Pobudka o 5:45 po wieczorze spędzonym w Karczmie u Daniela nie była igraszką. Owszem można odwrócić się na drugi bok i wyłączyć budzik, ale wiem, że potem bym żałował. Zatem zwlekamy się z wyrka i szybko pakujemy plecaki. Do Zakopanego dotarliśmy dzień wcześniej, udając się na słynącą z licznych trudności i niebezpieczeństw Krupowa Grań. Jednak udało się przeżyć.
Włączam na chwile 14 calowy TV i obserwujemy zmagania siatkarek. Chinki przegrywają już 2:0 w setach. Nie można było tak kilka dni temu ??? Z drugiej strony lepiej późno niż wcale. Zawsze lepiej być w dziesiątce niż poza nią. Wybiegamy na busa, buty sznurując na przystanku. Poruszanie językiem przychodzi mi z pewnym trudem. Tyle razy sobie obiecywałem, że nie będę chodził w góry na kacu, ale tak to jest jak się spotka w knajpie starych znajomych (Robert pozdrawiamy).
W kuźnicach jesteśmy kilka minut po 7. Ostatecznie się zbroimy i ruszamy z żona Patrycją na Halę Kondratową. Z "ciężkim sercem" mijamy zamkniętą budkę poborców gotówki. Szlak jest chyba powszechnie znany, wiec nie będę się nad nim szczególnie rozwodził.
Na Hali Kondratowej Patrycja inwestuje w herbatę z cytryną a ja w skrywane do tej pory w plecaku piwo. Tego mi było trzeba, choć wiem, że potem będzie mi trudniej. Ale cieszmy się chwilą. Po kilkunastu minutach do schronu zbliżają się 2 znane forumowe mordy Łukasz i Ali. Spotkanie nie jest dla nas zaskoczeniem, bo znaliśmy swoje plany od poprzedniego dnia. Relacja Łukasza T. już gości na forum, więc wiecie, że oni wybierali się przez przełęcz Kondracką na Giewont, a my na Kopę Kondracką przez Przełęcz pod Kopą Kondracką. Żegnamy się, żywiąc nadzieje (płonne jak się okazało) na kolejne spotkanie na przełęczy. Szlak na Przełęcz pod Kopą Kondracką jest niczym otwarta księga. Od początku wiadomo którędy mamy iść i gdzie mamy dotrzeć.
Śniegu w tym rejonie było jak na lekarstwo, ale nieszczęśliwie zalegał on właśnie w zakosach, którymi poprowadzony jest szlak. Spowodowało to, że trzeba tu było uważać, gdyż śnieg ten był twardy i miejscami zlodowaciały.
Po drodze ciekawy widok na Giewont, który to z każdej strony wygląda zupełnie inaczej.
Na przełęczy wieje okrutnie, co w połączeniu z kacem powoduje spory dyskomfort. Po raz pierwszy dzisiaj trzeba było założyć kurtkę, bo polar nie stanowił skutecznej zapory dla wiatru. Dalszy odcinek szlaku przypomina trochę przerośnięte Bieszczady. Wszędzie pełno suchych traw i gdzieniegdzie trochę kamieni. Przejrzystość powietrza jest doskonała. Czerwcowo – lipcowe problemy z zamgleniami nie występują.
Krokiem dostojnym dochodzimy na Kopę Kondracką (2000 m. n.p.m. pokonane). O dziwo na samym wierzchołku wiatr zelżał. Widać naprawdę sporo.
Udajemy się w stronę Kondrackiej Przełęczy na której wreszcie spożywamy pierwszy poważniejszy posiłek tego dnia. Godzina jest na tyle „młoda”, że decyduję się jeszcze wejść na Giewont. Wszak stąd to jakieś 20 – 30 minut w górę. Patrycja schodzi z powrotem na Kondratową a ja podążam śladami Łukasza i Alego. o Giewoncie wiadomo wszem i wobec wszystko więc napiszę tylko, że za każdym razem jak tam jestem mam wrażenie, że kamienie są coraz bardziej wyślizgane. Jeździ się jak na lodowisku, co moim zdaniem sprawia, że zdobycie tego szczytu aż tak banalne nie jest jak by się mogło wydawać. Dodatkowo tuz przed szczytem atakuje mnie druga fala kaca, co powoduje, że przestaje to być przyjemne.
Jak na Giewont to liczba ludzi na szczycie jest całkiem akceptowalna – nie więcej jak 10 osób. Spędzam tam kilkanaście minut i schodzę na Kondracką Przełęcz, a następnie do schroniska na H.K. Stamtąd już razem z Patrycją przyjemnym szlaczkiem. W Kuźnicach po raz kolejny nie mogę zrozumieć dlaczego można dojechać busem z Olczy do Kuźnic ale w odwrotnym kierunku już nie. Ostatecznie wybieramy transport nożny. Nasza miła Pani Gospodyni pozwoliła nam się jeszcze wykąpać. Do Krakowa wyjechaliśmy tuż przed 19, co okazało się świetnym posunięciem (żadnych korków). Mieliśmy dużo szczęścia jeśli chodzi o pogodę. Od dobrych kilku lat nie pamiętam takiego listopada w Tatrach.