W planach była Babia Góra ale pogoda nas przekonała, że lepiej się wybrać na jakiś inny wzgórek kobiecy. Padło na Mogielicę. Jeszcze nigdy mnie tam nie było, a okoliczne szczyty już obstrzelone. Poszperałem po forach jak można się tam dostać i wybrałem się z puchatym PKS Nowy Sącz do Jurkowa. Driver nie miły ale to można przeboleć i zrekompensować sobie piwkiem z tyłu. Większy problem wyszedł bo okazało się, że do Jurkowa koło Mogielicy PKS już nie dojeżdża, za to jedzie koło Bochni do... Jurkowa. Tabliczka pozostała bez zmian ale jednak te kilkadziesiąt kilometrów nam przeszkadzało. Dokupujemy bilety do Nowego Sącza, w Sączu butle z tlenem i pakujemy się do busa w kierunku Szczawy. Wysiadamy w czymś co niby jest centrum i dreptamy jakieś 3 kilometry po asfalcie, zauważamy szlak wchodzący do lasu i jakiegoś filanca. Dreptamy sobie pod górę, szlak nie oznakowany więc idziemy na czuja i na każdym rozgałęzieniu patrzymy na mapę, kilka razy musimy korygować trasę, nie raz wchodzimy w jakieś ślepe uliczki i później przecinamy las żeby wrócić do ścieżki. Śnieg do kostek, miękki, a pod spodem lód więc zdarzają się gleby
Znajdujemy jakiś szlak konny i trzymamy się go jakiś czas, a gdy zaczynamy się obawiać, że odchodzimy od szczytu przecinamy na dziko trasę i przemy prosto w górę. Na horyzoncie zauważamy więżę obserwacyjna, ubieramy stuptuty bo śniegu trochę więcej i mimo że droga średnio przyjemna to idziemy szybko bo w końcu widzimy cel. Na szczycie wychodzimy na wieżę obserwacyjną jednak o jakiś super widokach możemy zapomnieć. Przejrzystość powietrza jest taka, że ledwo widzimy Wielkiego Lubonia ale przynajmniej na nas słońce chwile świeci. Pijemy zdrowie Mogielicy, składamy jej życzenia z okazji dnia kobiet i wyklinamy za to jak nas przyjęła. Zejście szybkie do... Jurkowa. Łapiemy busa do Mszany i stamtąd już prosta droga do Krakowa.
_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.
http://summitate.wordpress.com/