Jak mam weekend wolny to mnie zazwyczaj nosi,i tym razem tak było
pierwszy plan był na Zugspitze a la ferratowo,ale jakoś tak wyszło,że znajomy z Wawy zbierał się na urlop w rejon gdzie ferrat sporo daliśmy się Mu namówić na "podwiezienie go" i tym samym zobaczenie rejonu zupełnie nam obcego..szaleństwo dosłowne,bo kto normalny jechałby tyle kilometrów na 2 dni??
ano,właśnie my
Wycieczka na wariackich papierach zaczyna się w piątek po mojej pracy. O 15 wsiedliśmy do mojego autka,pognaliśmy do Słowenii i około 22:30 zaparkowałam na obrzeżach miejscowości Kranjska Gora. Chęci starczyło już tylko na rozłożenie karimat i śpiworów obok auta na glebie,i szybkie piwko nabyte jeszcze po drodze..dobranoc
Chłopaki spali jak zabici,ja miałam jakieś schizy o uprowadzeniu samochodu przez Słoweńców,przebiegających wokół lisach i inne,hehe;-)
Ranek powitał nas piękny,i o dziwo nie byłam zmęczona..
Po szybkim śniadaniu na parkingu podjeżdżam na przełęcz Vrsic gdzie za 3 euro parkuję wóz na cały dzień,załatwiamy nocleg w schronisku Ticarjev Dom i obieramy na cel szczyt Prisojnik (2547 m npm). Jak dla mnie starczy,to moja pierwsza przygoda z ferratami,lonżami i takimi tam
A taki poranek:
Bojowo nastawiona ruszam z uśmiechem na paszczy (choć stresik jest,że coś poplączę,albo za wolno pójdę i się ktoś za mną wścieknie..
Mam okazję podziwiać Ajdovską Deklicę:
Walczę nawet dzielnie,ale jak wyłania się ten kominek to mam trochę pietra
Okazuje się,że kominek nie taki straszny,tylko trochę ciasny;-)
Niebawem zaczyna się wyłaniać Wielkie Prisojnikowe Okno,znane w Alpach Julijskich..
Po wyjściu "z okna"nie zatrzymujemy się długo,bo się kilka osób zebrało. Fotka pamiątkowa musi jednak być.
Ruszamy spokojnie granią w stronę szczytu,miejscami są "stalówki",coraz piękniejsze widoki:) i masakryczny upał..
Upał i emocje powodują,że padam z nóg. Nawet posiedzenie na szczycie nie dodaje animuszu. Wariantów zejścia jest kilka,wybieramy proste zejście,choć żmudne i w tym upale męczące. Małe Prisojnikowe Okno zostaje mi na inny raz
Schodząc zaliczam piękną "glebę" na prostej ścieżce,nogi mi się dosłownie plączą..jakbym tak poleciała trochę w lewo byłoby mniej fajnie
Fotki jednak jeszcze jakieś poczyniam:
Wieczorem po zaspokojeniu pierwszego pragnienia piwem Lasko włazimy jeszcze na fajny widokowo "bunkier" tuż nad schroniskiem żeby zerkać na:
Podziwiamy też cel niedzielnej wycieczki:Małą Mojstrowkę.
Niedziela zapowiadała się równie fajnie,niestety po tym jak wyruszyliśmy w drogę szybko zmieniła się pogoda,burza deptała nam po piętach..zdecydowaliśmy zawrócić,nie chciałam mojej przygody z ferratami zakończyć wisząc gdzieś rażona piorunem
Widząc,że pogoda się pogarsza zjeżdżamy na dół,robię sobie fotkę pamiątkową:
łazimy po sklepach,wypijam morze kawulona żeby się lepiej "połykało kilometry",żegnamy się z Zombim i ruszamy do domu. Przeskakuję przez małą włoską miejscowość-której nazwy zapomniałam-robimy zapas dobrych piwek i gazetek do poczytania i potem już sprawnie do domu.
Podsumowując,brzmi to jak szaleństwo. Bo to było szaleństwo,ale warte popełnienia. Rysuje mi się już wizja przyszłorocznego urlopu
Ferraty to świetna sprawa,spodobało mi się szalenie.
Dziękuję moim Towarzyszom za wysłuchiwanie mojego nieustającego bla bla-jak mam stresa to dużo gadam,żeby stresa oswoić..
Specjalny uśmiech dla Zombiego-speca od Alp Julijskich