mniejszym nagromadzeniu wielu wielu chętnych do wejścia na górę symbol Szwajcarii oraz Alp. W domu pierwsze rzuty oka na cel:
Wyjeżdżamy i docieramy do Cervini w środę przed południem. Plan opiewał na 3 dni spokojniejszej akcji górskiej rozłożonej wg schronisk czyli odpowiednio licząc:
a) Cervinia (2000) do Schronisko Abruzzi (2800)
b) Schronisko Abruzzi (2800) -> Schron Carrela (3835)
c) 3 dzień próba szczytowa i zejście do schronu i teoretycznie 4 dnia zejście w dół
Czasu przewidzianego na góry było stosunkowo mało ze względów urlopowych. Na miejscu okrajamy ten plan co z perspektywy czasu raczej nie było dobrym rozwiązaniem łącząc podpunkty a/b z sobą i przesuwając się we wszystkim o 1 dzień
(Foty wyłącznie z telefonów)
Przejście do niższego schroniska to zwykły spacer alpejski ładnymi halami bez żadnych trudności nie licząc oczywiście ciężaru plecaka. Jesteśmy tam koło 13 słońce grzeje ludzi sporo zarówno przy schronisku jak i widocznej dalszej drodze w kierunku wyższego schronu. Dalsza droga mozolnie w górę dolna część miejscami sypko ale idzie się przyzwyczaić. WYCENA niby PD zwykłe zdobywanie wysokości mniej więcej aż pod ścianę sławnego Liona który ukazuje swój ogrom , szczególnie sypki ogrom trawersując go w stronę przełęczy pod schronem Carrela. Mniej więcej wygląda to tak (fota z neta):
Ciężko mozolnie na wieczór dochodzimy popod ściankami schronu, przed nami jedynie spora bariera /uskok skalny ubezpieczony ich sławnymi poręczówkami szerokości ręki kilkunastometrowy bardzo męczący odcinek. Ponad nim ręce bolą ale na 19 jesteśmy w schronie, który rzecz jasne jest prawie cały zapełniony. Znajdujemy miejsca o dziwo leżące na 3 poziomie" i powoli zbieramy się zmęczeni do spania.
9.08.12 czwartek rano idziemy na szczyt tu już wycena wyżej AD/AD+
Wszyscy klasycznie wstają koło 4 i wybierają się w jasnym kierunku my jeszcze nie skoro tyle ekip idzie i tak będą korki kładziemy się i wyruszamy późno po 6. Pierwsze odcinki to ubezpieczone linowe" fragmenty z przewieszką później trawersami płytowymi odcinkami itd. Po jakimś czasie teren staje się bardziej złożony a lin (czytelnej drogi) brak i tracimy czas na odnajdywanie drogi. Kamil prowadzi
Opcji sporo, ścianek do wyboru do koloru ale nie jest się tu temu by się z nimi bawić wiadomo. W między czasie spotykamy ekipę chyba austriacką kobieta z facetem związani na krótko ona prowadzi. Zero przelotów, zero stanu nic totalne free solo na krótkiej linie teren przewieszane płytowe min za 4/4+ przy dowolnym locie któregoś z nich nie wróży to dobrze, człowiek się pyta co oni tu robią? A może to tylko pozory i są wyżarci w bojach łojanci po latach wracają do korzeni KTO wie. Tak czy siak chwilę działamy" razem i po wyjściu żlebem ostrym odnajdujemy kolejne ułatwienia wychodząc na grań, która kieruje się już ostrzem na Peak Tyndall.
Piękna lotna filarkowa wspinaczka w stabilnej skale po paru trudnościach wg Topo sięgających pod szczytem 4+ powoli się zbliżamy do niego ale czas masakrycznie uciekł/ucieka.
Zaczyna się śnieg zakładamy raki i wychodzimy na kopułę prawie" samotnego ładnego 4-tysięcznika lecz rzecz jasna schowanego" przez wyższego sąsiada. Pogoda wciąż dobra lecz czas nie napawa optymizmem jest koło 12. Powoli zapas picia się kończy a dzień wciąż MEGA długi i ciężki. Idzie się wolno, powoli czuć wysokość, zmęczenie i odwodnienie. Zostawiamy plecaki bierzemy potrzebne rzeczy, ja biorę do tego czekan i poziomą (z nazwy i wysokości) granią kierujemy się przez zęby skalne na siodło oddzielające kopułę szczytową. Mijamy sporo osób większość już w drodze odwrotnej po wspinaczce mniej więcej II-III granią dochodzimy do siodła na szczyt wciąż koło 250m przewyższenia czyli SPORO. Podchodzimy wpierw trawersem później stromiej skałami. Zostawiam pod trudnym pionowym uskokiem dziabkę i atakujemy z buta na lekko spore trudności pionowy uskok z przewieszonym mini okapem, który ubezpieczony jest sławną drabinką mniej więcej na 4400. Pokonujemy trudności i mniej więcej przed 15 stajemy na szczycie sławnego Matterhornu.
Na szczycie sporo czasu siedzimy focimy trawersujemy piękną grań między oboma wierzchołkami, dla Kamila to 1 wizyta u Szawajcarów
Klasyczny widok na lodowiec Monte Rosy olbrzymiego masywu.
Czas na dół zmęczenie czuć, picia mało schodzimy. Zjazdy są tak zorganizowane, że idzie je spokojnie odnaleźć ale nie jest to automatyczne. Powoli nawiewa mini chmury mgiełki. Jesteśmy na siodle i znowu do góry pozioma" z nazwy granią stronę Tyndalla. Lądujemy mniej więcej koło 18-18.30 może ciut później na Tyndallu czyli wciąż mega wysoko bo ponad 4200. Dzień się skraca pod nami w pobliżu widoczna ekipa włoska doświadczonych panów komunikacja jedynie werbalna
. Schodzimy, zjeżdżamy tracimy czas strasznie się dłuży. Po osiągnięciu miejsca gdzie trzeba zejść z filara zmieniamy kierunek w lewo w skały poniżej, jest blisko zachodu słońca do schronu wciąż daleko.
Mniej więcej na poziomym" trawersie trudności III na wysokości ~3950 idziemy bez liny by szybciej" doganiamy włochów, którzy robią kolejny poziomy" wyciąg. Kamil niefortunnie wpina się obok nich w stary metal, który był przyczyną zdarzenia późniejszego. Stan puścił gdy Kamil zdejmował plecak. Poleciał i dość powiedzieć, że stracił plecak ze sprzętem aparatem+kamera i inne gadżety. Kluczyki i dokumenty na szczęście miał przy sobie biorąc je osobno na szczyt bez plecaka.
Traumatycznie to wyglądało ale skończyło się jedynie na utracie mienia. Będąc w trudnym terenie trudno było się pozbierać i że tak powiem wyrównać sytuację zejściową z włochami ale udaje się. Włosi pomagali nam dalej do schronu i głównie dzięki nim pokonując dalej kolejne uskoki zjazdami 60m po wielu wielu próbach przed 2 w nocy jesteśmy w schronie i można powiedzieć opuściliśmy strefę niebezpieczną.
Piątek Rano po wszystkim sporo polaków w schronie w tym dniu, z kilkoma schodzimy na dół i focimy okolicę (gdyż po utracie mienia fot z gór mało).
Może chłopaki z Krynicy po powrocie podeślą jeszcze foty ze szczytu z tego dnia lepsze. Na dół kawał drogi ale jakoś się schodzi mieszcząc się ledwo w 1 plecaku. Przy niższym schronisku SUPER lazania po 10E i do auta dalej. W aucie jesteśmy na wieczór. Jeszcze TYLKO" 1400 km do Bielska oddając włoskim dobrym drogom krocie za przejazdy i udaje się dotrzeć na 14 w sobotę do rodzinnego gniazda w całości.
Więcej na
http://hail.cba.pl/120809LionCervino/index.html
Pięknych zdjęć nie ma niestety z drogi ale za to są piękne wspomnienia oraz co ważne nasza dwójka powróciła cało można w przyszłości działać Górsko dalej wyciągając wnioski z tej niemałej wyprawy.
Trochę o Schronie Carella: woda ze śniegu, w środku sporo miejsc do spania po 15E/noc, dostępne koce, materace, prześcieradła dla mnie osobiście było w nim za ciepło
. W szczycie sezonu niby miejsc dużo by się każdy zmieścił ale różnie bywa jak ktoś lubi nosić śpiwór ma prawo my byliśmy bez niczego tam i było spokojnie się przespać 2 noce pod rząd. Notabene za 2 nie płaciliśmy bo wróciliśmy o 2 w nocy.
UŻYWANY szpej: raki, czekan(był raczej zbędny), lina 30m *2 (1 żyła mogłaby wystarczyć, lecz do zjazdów lepsza para dłuższych ale cieńszych połówek przydatna do łączenia i pokonywania dłuższych odcinków), 6 ekspresów, 2 frendy, kilka różnych taśm, rep.
Info braliśmy między innymi z:
http://siewspina.blox.pl/2010/07/Matter ... ngrat.html
http://www.summitpost.org/monte-cervino-my-dream/322352