W sobotę wcześnie rano udaliśmy się w Tatry w składzie Kilerus GoAway i ja. Horror przeliśmy na zakopiance, dalej była Słowacja i niewysoka przełęcz, okoliczny szczyt odpuściliśmy z powodu lawinowej IV oraz przyczyn osobitych.
Jak dojdę do siebie napiszę więcej.
No to jeeeeeeeeedziemy
Czwarta nad ranem … sen nie przyjdzie, bo trzeba wstać, odśnieżyć auto i jechać, tak, więc mimo wszelkich przeciwności losu wyruszamy w Słowackie Tatry w składzie Kilerus, GoAway i ja.
Chwile zwątpienia przychodzą na zakopianie, gdy stojący w poprzek TIR skutecznie blokuje drogę, na szczęście po dłuższej chwili ruszamy dalej. Mkniemy w szalonym tempie 60 km\h zaśnieżoną siódemką, mijając po drodze pasące się na poboczach TIR-y i zastanawiając się, co będzie na Słowacji, jak się okazało niepotrzebnie.
Parę minut po siódmej parkujemy auto w śnieżnej zaspie, ubieramy się ciepło i ruszamy na szlak. Początkowy wariant musimy od razu odrzucić z powodu chatki HZS, pozostaje wdarcie się na szlak od drogi.
Za mostkiem wchodzimy w las, śniegu jest dużo, ale mniej niż się spodziewaliśmy, a torowanie w miękkim puchu nie jest wcale takie złe. Po kilkunastu minutach dochodzimy do polany, od razu rzuca nam się w oczy, słowacki karmnik dla zwierząt, potocznie zwany amboną, Ci to wiedzą jak się troszczyć o zwierzęta.
Przekraczamy mostek i idziemy dalej, przez las, wzdłuż strumienia, cały czas z drzew schodzą „pyłówki”, niektóre całkiem pokaźnych rozmiarów (jak na drzewa), człowiek przysypany czymś takim zmienia się w śnieżnego bałwana, niesamowicie to wygląda.
Dochodzimy do żlebu, niestety, trzeba go przetrawersować, nie jest zbyt stromy i szeroki, no, ale wiemy, że jest III lawinowa i tak na wszelki wypadek robimy to pojedynczo w dużych odstępach, zachowując wszelkie środki ostrożności.
Znów jesteśmy lesie i znów idziemy w górę, trochę się gubimy, na szczęście mamy GPS. Torowanie tutaj, znacząco różni się od tego wcześniejszego. Śniegu jest dużo, miejscami zapadamy się w nim po szyję, każdy metr zdobywamy z niemałym trudem. Nic dziwnego, że druga połowa drogi zajmuje nam dwa razy więcej niż pierwsza.
W końcu wychodzimy na przełęcz 1521m zdobyte. Patrzymy na szczyt, wrażenia dość Osobite. Oj dziś podejście nie wygląda ciekawie, dłuższą chwilę zastanawiamy się, co dalej, przy okazji posilając się, w końcu postanowimy zrobić test lawinowy, niestety wyniki są, że tak powiem znacząco odbiegają od zbliżonych do korzystnych. Postanawiamy, więc schodzić na dół.
Droga powrotna zajęła nam mniej niż dwie godziny, głównie, dlatego że ktoś był tak miły i przedeptał wcześniej drogę na przełęcz

Na parkingu odkopujemy auto i ruszamy do Krakowa, profilaktycznie i jak się okazało słusznie omijając zakopiankę. A w Krakowie dowiadujemy się, że lawinowa III zmieniła się w IV.