Šite to praktycznie nieznany polskim turystom szczyt Alp Julijskich, który wznosi się 2305 m npm. Leży między Travnikiem a Jalovcem, niedaleko od znanej Planicy. Wraz z Mojstrovkami, Travnikiem tworzy nad doliną Tamar piękny, niebotyczny skalny mur, górujący nad przepiękną doliną Tamar.
W murze wyróżnia się wyraźnie Mojstrovka, Travnik, zaś Šite pozostaje trochę niepozorne, brak mu wyraźnie odróżniającego się od reszty wierzchołka.
Po prawej wyróżnia się oczywiście Jalovec
Przez północną ścianę prowadzi kilka dróg. Wszystkie są wymagające: długie, trudne, w lufie.
Autorzy drogi Marjan Keršič – Belač i France Zupan należeli do czołówki słoweńskich alpinistów. Droga Belač-Zupan powstała w 12-godzinnym boju 13 sierpnia 1950 r. A bój był zażarty - Zupan zaliczył 10-metrowy lot, szczęśliwie wyłapany przez partnera. Różnica wysokości między wejściem w drogę a wyjściem na szczytową grań to 520 metrów. Jednak sama droga jest dłuższa, bo idzie nieco po przekątnej ściany, liczy pewnie około 600 metrów, wyciągów ma ponad 20.
(zdjęcie za lucavurich.it)
Ponieważ pogoda jest średnia, jest dość zimno, startujemy spod schroniska Tamar dom nieco przed 6. Po szybkim, godzinnym podejściu pod ścianę, rozglądamy się za prostym wejściem w drogę.
Pierwsze dwa wyciągi są nieprzyjemne. Pierwszy jest kruchy, a drugi nie dość, że kruchy, to mokry i trudniejszy - kolega prowadząc go, azeruje, co w tym miejscu podobno normalne, a i ja idąc na drugiego mam taka pokusę... Później jednak - właściwie do końca - jest bajecznie a lufa ciągle narasta.
Skała jest świetna. Droga ma dość skomplikowany przebieg, ale szczęśliwie można gdzieniegdzie wypatrzeć zostawione przez innych haki, które ułatwiają orientację. Sami również zostawiamy dwa haki.
Pierwsze wyciągi są najtrudniejsze
Droga początkowo prowadzi zacięciami, wspinanie jest więc bardzo przyjemne.
Później, mniej więcej w połowie drogi, przed charakterystycznym kominem, jest przejście przez płytę. Tutaj się nieco spociłem - wyszedł tu kawał czujnego i technicznego wspinania. Najtrudniejsze było jednak samo wejście w płytę. Wygodnie stojąc na trawiastej półeczce - mając iść w lewo i w górę - widziałem fajny, daleki chwyt, taką brzytewkę na lewą dłoń, ale nic na nogi. Szczęśliwie tarcie na julijskim wapieniu jest bajeczne, więc jakoś udało się wyjść z niespodziewanej opresji. Ten wyciąg jednak dał mi i w kość, i w psyche. Na jednym ze schematów droga unika tej płyty, więc być może można było iść jakoś łatwiej.
Nad płytą, w połowie drogi - mała interluda
Można się w końcu wygodnie wysikać, a nawet usiąść na chwilę, coś zjeść. Zawsze to będzie lżej w plecaku.
Po chwili odpoczynku następuje kilka wyciągów łatwego wspinania, wciąż w dobrej skale. Jeden trójkowy wyciąg niemal dosłownie przebiegam
Końcówka (ostatnie dwa wyciągi) jest nieco różna od oryginalnego rozwiązania Autorów drogi. Współcześnie wychodzi się na szczytową grań unikając mokrego i kruchego komina, a wariantów wyjścia pewnie jest co najmniej kilka. Myśleliśmy, że uda nam się wytrawersować kruchym zachodzikiem do grani, ale po 15 metrach zachód się urwał, więc znowu trzeba było założyć buty wspinaczkowe i te dwa wyciągi "dowspinać".
Później nastąpiło nieco skomplikowane zejście na druga stronę szczytu, plus 200-metrowe podejście do Skrbiny, przez którą wróciliśmy do doliny Tamar.
Wspinaczka trwała 7h20min.
O, taka to była wycieczka.