Grań Wideł - ta legendarna droga chodziła mi po głowie już od ponad roku, kiedy to pierwszy raz się do niej przymierzyliśmy.
Wówczas brakło trochę sił, woli walki i czasu, żeby ją przejść.
Ze spuszczonymi głowami wróciliśmy do domu wchodząc tylko II drogą na Kieżmarski.
Jednak jak mówi staropolskie przysłowie: "Co się odwlecze, to nie uciecze".
Trzeba było wrócić i spróbować jeszcze raz. Najrozsądniej chyba na taką grań uderzać w zespole dwójkowym. W więcej osób szłoby się na pewno wolniej i mniej wygodnie, a czas mocno się liczy.
Jedziemy więc tylko we dwójkę z
Lukaszem_.
Wyjazd około 18 z Krakowa. Na parkingu u wylotu Doliny Białej Wody Kieżmarskiej jesteśmy więc dopiero koło 21.
Łukasz nadaje od razu szybkie tempo. Dla mnie nieco za szybkie, ale jakoś daję rady.
Do Zielonego Plesa docieramy po 1:45 h.
Na jadalni już pustki. W kuchni jeszcze coś tam sprzątają. Podchodzimy więc do okienka:
- Chcemy "ubytovanie"
- Macie rezerwację?
- Nie.
- Ale nie mamy nic wolnego.
- My chcemy na podłodze na jakimś materacu - i dajemy na ladę po 5 Euro.
- Nie da rady. Nic już nie ma wolnego
- OK. To my tutaj na jadalni na jakiejś ławeczce się prześpimy.
Pani widząc nasze nalegania lituje się i po chwili mówi:
- Poczekajcie. Coś się może znajdzie. A śpiwory chociaż macie?
- Nie. Ale damy radę.
Pani rozkłada bezradnie ręce i mówi, żebyśmy za nią poszli.
Nocleg dostajemy w całkiem komfortowych warunkach. Poziom niżej od jadalni. Materace wygodne. Znajduję nawet jakiś niewielki koc, żeby przykryć nogi. Resztę nakrywam kurtką przeciwdeszczową.
Niestety w nocy jest chyba z 10 stopni.
Prawie nie da się spać. Cały czas się kręcimy z boku na bok, żeby było cieplej.
Co jakiś czas patrzę na zegarek. Chciałbym, żeby ta zimna noc się wreszcie skończyła i można się było trochę rozruszać.
Nad ranem zakładam kurtkę i zaciągam mocno kaptur.
Zasypiam....
Ledwo zmrużyłem oczy, ze snu wyrywa mnie głos Łukasza:
"Już 4:30. Wstajesz?"
Tak samo jak wcześniej nie chciało mi się spać w tym cholernym zimnie, tak teraz nie chce mi się wstawać. No, ale niestety trzeba.
Wpisujemy się do książki wyjść i koło 5 wychodzimy ze schroniska.
Zimno. Wieje mroźny wiatr, ale jak się ruszamy to zawsze jakoś lepiej niż leżąc.
Horyzont na wschodzie powoli zaczyna się rozjaśniać. Widać światło czołówek pierwszych osób podchodzących pod Jastrzębią.
My idziemy na próg Doliny Dzikiej i dalej w stronę Miedzianej Kotliny.
Łukasz znowu nadaje tempo. Ja trochę zostaję w tyle. Cholera, chyba te co tygodniowe wyjazdy w Tatry mnie już nieco zmęczyły. Z drugiej strony wiem, że dzisiaj trzeba się spieszyć, bo droga długa, więc zmuszam się do wysiłku.
Pogoda zapowiada się piękna. Podziwiamy pięknie oświetlane pierwszymi promieniami słońca okoliczne szczyty: Durny, Baranie Rogi, Czarny, Jastrzębią Turnię.
Powoli dochodzimy pod niewielki próg znajdujący się pod Troistą Płaśnią. W pewnym momencie słychać trzask kamieni. Nagle z nad progu wylatuje w powietrze z dużym świstem kamień o średnicy ok. 20 cm. Uderza w miejsce w którym staliśmy 2 minuty wcześniej.
Za chwilę jeszcze jeden - mniejszy.
Pospiesznie zakładamy kaski i zadzieramy głowy w górę, żeby zobaczyć kto nas bombarduje.
Nikogo jednak nie widać. Czym prędzej podchodzimy pod próg, żeby przejść zagrożony odcinek.
Jedynkowy próg nie sprawia żadnych problemów, szybko więc kierujemy się zakosem w stronę żlebu po lewej stronie.
Dalej idziemy grzędą po jego prawej stronie, po czym wchodzimy w rynnę jeszcze bardziej na prawo.
Teren początkowo łatwy zaczyna się co raz bardziej nastramiać. Jest krucho. Momentami brakuje chwytów. Jedynka to już dawno nie jest. Lufa pod nogami co raz większa, a liny brak. Robi się nieprzyjemnie. Wmawiam sobie, że to nic trudnego. Więcej jak II-III to tu raczej nie ma. Obrywam niechcący spory chwyt spadający z łoskotem w dół. Krzyczę tylko "Kamień" bo po piargach podchodzą już kolejne osoby i brnę dalej w to gówno z nadzieją na łatwiejszy teren.
Wbrew temu co mówią, nadzieja nie okazała się matką głupich i wkrótce docieram do Miedzianej Ławki.
Jak się okazało z lektury WHP, był to wariant II. Można było go obejść I terenem po lewej. Łukasz jednak lubi wyszukiwać trudności
Na wszelki wypadek gdybyśmy się mieli jeszcze gdzieś zapchać ubieramy uprzęże.
Wkrótce znajdujemy naszych bombardierów. Kozica z małym beztrosko hasa sobie po ławce strącając kolejne kamienie.
Wchodzimy w Wyżnią Miedzianą Ławkę:
Krucho, ale teren dosyć łatwy. Kilkadziesiąt metrów prawie poziomo, po czym zakosem odbijamy w lewo do góry wychodząc ponad ściankę znajdującą się u wylotu żlebu spadającego z Kieżmarskiej Przełęczy. Żlebem cały czas do góry na przełęcz. Teren jedynkowy, ale mocno kruchy i przez to momentami dosyć nieprzyjemny.
Po 8 jesteśmy na przełęczy.
Wieje bardzo mocny i zimny wiatr. Trzęsiemy się z zimna.
Mniej więcej o 9 zaczyna się już właściwa zabawa:
Najpierw dosyć eksponowaną ale stosunkowo prostą granią podchodzimy pod stromą ściankę. Tu znajduje się jedno z dwóch najtrudniejszych miejsc na drodze.
Prowadzi Łukasz bo jest zdecydowanie lepszy technicznie ode mnie. Idzie mu całkiem sprawnie i po kilku minutach jest już na górze. Mówi, że nie było tak źle.
Za chwilę próbuję więc i ja.
Duży wykrok i staję czubkiem lewej nogi w dolnej części rysy. Teraz szybkie przeniesienie ciężaru ciała na tą nogę i z odciągiem odchylenie na lewo od rysy.
Teraz trzeba wyciągnąć frienda.
Stoję na lewej nodze odchylony na zewnątrz od rysy. Trzymając się tylko lewą ręką na odciąg jestem wysunięty na zewnątrz nie widzę więc środka rysy.
Prawą ręką po omacku próbuję sięgnąć frienda. Cholera, jest wepchnięty zbyt głęboko, żebym go dostał.
Nie mogę zmieścić palców, żeby go chwycić i odblokować. Próbuję małym i serdecznym. Też nie da rady.
Lewa noga już trzęsie się pod obciążeniem. W ręce którą się trzymam powoli zaczyna brakować sił. Mam jebadełko z końcówką do wyciagania friendów, jednak obawiam się, że polecę zanim po nie sięgnę i zdołam nim coś wygrzebać. Próbuje jeszcze małym palcem z jednej strony. Troszkę się ruszył. Próbuje z drugiej. Nieco więcej.
Powoli zaczyna wyłazić. W końcu jest. Wygrzebałem. Szybko wpinam go do szpejarki. Na ułamek sekundy zatrzymuję wzrok na pozdzieranych i pokrwawionych kostkach i szybko idę dalej na odciąg do góry. Po chwili jestem już nad rysą i wchodzę na wygodną platformę. Udało się. Nie było to takie trudne jak się wydawało z dołu, ale walka z friendem trwała dobre 5 minut i trochę mnie zmęczyła. Lewa noga i ręka jeszcze się trzęsą z wysiłku. Dobrze, że adrenalina tak skutecznie uśmierza ból.
Idziemy dalej. Teraz już łatwiej na wierzchołek Wschodniego Szczytu Wideł.
Dalej ja prowadzę. Po drugiej stronie szukam przez chwilę pętli do zjazdu gdzieś poniżej wierzchołka. Nic tu nie ma.
WHP pisze, że jest to "IV nie wymagające zjazdu na linie".
Zrezygnowany odwracam się więc w drugą stronę, żeby założyć jakieś stanowisko.
Kiedy pochylam się żeby w szczelinie założyć frienda, tuż pod ręką na dużym głazie ukazują mi się dwa ringi zjazdowe. Błyszczą się jak psu jajca. Nie wiem jak mogłem ich przed chwilą nie zauważyć.
Po chwili już zrzucamy linę i przygotowujemy się do zjazdu.
Linia zjazdu biegnie nieco na północ od samej grani.
Mocny podmuch wiatru zwiał nam jednak koniec liny na druga stronę. Wyciągam ją do góry. Jak zwykle w takich sytuacjach okazuje się, że lina się zaklinowała.
Zjeżdżam więc odchylając się mocno w prawo w stronę grani. Wahadło może być tutaj duże. Trzymając się skał schodzę co raz bardziej na prawo. Udaje się oswobodzić linę. Teraz trzeba jeszcze wrócić w linię zjazdu.
Nie jest to takie proste, bo na tej wysokości zjazd jest wolny w powietrzu. Dochodzę więc do krawędzi półeczki. Do linii zjazdu mam jeszcze ze dwa metry. Cóż zrobić? Trzeba do zjazdu po prostu wskoczyć.
Napinam linę na przyrządzie ile się da. Powoli ją obciążam i zeskakuję z półeczki. Wahnięcie w lewo, wahnięcie w prawo. Lina nieprzyjemnie przeskakuje po krawędzi powyżej kołysząc mnie na boki. Wiszę w powietrzu i szybko opuszczam się w dół, żeby po chwili wylądować na szerokiej półce poniżej. Udało się.
Dalej już bez problemów dojeżdżam do przełęczy.
Odpoczywam podziwiając widoki
i czekając na zjeżdżającego Łukasza:
Przed nami grań prowadząca na Wielki Szczyt Wideł:
Początkowo omijamy iglicę w kształcie pióra i rozpadlinę i kawałek dalej trafiamy z powrotem na grań. Znowu prowadzi Łukasz. Dochodzi do drugiego z najtrudniejszych miejsc i zastanawia się jak go przejść.
Niestety ścianka na wprost to przynajmniej VI. Według opisu trzeba ją pokonać przy pomocy wbitego po prawej stronie haka. Trzymając się go prawą ręką należy wykonać bardzo duży wykrok lewą nogą na ukośną listwę po lewej stronie i lewą ręką znaleźć "wyborny ukryty chwyt" po czym przejść w lewo na tą listwę.
Widząc jak Łukasz walczy i próbuje na różne sposoby przejść ten odcinek zastanawiam się jak ja sobie z tym poradzę
W końcu jakoś mu się udaje go przejść. Wychodzi więc w górę i zakłada stanowisko powyżej.
Teraz moja kolej. Łapię haka prawą ręką. Cholera, wystaje go może ze 3-4 centymetry. Nie jest to więc zbyt wygodny chwyt. Lewą noga nie mogę sięgnąć do listwy. Przydałoby się wyjść wyżej. Pod hakiem jest wyraźna półeczka, jednak ściana jest odpychająca i nie łatwo na nią wejść.
Zakładam na haka krótką pętlę, żeby mieć wygodniejszy chwyt.
Teraz już nieco lepiej. Podciągam się na pętli. Staję na półeczce. Robię szybki wykrok w lewo i szukam "ukrytego wybornego chwytu".
Nic takiego nie znalazłem. Są tam dosyć niewygodne i niegłębokie pionowe listewki skalne. Ciężko się ich złapać i utrzymać ciężar całego ciała.
Nie wiem w jaki sposób, ale w końcu się udaje wylądować na półeczce po lewej.
Nie jest ona wcale wygodna i nie widzę chwytów nad nią.
Chcę jeszcze odzyskać pętlę z haka. Lewą ręką trzymam się jakichś małych chwytów wychylając się po pętlę. Łapię ją w zęby i próbuję od razu wydostać się nad półeczkę, bo od trzymania się boli mnie już trochę ręka.
Po chwili walki udaje się i wychodzę ponad ściankę.
To był zdecydowanie najtrudniejszy odcinek całej grani.
Nawet wcześniejsze miejsce V nie było tak męczące jak to.
W drugą stronę ten odcinek pokonuje się zjazdem z takiego dosyć oryginalnego ringa:
Ma on chyba z 20 cm średnicy i widać go nawet ze Wschodniego Szczytu Wideł.
Do wierzchołka dochodzimy łatwiejszym już terenem bez żadnych problemów.
Chwilka odpoczynku, lektura WHPa i zaczynamy zejście przez 4 turniczki do przełęczy w Widłach.
Tu trochę myli nas opis. Okazuje się, że lewa strona jest prawą, a nie lewą
Droga wygląda bardzo trudno i niedostępnie. Jednak widzimy trójkę Słowaków, którzy nią wchodzą, więc upewniamy się, że to tamtędy mamy iść.
Z bliska okazuje się faktycznie bardzo łatwo.
Po chwili dochodzimy do drugiej turniczki, z której trzeba zjechać.
Zjazd niestety znowu nie obył się bez przygód. Pionowa, jak się wydawało dosyć logiczna linia zjazdu, prowadziła nieco w bok od grani do żlebu spadającego z przełączki między pierwszą i drugą turniczką. Jak się po chwili okazało, wyjście ze żlebu na przełączkę było przewieszone i raczej niedostępne.
Musiałem więc przetrawersować w stronę przełęczy, założyć stanowisko, wypiąć się z liny, przerzucić ją wspólnie z Łukaszem przez duży głaz w środku zjazdu i dalej przejść w kierunku przełęczy.
Zajęło to niemało czasu, ale się udało.
Po zjeździe Łukasza obchodzimy pierwszą turniczkę i terenem I-II na bardzo oszczędnej lotnej schodzimy na Przełęcz w Widłach:
Droga na Zachodni Szczyt Wideł przebiega już teraz bardzo sprawnie. Idziemy na lotnej z minimalna ilością przelotów. Najtrudniejszy moment tego odcinka to dość trudny kominek pokonywany zapieraczką.
Reszta to łatwa grań, chociaż czasami z niemałą ekspozycją:
Z Niżniej Miedzianej Przełączki wychodzimy na łatwy Miedziany Mur, z którego poprzez Wyżnią Miedzianą Przełączkę i śmietnisko pod Łomnicą dostajemy się na jej wierzchołek.
Przejście grani zajęło nam około 8 godzin. Według WHP powinno 5,5h. Nie jest więc w sumie tak źle, ale jesteśmy mocno zmęczeni.
Potem nastąpiło jeszcze długie i męczące zejście do Tatranskiej Lomnicy, skąd na nogach musieliśmy zapieprzać kilka kilometrów na parking u wylotu Doliny Białej Wody Kieżmarskiej.
Dotarliśmy tam około 22, czyli po niemal 17 godzinach akcji.
Była to chyba najpiękniejsza droga jaką zrobiłem do tej pory w Tatrach.
Łukaszowi dziękuję za partnerstwo na grani (zwłaszcza za poprowadzenie kluczowych trudności) , a kilerowi tradycyjnie za pożyczenie frienda, 2 ekspresów i liny
Zdjęcia w większości są zrobione przez Łukasza.