Dosłownie te dwa zdjęcia zrobiłem ostatnio na wycieczce. Po co? Tyko po to żeby było coś do relacji, bo równie dobrze mógłbym ich nie zrobić. Właśnie takie podejście uznaję. Nie potrzebne mi są zdjęcia gór dolin, czy swojej osoby na tle Lodowego. Po co mi one? Przecież i tak nie będę już ich nigdy oglądał. Fotografia to sztuka. Trzeba wyzbyć się patrzenia na świat jak turysta, któremu podoba się okolica, tylko spojrzeć szerzej, bardziej krytycznie, technicznie i szczegółowo. Dobre zdjęcie jest jak dowód matematyczny. Często dobre i solidne, a nieraz potrafi wbić w fotel, że ktoś mógł tak to zrobić, czy wpaść na coś takiego.
Tatry to nie melodramat. To nie "taterki", kwiatki w dolinkach, świstaczki i inne duperele. Przynajmniej nie dla mnie. To prawda, że to piękne góry, które urzekają nas swoją formą i kolorami ale przecież poza tym banalnym pięknem jest jeszcze coś. Posępne, mokre, brutalne i niedostepne. To jest ich prawdziwe piękno. To jest coś, co chcę poczuć i ujarzmić. Chcę je pokonać i pokonać siebie. Dlatego chciałbym żeby moje zdjęcia stawały się bardziej mroczne i ponure.
Czy Tatry to moje życie? Bez jaj. Takie banały mogą wypisywać nastolatki albo etosowcy. Moje życie to wstawanie o 6.45, śniadanie, praca, obiad, kolacja, jakieś duperele ze współlokatorami, marnotrawienie czasu na necie i spanie. To moje życie.
Tatry to moje uzależnienie. Już nie ma dylematu: czy jedziemy. Teraz pojawia się pytanie: gdzie jedziemy? Tak też było tym razem.
Trójka lawinowa, 30cm nowego śniegu i niechęć do polskiej części sprawiły, że mieliśmy spory dylemat. Już nie mam takiego parcia jak kiedyś. Wiem, że wszystkie moje małe marzenia się kiedyś spełnią. Wiem, bo cały czas je spełniam. Dzisiaj Jordanka, jutro zimowy Kulczyk.
Miał być light i w miarę bezpiecznie. Padło więc na Siwy Wierch od Jałowca. Trasa cały czas po grani i prawie legal.
Jak było? Kolejna wycieczka, kolejne doświadczenia, kolejne miejsce, które nam było kompletnie nieznane. Fakt, Siwy pozostał dalej w sferze "marzeń" ale kiedy człowiek nie ma zbyt dużego pojęcia gdzie jest, bo widzi tylko to co się znajduje 30m od niego, to przestaje myśleć o szczycie. Nie chodziło tutaj o to, że nie wiedzieliśmy jak wrócić. Przecież mogliśmy wrócić po naszych śladach. Chodziło o to, żeby wrócić krótszą drogą omijającą szczyty, na które weszliśmy i głęboki śnieg.
Na szczęście znaleźliśmy jakieś ślady rakiet śnieżnych prowadzące do schroniska, które raczej mało ma wspólnego ze schroniskiem nad Morskim Okiem, czy Murowańcem. Tutaj klapkowicza nie uświadczysz.
Dalej już tylko szybko w dół i wracam do "mojego życia".