Myślę, ze warto tą osobliwą przygodę jakoś uwiecznić ...
No to jest relacja, długa i ckliwa
ten typ tak ma
Bardzo ale to bardzo chciałam pójśc na ten szczyt. Tak myślałam o nim i myslałam az wymościł sobie miejsce w głowie i nie dawał spokoju. Poczytałam, podowiadywałam się co i jak i oto idę Wielką Studeną Doliną.
Chciałam pójść z kimś, albo nawet za kimś, ale niestety tak się poskładało, ze ostatecznie szłam sama pełna obaw i lęków. Wkoło przepiekna pazdziernikowa jesień i cisza zresetowały umysł i poczułam się bardzo szczęśliwa, wolna, bez przyziemnych codziennostek i szarpaniny. Totalnie samo-się-stanowiąca
Właśnie tego szukam w górach
Od początku biegł ze mną mały, czarny piesek. Dał się głaskac, miał obrożę i wyglądało na to, ze zgubił pana, który gdzieś z tyłu albo moze juz w Zbójnickiej.
Więc olałam sprawę, póki ewidentnie nie zaczął dawac mi do zrozumienia, ze idzie własnie tam gdzie ja
Kiedy przyszło mi zboczyć ze szlaku i podejść pod żleb, wiedziałm już niestety ze nie ma on ochoty sam zrezygnować.
Trudności wyżej będą to się odczepi - pomysłam
OK, no to górę, prawym żlebem. Początkowo idzie dobrze, potem żwirki
( i wigurki
) a potem spadające kamyczątka..kamyki..kamienie...
To Pies ciagle usypuje coś spod nóg..biega tu i tam, lewo -prawo, góra-dół i nie idzie przewidzieć z której strony coś padnie...Wrrrrrrrr....
No dobra, trzeba iść klasycznie "jak puszcza" biorąc pod uwagę jeszcze kamienie.
Cała jestem skupiona i maksymalnie czujna.
Wchodzę w coś a'la kominek, na rozpieraczkę idę w górę z duszą na ramieniu.
Serce mi bije tak mocno ze staję się tylko swoim oddechem i tętnem.
Wiem, ze tędy trasa napewno nie moze isć, pogmatwałam coś..
Samobiczowanie psychiczne - no trzeba szczerze przyznac- dupiata jestem orientacyjnie, nie mam tego zmysłu taternickiego, tego nosa do wyszukiwania dróg, tego sprytu ani doświadczenia wspinaczkowego
(
Pies oczywiście wszędzie się wryje, jest pare metrów nade mna i spuszcza spod każdej z 4 łapek kamyki..
Mam schizy że zaraz zrzuci mi coś na głowę.. Zabije tego parszywego kundla !!!
Zamieniam się w słuch, skąd moze nadejść TEN kamień...
Spokorniałam...Na plecach czuję czujne spojrzenia Ostrego Szczytu i Lodowego.
Patrzą z uwagą na kamiennych twarzach jak śmiałam wejść w te rewiry dostępne dla wybranych..
"Oj, dziewczynko chojrakujesz... w ramach nauczki na przyszłość małą lekcję pokory dostaniesz "
Czuje wielką pustkę wewnętrzną....
Własciwie gdybym i nawet spadła, to coż, trochę płaczu, trochę zamieszania i zycie toczy się dalej. Tia... Kazdy jest epicentum dla siebie, świat ma do w du.-pie. Kuffa, tyle lat się użerać na tej planecie i spaść sobie ot, tak w sekundę,przypadkowo....
Było, minęło, a trawa sama rośnie ..
Reszta z tych pseudo-mądrości w innym miejscu
Moze to dziwne, ale samotność bardzo dobrze na mnie działa.
Cyk Walenty na bok sentymenty
Wraca mi energia i animusz. Dobra, to do ataku
Juz, juz i euforia przedszczytowa. Przepięknie tutaj...
Oczwiscie kazdy czytający zna to uczucie błogości, więc nie rozpisuję się w tych och, ach... krótko mówiąc : PKP
Pies leży zmęczony, dyszy i dyszy, rozlewam wodę w garści i poję go łyk po łyku. Została mi ostania bułka, pies wogóle nie chce jeśc chleba - robie więc "skrobankę" serka mojego ulubionego nota bene..
Dalej głodny.... Zajadam słodycze, psom czekolada szkodzi, a ja niestey juz nic innego do jedzenia nie mam prócz batonów.
Robimy sobie popas na zdjęcia, rozkoszowanie sie widokami, wchłanianie całego piękna i majestatu bijacego z Tatr, żyć nie umierać
....
Nie chce mi sie wracać, posiedziałabym jeszcze, ale cóż czas goni.
Obserwuje szczyty i doliny i tak się zastanawiam... i tak sobie planuję
Z góry widzę ścieżynkę ku trawiastej przełęczy i obieram na nią azymut.
Schodzimy bacznie wypatrując wydeptanych śladów. Pies goni tu i tam, wraca, kombinuje coś..nagle wcisnąl sie w jakąś szczelinę i próbuje i próbuje i za nic nie da rady ruszyć..Mysle- utknął, ale sprytny jest i wprawny - zaraz wykmini jakiś sposób..Ide dalej i słyszę skowyt...Biedak, daje mi do zrozumienia, ze to nie przelewki.. Podchodzę zła, bo znowu musze pokonywac dosyć wymagające pare metrów. Jak schodziłam, to się jakoś "ześlizgnęłam" po płytce, teraz na nowo zabawa. Wspiął sie w jakąś wąziutką półeczkę - no coż, jest malutki i chudziutki, ja bym tam nawet stopy nie postawiła
Nie mam jak go ściągnąć...próbuje obejść, czas leci, kołuję tu i tam, jestem najblizej jak sie da -pionowo ponad metr nade mną pies..
Bez jaj, nie będę przecież wzywac Horskiej Służby - to by dopiero obciach był, pokuta i wogóle cuda-wianki....
Przerażone psie oczy wbijają się w moje oczy..
Muszę go zabrać.. To spojrzenie i psie łkanie towarzyszyło by mi do końca życia..
No więc zaczynam znosić kamienie i buduję podest, coby miec większy wysięg.
Dzizas........czas leci....jestem zmachana i zdenerwowana po raz wtóry na niego...
Nic to..
Kamienie jak na złość w innym miejscu duzo niżej, trzeba pare rundek zrobić, Bob - Budowniczy heheh
W końcu udało sie sklecic cos niby kopczyk, stanęłam i na siłę zdjęłam psa, który dostał "stresa" i sie z lekka posikał a potem zaparł się mocno i prawie by mnie ugryzł w afekcie. Nie mogłam się z nim certolić, bo mała nieuwaga i lecę.
Jak stanął pewnie na nogi to cała jego postawa wyrażała taką wdzięcznosć, ze zaraz mineła cała złosć.
Fala wzruszenia zalała egocentycznej hedonistce serce ..
Całuski, cukiereczki, ciasteczka, przytulanki...
Mimo tych naszych perypetii dodawała mi otuchy jego obecność..
Taki duszek-opiekun
Szybko, szybko na dół...Ale jeszcze klikam cudowne widoki...
W Zbójnickiej polewka i kawa. Pieskowi poprosiłam miskę i resztki jakieś obiadowe.
Ogółnie jest bardzo zabawnie,bo jacyś Słowacy opowiadają jak idąc szlakiem z Czerwonej Ławki zachodzili w główę, co to się dzieje na stokach Jaworowego...Syzyfowe prace ????
Jakaś baba nosi kamienie ... kompletny bezsens... w takim miejscu...cala droge myslenice mieli.. A to Pani se poszła z psem na spacer
Do Smokowca prawie biegiem. Na Hrebienioku ktoś tam wyjasnił mi, ze to piesek z Chaty Teryho - nazywa się Majki i ogólnie zna go większość tubylców
Pozegnalne fotki i całuski z Majkim, idę...
Nagle piski i krzyki....Jakaś mała dziewczynka w przypływie nadmiernej czułości maltretowała Majkiego i ją ...ugryzł...
Babcia dziewczynki szaleje, podbiegam przerażona - ale jak to nadopiekuńcze babcie - ranka owszem jest, ale taka pśkowa, własiwie tylko zadrapanie większe....
No ale babcia rozdmuchała akcję, chce, zebym z nimi poszła do lekarza, pyta o szczepienia itp. Tłumacze po któryśtam raz historię z Majkim, ze do cholery to nie mój pies.......
W końcu zjeżdzamy ostatnią kolejką na dół, pokazuje babci gdzie w Smokowcu jest apteka i przychodnia lekarska.
Dziewczynka nie pamieta juz o ranie, uparła się i chce iść na lody
)
Zresztą nic wielkiego się nie stało.
ufffffff...... no to do domu
Nocą śnią mi sie kamienie, psy i śp. Klimek Bachleda jedzący soczewicową polewkę