Przyjechalismy do Zakopanego we dwojke w niedziele 14.09 popoludniu. Mimo sobotniej imprezy przed wyjazdem i calego dnia w pociagu o 22.30 wsiadamy w autobus i po chwili jestesmy juz w Dol. Koscieliskiej. O polnocy rozkladamy sie na lawkach przed schroniskiem na pare godzin zasluzonego snu. jednak o 2 obudzilo mnie przenikliwe zimno i ewakuowalismy sie do schronu. tam jeszcze chwila odpoczynku i ruszamy na Ornak, zeby zdazyc na wschod slonca. juz powyzej gornej granicy lasu daje sobie uciac reke i reszte konczyn tez, ze slyszelismy niedzwiedzia (zreszta nie po raz ostatni podczas tego pobytu). idealnia w momencie gdy osiagnelismy pierwszy wierzcholek Ornaku zaczelo sie rozjasniac. Chmury byly jakies 100-200 pod nami, wszedzie az po horyzont. w tej pieknej scenerii zdobylismy Starorobocianski Wierch. Okolo 11 pogoda zaczela sie psuc i na Trzydniowianskim Wierchu otaczala nas prawie jednolita mgla. Zejscie do Chocholowskiej bylo juz koszmarem. W ciagy ostatnich 48 h spalismy moze ze 4, do tego zmeczenie trasa i przenikliwe zimno. Ale bylo warto
Kolejny dzien to zasluzony rest. Nasze nastroje nie byly najlepsze, bo mielismy naprawde ambitne plany, a prognozy byly fatalne, wysoko podobno padal snieg. Nastepnego dnia postanowilismy to sprawdzic w drodze na Giewont. W sumie byla to trasa bez historii, caly czas tylko mgla i snieg od wys. ok 1400 m. Po 5 h akcji gorskiej bylysmi z powrotem w Zakopanym.
Nastepnego dnia kac i znow fatalna pogoda zatrzymaly nas w miescie, aby uratowac honor zloilismy Gubalowke i aquapark.
Jednak tego bylo juz za wiele i mimo (jak zwykle juz) mgly i padajacego deszczu) ruszamy na Hale Gasienicowa, a stamtad nad Czarny Staw. W tych warunkach najrozsadniejszym z i tak niebezpiecznych rozwiazan byl szlak na Zawrat (duzo ubezpieczen i latwe zejscie). Na szczescie nie padal snieg, ani nie bylo duzego wiatru wiec slady nie byly zasypane i szybko weszlismy w sciane. Musze przyznac, ze w niektorych miejscach bylo naprawde trudno i mozna bylo poczuc troche adrenaliny
Potem probowalismy jeszcze wchodzic na Maly Kozi Wierch, ale po 100 m od przeleczy zdecydowalismy sie na wycof. Przy 10-20cm warstwie brejowatego sniegu na skale byloby to samobojstwo. A wiec spokojne juz zejscie do Piatki, tam zarezerwowalismy nocleg na dzien kolejny, a wieczorem popijalismy piwko na kwaterze.
Tego dnia plany pokrzyzowalo nam Tour de Pologne, gdyz nie moglismy dostac sie w jakikolwiek sposob na Palenice Bialczanska. Udalo sie dopiero tuz przed 17. Sprintem ruszylismy najpierw szosa, a potem Dolina Roztoki, zeby zdazyc przed zmrokiem i zamknieciem kuchni w schronie. Jeszcze bardziej podkrecic tempo pomogly nam ryki niedzwiedzia , ktore slyszelismy w poblizu. Juz blisko celu, na czarnym szlaku zrobilo sie troche nieprzyjemnie, gdy snieg zaczal naprawde mocno napie***lac, a do tego wzmogl sie wiatr. Na szczescie zdazylismy idealnie przed zamknieciem kuchni. Po wstepnym ogarnieciu sie, zasiedlismy przy stole konsumujac przyczyne naszego cierpienia podczas podjescia, a byly to dwa czteropaki Heinekena
Niestety (okazalo sie to troche pozniej) w poblizu nas siedziala grupka czechow raczacych sie na przemian piwem i jakims podjerzanym trunkiem wlasnej roboty (przypominalo to w smaku rum). W ramach integracji przylaczylismy sie do libacji, a co bylo potem to ani ja, ani moj kompan nie pamietamy
Dzieki Bogu wysokosc zrobila swoje i rano jak nowo narodzeni szykowalismy sie do wyjscia. Pierwotnie chcielismy isc do MOka, przez Szpiglasowa Przelecz, ale przez noc napadalo z pol metra sniegu, wiec ta opcja odpadla w przedbiegach. Juz myslelismy ze czeka nas powrot ta sama droga, ale na szczescie znalazla sie jedna osoba, ktora postanowila ruszyc z nami przez Swistowke. Wychodzac zauwazylismy mizernie wygladajacych Czechow, ktorzy dzien wczesniej wspominali cos o Rysach, a ostatecznie okazalo sie, ze schodza do Zakopanego. Szlak byl calkowicie zasypany i musielismy go przecierac. Za wierzcholkiem Swistowki zgubilismy sciezke i musielismy isc w jeszcze glebszym sniegu, momentami po pas. Co gorsza dogonila nas czworka turystow w foliowych przeciwdeszczowych pelerynkach, ktorzy wygladali na niezbyt przygotowanych na panujace warunki. Po przetrawersowaniu kotla naszla na nas mgla i zrobilo sie niefajnie. Momentami musielismy przedzierac sie przez gesta kosowke, a innym razem mielismy pod nogami okrutnie sliska trawe wychodzaca na powierzchnie po wielu mijanych przez nas zsuwach sniegu (potem okazalo sie, ze tego dnia ogloszono lawinowa jedynke). Caly czas probujac isc w sposob podobny do przebiegu szlaku trawersowalismy zbocza, ale w pewnym momencie przed nami pojawily sie zarosla kosowek wydajace sie byc nie do przejscia. Jedynym wyjsciem bylo cofniecie sie kawalek i schodzenie w dol plytkim, trawiastym zlebem. Nie moglem uwierzyc, gdy po doslownie 30 m tego zejscia zobaczylismy ludzi idacych w przeciwnym kierunku. Okazalo sie wiec, ze szlismy niewiele powyzej prawidlowego przebiegu sciezki. Z tego punktu w pol godziny znalezlismy sie w Moku. Spotkalismy tam ludzi, z ktorymi jechalismy w pociagu, poza tym schron swiecil pustkami. Niesamowity widok i pewnie juz nigdy sie nie powtorzy. Co do remontu drogi, to po ogledzinach stwierdzam, ze robia tylko dwa odcinki po 50 m, gdzie byly najwieksze obrywy, reszta stoi nietknieta.
Tego samego dnia pod wieczor wsiadamy w autobus do Krakowa, stamtad w pociag do Poznania. Mimo, ze nie zrealizowalismy wiekszosci planow, uwazam ten wyjazd za bardzo udany, miedzy innymi dlatego, ze udalo nam sie zdobyc naprawde duzo doswiadczenia w stosunkowo ciezkich warunkach. No i plan etosowy zrealizowalismy zdecydowanie ponad norme