Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pt gru 20, 2024 6:52 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 35 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 8:39 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn cze 02, 2008 3:24 pm
Posty: 182
Lokalizacja: Warszawa
Prolog
Na przełomie maja i czerwca przyszedł czas na planowanie wakacyjnego wyjazdu w góry. Tatry? Hmmm… może w końcu coś innego, pomyśleliśmy. Czas poszerzyć horyzonty. Zapytamy na forum, w końcu pełno tam ludzi światowych :) Zakładam temat i pierwszy odzywa się Gustaw. Jedźcie w Sudety lub Beskidy, prawi. Później Grubyilysy poleca Riłę i Piryn. Kaytek również. Czytam jego relację, popadam w zachwyt i mówię K., że jedziemy do Bułgarii. Gdy emocje opadły, rozważamy na chłodno wszystkie plusy i minusy. Niestety musimy zrezygnować. Na pomoc przychodzi Wiesiek - „Skoro sam nie wiesz gdzie pojechać - to może pojedź w Dolomity. To są góry dla każdego.”. Dla każdego? Zobaczymy… Zaczynamy od lektury stron Internetowych, przewodnika Tkaczyka. Wybór pada na dwie grupy - Brenta i Pala. K. bierze na siebie wybór schronisk i wstępne opracowanie tras. Czyta mapę i mówi - „Zobacz jakie fajne położenie ma te schronisko. Kolejka do niego dojeżdża.”. Odpowiadam - „Bomba! Nie będzie trzeba tego całego majdanu taszczyć”. I tak wybraliśmy pierwsze miejsce naszego pobytu, schronisko Pedrotti. Wcześniej zadzwoniliśmy jeszcze do prywatnego schroniska Croz dell’ Altissimo co by porównać ceny. K. pyta się przez telefon przesympatycznej Włoszki, która angielski mocno przeplata włoskim, o koszt wrzątku (boild water). Zaraz po tym próbuje się dowiedzieć czy można kupić chleb. Na co Włoszka - No, no. Bred is not good for cooking! Zwijamy się ze śmiechu. Z managerem Pedrotti idzie nam już znacznie lepiej. Rezerwujemy 7 noclegów.
-What are you going to do for 7 day in refugie?!
-Eeee… sleeping and hiking…
-Aaaa… OK.
Tygodnie lecą, dokupujemy szpej, liofizaty, żarcie w puszkach i takie tam. Pakujemy się. Cholera, wyszło tego 4plecaki. Dwie 70tki i dwie ok. 30stki. No cóż… jak sie bierze żarcia na 14dni… Ale nic to! Przecież wwiezie nas kolejka!

Epizod I - Brenta
Dzień 1
Po 26h jazdy autokarem i wysłuchiwania ciągłego narzekania pasażerów, że ostatni raz jadą z tym przewoźnikiem, zmęczeni ale szczęsliwi dojeżdżamy do Trydentu o 6 rano. Łapiemy kolejkę a później autobus do Molveno. Pogoda nie zachwyca. Wszędzie niskie i ciemne chmury. Na przystanku w Molveno spotykamy dwie Polki. Krótka wymiana zdań, skąd jesteśmy itp.
- To gdzie uderzacie? - pytają.
- Pedrotti.
- Ooo.. to kawał drogi. W takim mleku i pewnie w deszczu u góry będzie nie wesoło.
- Luzik - odpowiadam z bananem na twarzy - jedziemy kolejką.
- Jaką kolejką?
- No jak jaką. - wycigąm mapą i pokazuje na śliczną, cineką, czarną linię.
- Ale to przecież wyciąg towarowy.
- O ŻESZ KUR…! - ale już tylko w myślach.
Uśmiech szybko znika mi z twarzy. Żegnamy się z rodaczkami. Roznosi mnie. Mam ochotę przestawić przystanek. Okazało się, że K. nie zwróciła uwagi w legendzie na malutki krzyżyk przecinający ową śliczną linię. No nic.. zrzucamy ciuchy „transportowe” i zakładamy „górskie”. Przecież czeka nas ponad 1 500m podejścia z 4 plecakami! Nastały ciche dni. Idziemy… Zaczyna padać. Po przejściu przez miasteczko wchodzimy na szlak 319. Stajemy średnio co 10min. by złapać kilka głębszych wdechów. Nie jest lekko… podejście niczego sobie (a może nam się tylko tak zdaję, 26h w autokarze prawie bez snu i brak śniadania nam nie pomaga…). Tym tempem to do końca dnia dojdziemy do schroniska, ale tego położonego 1000m niżej! Nie pozostaje nam nic innego jak maszerować. Po przejściu może ¼ trasy słyszymy warkot silnika. Myślę sobie - no tak, pewnie strażnik lub leśniczy… nie ma pewnie szans by nas podrzucił. Obok nas zatrzymuje się malutki mikrobus z rasowymi, terenowymi oponami. Na dachu widnieje tabliczka - TAXI :mrgreen: Starszy pan pyta się nas ,czy za 10E nie chcemy podjechać do schroniska. Chyba jaja z nas sobie robi. Do schroniska? Którędy? Szlakiem?! Patrzymy po sobie i bez chwili namysłu wrzucamy plecaki do tego MIKRObusa. Jedziemy. Nigdy nie myślałem, że się tak ucieszę na widok taksówki. Po drodze mijamy przemoczonych turystów, którzy schodzą w dół. Machają nam. Czujemy się jak ci niedzielni turyści na bryczce do Morskiego Oka. Pan kierowca po tych wąskich i stromych ścieżkach zasuwa jak na rajdzie offroadowym. Własnym oczom nie wierzę. Jakbym grał na Playstation.
Dojechaliśmy. Gór nie widać. Ciemno i głucho. Trzeba całkowicie przebudować naszą strategię tego wyjazdu. Postanawiamy przespać jedną noc w Altissimo, przepakować się i połowę rzeczy zostawić w schronisku. No i czekać na lepszą pogodę…

Dzień 2
K. pierwsza wstaję podchodzi do okna.
- Jak tam? - pytam się z wielkim niepokojem.
- Hmm… Zajebiście!
Zrywam się z wyrka. Patrzę przez okno. K. miała rację. Szybko zjadamy śniadanie, zostawiamy 2 plecaki i w drogę. Na plecach mało nie mamy, ale idzie nam się o niebo lepiej niż w dniu poprzednim. Widoki są przepiękne. Pogoda również dopisuje. Dopiero gdy jesteśmy w połowie trasy, zaczynają nas wyprzedzać inni turyści. Patrzą się na mnie ze zdziwieniem. Sami mają co najwyżej malutki plecaczek. Czasami nic nie niosą. Podążamy dalej. W końcu między chmurami ukazuję się nam nasze miejsce docelowe. Widok celu sprawia, że wstępują w nas nowe siły. Końcowe podejście daje nam „na dowidzenia” w kość - odcinki „mini wspinu” (pojęcie to powstało na nasz własny użytek, oznacza bardzo strome podejście, gdzie trzeba poszukać miejsc w skale na nogi i dogodnego chwytu). Odnosząc się do średnich czasówek, docieramy ze sporym opóźnieniem. Zrzucam wór. Pleców nie czuję. Gorąca herbata i ciepły posiłek stawiają mnie na nogi. Rozważamy warianty na dzień następny. Wstępnie wybieramy ciekawą trasę przez ferratę Brentari, schronisko Maria e Alberto al Brentei... ale i przez 4 lodowce. Wspomnienie mocno poturbowanego Niemca, którego spotkaliśmy w poprzednim schronisku i jego upadku na lodowcu oraz widok ludzi z czekanami i rakami, skłania nas do zmiany planów. Wybór pada na ferratę Bocchette Centrali.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Dzień 3
Pobudkę funduje nam Anglik swoim „AWESOME!”, kiedy to wyjrzał przez okno. Sprawdzam. Rzeczywiście, na zewnątrz piękne morze mgieł. Po śniadaniu ruszamy na naszą pierwszą ferratę. Podchodzimy do jej początku. Pułka, po której mamy iść wygląda optymistycznie, aczkolwiek nie widać co kryje sią za winklem. K. idzie pierwsza. Pokonuje drabine (nie nawidzi ich). Poszło gładko. Kolejny odcinek również nie sprawia nam problemów. Ekspozycja jest niewielka. Wymijamy się z kilkoma turystami również bez większych niedogodności. Niektórzy z nich w ogóle się nie wpinają. My jednak, nie będący jeszcze oswojeni z drogą żelazną, walczymy co chwile z karabinakmi. Wraz z szybkim zdobywaniem wysokości ferrata staje się coraz bciekawsza. Pojawiają się naprawdę fajne odcinki „mini wspinu”, żeby było zabawniej nieubezpieczone. W tym momencie odkrywamy ciekawostkę. Na łatwych odcinkach i na bardzo trudnych jest lina. Na trudnych gdzie naprawdę łatwo o pośliźnięcie przeważnie brak poręczówek. Na sąsiedniej ścianie widzimy wspinaczy. Przyglądamy się chwilę jak walczą. Ach... może kiedyś... Docieramy na najwyższy punkt ferraty. Niestety nie wiem, na jakiej wysokości jesteśmy, ponieważ mapa jest mało dokładna. Widoki? Słowami nie da się opisać. Robimy dłuższy odpoczynek i sesje zdjęciową. Później systematycznie obniżamy wysokość. Trawers dłuuugą, eksponowaną, śliczną półką. K. krzyczy na mnie, że przestałem się wpinać. Mamy opóźnienie, więc staram się ją przekonać, że szkoda czasu na wpinki na takim odcinku. Nic z tego. Później czeka nas seria drabin. K. zrzedła mina. Mimo to poradziła sobie z nimi nadzwyczaj dobrze. Tak o to skończyła się ferrata. Stwierdzamy, że to jest to co tygryski lubią najbardziej. Omijamy lodowiec i uderzamy do Rif. Maria e Alberto. Tam chowamy szpej i idziemy dalej. Trasą 318 wracamy do Pedrotti. Po drodze spotykamy kozice. Czas na „z kamerą wśród zwierząt”. Po kilku minutowej sesji naginamy dalej. Spotykamy dwójkę chłopaków. My do nich „bonjorno!”, a oni do nas „dobra, dobra...” :mrgreen: Okazuję się, że chłopaki przyjechali tu na wspin, a dla relaksu zrobili taką samą trasę co my, tyle że w przeciwnym kierunku. W schronisku snujemy plany na dzień następny. Skoro była ferrata, to czas na zwykły trekking.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dzień 4
Zwykły trekking, tak? No dobra... to zobaczymy. Wybieramy sentiero 320B. Wariant ‘A’ pozastawiamy na powrót. Obniżamy systematycznie wysokość o jakieś 200 metrów tylko po to, żeby zaraz wrócić na 2 400. No może nie takie zaraz... Idziemy po wielkich głazach rzuconych bez ładu i składu. Droga żmudna i mało ciekawa. Z resztą po wczorajszym dniu pewnie wszystko już będzie mało ciekawe ;) Koło południa słońce postanowiło zrobić z nas jajecznice. Cienia nie uświadczysz nigdzie. Na domiar złego okazało się, że jakimś dziwnym trafem krem do opalania (a raczej chroniący przed opalaniem, bo to 30stka) został 1 000m niżej wraz z innymi rzeczami. No cóż, ratujemy się tym co mamy, czyli kremem do rąk, który ma przy sobie K. Wody też dziwnym trafem zaczyna nam brakować. Próbuję ją oszczędzać, ale K. krzyczy na mnie, że mam pić regularnie, bo w końcu to ja niosę plecak. Tak też czynię. W połowie drogi Rif. Agostini bukłak jest już pusty. Po drodze żadnego źródełka. Niedobrze. Słońce nie daje za wygraną. Jednym słowem „zdychamy”. Na szczęście mamy jeszcze termos z herbatą. Naszym oczom ukazuje się inna odsłona Brenty. Zaczyna pojawiać się roślinność, dolina... w ogóle jakoś tak dziwnie zielono :) Jak nie w Dolomitach. Docieramy do schroniska. Od razu kupuję 3L wody (tak tak... to były jeszcze te dni kiedy wierzyliśmy w tabliczki „woda nie nadaje się do picia” :|). 1L wypijamy duszkiem. Pozostałe 2 wlewamy do bukłaka. Czekamy w schronisku jakieś 1.5h aby słońce osłabło. Wracamy z powrotem. Znowu w dół, w górę i dół, i w górę, i tak bez końca... Przy Pedrotii znowu spotykamy kozice. Całkiem sporo ich. W schronisku obsługa już nas dobrze zna i nie pytają się co zamawiamy. Od razu podają nam 1L wrzątku. Wszyscy dookoła zajadają się dobrym żarciem, a my tu już 4ty dzień wpierdzielamy chemię. BASTA! Zamawiamy strudla :mrgreen: Mmmm... błogo! Pęka butelka wina i robi się jeszcze lepiej. Studiujemy mapę i wybieramy wariant na dzień następny. Ze względów czasowych wychodzi na to, że nie damy rady już zrobić żadnej ferraty :( Wybieramy Sent. attrezzato della Sega Alta. Mapa mówi, że spory jej kawałek jest ubezpieczony. Może będzie ciekawie. Może...
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dzień 5
No to w drogę. Prego, prego 303... Schodzimy w dół. To ci niespodzianka. W górę. Tak w kółko do znudzenia. Później zaczyna się trawers wzdłuż masywu i owa ubezpieczona ścieżka. Hmmm... po jakiego grzyba dali tu poręczówki? Pytamy siebie. No nic to. Może dalej będzie ciekawiej (pod względem technicznym, ponieważ widoki niczego sobie - surowość i wypiętrzenie skał powala). Może.. Idziemy dalej w piargu. Idziemy i idziemy... słońce dzisiaj znowu nie ułatwia nam życia. Ach co tu opowiadać. Dużo się nie działo. Doszliśmy do kolejnej serii poręczówek. No dobra. Tutaj widzę sens ich montowania.
K: Uszpejamy się.
Ja: Po kij? Toż to kawalątek i nie wygląda tak źle.
K: Nie? Zobacz w dół. Zobacz jak tam ślisko. Zakładamy!
Ja: Nooo dooooobra.
Mija trochę czasu. Całe szczęście zrezygnowałem z wiązania uprzęży górnej. Zakładam tylko dupowsówa. Idę pierwszy. Omawiany fragment przeszedłem w 10sekund bez stresu. „W mordę jeża!” wołam. „Po to się tyle pieprzyłem ze sprzętem, żeby przebiec po tym kawałku?! Co to, to nie! Wracam! K. rób mi foty! Ma wyglądać EKSTREMANLNIE! Ma wyjść pion! Nie, lepiej! Przewieszka! Nie wiem jak to zrobisz, ale pstrykaj :p”. Po sesji zdjęciowej ruszamy dalej. Dochodzimy mniej więcej do miejsca, w którym ścieżka łączy się wejściem na Bocchette Alte. Patrzymy na zegarek. „Cholera jasna!” Na przejście ferraty za mało czasu. Na powrót za dużo. Gdybyśmy tylko wyszli wcześniej. Tak koło 6.30/7.00 to dalibyśmy radę zrobić bardzo fajną trasę. Kurczaki! Nie będziemy więcej planować przy winie! Stwierdzamy, że wracamy. Ach... szkoda nam strasznie tego dnia. Może nie do końca słusznie, ale... W schronisku nie ma już co planować. Następny dzień to powrót do Alitssimo, przepakowanie, nocleg i sprint do Molveno. K. dzisiaj też ma dosyć liofilizatów.
K: Zamówmy coś.
Ja: Ok. Byle nie za drogo i byle nie zupa. (Nie nawidzę zup.)
K: Ci państwo obok jedzą coś fajnego.
Ja: Hmm... wygląda nieźle. Makaron, kapusta, grzybki, ser i coś tam jeszcze możemy zamówić. A co to?
K: Podsłuchałam i wychodzi na to, że Minestrone.
Ja: Jak? Miniestrone? Ok, to idę zamówić.
Jak powiedziałem tak zrobiłem. Po chwili kelenrka przynosi 2 talerze zupy. Mówimy, że to chyba pomyłka, bo my zupy nie chcieliśmy. K. coś ruszyło. Zagląda do menu. A tam „Minestrone - Gemüsesuppe - Vegetable Soup”. Taaaa.... poderwałem się z krzesła. Dogoniłem kelnerkę. Przeprosiłem ją najmocniej jak tylko umiałem. Zjedliśmy zupę. Nie była taka zła ;)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek


Dzień 6
Żegnamy się z obsługa schroniska i około 9.00 zaczynamy schodzić w dół. Pogoda się zmienia. Czuć jesień w powietrzu. Niebo zaczynają pokrywać chmury. Robimy tylko kilka fotek po drodze. Na głowie zaczynają siadać nam ciemne, ciężkie chmury. Przyspieszamy, aby zdążyć przed deszczem. Godzinę po dojściu do Alitssimo luneło. Ufff, upiekło się nam. Przepakowujemy znowu plecaki. Bierzemy prysznic, który wreszcie może trwać dłużej niż 5min :) Wieczorem okazuje się, że jesteśmy jedynymi turystami w schronisku.
Obrazek Obrazek Obrazek

Epizod II - Pala
Dzień 7
Pobudka przed 6.00, szybkie śniadanie i sprint do Molveno, żeby zdążyć na pierwszy autobus. Zdążyliśmy. Jednak za bilety zapłaciliśmy podwójnie z dwóch względów :? 1 - Okazało się, że od któregoś tam września kupując bilet u kierowcy, konduktora etc. trzeba płacić opłatę manipulacyjną. Opłata ta wyniosła nas tyle co bilet! :x 2 - Chcąc dojechać z punktu A do punktu C przez B (zmienijąc nawet środek transportu np. z autobusu na pociąg), kupując bilet należy podać docelową miejscowość. Czyli w tym przypadku C. Bilet jest wtedy o 1/3 tańszy. No cóż, mądry Polak po szkodzie. Kosztowna to była przejażdżka. W między czasie odczuliśmy boleśnie nagłe i duże różnice wysokości. Czterogodzinną podróż autobusem ledwo przeżyliśmy. Jakby ktoś głowę wsadził w metalową objemkę i na siłę próbował dokręcać śrubkę. Pogoda zmieniła się na dobre. Gdy dojechaliśmy do San Martino zapanowało jedno, wielkie mleko. Nic nie widać, nawet stacji kolejki, o samych górach nie wspominając. Zaczyna lać. Od pewnej Włoszki dowiadujemy się gdzie iść. Patrzy się nas jak na wariatów i życzy nam powodzenia. Wjeżdżamy kolejką. Facet obsługujący wagonik, wyraźnie podchmielony, po włosku coś tam do nas nawija, pukając się przy tym w głowę. Na migi dowiadujemy się, że u góry nic nie widać, leje i wieje. Nie muszę dodawać, że jesteśmy jedynymi turystami tego dnia, którzy wybierą się kolejką na górę. Trudno, nie mamy wyjścia. Dojechaliśmy. Podchodzimy do dużych oszklonych drzwi. K. próbuje je otworzyć.
K. - Kurde, zamknięte.
Ja - Nieee, no jak. Pokaż.
Próbuję. Kurde. Napieram mocno. Srrrruuuu. Wiatr mi je wyrwał z ręki i popchnął w drugą stronę. „Czy to musi tak piździć akurat teraz?!”. W ciągu 15 sekund jesteśmy cali mokrzy. Na szczęcie, co chwilę przez chmury przebija się schronisko. Ok, wiemy gdzie iść. Ruszamy. Ślisko jak cholera, do tego wiatr nie daję za wygraną. „Nooo! Wreszcie wiemy, że jesteśmy w górach!”:mrgreen:. Jednak szybko przestaje mi być do śmiechu. K. idzie przede mną. Upada na kolana. Serce mi staje. W głowie pojawiają się momentalnie czarne myśli... no to już po wyjeździe. Na szczęście wszystko OK. Tylko trochę się potłukła. Docieramy do schroniska. Pełno w nim w ludzi. Pytamy się właścicielki jaka jest prognoza na jutro. „Będzie lepiej. Trochę zimniej ale lepiej.”

Dzień 8
To, że jest zimniej, to już wiemy. Ledwo wygrzebaliśmy się ze śpiworów. No to mamy nadzieję, że druga część prognozy też się sprawdziła. Wyglądamy za okno. „W mordę jeża!”. Ledwo cokolwiek widać i na dodatek pada śnieg. Tłumy z samego rano przy stolikach i piecu nas nie dziwią. Nikt się nie odważył wyruszyć na szlak. Dzień spędzamy przy grach na komórce, grze Memory i książce. Pytamy się o prognozę. „Będzie lepiej. Trochę zimniej ale lepiej.”
Obrazek Obrazek

Dzień 9
No dobra, jest zimniej. A na zewnątrz? Cóż, jeszcze więcej śniegu i ciągle nic nie widać. :( Schemat ten sam co poprzedniego dnia. Koło godziny 13 przejaśnia się. Wyskakuję na zewnątrz, żeby pstryknąć co nieco. Łaaał jednak jesteśmy w górach. „Dobra” pogoda nie trwa jednak długo. Raptem 2 godziny i znowu robi się mleko. Prognoza? Sami zgadnijcie.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dzień 10
Trochę zaspaliśmy, ale... jest lepiej! :mrgreen: Szybkie śniadanie i szybka decyzja. Via ferrata del Proton. Przy śniadaniu rozmawiamy z Anglikami o planach na dzień dzisiejszy. Stwierdzają, że nasz jest ambitny. Oni sami obniżają trochę poprzeczkę i mówią, że... zejdą do miasta po ciepłe czapki i rękawiczki :mrgreen: bo nich ich nie uprzedził, że tu zima będzie :D Wracamy do pokoju. Szybkie uzupełnienie zawartości plecaka. Pukanie do drzwi.
Ja: Eeee... proszę....
Nieznajomy: Czy to wy jesteście tą polską parą? (po angielsku)
Zamurowało nas.
Ja: God damn it! They got us! Ruuuuuuuun K.! ;)
Okazuje się, że nieznajomy ma na imię Eirick i pochodzi z Norwegii. Wchodząc do schroniska spotkał wspomnianych Brytoli, a oni poradzili mu, że może iść z nami. Eiricka nie bawiło zejście do miasta po ciepłe ciuchy. A że jest pierwszy raz w górach i szuka wyzwań, to chciał się do kogoś podczepić. Ruszyliśmy razem. Przed schroniskiem startuje śmigłowiec. Udało nam się to sfilmować. Aaaa właśnie, a propos śmigłowca. Dnia poprzedniego usłyszeliśmy fantastyczną rozmowę:
Do schroniska wchodzi dwóch młodych chłopaków. Na górskich turystów to oni nie wyglądają.
Chłopak: Dzień dobry. Mamy zarezerwowany pokój na 2 osoby.
Właścicielka: Numer 5. Jest otwarty. Zapraszam.
Po 2 minutach chłopak wraca i prawi:
Ch: Jest spory problem.
W: O, co się stało?
Ch: Nic, ale w naszym pokoju nie ma prysznica!
W: Eeee... prysznic jest jeden. Dla wszystkich
Ch: Ale miał być pokój z prysznicem i telewizją kablową, a tu nie ma ani jednego ani drugiego. Ponadto jest zimno!
W: Eee... przecież to jest schronisko górskie.
Ch: Nie szkodzi. My w kontrakcie mamy zagwarantowany pokój z prysznicem i TV. No dobrze, nic nie szkodzi. Jutro przyleci po nas śmigłowiec. Będziemy spać w mieście, a do pracy będziemy codziennie przylatywać.
:lol: Mało się nie posikaliśmy ze śmiechu. Okazało się, że chłopaczki są niemieckimi inżynierami i będą kłaść jakieś rurociągi do schroniska. Ale wracając do Eiricka...
Z rozmowy z nim dowiedzieliśmy się, że wczoraj przyjechał do San Martino. Poszedł do pierwszego sklepu górskiego i powiedział tak: „Panie! Jutro chcę iść w góry. Nie mam nic. Czego potrzebuję?”. Kupił za jednym zamachem buty :shock: , uprząż pełną, lonże, kask, softshella, mały plecak i coś tam jeszcze. Zamurowało nas. Pytamy się, czy nie boi się, że buty poździerają mu stopy. „Oh no. They fits perfectly.” OK. Idziemy. Jest cholernie ślisko, sporo lodu. Eirick jednak jest w swoim żywiole. Biega po skałach jak po bieżni. Tylko patrzeć i czekać, aż się spierd***. Mówi nam, że gdy nie ma śniegu i lodu, to kiepsko się czuje. Później się jeszcze okaże, że rzeczy, które odwala teraz, są niczym...
Dochodzimy do Passo di Ball. Tutaj rozstajemy się z naszym kolegą. Widać poczuł się bardzo pewnie i postanawia samemu uderzyć na Sentiero Att. Gusella. My mamy zamiar nią wrócić. Dochodzimy do schroniska Pradidali. Czas na drugie śniadanie. Nie mija 15min. a do schroniska wchodzi Eirick. Mówi nam, że spotkał grupkę doświadczonych wpinaczy, którzy zawrócili z Guselli. Podobno jest tam chooooolernie ślisko i można ładnie polecieć. Postanawia więc iść z nami na Porton. Wychodząc ze schroniska spotykamy grupkę wspomnianych wspinaczy. Wiadomości się potwierdzają. Pytamy czy byli na Portnie. Odpowiadają, że poprzedniego dnia i że nie było tak źle. Eirick nas wyprzedza i pozostawia nas w tyle. Jesteśmy dla niego za wolni. Podchodzimy pod ferrate. Huhu.. robi wrażenie. Wchodzimy po klamrach. Bardzo szybko zdobywamy wysokośc. Sporo powietrza pod nogami. Zupełnie inna bajka niż Bocchette Centralle. Tutaj nie da się przyspieszyć. Co chwilę spadają na nas kawałki lodu. Trzeba bardzo uważać. Widoki też może nie takie jak na Centralle, ale również fantastyczne. Sama ferrata za to pod względem technicznym jest dużo ciekawsza. Doganiamy Eiricka. Patrzę na zegarek. Niestety. Musimy wracać. Nie wiemy ile jeszcze przed nami, a wracanie tą ferratą jest podobno baaardzo nieprzyjemne i zajmuje więcej czasu. Decyzja nie przychodzi łatwo, ale lekki kryzys K. przekonuje nas do powrotu. Żegnamy Eiricka i życzymy mu powodzenia. Zejście okazało się (jak na złość) dość łatwe. Drogą 709 zaczynamy powrót do Rosetty. Droga żmudna i mało ciekawa. Docieramy na Passo Pradidali Basso. Krótki odpoczynek, kilka zdjęć i ruszamy, bo czas nas goni. Dalsza droga prowadzi do końca przez płaskowyż, który w cale nie jest taki płaski. ;) Do schroniska docieramy między 19 a 20. Tutaj już też się nauczyli, że Polacy tylko wrzątkiem żyją. :) Plan na dzień następny? Odpoczynek. Dla relaksu wejdziemy na 2 743 ;) Cima Rosetta.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dzień 11
Wychodzimy ze schroniska o dość późnej porze. Nie śpieszy się nam. Pełen relaks. Podejście niestety zasypane. Czerwonej farby brak, a kopczyków też nie widać. Sami torujemy własną drogę. Śniegu niewiele - po kostki - natomiast ślisko jak cholera. Na górze tylko jak szczytuje... no cóż, tak bywa nawet w najlepszych związkach ;) K. stwierdziła, że 2m po lodzie nie będzie się pchać. Widoki? Huhu... rewelacja. Pięknie widać płaskowyż, Alpy austryjackie... cud, miód i orzeszki. Schodzimy na taras widokowy kolejki. Rozsiadamy się na ławeczkach i znowu relaks. Błogie nic nierobienie. Po chwili moją uwagę skupia rozmowa pary azjatów ze znajomym (wiecznie chyba na gazie) kolejkowym. Łamanym angielskim:
- Możemy iść tam na górę?
- Pewnie, że możecie.
-Łatwo jest?
-Tak, tak... trzymajcie się ścieżki i będzie luz.
Oglądam tą parkę i własnym uszom i oczom nie wierze. Chyba przed chwilą wrócili z zakupów. On, ubrany jak na imprezę w klubie studenckim politechniki, sweterek, dżinsy i białe, płaskie buciki z pumą. Ona, również sweterek (chyba różowy był), naturalnie dżinsy (biodrówki, że aż dupę widać) i również jakieś trampki. Nie wierzę, idą. Walą prosto na urwisko i łapią się lin oplecionych chorągiewkami, które „zabezpieczają” ową dziurę. Jacyś ludzie przy ławeczkach krzyczą żeby zawrócili. Że nie tędy droga, że zabłądzili (chociaż jeszcze nie zaczeli :lol: ). Zawracają. „No, zmądrzeli.” Myślę sobie... Nic podobnego! Walą dalej! Schodzę do ludzi, którzy do nich krzyczeli. Pewien pan zaczyna rozmowę:
-Nieźli są, co?
-No, raczej głupi. Byłem dzisiaj u góry i ciekawie nie jest. Ślisko, że hej. A oni w trampkach zasuwają!
-Taaa, widziałem. No nic, to poczekamy i popatrzymy jak będą zjężdżać. :D
Ruszyło mnie sumienie i szybkim krokiem dogoniłem ich.
-Macie zamiar iść na szczyt?
- YES, YES, YES!
-Aaaaa...OK. Odradzam. Byłem rano, śniegu po kostki i ślisko. Nie w tych butach. (kwestie odzieży pominąłem, nie znam się na modzie ;) )
-Taaaak? Hmmm... Myślisz, że może być niebezpiecznie?
- :shock: Nie myślę. Wiem. Idźcie sobie na płaskowyż. Można też pochodzić w górę i nie ma śniegu z lodem.
- Hmmmm... Nooooo doooobra. Szkooooooda.
Wyraźnie niezadowoleni schodzą. Ja wracam na ławeczkę i dalej się relaksuje. Nagle z kolejki wybiega ktoś w charakterystycznym, białym kasku Campa. „Eirick?!” - wołam. „Oooo! Hi Chris!” W trakcie rozmowy dowiedzieliśmy się, że niestety wczoraj prawie przeszliśmy całą Porton. Nie wiele zabrakło do końca. E. przeszedł całą, później Velo i na wieczór dotarł do schroniska. Mówi, że było arcy ciekawie. Ale najlepszy był początek rozmowy.
-E. skąd się tu wziąłeś? W San Martino? Z Velo? Jak?
-Aaaaa długa historia. Ale wyglądało to mniej więcej tak. Obudziłem się w nocy o 3.00 i stwierdziłem, że potrzebuję..... raki! Nie tracąc czasu wstałem, zostawiłem kartkę szefowi schroniska, że rezygnuję ze śniadania i wyszedłem...do sklepu. I niestety skorzystałem ze złej mapy. Z tej, o której mówiliście żebym nie korzystał.
-Haha! A nie mówiliśmy :p Czyś ty oszalał o 3.00 w nocy wychodzić? Mało masz wrażeń? :) Miałeś czołówkę.
-A skąd. Szedłem przy świetle księżyca. Trochę po omacku. Jak zacząłem się orientować, że mapa coś kręci doszedłem do niezłego urwiska. Stwierdziłem, że tędy nie da rady zejść, choćby nie wiem jak. Zawróciłem. Odnalazłem właściwą drogę i poszedłem do miasta. Niestety żaden sklep nie był otwarty. Wróciłem więc do schroniska, w sam raz na śniadanie. Było coś koło 8.00. Nie przyznałem się właścicielowi, że wyszedłem w nocy :oops: Zjadłem i ruszyłem ponownie do miasta. Kupiłem raki, czołówkę i właściwą mapę. Podjechałem do San Martino, wziąłem kolejkę i tak o to jestem. Nie wiem tylko za bardzo gdzie iść. Jest 15 więc szkoda dnia! Chyba pójdę na Fradustę.
-Eeeee... Nie uważasz, że to trochę za daleko i za wysoko na tą porę.
-Gdzie tam. Po płaskowyżu się przebiegnę, skrócę drogę przez lodowiec bo mam raki i będzie git.
- Ok...no to powodzenia.
„Do zobaczenia przy kolacji!” krzyknął i tyle go widzieliśmy. Pogrzaliśmy się jeszcze trochę na słońcu i wróciliśmy do schroniska. E. wrócił o przyzwoitej porze. Powiedzieliśmy mu, że mamy zamiar jutro zrobić nasz pierwszy 3tysięcznik. Spodobał mu się pomysł. Mówi, że idzie z nami. Przy kolacji poznajemy sympatycznego Włocha - Federico. F. mówi, że idzie na Bolver Lugli. Ta opcja spodobała się E. jeszcze bardziej. E. mówi, że próbował sam ją zrobić, ale spękał. Twierdzi, że towarzystwo doświadczonego górołaza na pewno doda mu odwagi. Umawiamy się, że widzimy się na szczycie - Cima Della Vezzana - 3192m n.p.m. Brzmi groźnie...

Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dzień 12
No to idziem walczyć. Kierunek - przełęcz Bettega. Po drodze widzimy Rosette z innej perspektywy. Już nie wygląda tak relaksująco... he he jak ta perspektywa może mylić. W dolinie ciemno mimo, że jest ósma. Docieramy na przełęcz. Jest piknie! Kilka fotek i ruszamy dalej. Schodzimy z przełęczy aby zaraz znowu nabierać wysokości. Trudności w zasadzie brak, no może małe w orientacji. Czytamy mapę i rozwiewamy wątpliwości (niestety po raz ostatni). Gdzieś w połowie drogi zaczyna robić się nieciekawie. Idziemy w śniegu po kolana. W zasadzie nie powinno nas do dziwić, przecież na Grzesia się nie wybieramy. Droga jest o tyle niebezpieczna, że idziemy po rozrzucanych kamulcach. Nigdy do końca nie wiesz czy stajesz na kamieniu, czy tylko na zbitym śniegu, który potrafi załamać się pod twoim ciężarem. O szlaku można zapomnieć. Torujemy własną drogę. Z niemałym wysiłkiem docieramy na przełęcz Travignolo (2 975). Śniegu jeszcze więcej. Spoglądamy w górę. (W tym miejscu nie napisze, że nie spojrzałem w mapę i pomyliłem szczyty, bo to wstyd.) Hmmm.. śniegu wcale nie mniej. Z południa widzimy nadciągające chmury. K. mówi, że wracamy. Nie uśmiecha mi się taka opcja. Próbuję w pojedynkę. Ruszam. Wbijam kijek przed sobą. „O rzesz kwak!” Cały się schował. Śniegu po pas. Toruję drogę w żlebie. Spoglądam w dół. Jak się wywrócę to zjadę, a później wyskoczę jak Małysz. Nie dodaje mi to odwagi. K. na dotake z dołu kiwa z dezaprobatą głową. „Cholera no!” Wracam. Wspólnie postanawiamy się wycofać. I tak o to przepada jedyna okazja zdobycia trzytysięcznika. Chmur coraz więcej. Schodzimy. Przy schodzeniu jest jeszcze bardziej niebezpiecznie. Ale idzie nam sprawnie, aż tu nagle.. Srrru! Noga wpada mi w szczelinę i grzęźnie. Tak się niefortunnie ułożyła, że z przodu napiera na nią jedna skała, a z tyłu druga. Moją kostkę uratowały cholernie sztywne buty (na które zawsze psiocze z tegoż powodu). Dalsza droga powrotna przebiega bez większych atrakcji. Sama końcówka to już spacer w chmurach. Docieramy do schroniska dosyć wcześnie. Nie spotkaliśmy ani jednej żywej duszy! Po ok. 2h wracają chłopaki.
- I jak tam? Byliście na szczycie? - pytają.
- Nie, wycofaliśmy się. Za dużo śniegu. Miejscami po pas.
- No no co ty? My byliśmy. Początek był nieciekawy, ale ktoś ładnie nam przetarł drogę więc zasuwaliśmy gładko po śladach, a później bez większych problemów.
- Taaaaaa... nie ma za co.
Załamałem się. Humor poprawił mi się dopiero przy kolacji.
E: Federico jak się nazywa ten szczyt co widzieliśmy z Lugli?
F: Cimon Della Pala
E: Ok. A można tam wejść?
F: Można ale musisz mieć linę. A co zamierzasz jutro rano się wybrać?! (śmiejąc się dosadnie)
K: Rano nie. Najpierw pójdzie do sklepu po linę, a dopiero później na szczyt! :lol:
Śmiejemy się do łez z Eiricka. On chyba nie zrozumiał dowcipu bo zaczął się tłumaczyć, że nie ma doświadczenia we wspinaczce. Po miłym i zabawnym wieczorze finlandzko-włosko-polskim idziemy spać w bojowych nastrojach. Chociażby jutro gromy z nieba leciały, wejdziemy na Fradustę! Wejdziemy i koniec!
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dzień 13
13 mówisz... i co z tego! Co z tego, że jest naprawdę zimno, że wieje... Idziemy!
Tutaj nie mam za bardzo o czym pisać. Droga nudna i żmudna. Bez ciekawych widoków i historii. Trochę walki było, głównie w głowie. Widoki ze szczytu wynagradzają nam włożony wysiłek. Doskonale widać wczorajszą trasę. Ach... złość mnie nadal trzyma.
Wracając, całą drogę rozmawiamy o tym, czego to nie zjemy w Trydencie :D
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek

Dzień 14
To już tylko pożegnanie z Eirickiem, Federico i obsługą schroniska. Zjazd kolejką, strach przed ponowną różnicą ciśnień i obżarstwo w mieście :) A! No i jeszcze zlot starych autek. O takich:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Epilog
Jak zaczynałem pisać relację, to wiedziałem co w tym miejscu umieszczę. Niestety było to tak dawno, że zapomniałem. :) To może tak... Dolomity to zdecydowanie góry dla każdego. Jest tu wszystko: spacer, trekking, ferraty i wspin. Jeżeli nie chcesz znowu jechać w Tatry, a nie bardzo masz pomysł na wyjazd.. Jedź w Dolomity! Nie zawiedziesz się!

Co do samego wyjazdu. Było sporo błędów i niedociągnięć. Jesteśmy za to bogatsi o ogrom doświadczeń, których moim zdaniem nie zdobylibyśmy w Tatrach. Co tu dużo pisać... Było SUPER!
W Dolomity wrócimy. Nie raz.

Chciałbym również podziękować wszystkim użytkownikom forum, którzy pomogli mi w podjęciu decyzji oraz rozwiali (bądź wzbudzili :lol:) moje wątpliwości dotyczące lonży i wszystkich jej mankamentów.


Ostatnio edytowano Pt paź 31, 2008 7:45 pm przez K.C., łącznie edytowano 18 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 7:30 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
K.C. napisał(a):
(chyba z 500)

Co tak mało :twisted:

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 8:08 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn cze 02, 2008 3:24 pm
Posty: 182
Lokalizacja: Warszawa
Dokładnie... 618 :P

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 8:31 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2527
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
Czekam z niecierpliwością i równocześnie przymierzam się do zamieszczenia swojej relacji dolomitowej :)

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 8:39 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
K.C. napisał(a):
Dokładnie... 618

ja z 6-dniowego wyjazdu współnie ze szwagrem osiągnąłem 1339 :mrgreen:

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 8:48 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2527
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
No nieźle... koniecznie muszę opanować sztukę robienia wypasionych zdjęć w trakcie 'iścia' ;] bo przy takim hobby czasem ciężko dojść gdziekolwiek. A jak już się dojdzie, to przydałoby się jeszcze zejść ;)

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 8:58 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lut 26, 2008 6:38 pm
Posty: 1930
w łatwiejszych momentach musisz to robić :lol:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 9:21 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2527
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
W porównaniu do większości forumowych relacji, to całe moje górskie łazikowanie jest 'łatwiejszym momentem', także nie ma co sie śmiać ;))


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 23, 2008 10:36 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lut 26, 2008 6:38 pm
Posty: 1930
śmiech to zdrowie bo przecież każdy ma swój Everest :wink:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 24, 2008 8:00 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
nutshell napisał(a):
No nieźle... koniecznie muszę opanować sztukę robienia wypasionych zdjęć w trakcie 'iścia' ;] bo przy takim hobby czasem ciężko dojść gdziekolwiek. A jak już się dojdzie, to przydałoby się jeszcze zejść

Dużo zdjęć wykonałem przez okno samochodu, w czasie jazdy - ponad 1400 km, chociaż raz nie byłem kierowcą

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 24, 2008 10:10 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
nutshell napisał(a):
całe moje górskie łazikowanie jest 'łatwiejszym momentem'

Czyli jednak jakieś momenty były :?: :roll:
Czekamy więc z niecierpliwością na zdjęcia momentów ... :oops:

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 24, 2008 12:36 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2527
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
Gustawie, miałam na myśli jedynie to, że jak dotąd chodziłam po raczej 'lajtowych' szlakach ;) A zdjęcia oczywiście zamieszczę na forum :)

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt wrz 26, 2008 9:21 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
K.C. napisał(a):
Wczoraj, po dwóch tygodniach spędzonych w Dolomitach

Więc czas nam się pokrywał - gdzie walczyliście?

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N wrz 28, 2008 6:12 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn cze 02, 2008 3:24 pm
Posty: 182
Lokalizacja: Warszawa
Brenta i Pala.

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt wrz 30, 2008 7:38 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn cze 02, 2008 3:24 pm
Posty: 182
Lokalizacja: Warszawa
Dodałem kolejny, krótki opis. Jakoś nie mogę znaleźć czasu, aby wszystko za jednym razem napisać :(

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr paź 01, 2008 9:29 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 16, 2006 1:03 pm
Posty: 238
Lokalizacja: Łódź
Fajne opowiadanie i fotki. Gdybym tam nie był to bym zazdrościł.

_________________
Wspinaj się, jeśli potrafisz... Nie rób niczego w pośpiechu, uważaj na każdym kroku i na początku przewiduj zakończenie.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr paź 01, 2008 10:15 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2527
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
A ja zazdroszczę kozicy, dwóch tygodni i ferraty ;)
Ciekawie się czyta, widzę że zaliczyliście przyspieszoną lekcję kartografii, my natomiast klimatologii, no ale cóż, mądry Polak po szkodzie ;)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr paź 01, 2008 11:03 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lut 26, 2008 6:38 pm
Posty: 1930
ciekawa relacja, fajnie się czyta i widoki malownicze :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr paź 01, 2008 8:08 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
K.C. napisał(a):
Brenta i Pala.

Brentę mam w planie na lipiec.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 05, 2008 1:29 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt lis 11, 2005 3:23 pm
Posty: 1214
Obrodziło w tym roku wypadami w Dolomity , ciekawa opowieść i czekam z niecierpliwością na cd. , nie chcą mi się foty otworzyć. :cry:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 05, 2008 5:03 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 02, 2006 6:06 pm
Posty: 874
Lokalizacja: Piekary
górolka napisał(a):
Obrodziło w tym roku wypadami w Dolomity , ciekawa opowieść i czekam z niecierpliwością na cd. , nie chcą mi się foty otworzyć. :cry:


żałuj bo fotki superowe :D

_________________
Bo gdy raz spojrzysz w oczy TATROM
zakochasz się z wzajemnością.
Powroty do nich będą...
jak świeży powiew wiatru....


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 05, 2008 5:03 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 02, 2006 6:06 pm
Posty: 874
Lokalizacja: Piekary
górolka napisał(a):
Obrodziło w tym roku wypadami w Dolomity , ciekawa opowieść i czekam z niecierpliwością na cd. , nie chcą mi się foty otworzyć. :cry:


żałuj bo fotki superowe :D

_________________
Bo gdy raz spojrzysz w oczy TATROM
zakochasz się z wzajemnością.
Powroty do nich będą...
jak świeży powiew wiatru....


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 05, 2008 5:04 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Cz cze 21, 2007 8:45 pm
Posty: 1510
Lokalizacja: z mezoregionu fizycznogeograficznego w płd-wsch Polsce, stanowiącego część Kotliny Sandomierskiej
jola powtarzasz się ;)

_________________
żeby mieć duży mózg i od razu od tego nie umrzeć potrzebna nam jest twarz.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 05, 2008 9:19 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 17, 2007 7:57 pm
Posty: 3449
Lokalizacja: Tczew
Klimatyczna relacja , super opis! 8)

_________________
Mądry wycof nigdy nie przynosi ujmy


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 06, 2008 7:35 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn cze 02, 2008 3:24 pm
Posty: 182
Lokalizacja: Warszawa
piomic napisał(a):
Brentę mam w planie na lipiec.

Ciekawe jak dużo turystów będzie w lipcu. W drugim tygodniu września, a więc pod sam koniec sezonu było ich całkiem sporo.
Do Brenty mamy zamiar wrócić. Kiedyś...
górolka napisał(a):
nie chcą mi się foty otworzyć.

Najwyraźniej sypnął się serwis hostingowy. W wolnym czasie wrzucę jeszcze raz, no i mam nadzieję, że coś dopiszę ;)
Dzięki za miłe słowa!
:D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 06, 2008 1:23 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
K.C. napisał(a):
jak dużo turystów będzie w lipcu

Obawiam się, że sporo. Trzeba będzie po ludzku startować o 3-ciej i na 10-12 już leżakować w krzaku.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 06, 2008 3:14 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 02, 2006 6:06 pm
Posty: 874
Lokalizacja: Piekary
ano wiem żę sie powtarzam , już tak mam :)

_________________
Bo gdy raz spojrzysz w oczy TATROM
zakochasz się z wzajemnością.
Powroty do nich będą...
jak świeży powiew wiatru....


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt paź 31, 2008 7:47 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn cze 02, 2008 3:24 pm
Posty: 182
Lokalizacja: Warszawa
Skończyłem. Wreszcie :) Wybaczcie brak zapału w ostatnich opisach, ale z biegiem czasu sporo faktów zapomniałem, a i pewnie z braku czasu opuściła mnie również wena. ;)

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt paź 31, 2008 9:25 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 28, 2006 12:06 am
Posty: 220
Lokalizacja: Gdańsk
Wow:O Super!!!!!!!! Mega foty!!!!!Zacheciles mnie do wyprawy w Dolomity...na pewno w ciagu najblizszych kilku lat tam sie wybiore, nie ma bata:D :D

_________________
"Ku mej kołysce wiał od Tatr o skrzydła orle otarty wiatr..."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt paź 31, 2008 11:21 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt cze 15, 2007 3:03 pm
Posty: 8796
Lokalizacja: Londyn, kiedyś W-wa, jutro ... ?
Świetna relacja ...

K.C. napisał(a):
Zakładam temat i pierwszy odzywa się Gustaw. Jedźcie w Sudety lub Beskidy, prawi.

Mam nadzieję, że wybaczysz ... :roll:
Wiesz, jak się zapytałeś i napisałeś o tym "chodzeniu od schroniska do schroniska" to Dolomity mi nie przyszły jakoś do głowy bo jak dla mnie to pod względem powiedzmy infrastruktury są zbyt "tatrzańskie". Założyłem, że chodzi Wam o bardziej, powiedzmy, dzikie rejony i wyprawę mocno "trekingową". Sami teraz wiecie, że w takich Dolomitach różnice wysokości są spore więc pod trekking z wielkim garbem nadaja się tak sobie. Tak czy siak cieszę się bardzo, że udała Wam się wyprawa a chyba najbardziej mnie raduje to, że spotkaliście tych różnych ciekawych obcokrajowców bo nie ma ciekawszego doświadczenia jak wyrwać się czasami z zaklędego kręgu rodaków. Wtedy właśnie najczęściej zmienia się swój pogląd na świat i ludzi i to jest to prawdziwe "przecięcie pępowiny", o którym sam pisałeś.

_________________
Obrazek TG


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 35 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL