Mało wyszukany cel, to i tytuł mało wyszukany.
Dla nas oczywiście był to szczyt marzeń, a nie żaden 'małowyszukany'.
A jeszcze bardziej osobiście: chciałem sprawdzić jak zachowa się mój organizm po przekroczeniu 4000 metrów n.p.m.
Chciałem zobaczyć na żywo szczeliny lodowcowe, lodowiec, alpejskie przełęcze, Punta Gnifetti i jezioro Garda.
Plany snuły się już od zeszłego roku. Pojawiali się kolejni chętni na wspólną wyprawę. Zbierały się pieniądze.
Na tydzień przed wyprawą mieliśmy 6-osobową ekipę, 2 samochody i mapę rejonu.
Na dzień przed wyjazdem zostały 2 osoby, 1 samochód, mapa i fatalna prognoza pogody.
Nic to.
Rankiem w poniedziałek 14 czerwca mknęliśmy już austriacką autostradą
Po południu dotarliśmy nad jezioro Garda - piękne miejsce!
Wieczorem dojechaliśmy do Staffal (1823m) u podnóża masywu Monte Rosa.
Lało, więc zabunkrowaliśmy się na parkingu przy dolnej stacji kolejki i przekimaliśmy do rana.
Rano lało lżej, później nawet zaczęło kropić
Kolejka była w trakcie serwisu, a pracownicy nie dali się przekonać do złamania przepisów i zabrania nas do wagonika.
Wymieniliśmy kilka przyjaznych spojrzeń, założyliśmy 25-kilogramowe plecaki i ruszyliśmy w górę doliną di Mos, częściowo wzdłuż szlaku Tour del Monte Rosa
W pobliżu schroniska del Lys (2450m) znaleźliśmy dobre miejsce na biwak, ale tylko dla jednej osoby
Zatem dalej w górę wzdłuż nartostrady prowadzącej obok Corno Rosso
Tego dnia pokonując w deszczu 1150m przewyższenia dotarliśmy na 2970m n.p.m. Pod tarasem nieczynnej restauracji przy górnej stacji kolejki rozbiliśmy namiot na pierwszą w górach noc
Długie godziny przed zaśnięciem upływały na planowaniu następnego dnia. Czy uda się dotrzeć do schroniska Mantova? Czy zimowy schron będzie otwarty? Czy będziemy rzygać? A może odpadną nam głowy? Wreszcie chyba udało się zasnąć.
Rano przyszedł sms z prognozą pogody. Śnieg z deszczem. Sprawdziło się.
Weszliśmy na szlak 6c. Nie było szczególnych trudności technicznych. Bardziej eksponowane miejsca zabezpieczone grubymi linami. Problemem była nieznajomość szlaku i brak jakichkolwiek śladów. I ten fatalny śnieg - mokry, głęboki. W bardziej stromych miejscach trzeba było wręcz przekopywać się do góry. Szybko opadaliśmy z sił.
Staraliśmy się trzymać grani
Dopiero po południu dotarliśmy na Corno d'Acqua
Kierowaliśmy się dalej w stronę Punta Indren.
Zaczęliśmy słyszeć dźwięk jakiegoś silnika. Ratrak? Stacja kolejki? Agregat prądotwórczy!
Z mgły w końcu wyłonił się spory budynek. To z niego dochodził ten dźwięk. Zaczęło śmierdzieć spalinami oleju napędowego.
Doszliśmy do jakiegoś dużego budynku, którego nie było na mapie!
W stalowych i drewnianych drzwiach nie było żadnych klamek. Na dachu sterczały radiowe anteny. Wszystkie drzwi i okna były pozamykane.
Weszliśmy na dach, z dachu na taras.
Wreszcie jakieś otwarte drzwi!!! Z tarasu weszliśmy do dużego pomieszczenia przypominającego bar. Nieczynny bar
To był budynek nieczynnej kolejki linowej na Punta Indren.
Na mojej mapie już go nie było.
Właściwie mieliśmy iść dalej, ale byliśmy zmęczeni, a tu nawet nie trzeba było rozkładać namiotu.
Rozłożeni na starych stołach zapadliśmy w sen na wysokości 3260m
W czwartek 17.06 chcieliśmy dojść przez lodowiec Indren do schroniska Mantova, tam zostawić część ekwipunku, wyjść wyżej dla aklimatyzacji i wrócić do Mantovy. Prognozy nadal zapowiadały opady i niskie zachmurzenie. Sprawdzało się
Przed wejściem na lodowiec
Powyżej lodowca znów zaczęliśmy się kopać w ciężkim głębokim śniegu.
Wyszliśmy zaledwie 2 godziny temu, a już byliśmy wykończeni.
Jak sę później okazało wybraliśmy niewłaściwą opcję wejścia na grań.
Wreszcie po 14.00 dotarliśmy do schroniska Mantova (3500m).
Oczywiście było zamknięte, ale otwarty był schron zimowy, a w środku kibelki w przepaść, kuchnia gazowa, łóżka i wełniane koce.
Tu postanowiliśmy spędzić kolejną noc
Nawet zaczęło się trochę wypogadzać. Czyżby poprawa pogody?
Zobaczyliśmy schronisko Gnifetti (3611m) i łatwo dostępny szczyt Piramide Vincent (4215m)
Rano przed 5.00 robiło się już jasno. Wyszedłem z aparatem i prawie odmroziłem sobie palce.
W dole było widać sztuczne jezioro Gabiet i pogrążone w ciemnościach miasteczko Gressoney oraz odległe pasma alpejskie bliżej niezidentyfikowane przeze mnie, ale może ktoś rozpozna? Alpy Graickie?
... i nieco później
Chodzi mi szczególnie o to pasmo
... i ten wypiętrzony szczyt po prawej
Zdaje się, że pokazał się nawet Mount Blanc
Zgrozę wzbudzał "pożeracz ludzi" Lyskamm (4527m) wraz ze swoim lodowcem
Zapowiadał się pierwszy pogodny dzień.
Musieliśmy nadgonić. Jednak tego dnia mieliśmy przekroczyć 4000m i nie było wiadomo co zrobi moja głowa i pupa.
Poprawę pogody wykorzystali też najemcy schronisk.
19 czerwca, czyli następnego dnia, miało się otwierać większość z nich na sezon letni. Śmigłowce zaczęły latać jak wściekłe
Przy schronisku Gnifetti wymieniliśmy autentycznie przyjazne zdania z tubylcami, którzy przed chwilą przylecieli śmigłowcem. Otrzymaliśmy cenne wskazówki od Rossi i przewodnika o nieznanym imieniu i ruszyliśmy w góre lodowca Lys
Bezpiecznie ominęliśmy wszystkie szczeliny i przekroczyliśmy 4000 m n.p.m. Pięć dni wcześniejszej aklimatyzacji i powolnego podchodzenia zrobiły swoje. Nie czuliśmy szczególnych objawów związanych z wysokością. Może jedynie lekki brak apetytu.
Przed południem doszliśmy do podnóża Balmenhornu. Tu odpoczywaliśmy nieco dłużej. Pięknie było. Na wprost Lyskamm, po prawej Balmenhorn (4167m) z widocznym schronem
Lyskamm
Balmenhorn
... i Piramide Vincent z drugiej strony
To był piękny dzień, ale chmury, które zbierały się poniżej nas nie zapowiadały ładnej pogody na jutro.
Tego dnia udało nam się jeszcze udrożnić kibelek w schronie, usunąć sporo śniegu sprzed wejścia i dokonać wpisów w księdze gości.
Zasnęliśmy wśród wielu polskich akcentów (kto tam był, ten wie o co mi chodzi)