Jak już wcześniej zaznaczyliśmy w trakcie podróży postanowiliśmy ograniczyć nasze wpisy do krótkiego pamiętnika na stronie. Teraz po powrocie do Bielska postaramy się to tutaj zrekompensować.
Poniedziałek, 28 czerwca
Równo ze wschodem słońca rozpoczęliśmy naszą podróż spod stoku Dębowca w Bielsku-Białej. Już pierwsze metry marszu z plecakami, które ważyły około 25 kilogramów, dały nam do zrozumienia, że nie będzie łatwo. W trakcie wędrówki na Szyndzielnie taszczone przez nas na plecach bagaże tak dawały nam w kość, że co kilkanaście minut robiliśmy przerwę. Przyznam szczerze, że tego poranka miałem momenty wahania. Zadawaliśmy sobie pytanie, czy najzwyczajniej nie porwaliśmy się motyką na księżyc. Pierwsza satysfakcja przyszła gdy byliśmy już pod schroniskiem. Chwila przerwy i uderzenie na Klimczok. Potem zejście do Szczyrku i szturmowanie Skrzycznego. O nim za chwilę więcej.
Nasze plecaki, które tego dnia najbardziej dały nam w kość.
Skrzyczne. Tego dnia do nazwy najwyższego szczytu w Beskidzie Śląskim dołączaliśmy wiele niecenzuralnych epitetów. Wybraliśmy zielony szlak, co okazało się nienajlepszym pomysłem, gdyż przez długą jego część trzeba wspinać się po betonowej drodze z ułożonych w szachownice płyt. Nie będę nawet pisał ile nam zajęło szturmowanie szczytu. Na szczęście pod schroniskiem posililiśmy się i ruszyliśmy dalej.
Małe Skrzyczne, Kopa Skrzyczeńska, Malinowska Skała, Zielony Kopiec, Gawlasi, Magurka Wiślańska… Każdy z tych szczytów ma swój niepowtarzalny urok. Najbardziej do gustu przypadła nam Malinowska Skała, gdzie można powylegiwać się na masywnym głazie, który stanowi najwyższy punkt góry. Co rusz oglądaliśmy się z zadowoleniem za plecy, żeby sprawdzić czy maszt Skrzycznego robi się coraz mniejszy.
Około dwudziestej dotarliśmy na Magurkę Radziechowską, gdzie rozbiliśmy namiot. Co prawda zakładaliśmy, że może uda nam się dojść do Węgierskiej Górki, jednak zabrakło tego czasu, który poświęciliśmy na Skrzyczne.
Wtorek, 29 czerwca
Nocleg na 1100 metrach opłacił się! Wcześnie rano przywitał nas fantastyczny widok wschodu słońca. Szybkie śniadanie, pakowanie klamotów i wyruszyliśmy do Węgierskiej Górki. Problemem był kończący się zapas wody, która w te upalne dni schodziła nadzwyczajnie szybko. Na szczęście GPS nie zawiódł i szybko znaleźliśmy źródełko u stóp Glinnego.
Wschód słońca nad radziechowską doliną.
W Węgierskiej Górce zameldowaliśmy się zgodnie z planem. Krótki odpoczynek nad Sołą i dalsza podróż. Postanowiliśmy minimalnie zmodyfikować trasę, co okazało się zgubne. Zamiast podążać na Rysiankę czerwonym szlakiem wpadliśmy na pomysł przemierzenia sporego kawałku trasy asfaltem (wzdłuż całej Żabnicy). Niestety upał w połączeniu z asfaltową drogą potęgował temperaturę, która dała nam mocno w kość. Zielony szlak również okazał się bardzo ciężki, jednak wieczorem doszliśmy do schroniska, gdzie spędziliśmy noc.
Środa, 30 czerwca
Tego dnia przemierzyliśmy najwięcej kilometrów. Mentalnie pomagał nam chyba Diablak, którego sylwetka z godziny na godzinę stawała się coraz wyraźniejsza i większa. Pierwszy postój na Hali Mizowej. Piękna pogoda, kilka zdjęć, łyk herbaty i dalej w drogę na przełęcz Glinne w Korbielowie. Zejście dosyć strome i tak naprawdę nie mamy pojęcia, kto z PTTK wymyślił, że spod schroniska na przełęcz schodzi się zaledwie 1,15 godz. (sic!) Na przejściu kolejny postój a potem w upalnym słońcu szturmowanie kolejnych gór.
Babia Góra widziana z Hali Miziowej
„Onfoot” na Hali Miziowej
Student, Beskid Krzyżanowski, Beskid Korbielowski, Jaworzyna. Z tych czterech szczytów najbardziej we znaki dał nam się… najmniejszy z nich, czyli Student. Co prawda ten szczyt ma zaledwie 935 metrów, jednak nachylenie szlaku jest wręcz niebezpieczne.
Po zejściu z Jaworzyny trafiliśmy do punktu docelowego, czyli bazy namiotowej na Głuchaczkach. Zaoszczędziliśmy trochę czasu, więc mogliśmy troszkę poleniuchować. Na koniec dnia podziwialiśmy piękny zachód słońca.
Czwartek, 1 lipca
Pełni entuzjazmu rozpoczęliśmy kolejny i zarazem ostatni dzień wyprawy. Obudził nas myśliwy, który pod bazą namiotową na Głuchaczkach ustrzelił rogacza i przybył pochwalić się zdobyczą. Nie zostaliśmy jednak na konsumpcję wątróbki z dzikiego zwierza, bowiem wyruszyliśmy na szlak. Postanowiliśmy przejść na słowacką stroną i żółtym szlakiem dojść pod przełęcz Jałowiecką. Stamtąd rozpoczęło się szturmowanie Małej Babiej Góry. Było ciężko, ale myśl, że jesteśmy tak blisko celu dodawała nam samozaparcia.
Diablak widziany z Małej Babiej Góry
Po zejściu z małego Diablaka dosyć szybko wdrapaliśmy się na cel naszej podróży. Ogromna satysfakcja i radość. Te dwa uczucia mieszały się ciągle tak samo jak pogoda zmieniała się na szczycie Babiej Góry.
Dotarliśmy!
Pozostało jeszcze zejście do Lipnicy Wielkiej zielonym szlakiem i nocleg u znajomej. Wyczerpani, lecz szczęśliwi w piątek wróciliśmy do Bielska-Białej.