Ale to był fun
Nie sądziliśmy, że wyświechtana wręcz (głównie dzięki taternickim kursom) kościelcowa grań może nam dać tyle zabawy. Takie to niby popularne, proste, wręcz “nudny klasyk” – mógłby ktoś powiedzieć. Pamiętam komentarze Jacka z zeszłego roku: “Muuuuulik, okej, ale Kościelce?? Eeee…”. Ale ja chciałam i się uparłam. Bo jak pierwszy raz w życiu stanęłam na Kościelcu i spojrzałam w dół, pomyślałam: “Kryste, tamtędy nie da się wejść, tu się pewnie ludzie zabijają”…
Sobota rano. Podejście pod Mylną Przełęcz było takie se. Niby dosłownie resztki czerwcowego śniegu, ale skała była mokra i pierońsko śliska, rzucaliśmy pod nosem same przekleństwa oczami wyobraźni widząc już siebie rzeźbiących na takiej samej grani… Chłopaki kilka razy chciały zamienić plan A na plan B, tj. melanż w Murowańcu

Nie dałam się
Jednak, po wyjściu na Mylną – rewelacja!
Słoneczko, grań czysta i sucha, przed nami maluje się Szafa, czyli urokliwie nazwana Uszata Turnia

Kompletnie nie wiedzieć czemu ubzdurałam sobie, że chcę ją zrobić, bo mi się nazwa podoba (ach, te baby…). Wzięłam zatem prowadzenie tego odcinka na siebie (lejce oddałam za Zadnim Kościelcem).
“To jest obite?” – pytał na początku Jck.
“Ponoć, tak mówią” – odparłam.
Nie, żebyśmy wiedzieli gdzie i czym, ale to nie miało specjalnego znaczenia, szpej na tyłkach wisiał, więc w razie “w” było czym i gdzie przyasekurować.
Szafa (II+/III-) poszła sprawnie, aczkolwiek pierwsza i druga wpinka bardziej czujnie – nie wiedziałam, na ilę mogę zaufać kleterkom, wątpliwym umiejętnościom, skale … Spity dodały jednak trochę punktów do psychy. I ten cudowny granit! To tarcie! Odkryłam tam swoją Amerykę, nie sądziłam, że to będzie aż taka przyjemność!
Dalej, po wyjściu na Szafę maluje się przed nami drugi uskok: niewiele insza inszość od poprzedniej formacji tyle, że ta nie jest obita. Pokonanie jej nie sprawia jednak trudności, asekuracja dobrze siada (kostki/friendy/pętle), słonko świeci, ludzie na dole zaczynają podchodzić na Zawrat. Myślę sobie:
Boże drogi, dzięki Ci, że ja nie muszę się tak męczyć.
Za to męczę się z wybieraniem przesztywnionej liny

Nie ma chyba lepszego ćwiczenia na biceps…
Po założeniu stanowiska nad drugim uskokiem chłopaki dołączają, czytamy WHP, myślimy.
Po przejściu kawałka poziomej grani wyrasta przed nami trzeci pionowy uskok, który w bezpośredni sposób otwiera łatwą drogę do wierzchołka Zadniego Kościelca. Schodzimy na siodełko tuż przed nim, patrzymy i koncypujemy. Mamy do wyboru cztery zasadnicze warianty: trudno, trudno, dość trudno, nieco trudno. Ostatni: odpada, trzebaby było zejść w kleterkach po śniegu i obejść całość – strata czasu, nie chce nam się w tym babrać. Patrzymy na uskok z perspektywy pierwszego wariantu: widzę spita i wyżej, kotwę. Całość poprzecinana prawie pionowymi pęknięciami i ryskami – ale wygląda jak najbardziej wkaszalnie. “A kurde, nie chce mi się rzeźbić w śniegu, pierdzielę, lezę tędy” – powiedziałam. W zespole pełna zgoda, więc jak pomyślała, tak zrobiła.
Tym samym, w całkiem fajny i chyba najsensowniejszy sposób znajdujemy się po jakiejś niedługiej chwili na szczycie Zadniego Kościelca. Sami. W przeciwieństwie do tłumów na Kościelcu i Świnicy. Pełny luksus, zero kursantów, all inclusive. Brakowało tylko drinków z palemką
Zejśćie z Zadniego trochę mnie męczy psychicznie. Wchodzę idiotycznie w I-kowy teren, mało logicznie, po drodze wpadam w śnieg, ujeżdżam, klnę pod nosem, odechciewa mi się wszystkiego. Wreszcie gdzieś tuż pod Zadnim się loguję i zakładam stanowisko, schodzi do mnie Igi, a na końcu Jacek. Nie ma szans, musimy zmienić buty, baletki tutaj to jakieś nieporozumienie. Pod Kościelcową Przełęcz śnieg o konsystencji białej kupy, dalsza walka w kleterkach nie ma sensu.
Jck przejmuje prowadzenie i po chwili meldujemy się na przełęczy. Tutaj decydujemy, że ostatnie dwa wyciągi weźmie Jacek.
I znowu zmiana butków. Droga okazała się obita (cóż, odkrycie…

) i serwowała ładną ekspozycję i dużo możliwości fajnych ruchów. To było naprawdę przyjemne, tak mogę się wspinać
Wreszcie zasiadamy na Kościelcu, rozwalając się ze szpejem gdzie popadnie, zajmując w efekcie połowę miejsca na szczyie (!). Wiocha, ale z należytą dozą kultury i dobrego nastroju. Michy się cieszą co niemiara, dawno nie byliśmy wszyscy tak uradowani w górach! Szczerze, jak dzieci

Chwilę odpoczywamy, gadu gadu z miejscowymi, i zbieramy się do zejścia. Schodzimy przez Karb i Mały Kościelec nad Czarny Staw, do Murowańca i dalej, do Kuźnic, skąd wracamy jeszcze tego samego dnia do domów.
Tym sposobem, sezon otwarty również w zespole Summitera
Więcej zdjęć tutaj:
http://summiter.pl/?p=2844