Wszyscy podsumowują swój zeszłoroczny urobek, więc podsumuję się i ja. Ten rok od samego początku był dla mnie dość burzliwy, choć w subiektywnym odczuciu, górsko całkiem udany. Przeprowadzka na południe w ogromnym stopniu ułatwiła realizację planowanych i nieplanowanych celów
W górach spędziłam łącznie około 40 dni (chyba mój rekord), z czego część na robieniu zupełnie nowych rzeczy, jak wspin, a dodatkowo urodziło się kilka nowych pomysłów na obecny rok. Jednym słowem powoli do przodu
W fotograficznym skrócie wyglądało to tak:
Styczeń
Pierwsze kroki w Wysokich z czekanem w łapie. Od połowy wyjazdu pogoda jest jak na zamówienie, udaje się wejść na Kozi i Zawrat, no i cóż, można powiedzieć, że "wpadam" po uszy
Mimo żem rasowy zmarźlak, w przypływie radości uznaję wyższość zimowego łazikowania na letnim;) To wystarczy żeby rozbudzić apetyt na kolejną zimę.
Marzec
Upływa na kursie zimowym pod znakiem nadrabiania zaległości z teorii i praktyki oraz uświadamia, jaki ogrom wiedzy i doświadczenia potrzebny jest do względnie bezpiecznego poruszania się po górach zimą...
Maj
Spotykam się z
baschovią i jej towarzyszem na kursie skałkowym w Kobylańskiej, wówczas jeszcze nie wiedząc o forumowych "koligacjach"
Kurs kończymy uzyskując kwitki ze skierowaniem na taternicki, radości co niemiara, choć perspektyw na ten ostatni póki co brak. Kolejne weekendy upływają na krótkich wypadach w dolinki podkrakowskie i szlifowaniu umiejętności. Pada nawet jedna VI-, ale na styl tego przejścia wolę opuścić zasłonę milczenia...
Pod koniec maja wyskakujemy jeszcze na kilka dni do Małej Fatry i odkrywamy Chatę pod Chlebem, a w niej przepyszne ciemne piwo, którego nazwy niestety nie pomnę, co jest wystarczająco dobrym powodem aby tam wrócić
Lipiec
W lipcu ruszamy w Dolomity i jest to zdecydowanie wyjazd roku, pod każdym względem. Przede wszystkim zdobywamy ferratką Tofanę di Rozes, górę która urzekła mnie dawno temu, a teraz nareszcie stała się realnym celem.
Następnie wspinamy się nieco w rejonie Cinqe Torri, smakując wspinaczki w prawdziwie górskim otoczeniu. Dalsze plany ferratowe odchodzą na bok ponieważ stwierdzamy zgodnie, że wolimy macać skałę niż żelastwo.
Tym sposobem trafiamy pod wieże Vajolet. Tam pada pierwsza "prawdziwa" wielowyciągówka, która daje nam pojęcie o co właściwie w tej zabawie chodzi
Na koniec odkrywamy kolejny piękny rejon, wart bliższemu przyjrzeniu się w przyszłości, a mianowicie południową część Alp Karnickich, zwaną Prealpami.
Sierpień
Odwiedzamy w szpitalu PrT, coby trochę mu podokuczać w ramach kary za lot z Mięgusza
Trzyma się wyjątkowo dzielnie, więc gnębimy go przez kolejne 3 dni, w międzyczasie robiąc szybki wypad na Jagnięcy.
Wrzesień
Ośmielona wspinem w Dolomitach postanowiłam poszukać w miarę łatwej drogi w Tatrach na zapoznanie się z granitem (ałł). Wybór pada na Grań Kościelców.
Za drugim podejściem, ta ostatnia również
Październik i listopad, wyjątkowo piękne i ciepłe w tym roku, niestety "wypadają" z mojego górskiego kalendarza przez różnorakie zawirowania na uczelni.
Grudzień
W ostatnich dniach grudnia próbuję więc nadrobić ten czas jadąc w Bieszczady, które witają prawdziwą, najprawdziwszą zimą
Włóczymy się w kompletnym mleku po Rawkach i Tarnicy z hasłem "nie jesteśmy tu dla przyjemności" na ustach...
... a w Nowy Rok odwiedzamy Chatkę Puchatka na Połoninie Wetlińskiej...
... która to wycieczka ostatecznie zamyka rozdział Góry 2011
I jeszcze słowo na zakończenie. Ostatnie miesiące na forum również były dość burzliwe i sprzyjały raczej smutnym refleksjom. Wypadek Sebastiana, zaginięcie Marcina... W Nowym Roku życzyłabym więc Wszystkim i sobie tyleż samo powrotów ile wyjść. Po prostu.