Kolejny raz zdobywamy się na odwagę wysunąć nosy poza mur Hadriana. Wiadomo, im bardziej na południe, tym większa dzicz - podobno żyją tam jakieś cyklopy, smoki, Gustawy, skrzaty i inne baśniowe stworzenia. Czwartkowy seans Bravehearta, w ramach wprowadzania w Szkocję nowej koleżanki, także nie nastroił nas zachęcająco do Anglii i tambylców.
Mimo to, Lake District po raz drugi. Jesteśmy wszak waleczni. Pada na lokalny Giewont (w sensie frekwencji i rozpoznawalności u ludu), trzecie wzgórze Anglii, Helvellyna. Wynajduję w Trailu drogę ciekawszą niż ceprostrada.
Trzeci stały członek naszego klubu górskiego, Marcin, w stanie słusznej refleksji i zadumy:
Pierwszy widok na Helvellyna, którego Kuba uporczywie nazywa Heweliuszem (a czemu nie Hellmansem do kuźwy nędzy?):
Coś tam kombinuję z tyłu, WTF?
:
Nasza grań wejściowa, Striding Edge. Nie będzie trudno ale chyba lepiej niż nudna ścieżka.
Jest łatwo, ale wiatr mną rzuca czego na graniówych bardzo nie lubię, a że nie chcę iść częściowo zakrytą ścieżką - omijanką, spowalnia mnie on nieco.
Jedyne trudniejsze miejsce:
Potem ostatnie podejście po świetnej skale:
Proszę zwrócić uwagę na bohatera czwartego planu, zaiste pięknie pozuje:
Zaraz potem plateau szczytowe...
... oraz zejście przez podobne klimatem przez Swirral Edge. Jest jednak trochę trudniej, bo gdzieniegdzie zalega śnieg i lód.
Potem spacerkiem do auta, rozzuć się, zanabyć browary, i do domu.
Outdoor taki jaki lubię: nie dreptanina, niemniej bez hardkorów, widokowo przyjemnie i trochę skały, a trasa na tyle krótka że jest czas na piwo, słowem nic spektakularnego ale tak fajnie spędziłam czas, że z przyjemnością się tym z wami dzielę.