Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz gru 19, 2024 1:38 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 3:04 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
Apel celem zwiększenia świadomosci komunikacji i bezpieczeństwa w Polskich górach . http://podgorzanin.pl/PMR/ l

Każdy prawie juz turysta używa ogólnie niewymagających zezwolenia popularnych i dostępnych i tanich radyjek walki-talkie PMR (446 Mhz idąc w góry).Zasięg czasami przekracza nawet 100km będąc na dużej wysokości.
Powołując sie na prośbę wielu stron radiowych...Proszono o podanie i rozgłoszenie wśród turystów by w górach używali Wspólnego kanału nr 3(446,0375 Mhz) w ton ctcss 14 (107,2 Hz).

PMR KANAL 3 CTCSS 14

Pomoże to raz w wspólnym poznawaniu sie turystów (będacych czasem w róznych masywach) oraz w razie niebezpieczeństw lub informacji METEO - Ostrzeganiu sie wzajemnym lub prowadzeniu akcji lub wezwaniu pomocy. Wielu krótkofalowców na południu polski prowadzi, bowiem tu nasłuchy na tej częstotliwości
Mała wzmianka na stronie a może komuś pomóc lub łączyć ludzi jednej pasji. Pozdrawiam amatorskie pozdrowienia 73! Z Krakowa.

Telefon GSM często płata figle w dolinach czy wogole w terenie . PMR 3 ctcss 14 !! http://www.podgorzanin.pl/pmr_radio.jpg [/url]

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Ostatnio edytowano Śr gru 23, 2009 12:13 pm przez sq9fcb, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 3:22 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sty 25, 2007 9:48 am
Posty: 7575
sq9fcb napisał(a):
Każdy prawie juz turysta używa ogólnie niewymagających zezwolenia popularnych i dostępnych i tanich radyjek walki-talkie PMR (446 Mhz idąc w góry).

Patrz cholera znam paru, ale żaden nie używa.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 3:40 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
leppy napisał(a):
sq9fcb napisał(a):
Każdy prawie juz turysta używa ogólnie niewymagających zezwolenia popularnych i dostępnych i tanich radyjek walki-talkie PMR (446 Mhz idąc w góry).

Patrz cholera znam paru, ale żaden nie używa.


Dobrze gadasz ... ale fajnie jest jak sie ktos z gór odzywa i Vice wersa - my trez nasłuchujemy zeby komus sie odezwać jak woła ....

PS wtedy tez mozna docenic mozliwosci jakie daja góry ( u nas to sie DX nazywa ) łacznosc na 100 - 200 km z zabawki za która nie dał byś czasem czapki gruszek .

Post był celem zwiekszenia swiadomosci oraz - okreslenia zasad pewnych

Sam nie raz łażąc po Beskidach gadałem z innymi wycieczkami . U krótkofalowców to codzienność . Czemu by nie rzucic wyzwania - obieżyświatom jak WY . ( i troche Ja )

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 4:10 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lip 14, 2006 11:53 am
Posty: 2775
Lokalizacja: Wrocław
No z tym prawie każdym to cię bardzo poniosło bo nie wiem czy choćby 1 na 1000.

Ale skoro już o tym napisałeś to możesz powiedzieć ile takie zabawki ważą? Bo w górach to istotne. Jakie mają zasilanie i ile godzin na nim funkcjonują.

I najważniejsza rzecz ile cos takiego kosztuje. Jakieś linki ze sklepami internetowymi gdzie można zakupić.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Odpowiadam
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 5:30 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
[quote="trekker"]No z tym prawie każdym to cię bardzo poniosło bo nie wiem czy choćby 1 na 1000.

Ale skoro już o tym napisałeś to możesz powiedzieć ile takie zabawki ważą?

Waza tyle co nic ... mieszcza sie w dłoni .. są w kazdym markecie ( wazne by model mial kody CTCSS - patrz pudełko - sprzedawca nigdy nic nie wie ) zasilanie 3 paluszki AAA miniaturowe - czas pracy cały bozy dzień i noc ,. sa nawet modele radyjek ładowane ze słońca (solar)

Standard PMR - nie wymaga zezwlen maja 8 kanalów i kilkanascie kodów na kazdym kanale co pozwala by osoby ktore nie maja tych samych kodów ustawionych nie otewierały sobie głosników (szum trzask jak na CB) Dzieki temu tylko turysci turystom będą otwierać głośnik a np monterzy ubikacji czy operatorzy dźwigów choć na tym samym kanale nie będą nam przeszkadzać w rozmowie .. TO TAKI KLUCZ .. i para o tym samym kluczu jest w stanie sie usłyszeć PAMIETAJ PRZY ZAKUPIE funkcja CTCSS !! kody !! to juz standard .. urzedzenia bez tego to zabawki dla dzieci ... . Komplet kosztuje ponizej 100 zł .. !! Polecam Gorąco !!

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 7:43 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 05, 2007 8:49 pm
Posty: 6331
Lokalizacja: Kraków
Sprzedajesz może takie radyjka? :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 09, 2009 11:16 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
Rohu napisał(a):
Sprzedajesz może takie radyjka? :D


Bron boże ja tu nie jestem zeby komuś cokolwiek proponować . Jak ktos po prostu ich uzywa - My jako krótkofalowcy mamy taką prośbę Apel ogólnopolski juz przekazany w wielu miejscach . My prowadzimy nasłuchy słuzymy pomocą informacjami itp ( 3 PMR ctcss 14 ) A Wy łazicie po górach i nie czujesie sie sami . Przy okazji my mamy szanse jak to sie mówi w żargonie zaliczyć łącznosc z kochanymi przez nas i nasze ekspedycje raidowe górami siedząc akurat w fotelach ;) czy to w pracy czy w Domu lub samochodzie . - OBOPÓLNE KORZYŚCI ..

A radyjka są dosłownie wszędzie PMR !! Personal Mobile Radio .. 446 Mhz

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz gru 10, 2009 7:42 am 
ban
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 7:11 pm
Posty: 5248
Sporadycznie, bo sporadycznie ale spotykam się z ową łącznością. Sama zastanawiałam się nad kupnem takich zabawek aby zwiększyć bezpieczeństwo w czasie prowadzenia grupy. Czasami opiekunowie o ile jest to liczniejsze stadko lub idziemy w kilka zespołów kontaktują się między sobą za pomocą takich zabaweczek. Nie wiem jakich, bo użytkowanie przerasta moje możliwości intelektualne (nie cierpię wszelakich skomplikowanych urządzeń).

_________________
www.grupabieszczady.pl
www.unitra.bieszczady.pl
www.lesko-ski.pl
http://bieszczadzkieforum.pl/mapy-przew ... u-f13.html


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł: Eeee
PostNapisane: Cz gru 10, 2009 8:03 am 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
lucyna napisał(a):
Sporadycznie, bo sporadycznie ale spotykam się z ową łącznością. Sama zastanawiałam się nad kupnem takich zabawek aby zwiększyć bezpieczeństwo w czasie prowadzenia grupy. Czasami opiekunowie o ile jest to liczniejsze stadko lub idziemy w kilka zespołów kontaktują się między sobą za pomocą takich zabaweczek. Nie wiem jakich, bo użytkowanie przerasta moje możliwości intelektualne (nie cierpię wszelakich skomplikowanych urządzeń).


Urzadzenia sie sa skomplikowane - sadze ze sa 10 razy prostsze w obsłudze niz telefon komórkowy .
Zabawa polega na ustawieniu obu urzadzen jednorazowo na 3 kanale w 14 kodzie i zabezpieczeniu kluczykiem . Potem nalezy isc na wycieczke i będąc juz w terenie zalaczyc jedno urzadzenie ono nie szumi a nasluchuje i teraz jezeli ktokolwiek inny na tym kanale wcisnie przycisk z boku (PTT) i cos powie wszyscy nasluchujacy bedacy w zasiegu go uslysza . Jezeli chcemy mu (im odpowiedziec ) my naciskamy przycisk i mówimy co tam chcemy . Jest tylko jedna złota zasadaradiowa - jezeli słyszymy juz ze ktos mówi nie nadajemy czekamy na przerwe w korespondencji oraz jezeli chcemy sie właczyc do trwającej rozmowy mówimy słowo "BREAK" - przerwa - brek . I wówczas zostaniemy wpuszczeni w trwającą juz rozmowe tyle ! urzedzenie miesci sie w dłoni np http://www.podgorzanin.pl/pmr_radio.jpg

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Ostatnio edytowano Śr gru 23, 2009 10:54 am przez sq9fcb, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz gru 10, 2009 5:59 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
A i owszem, czasem używam. Ale wyłącznie na nartach. I nie do zapoznawania nowych znajomych, tylko do kontaktu z resztą ekipy, priorytetem jest kanał WOLNY, a nie używany przez wszystkich. To nie CB z informacjami o miśkach i korkach, pogodę sam widzę a jak chcę z kimś pogadać to niekoniecznie z kimkolwiek.
sq9fcb napisał(a):
3 PMR ctcss 14
Teraz już wiem, którego kanału NIE używać.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz gru 10, 2009 9:41 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
piomic napisał(a):
pogadać to niekoniecznie z kimkolwiek.
sq9fcb napisał(a):
3 PMR ctcss 14
Teraz już wiem, którego kanału NIE używać.


Wiesz podchodząc podobnie jak niektórzy z nas , to można uznać ze idzie się w góry żeby nie ciągnąc ze sobą INTERNETU APARATU KAMERY GPS - LOKALIZATORA , Telefonu GSM Baterii Słonecznej akumulatora żelowego , kompasu - racy świetlnej , świec dymnych , paralizatora , bagnetu , otwieracza , latarke cree itp . Sa ci co chcą uciec od cywilizacji i sa tacy co w górach lubią potestowac najnowszej zdobycze techniki . Przez cały okres PRL Walkie talkie było zagrożeniem dla Państwa i Ustroju . Wiec mamy takie czasy ze można podobnie jak CB dla kierowców używać darmowych rozmów właśnie by kogoś poznać czy mieć świadomość ze nie jest się samemu w terenie . Właśnie chodzi nie o takich ludzi jak Ty lecz o odmiennym sposobie myślenia . Ale taka opinia też na pewno jest ciekawa . A skoro nie chcesz gadać z kimkolwiek po prostu bądź ze swoimi na innym kanale ... a i czasem nasłuchuj i juz wiesz mniej wiecej WHO IS WHO i skad nadaje więc mozesz włączyć sie do rozmowy (BREAK) . Powodzenia .

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 12:56 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
Nasłuchując PMR 3 ctcss 14 np możemy się szybko ostrzec UWAGA NIEDZWIEDZ ...!! Albo DEBILE na QUADACH !! LUB LAWINA !! CZY tam np Bezpańskie psy w lesie .. !! pomyślcie o tym

Nie obrażając niedzwiedzia oczywiscie -!! :lol:

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 1:15 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
sq9fcb napisał(a):
Nasłuchując PMR 3 ctcss 14 np możemy się szybko ostrzec UWAGA NIEDZWIEDZ ...!! Albo DEBILE na QUADACH !! LUB LAWINA !! CZY tam np Bezpańskie psy w lesie .. !! pomyślcie o tym

Niedźwiedź ? Quady ? Lawina ? Lucyna ?
:lol: :lol: :lol:
Raczej :
Cytuj:
ACHTUNG ! ACHTUNG !
Wlazłem na Wlazło.
Idę płacić.
Bez odbioru.

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 1:34 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
Ali7 napisał(a):
sq9fcb napisał(a):
LAWINA !!

Po czym nie spiesząc się nadmiernie (lawiny, jak powszechnie wiadomo nie przemieszczają się z dużą szybkością) schodzimy z toru lawiny.
sq9fcb napisał(a):
pomyślcie o tym

No. Już miałem kupować piepsa, sondę i łopatę, ale po co. Radyjko se kupię.



HAHAHAHAHAH ... tyle mam wspólnego z lawinami co z Mercedesem ... ja tylko Apeluje i uświadamiam ;) ....

Jestem ja kten no umoralniacz hahahaha Kumacie o co łazi .. PMR kosztuje tyle co dobra flaszka ... ;)

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 1:40 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 6:52 am
Posty: 3030
Lokalizacja: Sosnowiec
sq9fcb napisał(a):
Nasłuchując PMR 3 ctcss 14 np możemy się szybko ostrzec UWAGA NIEDZWIEDZ ...!! Albo DEBILE na QUADACH !! LUB LAWINA !! CZY tam np Bezpańskie psy w lesie .. !! pomyślcie o tym

Nie obrażając niedzwiedzia oczywiscie -!! :lol:


Można popracować nad skróceniem czasu ostrzeżenia.

Np. zamiast zawołania:

sq9fcb napisał(a):
UWAGA NIEDZWIEDZ ...!!


Mozna by mówić "prrrt!"

sq9fcb napisał(a):
DEBILE na QUADACH !!


"ksz wrum!"

sq9fcb napisał(a):
LAWINA !!


"łubudu!"

sq9fcb napisał(a):
Bezpańskie psy w lesie .. !!


"BPL hau!"

Można iść dalej. Można łączyć komunikaty nie tracąc czasu na przekaz - i tak np. bezpański pies na niedźwiedziu to będzie:

BPL hau - prrt!

bezpański niedźwiedź na quadzie

prrt - wrum!

bezpańska lawina na debilu

łubudu ksz!

Oczywiście trzeba zaznaczyć, że będzie to najprawdopodobniej nasz ostatni komunikat jaki z siebie wydamy i nic nam nie da. Ale ogólnie fajne takie radyjka :D

_________________
- Ej, Panie Derechtórze! Mom takom, wicie, mature do godania... telobyk godoł, ino, wicie... nie wim, o cyim!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 1:47 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 6:52 am
Posty: 3030
Lokalizacja: Sosnowiec
Ali7 napisał(a):
keff79 napisał(a):
Można popracować nad skróceniem czasu ostrzeżenia.

Można też (zamiast nosić radio) donośnie i ostrzegawczo pierdzieć alfabetem Morse'a.


Ciężko pauzy utrzymać na dłuższą metę, a wtedy przekaz może być nie czytelny. Tymczasem powtórzenie komunikatu nie zawsze jest możliwe.

Ale od czego jest trening.

_________________
- Ej, Panie Derechtórze! Mom takom, wicie, mature do godania... telobyk godoł, ino, wicie... nie wim, o cyim!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 2:32 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sty 25, 2007 9:48 am
Posty: 7575
Ali, Keff, Gustaw - odnotuję, byście nie myśleli że Wasze posty idą na marne - nie wytrzymam. :rofl_an:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 3:08 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Jesteście wszyscy pobejani. Ładnie tak się nabijać? Tydzień byłem na nartach, wszyscy mieli radyjka nastawione na ten sam kanał i kod i co? Doopa. Nie dało się pogadać bo albo łapa sztywniała od mrozu, albo się okazywało, że wypukłość stoku zasłania.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 3:10 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
Slang .. kod .. mors ..

Strach ćwiczyc ..ze wzg na ryzyko ... GIT ...

ale jak kto by chciał a był w Małopolsce czy Beskidach - Wołać ! na PMR


Gorzej jak ktoś Nie ćwieć albo nie Świeć bedzie wołał ..

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 3:38 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
sq9fcb napisał(a):
Jest tylko jedna złota zasadaradiowa - jezeli słyszymy juz ze ktos mówi nie nadajemy czekamy na przerwe w korespondencji oraz jezeli chcemy sie właczyc do trwającej rozmowy mówimy słowo "BREAK" - przerwa - brek .

Tak sobie jeszcze dumam, że może warto by było zareklamować te sprzęt na konkurencyjnym forum http://www.gory-szlaki.pl/ :roll:
Jest tam taki turysta co jakby wszedł na
sq9fcb napisał(a):
Wspólnego kanału nr 3(446,0375 Mhz) w ton ctcss 14 (107,2 Hz).

PMR KANAL3CTCSS14

To by chyba swoją relacją wypełnił ów kanał całkowicie ... byłby kanał ... :lol:

Próbka szybkiej łączności na kanale 3 ctcss 14 :
http://www.gory-szlaki.pl/tatry_2008_1.htm
Cytuj:
Wejście na Przełęcz pod Chłopkiem
Dwa tygodnie urlopu i co tu począć, gdy w jego środku mam służbową sprawę do załatwienia? Odwieczne marzenie o przejściu całego Głównego Szlaku Beskidzkiego znowu przepadło jak kamień w wodę i musiałem przełożyć to marzenie na następny rok. Wiedziałem, że mój okres wolnego czasu muszę podzielić na dwie części, dlatego pomyślałem od razu "Tatry - Rewanż?". Czemu nie?

Postanowiłem, że pojadę w polskie Tatry i przejdę wszystkie szlaki, których jeszcze nie przeszedłem, bądź wszystkie szlaki, którymi szedłem we mgle. Jest 8 sierpnia 2008 roku. Przyjechałem do Zakopanego po 19.30 nie mając żadnej bazy noclegowej, dlatego zapytałem o nie miejscowych, którzy stali przed dworcem PKP. Szybko udało mi się znaleźć nocleg za 50zł/dobę na cztery dni. Zameldowałem się u starszej pani na osiedlu Kasprusie 16/11. Nie była to chata noclegowa, a zwyczajne mieszkanie w bloku, które ta pani udostępniała turystom jako miejsce noclegowe. Osiedle to znajduje się przy wzgórzu Lipki, naprzeciwko, którego jest pole namiotowe "SN PTT Camping pod Strugiem". Szedłem wtedy gdy już zapadał zmrok, więc chciałem dotrzeć na miejsce jak najszybciej, aby wyspać i przygotować się do dnia następnego.

Kolejny dzień 9 sierpnia 2008 przywitał mnie niestety deszczową pogodą. Jak to w Tatrach bywa, we wszystkie soboty lub weekend pogoda jest zepsuta - było nie inaczej tym razem. Obudziłem się o 6.00 rano. Za oknem ujrzałem słynną tatrzańską siąpawicę, której tak nienawidziłem. Jedynie na chwilę, deszcz przestał padać po 13.25. No właśnie - tylko na chwilę, bo po 10 minutach rozpadało się znowu - i tak już do 23.00. W czasie 10-cio minutowej przerwy w opadach, zdążyłem zaledwie wyjść do pobliskiego sklepu, a i tak w drodze powrotnej już zaczęło padać, dlatego marzyłem tylko o tym, żeby przestało mżyć, bo w planach miałem, w przypadku deszczowego dnia, wyjście do Doliny ku Dziurze. Znajdowała się tam udostępniona jaskinia do zwiedzania, dlatego chciałem ją koniecznie zobaczyć, ponieważ nie było mnie tam jeszcze, a i aura sprzyjała takim krótkim wycieczkom, ponieważ szlak liczył sobie zaledwie 1h 10min w obie strony. Niestety nawet na tak krótki szlak nie miałem pogody, więc musiałem przeczekać zwyczajową, tatrzańską sobotę podczas, której myślałem nad tym, jaka będzie jutro pogoda i gdzie pójść w razie ewentualnej dobrej pogody.

10 sierpnia przywitał mnie bezchmurną pogodą i dosyć chłodnym porankiem, co oznaczało, że będzie bardzo dobra widoczność. Bardzo mnie to ucieszyło. Jak tylko mogłem, wyruszyłem na pierwszy bus do Palenicy Białczańskiej, skąd miałem w planach Przełęcz pod Chłopkiem, bo byłem na niej w roku poprzednim, ale niestety we mgle, więc teraz miałem okazję do "rewanżu". Pierwszy bus do Palenicy wyjechał już po 6.10 rano, dlatego szedłem jeszcze wtedy, gdy było bardzo mało ludzi na szlakach. Już na początku, po wykupieniu biletu wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego, spotkałem Pana Jacka zwanego Torlinem. Dzięki niemu droga do Morskiego Oka upłynęła nam bardzo szybko, bo mieliśmy różne tematy do rozmowy. Rozmawialiśmy między innymi o tym gdzie chcemy dzisiaj pójść. W dzisiejszych planach miałem Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem 2307 m.n.p.m. i Szpiglasową Przełęcz ze Szpiglasowym Wierchem 2172 m.n.p.m. Wtedy Torlin odpowiedział, że nie dam rady przejść tego wszystkiego w ciągu jednego dnia, bo to jest trasa na jakieś 16 godzin. Ja jednak upierałem się przy swoim i nadal miałem w planach to, o czym rozmawialiśmy. Czas mijał tak szybko, że nie spostrzegliśmy się nawet kiedy przeszliśmy kamienne 4 podejścia przez las, a już "za chwilę" byliśmy pod schroniskiem. Tuż przed schroniskiem okolice szczytów Mięguszowieckich opasały cienkie chmury, które dodawały im uroku. Wtedy powiedziałem, że zrobię im zdjęcie, jak podejdziemy już do schroniska. Wtedy Torlin powiedział, że kiedy czeka się na efekt, zwykle on znika, kiedy się już jest na miejscu, dlatego sfotografowałem wszystkie szczyty już teraz, bo rzeczywiście, zanim doszliśmy do schroniska, w okolicach Mięguszowieckiego Szczytu pozostał już jeden, mały, poszarpany obłok. Weszliśmy na chwilę do schroniska i usiedliśmy przy wolnych stolikach, których było tu wiele. Widok na Morskie Oko i Mięguszowieckie Szczyty był przepiękny i krystalicznie czysty. Wewnątrz schroniska wymieniliśmy się adresami e-mailowymi i musieliśmy się już pożegnać, bo chciałem iść na szlak, ponieważ w Tatrach po 13.00 chmury pokrywały szczyty najwyższych gór. Torlin został tu jeszcze na coś ciepłego. Po pożegnaniu się z nim, wyruszyłem lewą stroną Morskiego Oka w drodze na Czarny Staw.

Cisza i spokój otoczenia jak i wód Morskiego Oka urzekła mnie szczególnie, ponieważ miałem okazję obserwować najpiękniejsze odbicia Mięguszowieckich Szczytów jak i samotnego Mnicha w wodach tego stawu. Niebo było czysto niebieskie, a góry bardzo wyraziste, dlatego wykonałem serię zdjęć zarówno górom jak i ich odbiciom w wodzie. Nie mogłem się napatrzeć na to widowisko, dlatego powolnym krokiem szedłem w stronę mostku nad Żabim Potokiem, który wypływał z Morskiego Oka tuż za schroniskiem. W tym momencie zauważyłem, że tuż przed drewnianym mostkiem na Żabim Potoku szła samotna dziewczyna, która okrążała Morskie Oko tą samą drogą. Ja jednak podziwiałem widoki, które tego dnia były tak piękne, że chciałoby się tu zostać cały dzień. Niestety świadomość nadejścia ogromnych tłumów z Zakopanego i okolic przerażała mnie i trzeba było już ruszać w dalszą drogę, aby resztę szlaku przejść w ciszy i spokoju zapominając o codziennym życiu i cywilizacji. Parę kroków za mostkiem dostrzegłem w wodzie jeszcze ładniejsze odbicia szczytów Mięguszowieckich, dlatego zatrzymałem się i tu na chwilę. Wtedy zadawałem sobie odwieczne pytanie: "Którą stroną Morskiego Oka iść?" - Lewą czy prawą. Właśnie ze względu na te odbicia gór na powierzchni wody wybrałem lewą stronę, bo z prawej szedłem rok wcześniej i pamiętałem, że tego samego już nie ujrzę po tamtej stronie.

Po nacieszeniu się widokami i odbiciami czas już było zagłębiać się w odcinek leśny, którym otaczało się Morskie Oko. Po przejściu kamiennego chodnika doszedłem do Matki Boskiej Szczęśliwego Powrotu, której to figurka wisiała na starej limbie. Korzenie tej limby, oplatały duży głaz narzutowy ze wszystkich stron gęstą siatką. Korzenie tworzyły niecodzienny widok, ponieważ ich większa część wystawała nad powierzchnię ziemi opasając bardzo gęsto ten głaz, dzięki czemu to miejsce stało się bardzo charakterystyczne dla mnie. Tutaj spotkałem samotną dziewczynę, którą widziałem przed drewnianym mostkiem na Żabim Potoku. Ona, tak samo jak ja, podziwiała wspaniałe widoki, które tego dnia były rzeczywiście niecodzienne, dlatego zatrzymała się tu na dłuższą chwilę. Gdy doszedłem do tego miejsca, Ewelina - bo tak jej było na imię - zapytała mnie "Gdzie idziesz? Na Rysy? Na Chłopka?". Odpowiedziałem, że na Przełęcz pod Chłopkiem, bo na Rysach już byłem, tak samo jak na Przełęczy pod Chłopkiem, ale na przełęczy byłem we mgle, dlatego teraz chciałem zobaczyć jakie będą widoki podczas tak pięknego dnia. Wtedy odpowiedziała, że ona też ma taki sam zamiar, bo zaczyna dopiero przygodę z Tatrami. Zaproponowałem jej, że możemy pójść razem, na co szybko się zgodziła. Poszliśmy więc z tego miejsca razem, podziwiając niesamowite widoki. Co chwilę zatrzymywaliśmy się w drodze okrężnej przez Morskie Oko, aby podziwiać najpierw odbicia Mięguszowieckich Szczytów, a nieco dalej, gdy owe szczyty zniknęły gdzieś za brzegiem, Miedziane i Opalony Wierch. Błękitne niebo odbijało się tu ciemnym granatem, dzięki czemu w zestawieniu z żywo-zielonymi stokami Miedzianego mieliśmy okazję podziwiać tu wspaniałe widoki. Okrążając Morskie Oko, Ewelina zrobiła tutaj jeszcze zdjęcie Mnicha swoim telefonem komórkowym dla kolegi, który uwielbiał tą górę.

Po okrążeniu Morskiego Oka przyszedł czas na podejście do Czarnego Stawu. Nie było ono ciężkie, bo szło się tu na początku równymi i bardzo długimi schodami z ułożonych kamieni, a wyżej po dwurzędowych, kamiennych schodach. W drodze na Czarny Staw również zatrzymywaliśmy się z powodu przepięknych widoków za naszymi plecami - tak samo jak przed nami. Po przejściu połowy tego podejścia, po lewej stronie podziwialiśmy już Czarnostawiańską Siklawę, a za plecami Morskie Oko, którego wody przybierały teraz niebiesko-zielony kolor. Dodatkowo od jego powierzchni odbijało się o nieco ciemniejszych odcieniach niebiesko-zielonych niebo i Miedziane oraz Opalony Wierch. Nieco wyżej, na szlaku, za to podziwialiśmy drugą, bardzo podobną limbę do tej, gdzie wisiała figurka Matki Boskiej Szczęśliwego Powrotu. Również i tutaj owa limba "zajęła" miejsce na okrągłym, dużym głazie opasając go bardzo gęstą siecią korzennych macek. Tuż przed samym podejściem do Czarnego Stawu - nad Czarnostawiańską Siklawą i limbą - widzieliśmy jeszcze drugi, nieco mniejszy, wodospad, który powstał tuż pod taflą wody Czarnego Stawu, na głazach wśród kosodrzewiny. Ten wodospad, tak samo jak Czarnostawiańska Siklawa, znajdował się po lewej stronie szlaku.

W końcu docieramy do Czarnego Stawu, który urzekł nas tak bardzo, że zostaliśmy tu na dłuższą chwilę. Było jeszcze wcześnie, tylko kilku ludzi zasiadało na jego brzegach. Cień powstały przez promienie nisko wschodzącego Słońca oświetlających ogromne ściany gór przed nami, jeszcze pokrywał w całości ten staw, dzięki czemu można było ujrzeć jego przepiękny, szmaragdowy kolor. Mniej więcej, przy środku dostępnego brzegu od strony podejścia do tego stawu pływała jedna kaczka, która coraz odważniej zbliżała się do ludzi. Tak byliśmy w nią wpatrzeni, że za chwilę z prawej strony, nie wiadomo kiedy, podeszły pod nasze nogi cztery inne kaczki. Nie słyszeliśmy nawet kiedy się one pojawiły i skąd. Były jeszcze młode, a na końcach ich skrzydeł było widać intensywnie niebieski romb. Przykucnąłem do nich, aby przyjrzeć się im bliżej i wtedy powiedziałem Ewelinie, żeby zobaczyła, kto do nasz podszedł. Była zaskoczona tym, że nagle w pobliżu nas stały cztery kaczki, których nie było tu przecież chwilę temu. Były tak blisko nas, że zrobiłem bardzo szczegółowe zdjęcia, które mogłyby się nadawać do atlasu przyrodniczego o ptakach. Po dłuższej chwili oglądania widoków z poziomu Czarnego Stawu czas było iść na nasz cel wędrówki, czyli Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Rozejrzeliśmy się jeszcze na Morskie Oko, które i tu prezentowało się wspaniale, tak samo jak jeszcze nieoświetlony Czarny Staw.

Zaczęliśmy podchodzić zielonym szlakiem na przełęcz. Pierwsze pięć minut nie było męczące, bo szliśmy kamiennymi schodami o bardzo niskim nachyleniu, dzięki czemu w niektórych miejscach szło się prawie jak po chodniku. Kamienny chodnik był tu nieco zarośnięty, dlatego zgubiliśmy szlak na parę metrów, ponieważ były tu dwie wydeptane ścieżki, co świadczyło o tym, że nie tylko my mieliśmy ten sam problem. Jedna z nich, odbiegała na lewo, w gęste krzaki kosodrzewiny, przed którymi rosła gęsta trawa, a prawidłowa, czyli szlak, powoli skręcała w prawo. Minęły może 2-3 minuty, kiedy to znów zgubiliśmy szlak. Tym razem obie drogi - szlak jak i nasza droga - wyglądały tak samo, więc trudno było rozpoznać, czy to ta właściwa. Kiedy przeszliśmy nią może jakieś 10 metrów wśród gęstej trawy przed sobą zauważyłem, duży głaz, który leżał ukośnie podparty na dwóch mniejszych, ale i tak dużych rozmiarów, bo schylając się, można tu było przejść pod nimi. Wtedy powiedziałem, że nie przypominam sobie żeby takie skały były na tym szlaku, bo byłem tu przecież rok temu. Ewelina odpowiedziała, że może w tym roku ta skała tutaj spadła. Nie wydawało mi się tak, dlatego poszedłem pod skałą schylając się, a Ewelina za mną. Dalej, za nią, nie było już nic. Była tam tylko bardzo gęsta trawa i kosodrzewina nie do przejścia. Zorientowałem się, że to nie jest szlak właściwy, bo nie przypominałem sobie tej skały za nic. Nic nie straciliśmy, bo to miejsce było urocze. Z wnętrza tej małej jamy, którą tworzyły te trzy wielkie głazy było widać cały Czarny Staw z wczesnoporannym Słońcem, które dopiero teraz zaczynało oświetlać te okolice. Zrobiliśmy tutaj sobie wspólne zdjęcie pamiątkowe, gdzie posiedzieliśmy jeszcze chwilę i czas było wrócić na prawidłowy szlak.

Szybko wróciliśmy na prawidłowy szlak, gdzie zaczęły pojawiać się stopnie kamienne i wędrując wśród gęstej trawy, dotarliśmy za niedługą chwilę pod ścianę Kazalnicy z przewieszeniami. Zanim jednak dotarliśmy do ścian Kazalnicy przechodziliśmy przez ostro zakręcający szlak w lewo, który na chwilę oprowadził nas przy krawędzi stromego zbocza, dzięki czemu mieliśmy okazję obserwować Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami w całości. Tutaj zastanawiałem się z Eweliną, co to jest ten biały punkt na Morskim Oku, który leżał gdzieś w odległości jednej piątej długości całego stawu od schroniska. Owy punkt się nie poruszał, a Ewelina mówiła, że widziała go również wczoraj ze schroniska, gdzie miała zarezerwowany nocleg na ten weekend. Ewelina miała ciężki plecak, a to za sprawą lornetki, która dużo ważyła. Po chwili pomyślała, że nosi ją ze sobą i wyciągnęła ją mówiąc "a od czego to ja ją noszę?". Przyglądaliśmy się temu punktowi patrząc przez lornetkę, ale nie można było nadal jednoznacznie określić co to jest. Według mnie była to jakaś boja, jednak nie byłem tego pewien, nawet po powiększeniu obrazu na zdjęciu. Dalsza droga do ścian Kazalnicy nie była monotonna, bo po obu jej stronach rosły wielkie, fioletowe i dzwonkowate kwiaty, których było wiele na jednej łodydze tworząc całe grona.

Zbliżyliśmy się do ścian Kazalnicy podziwiając jej ogromne prawie gładkie ściany, pod którymi przebiegał szlak skręcający w prawo wśród trawy i fioletowych kwiatów. Całą ścianę trzeba było okrążyć szlakiem aby wejść na szczyt Kazalnicy szlakiem. Tak też rozpoczęliśmy naszą wędrówkę. Po niedługiej chwili wędrówki chodnikiem i kamiennymi schodami dotarliśmy w okolice wodospadu, który tworzył się na poszarpanej ścianie skalnej, przez którą przepływały wody z Kotła Mięguszowieckiego. Ewelina najbardziej bała się tego odcinka, bo nie miała najlepszych butów na takie szlaki. Bała się jak stąd zejdzie, bo przez szlak przepływała woda jak również wodospad wyrzucał tu kropelki wody na ścieżkę, którą szliśmy. Przejście odbywało się po ukośnych płytach skalnych z licznymi zniekształceniami, szczelinami i wystającymi skałami, dlatego bez problemów przeszliśmy na drugą stronę wodospadu stojąc już u jego stóp. Teraz patrzeliśmy do góry na wodospad, bo jego górna część była oświetlana przez Słońce bardzo intensywnie, podczas gdy jego większa część była nadal zacieniona. Dzięki temu widzieliśmy falującą granicę cienia i światła jak również pięknie oświetlone kropelki, które odrywały się od głównego strumienia wody. Od każdej z kropel odbijało się intensywne światło słoneczne, dlatego przyglądaliśmy się im trochę dłużej, ponieważ każda z kropel tworzyła pojedynczy, ruchomy punkt świetlny. Zaczęliśmy podchodzić od prawej strony obok wodospadu, gdzie między szlakiem a wodospadem było duże, ukośne wgłębienie, którym normalnie nie można było przejść. Wyglądało jak rozpadlina czy też szczelina w skałach. Od tego momentu podejście zaczynało się odbywać po zrębowych skałach, gdzie było wiele możliwości dróg wejścia. Jako, że Ewelina nie miała dobrych butów do tego typu szlaku, szedłem jako pierwszy i wybierałem najłatwiejsze przejście jakie było w danej chwili dostępne. Na szczęście było tu wiele punktów podparcia dla stopy, co nie sprawiało jej żadnych problemów. Zdarzały się i gładkie płyty skalne, gdzie również dała sobie rady. W końcu, za chwilę, dotarliśmy do gładkiej płyty skalnej z jedną klamrą. Były tu dwie możliwości przejścia szlaku. Jedna możliwość to przejście drogą przy użyciu klamry, a druga to przejście przez 2 metrowy kominek z małą jamą pod której szczeliną wisiał pionowo w dół, poszarpany, smukły twór skalny, który tworzył jedność z głazem, po którym się szło tuż nad kominkiem. W tamtym roku szedłem wtedy kominkiem, we mgle, ale teraz musiałem wybrać dla niej łagodniejszą drogę, dlatego poszliśmy przez klamrę. Tutaj trzeba było postawić duży krok i podciągnąć się za pomocą klamry do góry, z czym Ewelina miała problem, dlatego wszedłem tam jako pierwszy, podałem jej rękę i pomogłem jej podciągnąć się do góry. Za chwilę byliśmy już u góry - nad klamrą.

Chwilę później przechodziliśmy już po około 3-4 metrowej półce skalnej, na początku której za zakrętem w prawo wyłoniły się dwie następne klamry. Nie trzeba się ich było w ogóle trzymać, bo warunki były idealne do wędrówki. Jednak największe wrażenie na mnie zrobiło to, że w roku poprzednim wydawało mi się podczas mgielnego podejścia, że jest tutaj ogromna przepaść, podczas gdy teraz przy idealnej pogodzie wydawała mi się ona jakaś mała i mógłbym ją ocenić na jakieś 15-20 metrów plus strome zbocze, które znajdowało się po tej prawie pionowej ścianie zarośniętej trawą po lewej stronie. Trochę wyżej, za tą półką, przechodziliśmy po kolejnej płycie skalnej, na której rozmieszczone były już trzy klamry, ale o dużo mniejszym rozstawie niż ta pierwsza, ponieważ punkt zaczepienia był dużo węższy niż na pierwszym podejściu. Tutaj również wszedłem pierwszy i pomogłem podciągnąć się Ewelinie do góry, choć tu miała dużo mniej problemów z wejściem niż za pierwszym razem. Kawałek wyżej, był najtrudniejszy etap naszej przeprawy, bo przed nami stała około pięciometrowa, ukośna płyta skalna, dodatkowo zbiegająca się do środka z dwóch stron pod ukosem, dzięki czemu można było się tu pośliznąć. Były tu co prawda trzy schody, które kiedyś wyrzeźbiono w tej skale, ale również były ustawione pod dużym skosem do powierzchni ziemi, a rozstaw między nimi był bardzo duży. Tu poradziłem sobie bez problemów, bo podeszwa typu Vibram idealnie przylegała do ich powierzchni. W tym miejscu Ewelina powiedziała, że chyba nie wejdzie bo wydawało jej się tu bardzo wysoko i martwiła się o zejście w tym punkcie. Powiedziałem jej, że zejście z Przełęczy pod Chłopkiem jest dużo łatwiejsze niż wejście, dlatego szybko podała rękę i podciągnęła się szybko do góry. Po chwili pokonaliśmy i ten etap wchodząc jeszcze przez dłuższą chwilę po zrębowych skałach, ale już bez żadnych utrudnień, okrążając trawersem od prawej strony ściany Kazalnicy. Po okrążeniu długim łukiem Kazalnicy lewostronnie, doszliśmy w końcu do ostatnich zrębowych skał i wąską ścieżką w kilka minut znaleźliśmy się już na szczycie Kazalnicy 2159 m.n.p.m.

Przed nami były tylko 3 osoby, które widywaliśmy w czasie naszej drogi gdzieś tam, wysoko nad nami. Tutaj zrobiliśmy sobie również wspólne zdjęcie, bo przejrzystość powietrza była bardzo dobra, a i widoki przy prawie bezchmurnym niebie były rewelacyjne. W okolicach Żabiego Mnicha 2146 m.n.p.m. i Niżnych Rysów 2430 m.n.p.m., tuż pod ich szczytami zalegały małe chmury otaczając oba szczytu białą aureolą. Po nacieszeniu się widokami poszliśmy już dalej na Przełęcz pod Chłopkiem. Droga skręcała tu mocno w prawo, pod kątem 90 stopni, gdzie od tego momentu szło się cały czas wąziutką dróżką. Po obu jej stronach miało się bardzo strome i skaliste zbocza porośnięte bardzo gęstą i wysoką trawą. Tą drogą szliśmy tylko 3 minuty, bo dalej szlak skręcał w prawo pod ukosem do góry trawersując północne stoki Czarnego Mięguszowieckiego Szczytu 2410 m.n.p.m. Była to najgorsza część szlaku nie ze względu na jakiekolwiek trudności, ale na ostre skały, które wystawały na środku ścieżki. Były bardzo nieregularne i wąskie, dlatego trzeba było uważać, gdzie stawiało się nogę, aby nie stanąć przez przypadek krzywo. Jednak to mnie nie zrażało, bo trawersując ten odcinek, mogłem podziwiać w pełnym świetle słonecznym kwiat, który fascynował mnie od momentu jego pierwszego ujrzenia, czyli od tamtego roku. Była to niewielka roślina wyrastająca z trawy na wysokość 10cm. Jego kwiat był niezwykły, bo tworzyły go lewoskrętne lub prawoskrętne, na innych roślinach, czerwone włosy, które łączyły się tworząc szpiczasty czubek. Nigdy nie udało mi się znaleźć tej rośliny w żadnym atlasie, dlatego tym bardziej ten kwiat jest dla mnie szczególny. Mało tego - przechodząc wszystkie szlaki tatrzańskie powyżej 1300 m.n.p.m. nigdzie nie spotkałem tej rośliny - widziałem ją tylko tu. Na trawersie "Czarnego Mięgusza". Zawsze zastanawiało mnie dlaczego rośnie on tylko tutaj, na odcinku 150 metrów szlaku i nigdzie więcej. Odpowiedzi na to pytanie nie znalazłem do dzisiaj...

Na końcu tego trawersu skręciliśmy szlakiem ostro w lewo. Zakręt ten był nieco inny, ponieważ szło się tu na wysuniętym rogu skalnym, porośniętym przez trawę na jego brzegach. Owy róg był bardzo widokowy, bo ze wszystkich jego stron można było podziwiać zacienione, strome zbocza, które porastała zielona trawa i mnóstwo żółtych kwiatów. Z tego rogu, przed nami, było już widać naszą przełęcz, od której dzieliły nas 2 minuty drogi. Przeszliśmy ostatnią ścieżką, która tworzyła zagłębienie i skręcając w prawo doszliśmy na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem 2307 m.n.p.m. Na tej przełęczy widzieliśmy przewrócony, metalowy słup, gdzie kiedyś wisiała tablica z informacją o niemożności przekraczania granicy oraz słup graniczny, który powinien być betonowy, a był jedynie namalowany na skale, ze względu na trudność postawienia tu, betonowego słupa. Zatrzymaliśmy się tutaj, podziwiając razem szczyty gór wysokich po prawej stronie, wśród których roztrzaskiwały się pojedyncze, białe obłoki, zalegające w okolicach podszczytowych. Przyglądaliśmy się temu wszystkiemu bardzo długo, bo całe niebo dookoła nas było błękitnie czyste. Patrząc na szczyty jak i na szmaragdowe Morskie Oko, Czarny Staw pod Rysami, Wielkie i Małe Hincowe Plesa po stronie słowackiej, Ewelina powiedziała, że można by tu siedzieć cały dzień i patrzeć na te widoki. Rozglądając się w różne strony można było dostrzec Mnicha 2070 m.n.p.m., lecz w jego niecodziennej odsłonie, ponieważ, stąd wyglądał on jak sterta większych, płasko ułożonych kamieni. Było stąd widać zaledwie cztery piętra takich głazów, dlatego Ewelina powiedziała, że nawet się nie domyśliła, że stąd Mnich może tak wyglądać. Zrobiliśmy i tutaj wspólne zdjęcia ze wszystkich stron, ponieważ z przełęczy zdjęcia wychodziły bardzo kolorowo. Po małej serii zdjęć poszliśmy raz w stronę "Czarnego Mięgusza", a raz w stronę najwyższego "Mięgusza", aby podziwiać widoki z innej perspektywy. Ewelinie zrobiło się zimno dlatego założyła sweter, bo wiał tu słaby wiatr, ale dosyć chłodny.

Po ponad półgodzinnym pobycie na przełęczy Ewelinie zachciało się sikać tak mocno, że musieliśmy zacząć schodzić. Śmiałem się trochę z tego mówiąc "Na tej wysokości naprawdę trudno jest załatwiać takie sprawy. Mnie się udało najwyżej wysikać na 1350, ale nie na dwóch tysiącach". Śmialiśmy się z tego, bo rzeczywiście droga była cały czas wystawiona na widok, a w dole, tuż pod kopułą szczytu Kazalnicy siedziało jeszcze trzech chłopaków, na których Ewelina czekała aż pójdą. Jak na złość nie chcieli stamtąd pójść i siedzieli tam równie długo, jak my na Przełęczy pod Chłopkiem. Zaczęliśmy schodzić z Przełęczy i już po paru minutach byliśmy na szczycie Kazalnicy. Kiedy podchodziłem, trzej turyści, którzy zasiadali tu przed długą chwilę nagle zebrali się i poszli, na co Ewelina odetchnęła z ulgą, bo za chwilę schowała się za kopułą szczytową załatwiając swoje potrzeby. Śmiała się z tego, że pobiła mój rekord, bo teraz miała go naprawdę wysokogórski. Od teraz Ewelina martwiła się jak zejdzie po tych skałach, po których się tyle wspinała. Mówiłem jej, że zejście będzie dużo przyjemniejsze i łatwiejsze niż wejście, dlatego zaczęliśmy już schodzić ze szczytu Kazalnicy po nacieszeniu się ostatnimi widokami. O dziwo, przy rozmowach zaczęliśmy schodzenie. Nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się tuż nad wodospadem. Wtedy Ewelina zapytała gdzie były te wszystkie trudności, bo nawet ich nie odczuła a już byliśmy pod wodospadem. Tutaj zagadaliśmy się chyba za bardzo bo weszliśmy dalej, na wprost, na trawę wśród skał, a szlak prowadził w lewo przy wodospadzie. Gdy już było po wszystkim zorientowałem się, że wodospad jest nie z tej strony co powinien i byliśmy na dodatek w połowie jego wysokości. Nie martwiliśmy się tym w ogóle, bo widzieliśmy tutaj intensywnie żywo-zielone dywany z mchu, które wyścielały szczelnie wszystkie skały tworząc różnokształtne formacje. Najpiękniejszą formacją były skały zarośnięte takim dywanem z mchu, tak szczelnie, że tworzyły one widok człowieka leżącego brzuchem na ziemi z wyciągniętymi rękami do góry, zgiętymi w łokciach. Widoku tego człowieka można było się dopatrzeć od tułowia do góry, bo za nim znajdowały się większe głazy zarośnięte mchem. Teraz musieliśmy podejść znowu kilka metrów do góry i wrócić na szlak, ponieważ po prawej, mieliśmy teraz rozpadlinę w skałach, którą mogliśmy tylko obejść.

Za chwilę znaleźliśmy się już na szlaku, mijając dywany z mchu i małych skałek. Schodząc szlakiem przy wodospadzie podziwialiśmy jego piękno, bo teraz jego równo połowa była oświetlona Słońcem tak, że od każdej odrywającej się kropelki od głównego strumienia wody odbijało się Słońce, dzięki czemu część oświetlona wyglądała jak wielkie, mieniące się pole światła. Widok był tym piękniejszy, bo kropelki spadały w część nieoświetloną, ale spadały wysunięte na przód, przed główny strumień wody, dzięki czemu świeciły jeszcze przez chwilę w strefie zacienionej, ponieważ tu docierało przez krótką chwilę jeszcze światło słoneczne. W tym miejscu rozmawiałem cały czas z Eweliną podziwiając przepiękny wodospad i nawet nie zorientowała się kiedy zeszliśmy już po trudnościach szlakowych, bo na samym dole zapytała się czy to był ten wodospad, którego się tak bała. Sama przyznała, że zejście jest dużo łatwiejsze niż wejście. Jednak pięknych widoków to nie był koniec, ponieważ cały czas oglądaliśmy przed sobą oba szmaragdowe stawy. Schodząc niżej, rozglądałem się za trzema skałami, które tworzyły małą jamę. W końcu dotarliśmy do Czarnego Stawu pod Rysami. Było już tutaj bardzo dużo ludzi, z czego większość to niedzielni turyści, którzy dokarmiali kaczki lub moczyli nogi w stawie, co jest zabronione. Zatrzymaliśmy się tutaj, bo teraz cały staw był pięknie oświetlony a jego powierzchnia była lekko pomarszczona przez słaby wiatr, który był ledwo wyczuwalny. Dzięki temu, na jego powierzchni tworzyły się małe nierówności, na których odbijało się słońce błyszcząc się tysiącami malutkich światełek. Zejście z Czarnego Stawu nie było już takie piękne, bo szliśmy już wśród tłumów ludzi przeciskając się między nimi. Do okrążenia Morskiego Oka wybraliśmy znów tą samą drogę, bo można było ponownie zobaczyć odbicia gór, choć już nie tak piękne jak wczesnym porankiem. Znowu minęliśmy obie limby z dziwnie rozłożonymi korzeniami na głazie oraz trzy świerki wyrastające z jednego pnia. Jeden z tych świerków tworzył kolano skręcające pod kątem prostym w lewo, a później do góry. Przy schronisku nad Morskim Okiem pożegnaliśmy się i poszedłem już sam na Szpiglasową Przełęcz.

Wejście na Szpiglasowy Wierch
Od tego momentu szedłem sam, skoncentrowany na pięknu przyrody i otoczeniu. Od Morskiego Oka wszedłem na żółty szlak prowadzący na Szpiglasową Przełęcz. Zacząłem iść bardzo szybkim krokiem, jednak o tej porze było już wielu ludzi na tym szlaku - już nie wspominając o Morskim Oku, nad którego brzegami było tak samo jak na plażach w Międzyzdrojach. Po pożegnaniu z Eweliną z drogi asfaltowej zszedłem skręcając w prawo w dróżkę z poukładanych kamieni, która znajdowała się między gęstymi krzakami kosodrzewiny, na przemian z zaroślami, dużymi liśćmi i paprociami. Za dosłownie chwilę, po przejściu tego odcinka z zaroślami i kosodrzewiną, idąc cały czas po dróżce z poukładanych kamieni, skręciłem w lewo pod kątem blisko 90 stopni. Po mojej lewej, na zakręcie, znajdowały się cztery świerki wyrastające z jednego pnia. Jeden z nich - najbardziej wysunięty w lewą stronę - tworzył wielkie kolano zakręcające pod kątem 90 stopni w lewo, po czym cały pień biegł strzeliście ku górze. Od teraz trawersowałem pomału wznoszącą się ścieżką Miedziane na jego wschodnich stokach. Za zakrętem ze świerkami szedłem widokową ścieżką wśród kosodrzewiny, która nie przysłaniała już widoku na Morskie Oko i schronisko. Niestety nie było tutaj już tak spokojnie, jak w drodze na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, ponieważ mijałem tutaj dwóch ludzi, a przede mną widziałem jakiegoś tatę noszącego swoje dziecko na ramionach. Za chwilę skręciłem w prawo mijając duży głaz po mojej lewej. Za moment skręciłem w lewo i już przechodziłem po płaskiej skale, która tworzyła naturalny most nad potokiem pod nim płynącym. Tuż za zakrętem, minąłem po lewej stronie ogromny, płaski głaz, który leżał przy szlaku i był na nim namalowany znak, żółtego szlaku na Szpiglasową Przełęcz. Około 5 minut później przeszedłem przez dwa małe, wolno płynące potoki, które znajdowały się w sąsiedztwie. Suchego lata z pewnością wyschłyby. Oba potoki sączyły się z górnych partii gór, spływając po płaskich płytach skalnych przecinając szlak. Za chwilę minąłem nieco większy potok, któremu wyschnięcie już nie groziło, a jego wody spływały pomiędzy skałami, pod ścieżką kamiennego szlaku, którą tworzyły poukładane stopnie. Był znacznie szerszy niż dwa poprzednie, dlatego dźwięk jego wód był tu wszechobecny, choć nie głośny. Nieco dalej, przeszedłem jeszcze jeden, bardzo wąski i wolno płynący potok, za którym patrzyłem w dół - na kamienie, z których ułożono szlak. Na jednym z nich dostrzegłem wyryte trzy zera, które nie wiadomo co oznaczały. Parędziesiąt kroków dalej skręciłem w prawo i zaraz w lewo przekraczając na lewym zakręcie duży potok, który przepływał pomiędzy kamieniami na szlaku. Przy tutejszym potoku zatrzymał się starszy pan, który szedł powoli. Nabrał wody z potoku, której później się napił, po czym podążył dalej, powolnym krokiem ku górze. Chwilę później minąłem jeszcze dwa kolejne, małe potoki, w nieco większym odstępie i dalej, jeszcze jeden taki sam, gdzie po chwili, po lewej stronie ujrzałem 3 płotki z drewna chroniące zimą szlak przed osuwającym się śniegiem. Paręnaście kroków dalej minąłem kolejny, mały potok i tym razem po lewej stronie zobaczyłem sześć płotków, służących temu samemu celowi. Za płotkami, również po lewej, widziałem wielki płaski głaz "spływający" ukośnie w dół po zboczu, dookoła którego rósł jarzębinowy gaj. Po przeciwnej stronie tego głazu, ze zbocza, które wznosiło się ku górze wystawał jeden, duży głaz z malutką jamą pod nim, na którym rosły krzaki kosodrzewiny. Właśnie tutaj odpoczywali ludzie po prawej stronie, z którymi dane mi było się tu minąć.

Po przejściu tego odcinka wyszedłem z gaju jarzębinowego, który zresztą był bardzo mały. Od tego momentu szlak stał się praktycznie płaski. Poukładane kamienie, nie tworzyły już tutaj schodów do podchodzenia, a równy chodnik, po którym wędrowało się bardzo przyjemnie. Owy chodnik przebiegał przez środek rozległego rumowiska skalnego złożonego z siwo-zielonych kamieni zarośniętych porostami - stąd ta ich zielona barwa. Tuż za nim czekał mnie krótki odcinek trawiasty z kosodrzewiną i kolejne rumowisko skalne, ale już o połowę mniejsze niż poprzednie, za którym trzeba było przejść po wielkim, płaskim głazie stanowiącym część chodnika kamiennego na szlaku. Nieco dalej minąłem średniej wielkości potok, który o dziwo wypływał spod luźno porozrzucanych kamieni, po którego prawej stronie widniał wielki, pionowo stojący głaz ze znakiem żółtego szlaku. Przede mną był jeszcze duży potok, który spływał pomiędzy dużymi głazami i już za chwilę skręcałem ostro w prawo przy dużym głazie, który widniał na wprost mnie. Na nim namalowano żółty znak szlaku. Tuż za zakrętem minąłem po prawej, dwa wielkie głazy narzutowe, które śmiało wystawały ponad poziom kosodrzewiny. Chwilę dalej moją uwagę zwrócił mały potoczek, który w całości przepływał pod kamieniami na szlaku. Za nim, po lewej, znajdował się duży głaz ze znakiem szlaku, za którym przepływał duży potok również płynący w całości pod kamieniami. Przed kolejnym zakrętem - tym razem ostrym w lewo - minąłem jeszcze płaską, pionową płytę skalną po lewej, na której szczycie rosła kosodrzewina, a tuż za nią znajdował się wielki i długi, ukośnie leżący głaz. Szlak od ostrego zakrętu w prawo z dużą skałą przed sobą, do pionowej płyty skalnej po lewej, przebiegał cały czas po równym chodniku z poukładanych kamieni, na którym nie sposób się było zmęczyć. Idąc tą drogą miałem ciągle jednakowy widok. Polanę w dole porośniętą jasnozieloną trawą, na której leżały setki dużych, pojedynczo rozmieszczonych głazów. To wszystko sprawiało wrażenie jak gdyby ktoś porozrzucał z góry wór głazów rozdzielając je tak, aby każdy leżał osobno. Patrząc do góry, krajobraz nie wiele się zmieniał, bo widziało się cały czas to samo, a jednak można było dopatrzeć się stąd, kilkumetrowych pionowych ścian skalnych.

Po przejściu tego odcinka skręciłem ostro w lewo. Przed sobą, parę metrów od szlaku, miałem małe rumowisko skalne, a po prawej Morskie Oko i pomału wyłaniający się Czarny Staw pod Rysami. Świetnie stąd było widać potok i dwa wodospady, które łączą oba stawy oraz szlak biegnący zygzakowato po prawej stronie tego potoku. Za chwilę po tym zakręcie minąłem kolejne rumowisko skalne, przechodząc po równo ułożonym chodniku, za którym po krótkim odcinku trawiastym było takie samo rumowisko skalne. Na końcu tego drugiego rumowiska pojawiło się kilka kamiennych schodów. Po ich przejściu, po lewej stronie, minąłem dwa ogromne głazy, z czego ten pierwszy był znacznie większy od tego drugiego i ten pierwszy miał na swojej powierzchni namalowany znak żółtego szlaku. Naprzeciwko drugiego głazu, w dole po lewej stronie, leżał jeszcze jeden, ale osamotniony głaz, którego nie sposób było nie zauważyć. Tuż za nimi szlak skręcał ostro w prawo przy rumowisku z ogromnych kamieni. Jeden z nich sprawiał wrażenie, jak gdyby miał się zaraz zwalić na środek szlaku. Zakręcając, przed sobą, widziałem już pionowe ściany skalne, które było widać z początkowych etapów szlaku. Odcinek ten był krótki, jednak właśnie tu spotkałem kolegę, z którym rozmawiałem za pomocą Gadu-Gadu, na temat szlaku, którym właśnie szliśmy, nie znając go nigdy wcześniej. Pytał mnie w czwartek, tuż przed moim wyjazdem, dlaczego ten szlak jest zawsze opisywany od strony Morskiego Oka. Chwilę podyskutowaliśmy, po czym powiedział, że nigdy nie przypuszczał, że tak szybko się spotkamy. Rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach. Ja podchodziłem na Szpiglasową Przełęcz, a on już schodził z niej. Po przejściu tego odcinka, teraz znów trzeba było skręcać ostro w lewo i przejść po czterech, małych rumowiskach skalnych, a raczej kamiennych, bo tworzyły je małe kamienie. Za czterema rumowiskami trzeba było skręcić ostro w prawo i przejść po rumowisku skalnym i kawałku szlaku kluczącym wśród kosodrzewiny, zakręcić ostro w lewo, przechodząc po dwóch kolejnych rumowiskach, między którymi rosło kilka krzaków kosodrzewiny i już znajdowałem się na skrzyżowaniu szlaku żółtego na Szpiglasową Przełęcz i czerwonego na Wrota Chałubińskiego 2022 m.n.p.m.

Za skrzyżowaniem szlaków czekała mnie dalsza wędrówka podobnym szlakiem. Samo skrzyżowanie szlaków było całkowicie kamienne, ale nieco dalej szedłem już chodnikiem wśród licznych kęp kosodrzewiny, po czym za chwilę wstąpiłem na rozległe rumowisko skalne. Idąc dalej mijałem po prawej, trzy małe skupiska kosodrzewiny, i nieco dalej dwa kolejne, które były porozdzielane licznymi, bardzo wąskimi ścieżkami, nie przeznaczonymi do chodzenia. Za skupiskiem zielonej kosodrzewiny, która nieco urozmaiciła mi krajobraz, minąłem kolejne dwa, mniejsze rumowiska skalne, za którymi wędrowałem następnymi dwoma, małymi rumowiskami przedzielonymi wąskim pasem trawy. Jednak te różniły się tym, że były usypane z białych kamieni, podczas gdy wszystkie inne, które mijałem i te, które były dopiero przede mną, składały się z siwych skał lub kamieni i głazów zarośniętych zielonymi porostami. Tuż za nimi przeszedłem kolejny wąski pas trawy i bardzo małe rumowisko skalne, za którym miałem okazję jeszcze zobaczyć po lewej stronie małe skupisko ostatnich krzaków kosodrzewiny. Tuż za krzakami kosodrzewiny szedłem już bardzo rozległym usypiskiem kamiennym, na końcu którego skręciłem ostro w prawo. Ten zakręt, jak również samo podejście do niego, był idealnym miejscem do podziwiania Stawów Staszica i Stawku na Kopkach, które można było obserwować tego roku. Kiedy przechodziłem tędy w lipcu roku 2007 owych stawów nie dane mi było obserwować ze względu na bardzo suche lato w tych rejonach. Za tym zakrętem, po lewej stronie, dostrzegłem duży głaz narzutowy, któremu poświęciłem więcej uwagi ze względu na jego rozmiary. Od tego momentu rozpoczęło się ładne zestawienie trawy, kosodrzewiny i ogromnych głazów, ponieważ tutaj przechodziłem przed duże połacie kosodrzewiny, które było przecięte tylko jedną ścieżką w jego środku. Tą ścieżką był szlak. Kosodrzewina zdawała się spływać po powierzchni stoku. Tuż za kosodrzewiną minąłem mały kawałek porośnięty bujną trawą, za którym skręciłem już ostro w lewo. Od teraz podziwiałem nie tylko otaczającą mnie przyrodę, ale również wspinaczy zdobywających szczyt Mnicha 2070 m.n.p.m. Jeden z nich będąc tuż pod szczytem wyciągnął ręce przed siebie rozkładając je szeroko w obie strony. Nie tylko przyroda i oni przykuli moją uwagę. Podziwiałem stąd również cel mojej kolejnej wyprawy, który miałem w planach do osiągnięcia kilka dni później. Z zasłyszanych opinii wiedziałem tylko jedno - że nie warto tam iść. Mowa oczywiście o Wrotach Chałubińskiego 2022 m.n.p.m. Podziwiałem nie tyle same Wrota, ponieważ były słabo dostrzegalne z tej odległości, a trawers, który prowadził na nie. Była to zygzakowata ścieżka prowadząca, aż do samego celu. Jak się kilka dni później przekonałem wygłaszana często opinia była bardzo mylna...

Za zakrętem przechodziłem już po głazach, których większość widniała po mojej prawej stronie. Było to rumowisko skalne, przez które poprowadzono szlak. Kawałek dalej czekał mnie kolejny, niewielki pas kosodrzewiny, za którym wędrowałem już po szlaku wśród trawy. Jednak pas trawy szybko się zakończył i czekało mnie kolejne usypisko kamienne, niczym nie wyróżniające się z pozostałych, jak i kolejny wąski pas trawy. Tuż za nim miałem do przejścia jeszcze bardzo rozległe rumowisko skalne, które swoimi rozmiarami mogło zaimponować. Na jego końcu szlak zakręcał ostro w prawo. Za tym zakrętem jeszcze przez chwilę szedłem po usypisku kamiennym, przez które prowadził mnie chodnik utworzony z równo poukładanych kamieni, a następnie przez krótki odcinek ze strzelistymi skałami. Ten odcinek był inny niż wszystkie pozostałe, ponieważ widziałem tu duże, czarne, strzeliste skały, których podstawy były obrośnięte zielonymi porostami. Świadczyło to o czystości powietrza jakie mnie otaczało. Strzeliste skały tworzyły coś na wzór kręgu złożonego z pięciu iglic, z czego 3 iglice znajdowały się po lewej stronie, w dole szlaku, a dwie po prawej, "wyrastające" z ziemi tuż za ścieżką szlaku. Choć dalszym etapem było przejście trawiastym odcinkiem, to jednak również był on inny niż wszystkie pozostałe, ponieważ w tym miejscu szlak tworzył małe zagłębienie, co dodawało uroku temu miejscu. Po przejściu tego odcinka czekało mnie kolejne rozległe rumowisko kamienne złożone z drobnych kamieni, a następnie wąski kawałek trawy, za którym znajdowało się kolejne drobnokamienne usypisko skalne, które było przedzielone wysokogórską trawą, na trzy odcinki o równej długości. Po przejściu tego etapu skręciłem ostro w lewo gdzie szedłem po krótkim odcinku z wysokogórską trawą i małym rumowiskiem skalnym. Za tym skupiskiem kamieni, po prawej stronie, wyłoniła się wielka, czarna, strzelista skała, która tworzyła tutaj pionową ściankę wspinaczkową. Większą część tej ściany stanowiły gładkie płyty skalne z drobnymi szczelinami lub pęknięciami. Idąc wciąż wyżej i wyżej patrzyłem jak Mnich staje się coraz mniejszy, aż w końcu stał się tak mały, że "wtopił" się w otoczenie gór wyższych.

Tutaj zatrzymałem się na chwilę aby podziwiać owe czarne skały. Choć już widziałem drogę prowadzącą bezpośrednio na Szpiglasową Przełęcz, to jednak pozostał mi jeszcze spory kawałek do przejścia. Tuż za skałami szedłem dalej, po odcinku trawiastym. Szlak prowadził tędy chodnikiem kamiennym wśród traw, dzięki czemu wyróżniał się tu jako biała linia wśród zielono-brązowej trawy. Idąc tak przez około 2 minuty, po lewej stronie ujrzałem samotną skałę, która wyglądała tak, jak gdyby ktoś ją "wyrzucił" w tym miejscu, na środek ogromnej przestrzeni. Od teraz sytuacja nieco się zmieniła, ponieważ wcześniej szedłem na odcinku z rumowiskiem skalnym przedzielonym pasami traw na trzy równe odcinki, a teraz szedłem odcinkiem trawiastym podzielonym na trzy pasy, choć już nie równiej długości, dwoma rumowiskami skalnymi. Po przejściu drugiego rumowiska skalnego i krótkiego obszaru porośniętego trawą przede mną ukazała się mała, skalna brama, którą tworzyły czarne skały znajdujące się po lewej i po prawej stronie szlaku. Za nią miałem do przejścia jeszcze króciutki odcinek trawiasty, za którym, po lewej stronie, widniała mała, aczkolwiek samotna skała wyróżniająca się spośród innych swoimi rozmiarami. Szpiglasowa Przełęcz widniała już przed oczami, ale do przejścia pozostały mi jeszcze 3 krótkie odcinki. Pierwszy z nich był to krótki marsz wśród traw, drugi - rumowisko z drobnych kamieni i trzeci - kolejny pas traw. Po przejściu tych trzech krótkich etapów szedłem już około 5 minut usypiskiem skalnym, za którym już do samej Szpiglasowej Przełęczy doprowadziła mnie równie długa, co ten ostatni odcinek skalny, piękna trawiasta polana, wśród traw, której można było dostrzec setki porozrzucanych, samotnie, małych, białych kamieni.

Pogoda była nadal piękna i słoneczna. Dotarłem na Szpiglasową Przełęcz. Na owej przełęczy było już mnóstwo ludzi, ale pewien tata ze swoim około 7-mio letnim dzieckiem, przykuli moją uwagę najbardziej. Widok na Dolinę Pięciu Stawów, a raczej na szlak prowadzący do tej doliny doprowadził dziecko do płaczu. Patrząc w dół widziało się ogromne wyrwy w szlaku utworzone przez silnie spływającą wodę oraz płyty skalne ubezpieczone łańcuchami, których tak bało się to dziecko. Cały czas w płaczu tłumaczyło swojemu tacie, że jest on jeszcze za mały na góry i on tędy nie zejdzie. Ja tym czasem chciałem schodzić do Doliny Pięciu Stawów Polskich, jednak rozglądnąłem się we wszystkie strony i od razu wspomniał mi się widok na Tiemnosmrecynskie Niżne Pleso po stronie słowackiej. W roku 2007, kiedy byłem tutaj w lipcu, ten staw wyglądał naprawdę przepięknie, dlatego postanowiłem, że wejdę tego dnia jeszcze na Szpiglasowy Wierch 2172 m.n.p.m. skąd ujrzę ponownie ten sam widok na Tiemnosmrecynskie Niżne Pleso. Tak też zrobiłem. Udałem się w lewą stronę, bardzo wąską ścieżką wydeptaną wśród traw, która prowadziła prosto na Szpiglasowy Wierch. Nie było nic w niej nadzwyczajnego, poza tym, że szlak nie był tutaj już znaczony standardowo przyjętymi pasami, a żółtym trójkątem w białej obwódce o tym samym kształcie i tym, że na zakręcie w prawo, za którym wędrowało już się po grani, wystawał jeden, samotny kamień, który wbijał się mocno w stopy tym, którzy go nie zauważyli. Samo podejście między ciasnymi skałkami nie było już męczące. Widoki ze Szpiglasowego Wierchu były naprawdę piękne o tej porze dnia, ponieważ patrząc w stronę Mięguszowieckich Szczytów wszystkie skały bez wyjątku przybierały dosłownie czarny kolor na tle późno popołudniowego nieba. Dodatkowo uroku dodawały im białe płaty śnieżne zalegające w kotłach tych gór. Widok jednak szybko się zmienił gdy tylko spojrzałem w stronę Miedzianego 2233 m.n.p.m. i Opalonego Wierchu 2115 m.n.p.m., który był z tej perspektywy przysłonięty. Patrząc na obie góry widziało się bardzo jasne skały porośnięte trawą, żleby, piargi i ogromne połacia kosodrzewiny w niższych partiach obu szczytów. Na zachodnich stokach Miedzianego pięknie było widać dużą jamę.

Po nacieszeniu się przepięknymi widokami zacząłem schodzić do Szpiglasowej Przełęczy. Widziałem, że dziecko, które widziałem wcześniej, nadal płacze spoglądając na stromo wiszące łańcuchy. Nie wiem jak dalej się sytuacja potoczyła, ponieważ ja zacząłem już schodzić do Doliny Pięciu Stawów, ponieważ chciałem jeszcze zdążyć przed zmrokiem, aby zobaczyć Siklawę jak i zielony szlak do Wodogrzmotów Mickiewicza przez Dolinę Roztoki w całości. Widok na Dolinę Pięciu Stawów z Przełęczy Szpiglasowej był jak zawsze przepiękny. Wielki Staw Polski, lekko pomarszczony przez dmuchający wiatr, odbijał bardzo niewyraźnie okoliczne góry, co dawało wrażenie pasów jednego koloru w różnych jego odcieniach. Ilekroć razy tutaj byłem, zawsze miałem okazję ujrzeć ten sam widok, lecz teraz miałem okazję oglądać go późnym popołudniem. Widok był nieco inny, ponieważ teraz Słońce oświetlało zachodnie stoki Miedzianego i Opalonego Wierchu tak, że tylko wzdłuż zachodniego wybrzeża tego stawu przebiegała jasna linia światła słonecznego. Większość stawu była już zasłonięta cieniem, które rzucały góry wchodzące w skład Orlej Perci.



Zejście ze Szpiglasowego Wierchu do Doliny Pięciu Stawów
Zacząłem schodzić. Przede mną szła młoda dziewczyna w wieku około 25-ciu lat, a za nią - jej koleżanki. Między nimi a mną, szedł jeszcze starszy pan po pięćdziesiątce. Zaczęliśmy schodzić pierwszymi łańcuchami. Tutaj schodziliśmy wszyscy dosyć dobrze. Szlak na tym odcinku nie był trudny, a łańcuchy służyły tu jedynie za pomoc w razie mokrych warunków na szlaku. Łańcuchy były przytwierdzone do prawej części zbocza, które jednak za chwilę skręcały w lewo, jak i cały szlak. Od tego momentu szlak zaczął prowadzić nas bardziej stromym zboczem i właśnie odtąd dziewczyna, która szła jako pierwsza zatrzymała ruch na zejściu. Starszy pan, który był między mną a nią i jej koleżankami zaczął jej podpowiadać jak iść. Inny chłopak, nieco zdenerwowany tym tempem, zaczął ją poganiać. Wtedy powiedziałem, że tu nie ma co się spieszyć, bo do Doliny niedaleko i każdy zdąży. Nie miał innego wyjścia bo wyprzedzić nie było jak. Warunki były tu idealne i punktów zaczepienia było tu tak dużo, że nie trzymałem się ani jednego łańcucha, dlatego starszy pan zwrócił mi uwagę czemu ja się ich nie trzymam. Ów pan łamał podstawową zasadę korzystania z łańcuchów, ponieważ chwytał się każdego łańcucha, którego trzymała się inna osoba. Zwróciłem mu na to uwagę, po tym jak 3 osoby trzymały się tego samego łańcucha - w tym on. Schodziliśmy tak powolnym krokiem, aż dotarliśmy do ostatniego odcinka z łańcuchami. Młoda dziewczyna i jej koleżanki zatrzymały się i przepuściły wszystkich turystów idących za nimi.

Widok stąd był piękny. Widziałem całą Dolinę Pięciu Stawów i ogromne wyrwy w trawersie, którym wiódł szlak. Cała ścieżka była odtąd bardzo sypka dlatego szedłem powoli, aby nie pośliznąć się na drobnych kamieniach, których pod nogami było mnóstwo. Od teraz szlak przebiegał mocno zygzakowatą ścieżką. Po zakończeniu schodzenia ubezpieczonym odcinkiem szlaku łańcuchami, po mojej prawej, widniała czarna skała rzucająca cień na niższe stoki. Była wysunięta ponad szlak, dlatego był stąd świetny widok na cały trawers. Dodatkowo skała wyłaniała się spod ziemi, przez co była obrośnięta bardzo gęstą trawą. Jedynie jej czarne brzegi obrośnięte zielonymi i zielono-niebieskimi porostami wystawały ponad wszystko. Za tą skałą szlak skręcał w lewo rozpoczynając serię zygzaków. Schodząc do końca pierwszego odcinka, stojąc na zakręcie, widziało się wąską ścieżkę usypaną z białych kamieni skracającą znacznie podejście, jednak to nie był szlak i postanowiłem, że będę iść według szlaku. Dzięki tej ścieżce można było skrócić sobie dwa odcinki wchodzące w skład "zygzaka" jakim to teraz biegł szlak. Po przejściu pierwszego odcinka i skręceniu pod ostrym kątem w prawo, minąłem początek wielkiej wyrwy jaka teraz tu była pomiędzy środkami trzech odcinków zygzaka. Dochodząc do końca drugiego odcinka, na zakręcie, który teraz prowadził pod ostrym kątem w lewo, widziałem jeszcze większą wyrwę, która zaczynała się już w wyższych partiach gór i biegła równolegle, wzdłuż, do całego "zygzaka". Wyrwa była znacznie większa, bo była znacznie wyższa od jakiegokolwiek turysty, który tędy przechodził. Właśnie tutaj szlak tworzył zakręt na brzegu największej wyrwy, dzięki czemu można było podziwiać ją w całej okazałości. Za zakrętem, kawałek dalej, wracało się do mniejszej wyrwy, która łączyła środki trzech odcinków zygzaka. Dalej zszedłem do kolejnego zakrętu pod ostrym kątem w prawo i znowu przy samym końcu tego odcinka widziałem koniec mniejszej wyrwy, której przedłużenie było widać jeszcze gdzieś poniżej szlaku, ale było tak małe, że dalej był to raczej mały rów niż wyrwa.

Dochodząc do tego miejsca szlak skręcał pod ostrym kątem w lewo. Najciekawsze było jednak to, że zakręt był przecięty zakańczającą się mniejszą wyrwą i ścieżką, która tworzyła tutejszy szlak, dzięki czemu na tym zakręcie widziało się wyniesioną ponad szlak, wąską i podłużną wysepkę na której rosło kilkadziesiąt kęp trawy wśród białych kamieni. Za tym zakrętem szlak był już szerszy i tworzył coś na wzór kolejnej wyrwy w skałach. Patrząc na prawo widziałem już tylko przedłużenie mniejszej wyrwy i równolegle biegnącej wielkiej wyrwy, która kończyła się niedaleko kamiennym piargiem. Patrząc na prawą stronę, tuż za wielką wyrwą widziałem ogromne usypisko kamienne złożone z drobnych i ciemnych kamieni. Na tym terenie nie wyrastała ani jedna kępa trawy, czy też kosodrzewiny, dlatego tym bardziej to usypisko kamienne robiło większe wrażenie. Po przejściu tego odcinka szlak zakręcał ostro w prawo, gdzie tuż za zakrętem widniał kolejny, pofalowany odcinek skracający szlak. Na końcu prostej, którą teraz pokonywałem wchodziło się na piarg, który zakańczał mniejszą wyrwę w stoku. Był tu również ostry zakręt w lewo prowadzący już po prostym chodniku z równo poukładanych kamieni przez rozległe polany. Otoczenie całego szlaku tuż za płytami skalnymi ubezpieczonymi łańcuchami, czyli zygzaka, którym teraz schodziłem jak i całej ścieżki biegnącej w dół aż do samej Doliny Pięciu Stawów Polskich było takie same. Cały szlak biegł wśród rozległych polan trawiastych, na której rosły tysiące żółtych kwiatów. Z tego powodu przejście tą polaną zawsze było dla mnie wyjątkowe, nawet gdy czuło się już zmęczenie po dziewięciu godzinach wędrówki.

Szlak od tego momentu prowadził równym chodnikiem, bez sypkich kamieni pod nogami, dlatego, można było tu nieco przyspieszyć. Zejście nie było już tak strome jak to, które miałem już za sobą. Przede mną szlak zataczał jedynie półkoliste zakręty. Po zakończeniu etapu z trawersem, przede mną było pierwsze małe, prawostronne półkole, za którym przeszedłem krótki odcinek prostej drogi. Dalej szlak skręcał w prawo bardzo szerokim i długim łukiem wkraczając na stoki okolicznego wzniesienia od strony południowej. Z tego łuku widać było bardzo dobrze, po prawej stronie, dwa samotne, bardzo wielkie białe głazy, które wyróżniały się w tutejszej okolicy, ponieważ dookoła mnie nie było tu ani jednej większej skały czy też głazu. Po przejściu tego odcinka szlak schodził z małego wzniesienia prowadząc mnie prosto na inne południowe wzniesienie, które widniało przede mną. Szlak pomiędzy dwoma wzniesieniami przebiegał po wielkiej polanie trawiastej, na której leżało bardzo wiele mniejszych kamieni. Było ich tak dużo, że stosunek trawy do kamieni na tej powierzchni był równy połowie. Przejście tą kamienno-trawiastą polaną nie było już w ogóle męczące. Jednak za chwilę szlak zaczął ponownie zbiegać w dół - tym razem po północnych stokach wystających skał, porośniętych gęsto kosodrzewiną. Całe to przejście dawało mi przepiękny widok na Wielki Staw Polski oraz na wielki żleb kamienny biegnący od szlaku ku dołowi, aż do Doliny. Przejście północnymi stokami porośniętymi gęsto kosodrzewiną odbywało się poprzez przejście dwoma mniejszymi garbami, na których rosła owa kosodrzewina. Pomiędzy garbami było tylko usypisko kamienne, przez którego środek wytyczono szlak. Idąc tędy, po lewej stronie, widziałem tylko ogromne rumowisko kamienne, złożone z większych kamieni. Gdzie niegdzie spod kamieni wydostawały się pojedyncze kępy trawy. To miejsce bardzo przypominało mi Bulę pod Rysami tylko w nieco mniejszych rozmiarach. Po przejściu obu garbów szlak wiódł już piękną, zieloną trawą po północno-zachodnim stoku Liptowskiego Kostura. Choć stok był dosyć stromy to szlak, trawersował go cały czas wzdłuż, dzięki czemu szło się tędy prawie jak po równej drodze.



W Dolinie Pięciu Stawów Polskich
Zanim jednak zszedłem do szlaku "wciśniętego" pomiędzy Czarny a Wielki Staw, na tym odcinku trawiastym trzeba było jeszcze skręcić w prawo pod kątem 90 stopni i za chwilę w lewo pod takim samym kątem. Jedynie w pobliżu szlaku, w trawie, można było dostrzec większe kamienie, których niżej było coraz więcej. Schodząc tędy, oprócz wszechobecnych, żółtych kwiatów, powoli zaczęły się pojawiać całe gromady róźeńców górskich - kwiatu, który występuje tylko w czterech miejscach w Polsce. Ten kwiat jest dla mnie szczególny, dlatego poświęciłem im nieco więcej uwagi. Idąc dalej szlak prowadził już tylko łagodnym zejściem wśród pięknej polany, a dalej wśród kosodrzewiny, aż doszedłem do szerokiego potoku, którym płynęły wody z Czarnego Stawu do Wielkiego Stawu. Potok ten przecinał szlak w wielu miejscach, dlatego trzeba było tutaj iść po wielkich kamieniach ułożonych w potoku. 5min dalej idąc od tego momentu ku górze, szlak wiódł wśród kosodrzewiny, aż przecinał kolejny potok wśród kosodrzewiny z niewielkimi polanami trawiastymi. Kolejne pięć minut wędrówki to również było bardzo łagodne podejście stokiem, wśród kosodrzewiny, które było zakończone trzecim potokiem - wąskim ale o bardzo zimnych wodach. Za chwilę dotarłem na skrzyżowanie szlaków (niebieskiego i żółtego). Przypomniała mi się wielka ławka, o której mówił Torlin, bo teraz ja z niej korzystałem obserwując Wielki Staw Polski. Słynna ławka Torlina była idealnie umiejscowiona, ponieważ można było stąd zobaczyć w większości Wielki Staw Polski oraz jego okolice. Ławkę stanowił podłużny ale niski kamień leżący pod krzakami kosodrzewiny na skrzyżowaniu szlaków.

Po dłuższym odpoczynku i zjedzeniu czegokolwiek (bo dopiero teraz znalazłem czas na jedzenie), wstałem i poszedłem dalej, niebieskim szlakiem w stronę Siklawy. Szlak do mostku na Potoku Roztoka prowadził na początku przez powoli wznoszący się teren cały czas porośnięty kosodrzewiną, obchodząc Wielki Staw Polski od strony zachodniej. Rozglądając się w obie strony można było dostrzec wiele kamieni i głazów leżących tuż poza szlakiem. Dokładnie w połowie tego odcinka, w lewo, pod kątem prostym, odbijał czarny szlak na trawers wchodzący w skład Orlej Perci tuż pod szczytem Koziego Wierchu 2291 m.n.p.m. Dochodząc do kolejnego skrzyżowania miałem dwie możliwości wyboru szlaków. Pierwsza to wędrówka żółtym szlakiem przez Przełęcz Krzyżne 2112 m.n.p.m. i druga to niebieskim szlakiem do Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów lub kawałek niebieskim i zejściem przez lasy Doliny Roztoki przez Siklawę do Wodogrzmotów Mickiewicza. Ze względu na kończący się dzień mogłem wybrać tylko jedną opcję. Była to oczywiście ostatnia możliwość. Chwilę później, będąc już za drugim skrzyżowaniem szlaków, przechodziłem mostem Potok Roztoka. Potok w tym miejscu był bardzo silny, dlatego tutejszy, drewniany most z barierami po obu stronach, stał na wysoko ułożonych głazach. Przy wietrznej pogodzie nieraz woda w postaci luźnych kropel wdzierałą się na most niesiona wraz z podmuchami wiatru. Będąc na tym moście, podziwiałem samotną, okrągłą skałę, zanurzoną do połowy w wodach potoku, która dzieliła prąd wody na dwie części. Tuż za skałą rozlegał się odpływ z Wielkiego Stawu Polskiego.

Parędziesiąt metrów dalej, w lewą stronę skręciłem w lewo, na zielony szlak ku Wodogrzmotom Mickiewicza. Początkowo zejście było łagodne, wśród krzaków kosodrzewiny, jednak po niedługiej chwili szlak zaczął zbiegać ku dołowi bardziej stromo. Idąc tak około 15 minut doszedłem do Potoku Roztoka, który zresztą przez cały czas widniał w dolinie, po lewej stronie, ale teraz zbliżyłem się do niego tak, że byłem na równym poziomie wraz z jego biegiem wód. Kiedy ujrzałem miejsce, w którym wody burzyły się na skałach pomyślałem, że to Siklawa, a kiedy podszedłem tam, zdziwiłem się dlaczego ten wodospad wydaje mi się taki mały. Zorientowałem się później, że to jeszcze nie Siklawa. Schodząc niżej, ryk pierwszego, mniejszego wodospadu ucichał, a wznawiał się kolejny - przede mną. Była to Siklawa, którą tak chciałem zobaczyć. Pamiętam, że gdy podszedłem do jego górnych części, ryk wód już wywarł na mnie ogromne wrażenie. Jego odgłos był naprawdę ciężki, donośny i rozchodził się wszędzie. Na dodatek jego piękno miałem okazję podziwiać w porze na godzinę przed zachodem Słońca. Schodząc niżej, na szlaku, wśród gęstej kosodrzewiny trzeba było przejść po gładkiej płycie skalnej, w której powycinano trójkątne stopnie dla ułatwienia. Skała, a tym samym szlak, była umiejscowiona pomiędzy gęstymi krzakami kosodrzewiny, przez co szlak w tym miejscu był bardzo wąski. Właśnie tutaj, na rozleglejszym kawałku skały, większość turystów zatrzymywała się aby podziwiać Siklawę. Choć byłem tutaj już prawie u stóp wodospadu, w odległości około 70m, to zawiewający wiatr rozsiewał tak daleko kropelki, że za chwilę czułem jak gdyby padał tu rzęsisty deszcz. Początkowo rozglądałem się, czy niebo już się zachmurzyło, ale teraz na niebie było tylko kilka chmur. Przez to, że kropelki z wód wodospadu były rozsiewane tak daleko, nie mogłem zrobić ani jednego zdjęcia. Musiałem zejść niżej i mieć nadzieję, że znajdzie się i tam jakiś punkt widokowy. Schodząc chwilę niżej, znalazł się kolejny punkt widokowy odsłaniający dwa, główne nurty wodospadu i trzeci, całkiem po prawej, mniejszy wpływający do Potoku Roztoka jakby z boku.

Stałem tutaj dłużej, podziwiając piękno jego pieniących się wód, gdy tymczasem niebo powoli ciemniało od wschodu. Trzeba było już iść dalej. Wtedy pomyślałem sobie o Torlinie, który dawał mi 16 godzin na przejście szlaku, który właśnie przechodziłem. Schodząc niżej natrafiłem jeszcze na jedną gładką płytę skalną, ale już znacznie mniejszą. Wędrówka cały czas odbywała się wśród kosodrzewiny, aż doszedłem do skrzyżowania czarnego szlaku na Litworowy Wierch i mojego - zielonego. Właśnie tutaj, nieco niżej miałem okazję zaobserwować nowe bale podtrzymujące zbocze przed nieustannym osuwaniem się ziemi. Owe bale tworzyły niski "mur" po mojej prawej, dzięki czemu odtąd szło się przyjemną, szeroką ścieżką. Chwilę niżej idąc ziemiano-kamienną, szeroką ścieżką doszedłem do drewnianej chaty ogrodzonej płotem z okorowanych, młodych drzew. Nie wiem jakim celom miała służyć ta chata, ponieważ przed jej wejściem można było ujrzeć napis "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Idąc teraz dalej, wśród kosodrzewiny i pierwszych liściastych drzew, doszedłem do kolejnej, drewnianej chaty na której tym razem było napisane "Nie śmiecić". Była to wiekowa chata z kwadratowych, ciosanych bali - podobna do tych, widzianych w drodze do schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Otoczenie chaty było naprawdę przepiękne, ponieważ przed nią widniała mała polana, a dookoła niej rósł świerkowy las, z którego dochodził dźwięk Potoku Roztoka. Schodząc niżej, w niedalekim odstępie czasu, w gęstym świerkowym lesie przechodziłem przez drewniany most na Potoku Roztoka. Most był konieczny tutaj ze względu na szerokość tego potoku. Tuż za mostem zdawało się, że szlak skręca w prawo - ku potokowi - ponieważ nad jego brzegiem widniało duże usypisko z jasnoszarych kamieni. Do tego usypiska prowadziła wydeptana, wąska ścieżka, która jednak nie była szlakiem. W tym miejscu można było stanąć nad brzegiem potoku, ponieważ idąc dalej, w dół, poziom potoku opadał znacznie szybciej w dół niż szlak, którym teraz szedłem. Schodząc niżej, szlak teraz przez około godzinę prowadził równolegle do Potoku Roztoka, ale potok, powoli ginął gdzieś tam w dole. Zejście przez dłuższy okres czasu (w okolicach drugiego mostu, który był przede mną) odbywało się po szerokiej ścieżce, na której były ułożone bardzo wielkie schody, a raczej drewniane ramy schodów z bali świerkowych, w których było mnóstwo skał i kamieni wszelkiego rozmiaru i kształtu, nierówno porozrzucanych, przez co szło się nienajlepiej tym odcinkiem. Dopiero po niecałej godzinie, dochodząc do drugiego mostu, można było zobaczyć potok na tym samym poziomie co szlak. Tuż przed mostkiem potok tworzył piękne zakola, którym się przyglądałem, ponieważ na każdym, ostrym zakręcie dostrzegałem mnóstwo okrągłych, wystających ponad poziom wody, kamieni. To właśnie one dodawały uroku temu miejscu.

Kiedy przeszedłem już na drugą stronę mostu, potok bardzo szybko zaginął mi gdzieś po lewej stronie, ponieważ stromym wąwozem spływał gdzieś w dół doliny. Od teraz słyszałem cichnący potok i wędrówka przebiegała już tylko przez gęsty las. Wkrótce doszedłem do drogi asfaltowej prowadzącej nad Morskie Oko. Teraz trzeba było dojść do Wodogrzmotów Mickiewicza, które znowu przypominały mi o Potoku Roztoka obok, którego szedłem przez około półtora godziny. Jednak najgorszy odcinek był przede mną, ponieważ miałem jeszcze do przejścia odcinek asfaltowy, za którym nie przepadałem, bo po całodziennej wędrówce stawał się katorgą dla stóp. Po około 20-25min udało mi się go w końcu przejść i wróciłem do mojego domu szczęśliwy, że wykorzystałem cały dzień aż do jego zachodu Słońca przemierzając szlaki przy pięknej pogodzie i nie tylko...

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 3:58 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
Zabiję, ., zabiję!!!

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 4:44 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
Gustaw napisał(a):
Zaproponowałem jej, że możemy pójść razem, na co szybko się zgodziła. Poszliśmy więc z tego miejsca razem, podziwiając niesamowite widoki.

Cytuj:
Jej krągłe biodra lekko kołysały się w rytm poruszających się pod nogami bloków skalnych. Jej piersi kołysały się w tym samym rytmie. Zaproponowałem, że pomogę jej na tym trudnym odcinku obejmując ją delikatnie w tali.

Gustaw napisał(a):
Wtedy odpowiedziała, że ona też ma taki sam zamiar, bo zaczyna dopiero przygodę z Tatrami.

Cytuj:
Poczułem bicie serca Eweliny i tak objęci we dwoje ruszyliśmy dalej szlakiem czerwonym ...
...
...
...

CDN

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 5:03 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
Guciu, nie ma tych cytatów. Manipulujesz. Ale mogłyby być, są w tej poetyce.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 5:14 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
Markiz napisał(a):
Manipulujesz.

Tak ... manipuluję ... ale jak tak czytam te opisy o wspólnych wędrówkach ... wspaniałych widokach ... takich oszczędnych subtelnych dialogach typu "Dokąd zmierzasz ?", "Czy pragniesz wspólnej przygody ?", "Tak, chodźmy." ... to takie jakieś dziwne wizje mnie nachodzą ... nie jestem pewien czy wiesz o co chodzi ... te wizje ... no ... :roll:

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 5:26 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
autor relacji napisał(a):
Po ponad półgodzinnym pobycie na przełęczy Ewelinie zachciało się sikać tak mocno, że musieliśmy zacząć schodzić. Śmiałem się trochę z tego mówiąc "Na tej wysokości naprawdę trudno jest załatwiać takie sprawy. Mnie się udało najwyżej wysikać na 1350, ale nie na dwóch tysiącach". Śmialiśmy się z tego, bo rzeczywiście droga była cały czas wystawiona na widok, a w dole, tuż pod kopułą szczytu Kazalnicy siedziało jeszcze trzech chłopaków, na których Ewelina czekała aż pójdą. Jak na złość nie chcieli stamtąd pójść i siedzieli tam równie długo, jak my na Przełęczy pod Chłopkiem. Zaczęliśmy schodzić z Przełęczy i już po paru minutach byliśmy na szczycie Kazalnicy.


Jak z powyższego wynika, parcie na pęcherz motywuje do bicia rekordów.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 6:36 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
[quote="Markiz"][quote="autor relacji"][b]Po ponad półgodzinnym pobycie na przełęczy Ewelinie zachciało się sikać tak mocno, że musieliśmy zacząć schodzić.

Ehhh o ile sikanie to ukryte znaczenie rozmowy przez radio to rozumiem ale jeżeli nie to co to ma wspólnego z APELEM ??

Ehh - extrawaganci ;) ... Pozdro od Radioamatorów ...

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 7:02 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
sq9fcb napisał(a):
co to ma wspólnego z APELEM ??

Nie jesteś w temacie. Musiałbyś przeczytać całość wszystkich wypowiedzi a później wszystkie odniesienia w linkach, linki w tych odniesieniach itd itd... A i tak by było mało. Lata pracy. :wink:
Fajnie, że macie swoje hobby ale każdy korzysta z techniki na swój sposób. Dla mnie radio to tylko narzędzie komunikacji w ramach grupy używane na prawdę sporadycznie, dlatego priorytetem jest kanał nieużywany przez nikogo, jednak rozumiem, że ktoś inny może go używać do budowania społeczności.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 22, 2009 8:28 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
sq9fcb napisał(a):
Pozdro od Radioamatorów ...

Pozdro dla Radioamatorów ... miałem kiedyś nawet jakąś książkę w stylu ABC Krótkofalowca czy coś takiego ... bardzo fajne hobby ale ja bym nie przeskoczył bariery kodu Morse'a ... :lol:
Jesteś nasłuchowcem czy masz jakąś licencję na moc ... :?:

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 23, 2009 10:15 am 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 2:55 pm
Posty: 13
Lokalizacja: KRAKÓW - PODGÓRZE
Gustaw napisał(a):
sq9fcb napisał(a):
Pozdro od Radioamatorów ...

Pozdro dla Radioamatorów ... miałem kiedyś nawet jakąś książkę w stylu ABC Krótkofalowca czy coś takiego ... bardzo fajne hobby ale ja bym nie przeskoczył bariery kodu Morse'a ... :lol:
Jesteś nasłuchowcem czy masz jakąś licencję na moc ... :?:


Morse byłwymagany dla fal krótkich . W tej chwili po wejściu do UE nie trzeba zdawać mors"a Jest to rodzaj emisji jak kazda inna do wyboru do koloru ale z zachowaniem zasad .

Mam pełna licencje . Zapraszam do skorzystania z Apelu - do usłyszenia .
Nie chodzi tu o społeczność . jak wspominał poprzedni kolega . Raczej o standard jak 19 kanał na CB jako informacja drogowa tak 3.14 PMR info górskie .

_________________
Pozdrawiam Adrian Kraków Podgórze
SQ9FCB Radioamator - Turysta
www.podgorzanin.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn maja 10, 2010 6:44 pm 
Nowy

Dołączył(a): Pn lut 15, 2010 11:17 am
Posty: 5
Lokalizacja: Kraków
Byłem ostatnio w Tatrach 2 razy. Mam wouxuna duo-bandera więc radio o dobrej czułości, ale mimo tego na kanale 3 nic w górach nie słyszałem... Spróbowałem parokrotnie wywyołac, ale też nic z tego. Nieraz w górach brak zasięgu komórkowego, więc szersze użytkowanie kanału 3 było by bardzo dobrym rozwiązanie w sytuacji alarmowej lub gdy chcemy zasięgnąc jakiejś informacji o ruchu na szlaku, śniegu, dzikich misiach jak ostatnio :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL