Pierwsza Wycieczka
WSKKEiR
(Warszawskiego, Samozwańczego Koła Klubu Emerytów i Rencistek)
czyli "Flip i Flap w górach"
w podtytule "Stary człowiek a może".
Dawno dawno temu, nie wiadomo jak dawno, ale na pewno jeszcze w ubiegłym tysiącleciu
na długo przed inicjatywą ustawodawczą Longina Pastusiaka,
Flip i Flap zdecydowali się na wstąpienie w związek partnerski.
Było to na tyle dawno, że Flap od tego czasu nabawił się siwych włosów
a Flip - dwójki dzieci i bólów reumatycznych w krzyżu (z tymi dziećmi nawet dośc dziwne ale fakt).
Efekt - emerytura pomostowa dla Flapa i renta dla Flipa.
I tak siedzieli razem od tysiąca lat przed monitorem z nudów czytając relacje na forum turystyka-gorska myśląc sobie: eee, starzy już jesteśmy i chorzy...
Aż tu nagle Flap przeczytał relację z wycieczki "Górskiego Koła Emerytów i Rencistów".
I pomyślał - starzy i chorzy, ale może jeszcze możemy...?
Jak pomyśleli - tak zrobili. Dzieci wypożyczyli nieodpłatnie teściowej,
spakowali co tam mieli, czyli sznurek do bielizny, klamerki do wieszania sznurka,
cztery metry drutu fi-6, piłę tarczową do przycięcia, dwa garniki do gotowania zupy i ochrony przed spadającymi kamieniami,
czajnik do herbaty, kapelusik z daszkiem, i dwie pary majtek bezszwowych z takim wzmocnieniem do zamocowania sznurka.
I ruszyli w słowackie góry na całe dwa dni urlopu (w tym jeden ustawowy).
Plany - jako bardziej doświadczony - wyznaczył Flap. Namierzył na forum "turystyka-gorska" grupę KEG i postanowił "ruszamy w góry "śladami KEGa".
Pierwszego dnia miał paść szczyt zwany "H. Wrch". Podobało się Flapowi, bo wiadomo, Flap jest Gruby - po słowacku "Hruby".
A drugiego dzień miał paść znany Słowacki szczyt na W., bo wiadomo, stary człowiek ale jeszcze może... wysoko wejść!
Dzień pierwszy
To wcale nieprawda, że starzy ludzie wstają wcześniej. Zwłaszcza jak mają urlop.
Pobudka 8 rano, niespieszne śniadanko, niespieszne wyjście, dojeżdżamy do Sztrybskiego Plesa
i pierwszy dylemat - na pieszo czy kolejka?
W planach najpierw "Predne Solisko" a potem Hruby Vrch. Długa droga przed nami... Jedziemy wyciągiem!
Idziemy do kas, Flip wyrywa do przodu zająć kolejkę do kolejki. Ja trochę z tyłu.
jak pisał R.Messner góry sprzyjaja medytacjom. Zamyślam się więc na chwilę....
Dochodę do kasy i patrze na nieco dziwny cennik:
Lanserzy - 2000 koron
Stonka - 300 koron
Prawdziwi Turyści Górscy - 200 koron
Turyści Górscy - 30 koron
Emeryci i renciści - przejazd gratis
Zdobywca tytułu "Mountain Awards - forumowicz roku"- przejazd i piwo gratis
Lech - przejazd i para wełnianych skarpet gratis
chief - przejazd i wisiorek z granitu gratis
Markiz - przejazd, piwo i towarzystwo niedoświadczonej turystki gratis
... Z zamyślenia wyrywa mnie Flip
- Dorośli sto siedemdziesiąt koron.
Hm... drogo. Drożej niz w zimie za pięć przejazdów!
Patrzę trochę do góry a trochę liczę, parking 160, teraz jeszcze 2*170.... Zanim dojdziemy do góry będziemy bez forsy!
Na szlak!
Którędy to... Chyba minęlismy. Trzeba pod słupkami wyciągu do góry,
tylko że to w sumie obok szlaku - będzie OR! Nieważne że do połowy po betonie
Rzuty oka w lewo i w prawo, żadnych fotopaszczy nie widać. Idziemy!
Kiedy dochodzimy do połowy zbocza zaczyna grzmieć. Flip coś do mnie woła z dołu
udaje że nie słyszałem i nawet przyspieszam. Jacyś ludzie co to szli przed nami zawracają.
Zaczyna kropić.
- Dojdźmy do lasu - schowamy się w lesie!
Flip jak to Flip coś tam narzeka że można było kolejką, ale dochodzi do mnie,
chowamy się pod drzewkiem. Trzy razy grzmi, trochę pada i... przestaje.
Idziemy dalej. Po jakimś czasie robi się nawet nieco jakby jaśniej.
Flip zdejmuje kurtkę. Mistyka Gór - dokładnie po tym jak ją zdjął zaczyna padać znowu.
Chowamy się znowu, Flip zakłada kurtkę. Znowu przestaje idziemy dalej.
Flip zdejmuje kurtkę. Jak tylko zdjął zaczyna padać.
Gorzej że tym razem las się już skończył...
No trudno - idziemy dalej w deszczu.
Tymczasem z dołu dobiega do nas młoda organistka ze Śtrby w gustownych kolarzówkach.
Podobno trenowała do Olimpiady ale nie zrobiła minimum,
i teraz żeby utrzymać formę do następnej Olimpiady
codziennie trzy razy wbiega na Solisko i z niego zbiega
Po jakichś 40 minutach docieramy do schroniska. Nie wchodzimy jednak - idziemy dalej do góry.
Droga jak to droga trochę w lewo, trochę w prawo a trochę do góry.
Dochodzimy do końca szlaku, ale tak na oka widać, że szczyt jest dwadzieścia metrów dalej,
tylko taki troche skalisty. Ale co to dla emeryta i rencistki, trochę wysiłku i robimy sobie fotki na szczycie.
No to w dół. Zaczyna juz nie padać a lać. Wstępujemy do schrony na kultowa zupę czesnakową popita piwem.
Po pół godzinie nieco jakby przestaje padać.
Próbuję wystawić nos ze schroniska - zaczyna padać dalej.
Co teraz? No nic zejdziemy sobie troszkę w stronę doliny Furkotnej i tam zadecydujemy co dalej.
Po drodze Flipowi odzywają się bóle w krzyżu. Wiadomo - wilgotno - to zaraz starszego człowieka reumatyzm bierze.
Dochodzimy do rozstaju. Do góry czy na dół?
Myślenie ułatwia nam pukający nas w główki grad.
Eeee za starzy jesteśmy na takie przygody.... Wycof!
Wycofujemy się zatem na z góry upatrzone pozycje - to znaczy do Strbkiego i na kwaterę.
Tego dnia bóle w krzyżu i uwiąd starczy zwyciężyły młodego ducha...
Niepowodzenia odbijamy sobie trochę w restauracji słowackim żarciem.
Ale to jednak nie to co kiedyś, że człowiek wydał piętnaście złotych i nażarł się za wszystkie czasy.
Teraz też wprawdzie wydaliśmy piętnaście, tyle że w przeliczeniu na ojro.
Tak gaworząc wesoło po emerycku o czasach minionych dzień nam minął
i położyliśmy się spać w nadziei na lepsze jutro...
Dzień drugi
Tym razem budzimy sie wcześniej - to znaczy o siódmej.
Ten sam parking, ale teraz idziemy od razu szlakiem w prawo.
Szlak się nazywa "edukacyjny", po drodze tablice z mądrościami o roslinkach, zwierzątkach,
warstwach i różnych takich... Nic nie rozkminiam, zupełnie nie czaję bazy, za stary już jestem,
przy drugiej przestaję patrzeć.
Po drodze Flipa łapie przypadłość właściwa kobietom, dziwne...
Z tego tylko powodu wpadamy na chwile do Chatki na Popradzkim Jeziorkiem
zaopatrzyć się w potrzebny sprzęt po 15koron za sztukę.
Idziemy dalej. Jest nieźle - mijamy wycieczki innych kół emeryckich,
niestety, rozliczne grupki z kół młodzieżowych mijają nas, cóż, prawda czasu, prawda ekranu...
W sumie to jestem nawet nieco zdziwiony że mi tak dobrze idzie. Dochodzimy do schronu - stolicy "Wolnej Republiki Rysy".
Flip idzie pokontemplować widoki z wieży widokowej. Kolejka jak cholera.
Niby wieża służy do kontemplacji widoków, a tymczasem wszyscy zamiast kontemplować idą poprostu zrobić sobie fotkę na wierzy.
lekko wkurzające ale trudno. i znów - jak wczoraj - przerwa na czesnakową. Po czym dalej i w 15 min. jesteśmy na przełęczy zwane Waga.
i tu ważymy nieco dalsze plany - najpierw w prawo, czy najpierw w lewo?
Zapada decyzja - najpierw w prawo! Jest około godziny 13.00
Teraz następuje 5 godzin wycieczki na W., których nie mogę, niestety opisać publicznie - zapraszam do OR.
Powiem tylko - stary człowiek - a może!
Tym razem OR dość konkretny troche żelaza, ale betonu zero.
Górskiego stresu tyle, że Flip w pewnym momencie naprawdę ma juz dosyć.
Kiedy nieco przed osiemnastą wracamy na Wagę Flip jest poprostu szczęśliwy
- Nie wierzyłam że tu dotrzemy!
Oczywiście wcale nie chodzi o szczyt na którym bylismy ledwie półtora godzinki wcześniej,
tylko o przełęcz na która wróciliśmy.
Późno trochę - osiemnasta. Ale na najwyższy szczyt Polski tylko pół godzinki... Za blisko,
mimo wszelkich przeciwności - idziemy! Mijamy sto kopczyków, ostatnich schodzących turystów,
nawet straznika któremu odgwizdali juz fajrant.
Dochodzimy na szczyt. Oczywście znowu jak na W. - trzeba zdobyć oba wierzchołki! Flipowi się już nnie chce,
zostaje na tym niższym, więc Flap zdobywa kotę 2503 za dwóch.
I w dół. I to szybko. Krótki rachunek czasu pokazuje że zmrok dorwie nas przy Popradzkim Stawie.
A latarki oczywiście nie mamy. A niedźwiedzie w tatrach występują.
A Flip dotknięty jest niedźwiadkofobia w stopniu panicznym. To wiem i wiedziałem.
Dlatego idziemy szybko jak tylko umiemy, nic że boli. Właściwie biegniemy.
Na chwilę tylko zatrzymujemy się nieco zdziwieni ni to meczeniem ni to skrzekiem.
Małe stadko kozic przekonane że już nikogo tu nie przywieje wyszły sobie podjeść.
A tu Flip i Flap, pierwszy który nas dostrzegł ostrzegał resztę.
Dziwne ale nigdy nie słyszałem tego dźwięku, w sumie nie zastanawiałm się co robia Kozice.
Meczą? Beczą? Brzmi to w każdym razie nieco jak skrzek. Kozice odchodzą, my idziemy dalej.
Dłuży się tak że jestem mocno zdumiony jak to możliwe - że ja dałem radę tu wejść!
Od schroniska do Popradzkiego Stawu nie spotykamy ani jednej osoby - wręcz niesamowite.
Dopiero przy samym Popradzkim Stawie natykamy się na jakiegos człowieka.
Jest 21-a, jest juz poprostu ciemno.
Niestety Flip nie wytrzymuje. Siada na betonie i posyła pod moim adresem wiązankę partnerską.
zaglądam do projektu ustawy Longina Pastusiaka -
"Związek partnerski zostaje rozwiązany na mocy Oświadczenia złożonego drugiej stronie".
Rozglądam się wokoło. Świadków na szczęście nie było, będe sie zapierał w sądzie, że nic nie słyszałem!
Ale siedzieć na betonie nie możemy, trzeba działać.
Myślę co by tu zrobić. Misie chyba w zasadzie wcale nie lubią spotykac ludzi,
ale po ciemku mogłoby się zdarzyć przypadkiem... Hmm.... Wiem! Będziemy się jakoś głośno zachowywać.
Tylko jak krzyczeć?... Już wiem!
- Flip, damy radę, do samochodu tylko godzinka, będe śpiewał całą drogę - chodź.
Flip puszcza jakąś wiązankę pod moim adresem, powtarza Oświadczenie, ale co ma zrobić,
idzie za mną...
Zaczynam śpiewać. Co by tu na poczatek?
"Żołnierz dziewczynie nie skłamie..." Postępujca demencja sprawia że daję radę przefałszowac tylko jedną zwrotkę.
Co teraz "Przeżyj to sam". Po czym następuje "Dzisiaj w Betlejem".
Chyba działa, wszystkie miśki sp...ją zdrowo przerażone.
Jest troche pod górkę. Z najwyższym trudem łapię oddech między wyrazami "Chciałbym ....być .....sobą".
Po dotarciu na górkę niemogąc wpaść na pomysł kolejnej piosenki-straszaka - i owszem - modlę
się troche na głos do Najwyższego, w końcu Najwyższy to także Pan Niedźwiedzi.
Flip juz się chyba trochę uspokoił, przestał powtarzać Oświadczenie,
idzie za mną. Do parkingu było jeszcze:
"Przybyli ułani pod okienko", "Jeszcze Polska nie zginęła", "Godzina Miłowania", "Lulajże Jezuniu",
"Nie rzucim ziemi", "Harcerz drogą maszerował", "Witajcie w naszej bajce", "Mniej niż zero", "Ulegasz (Dezerter)"
"Ptak śpiewa o poranku","Boże coś Polskę" i jeszcze parę, równo godzina nieprzerwanego śpiewu,
wszystkie miśki pochowały się w gawrach i tylko srały ze strachu.
Flip poczuł się naprawdę lepiej nawet podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę...
Około 21 dochodzimy do zostawionego rano na parkingu samochodu.
Dopiero teraz, poczułem jak napi..ja mnie palce u nóg.
Z najwyższym trudem zmieściłem moje stare kosci w drzwiach samochodu.
Generalnie - byliśmy szczęśliwi.
P.S2
Zdjęcia zacząłem dodawać jak niżej. Fragment do OR dodam/dopiszę później. Sorki za jakość zdjęć, narazie są tylko z mojego telefonu, poza tym brak mi talentów i zacięcia Kilera.
Szlak na Rysy
Byliśmy na łańcuchach! Jakieś 150 metrów pod Chatą, ok. 11.30.
Flip na północno-zachodnim szczycie W.
Chwila słońca w górach - tuż pod Rysami, koło 18:30.
(jeszcze będę dodawał...)
P.S.
Flap tak naprawdę dopiero za chwile dobije do 40tki i nadal haruje jak wół,
a Flipa owszem boli ostro w krzyżu,
ale zważywszy że każdy podatnik dziś w cenie,
jak najbardziej nadal chodzi na ósmą do roboty.