Wróciłam z pięciodniowego pobytu w Tatrach, co się udało, to się udało, i tak chyba sporo tych atrakcji było, więc narzekać nie mogę.Ogólnie jestem zmęczona, nie samymi wędrówkami, bo te w zasadzie nie były długie, ale nałożyło się na to zmęczenie kilka rzeczy.Mam do Tatr spory kawałek, jechałam całą noc z wtorku na środę, w autobusie wogóle się nie wyspałam, więc przez cały dzień byłam jak zombie, ale tego dnia na rozgrzewkę poszłam sobie na Grzesia.Luz, widoczki piękne, dobrze się szło.Następnego dnia miał być tylko Trzydniowiański i Kończysty, ale będąc już na Kończystym podkusiło mnie żeby przejść granią do Wołowca.Piękny szlak, widoki niesamowite, szło mi się nieźle mimo dość ostrego zejscia z Jarząbczego.Natomiast odcinek między Łopatą a Wołowcem to koszmar, dwa razy wpadłam w panikę, zwłaszcza przy tej płaskiej, stromej płycie, kilka minut kombinowałam jak to przejść, wkońcu się udało, ale co się najadłam strachu to moje.Gdyby był tam łańcuch to nie byłoby problemu, inna sprawa, że można się faktycznie w tych skałach pogubić, bo mimo oznakowań szlak jest mylący.Ponoć można tę płytę ominąć, nawet jakąś ścieżkę tam poniżej widziałam, ale już nie miałam się jak wycofać, trzeba to było przejść.Podejście na Wołowiec męczące, ale już bezpieczniejsze.Z Wołowca poszłam jeszcze na Rakoń bo niedaleko i Wyźnią Chochołowską do schroniska.W piątek miała się popsuć pogoda i się popsuła, więc przeniosłam się do schroniska Ornak, zaliczyłam Staw Smreczyński, Wąwóz Kraków i to wszystko tego dnia.Następnego dnia miało być bardzo ambitnie na Starorobociański, Błyszcz i Bystrą, skończyło się bardzo ambitnie tylko na Ornaku
.No i gitara, szczyt zaliczony, widoki były, miałam już dosyć tych gór i tych śliskich kamieni.Jak zobaczyłam ten Starorobociański z Ornaku to powiedziałam, że dziś żadnych grani nie będzie.Był jeszcze pomysł żeby zejść doliną Starorobociańską, ale na drodze stanęły mi te skały:
http://zapodaj.net/7911266b9dd95.jpg.html
I dałam sobie spokój
.Następnego dnia Kościeliską do Kir i po prawie dwunastu godzinach jazdy byłam w domu.Konkluzja jest taka: dużo rzeczy w Tatrach jest dla mnie nowością i większość z nich mnie przeraża, złaziłam większość szlaków w Sudetach, zwłaszcza w Karkonoszach Polskich i Czeskich, ale to wszystko pikuś w porównaniu z Tatrami.Faktycznie odległości są duże, najpardziej męczące są nie ostre podejścia na szczyty, ale monotonny marsz dolinami, idzie się i idzie z dwie godziny, cholery można dostać.Ale mając zapas sił zaraz po przyjeździe spokojnie pokonam trasę w ciągu jednego dnia przy dobrej pogodzie: ze schroniska w Chochołowskiej Jarząbczą na Trzydniowiański, Kończysty, Jarząbczy, Wołowiec, Grześ i do schroniska(choć doszłam tylko do Rakonia, bo na Grzesiu byłam poprzedniego dnia, a trzeba by co dzień innym szlakiem trochę).Trudności mi sprawiają płaskie skały nad przepaścią, których nie umiem za bardzo przejść, poza tym ekspozycje które były na tej trasie nie robiły na mnie wrażenia, że o matko jak tu wysoko czy coś.W Tatrach praktycznie na każdym szlaku są tak wyślizgane kamienie, że cały czas trzeba uważać jak i gdzie się staje co na dłuższą metę też się staje męczące, poza tym są odcinki z taką gliniastą ziemią, która jest jeszcze bardziej śliska niż kamienie, jak na odcinku gdzie schodzi się z Boczania i przy wychodzieniu z Wąwozu Kraków, gdzie zaliczyłam taką glebę, że jeszcze mnie żebra bolą i na nodze mam spory siniak.Chochołowska jest ładniejsza od Kościeliskiej i mniej przeludniona, to, co się w Kościeliskiej dzieje to istny supermarket.To, co w Zachodnich chciałabym jeszcze kiedyś przerobić to Starorobociański, Błyszcz i Bystra, ale jak są tam takie skały jak między Wołowcem a Łopatą to nie wiem czy przejdę.Szlak taki zupełny luz przy dobrej pogodzie to jest co najwyżej Grześ-Rakoń i zielonym w dół.Takie mam przemyślenia