Post przeniesiony z wątku "glocknerowskiego"
jacob.p.pantz napisał(a):
...i to "okrucieństwo", Janku, przypomnialo mi, że... "alles schon dagewesen" (((-;
A ja bym się zastanowił nad czymś co nazywa się "polityczna poprawność". Np. w wielu krajach, szczególnie zachodnich, szczególnie w Niemczech, w Polsce mniej, prezentowanie publicznie antysemityzmu jest czymś fatalnym. Ale wystarczy pójść na niewielkie zakrapiane imieniny lub urodziny by... sam wiesz.
W XIX wieku a nawet jeszcze w XX modna i politycznie poprawna była filantropia. Zajmowały się nią głównie bogate i podstarzałe damy i stare panny (vide - "Lalka" Prusa), zazwyczaj od święta. Ludzie z różnych powodów ubodzy i bezradni byli, są i będą. No i bardzo dobrze, że opieka nad nimi przestała być czymś w rodzaju rozrywki i przeszła w ręce państwa i wyspecjalizowanych organizacji - jest to bardziej racjonalne i skuteczniejsze.
No i wygłoszę teraz pogląd cholernie politycznie niepoprawny, zdając sobie sprawę, że za chwilę spadną na mnie razy, wybuchnie powszechne oburzenie i wyjdę z tego jak zbity kundel. Ale nic to, jak mawiał pan Wołodyjowski, trudno... Otóż bardzo często mi się wydaje, że rozliczne akcje na rzecz osób niepełnosprawnych, zarówno psychicznie jak i fizycznie (a czasami obie te niesprawności występują równocześnie) obserwuje się dalekie echa filantropii w wydaniu XIX wiecznym. A także w przysłowiowym obdarowywaniu murzynka koralikami i perkalikiem, koniecznie bardzo kolorowymi aby murzynek zabawnie wyglądał i cieszył oko białego sahiba.
Truizmem jest stwierdzenie, że biedaka publicznie, czasami wręcz demonstracyjnie wręczana jałmużna upokarza. Podobnie niepełnosprawnego udzielana publicznie i demonstracyjnie pomoc. Dlatego zamiast wnosić faceta na wózku znacznie lepiej jest budować odpowiednio zaprojektowano pochylnie, poradzi sobie wtedy sam i będzie się czuł psychicznie znacznie lepiej. Dlatego też, wydaje mi się, że wszelkie działania zmierzające do uczynienia z niemożliwego możliwego są czymś okrutnym.
Kilka miesięcy temu widziałem w Młynicy samotnego człowieka z jakimś skomplikowanym schorzeniem nóg, poruszał się przy pomocy wymyślnych lasek. Szedł z trudem i bardzo powoli ale szedł. Ja z racji wieku też poruszam się wolno i z niejakim trudem. Szedłem sam i nikt z mojego powodu nie mógł narzekać i krzywić, że traci z mojego powodu czas. I dalo mi to znacznie większą satysfakcję niż skrócenie "mapowego czasu" o połowę, to już robiłem, jak byłem młody. Ale wróćmy do tego niepełnosprawnego. Dotarł do wodospadu Skok, oczywiście sporo po mnie, ale dotarł. I z wyrazu jego twarzy można było odczytać, że jest z tego dumny. Oczywiście nie poszedł dalej, próg już nie był raczej na jego możliwości. Oczywiście gdyby znalazło się dwóch dzielnych wolontariuszu to by go jakoś przeturlali. ALE PO CO? Bo wydaje mi się, że mogłoby to być dla niego upokarzające.
Ten człowiek szedł sam, to była jego decyzja. Gdybym jednak zobaczył kilkanaście czy kilkadziesiąt osób podobnie upośledzonych fizycznie, nawet pod najbardziej pieczowitą opieką, to odrazu miałbym wątpliwości. Jakie? Ano takie ilu z nich tam kuśtyka bez żadnej z tego przyjemności, poprostu z musu, bo jest w jakimś tam zakładzie, bo tam to zorganizowano itd
Po co chodzimy w góry? W dużym procencie po to aby widzieć, coś zobaczyć. Czy niewidomy zobaczy? Nie zobaczy. I podejrzewam, że nie potrafi sobie wyobrazić, nawet na podstawie najbardziej genialnej opowieści przewodnika. A więc znowu PO CO?
Czy należy głuchego prowadzić na koncert? Zastanowiłbym się nad rockowym. Bo wprawdzie nic nie usłyszy ale zobaczy tą niesamowitą atmosferę. Choć może być mu smutno, że tak naprawdę to nie wiadomo dlaczego ona taka jest. Ale na symfoniczny, na którym publiczność siedzi grzecznie skupiona na krzesełkach? PO CO?
Zupełnie natomiast inaczej będzie, gdy zdrowy przyjaciel, czy dwójka lub góra trójka zabierze w góry niewidomego przyjaciela, lub na koncert głuchego. Bo to temu niepełnosprawnemu może dać poczucie, że mimo swojej ułomności nie jest sam, że uczestniczy w czymś co jego przyjaciołom sprawia radość, nawet gdy nie wie jaka jest tej radości istota. Bo przecież nie wie, nie może wiedzieć. W takie indywidualne działania mogę uwierzyć i popierać. W grupowe nie, bo w grupie zawsze będzie spory procent takich, dla których to będzie męczarnia.
Konkludując - pomagajmy niepełnosprawnym w tym co mogą sami zrobić. I tu pełne uznanie dla wszystkich olimpiad i zawodów. Bo w wyścigu na wózkach wszyscy są mniej więcej równi sobie i żaden zdrowy byk nie biegnie z nimi w tych samych zawodach. Ale nie uszczęśliwiajmy ich "na siłę" bo jak podejrzewam, to najbardziej uszczęśliwia to uszczęśliwiaczy. Bo rosną im serca, że są tacy dobrzy, zupełnie jak ten biały sahib rozdający koraliki murzynkom.
Koronnym argumentem "uszczęśliwiaczy" jest zazwyczaj to, że "uszczęśliwiony" zapytany, np. przez dziennikarza czy jest szczęśliwy, zazwyczaj to ochoczo potwierdza. Ale czy to nie przypadkiem przejaw politycznej poprawności tym razem w wykonaniu osoby niepełnosprawnej. Bo skoro biały sahib dał koraliki to niegodziwością byłoby się z tego powodu nie cieszyć.
I pamiętajmy jeszcze jedno - dobroć dla bliźniego, jest tylko wtedy dobrocią, gdy nikt o niej nie wie, gdy natomiast trąbią o niej media, to... nie dopowiadam.
PS.
Pozornie z innej beczki. Pewnie wszyscy pamiętają jak to za pieniądze saudyjskiego króla rozłączono w Riadzie polskie bliźniaczki sjamskie.
Dziewczynki mają już sześć lat. Polityka właśnie doniosła, że ich matka bezskutecznie usiłuje się doprosić w NFZ o specjalne ortopedyczne obuwie dla nich - dziewczynki jak na razie mają nierówne stopy. Takie buty kosztują 600 zł za parę i samotnej matki na to nie stać. Aby było jasne - nie mam z tego powodu najmniejszej pretensji do saudyjskiego monarchy - on swoje już zrobił i ma prawo oczekiwać, że władze Najjaśniejszej Rzeczpospolitej będą jego dzieło kontynuować, w dodatku za znacznie mniejsze pieniądze. Polityka wspomina też o sporej gromadce polityków i działaczy, którzy swego czasu usiłowali, nawet i z powodzeniem na saudyjskiej hojności zbić swój polityczny kapitał. Zbili i gdzieś się zapodzieli. A bucików nie ma!!!
A teraz jestem gotów na "odstrzał". Tylko dobrze celujcie abym się nie męczył!
