Tatrzańskie szczyty głupoty
Kiedy kilka miesięcy temu internet obiegło zdjęcie dziewczyny w biodrówkach i klapkach wspinającej się po skałach, w miejscu, gdzie widoczne są łańcuchy, wywołało ono pewne poruszenie w kręgach tatrzańskich turystów. Co prawda opowieści o wyprawach w „szpilkach” na szczyt Giewontu należą już do klasyki tatrzańskiej, większość turystów traktuje je jednak tylko jako zabawną anegdotę. Postanowiliśmy to sprawdzić w terenie.
Sierpień, środek sezonu, środek tygodnia (więc tak naprawdę turystów umiarkowana ilość), pogoda wymarzona – słońce, nie za gorąco – nic tylko wyruszyć w Tatry. Zakopianka o piątej rano jeszcze pusta, wiec idzie jak z płatka, potem przesiadka na busa i wyskakujemy w Kuźnicach. Mimo wczesnej pory (około siódmej) kolejka do kolejki na Kasprowy schodzi już poniżej starego parkingu.
My ruszamy w stronę Murowańca – nieprzypadkowo. Stroje i zachowania przechadzających się po najdłuższym, tatrzańskim, ale jednak deptaku, do Morskiego Oka – to nie dla nas, klapki na asfalcie nie robią wrażenia. Ruszyliśmy w kierunku stosunkowo łatwo osiągalnego szlaku Świnicka Przełęcz – Świnica – Zawrat. Tam, jak przypuszczaliśmy, znaleźliśmy licznych amatorów górskich wycieczek, z których gros dostał się za pomocą kolejki na Kasprowy Wierch. Potwierdziły się wcześniejsze obserwacje, że celem dla wielu z nich będzie Świnica. Sporo osób kontynuowało wyprawę w kierunku Zawratu.
To, co zobaczyliśmy nie nastraja optymizmem - oczywiście, co trzeba podkreślić, większość turystów była odpowiednio wyekwipowana. Biorąc pod uwagę jednak intensywność ruchu turystycznego w Tatrach, nawet jeżeli tylko co piąty turysta jest źle wyposażony, to ich łączną ilość idzie w setki. Z doświadczenia wiemy jednak, że ubiór to nie wszystko. Pewne jest, że cześć nawet nieźle ubranych turystów ma niewielkie pojęcie o wędrówkach w Tatrach. I dołącza do grona osób w klapkach, sandałkach i innych nieodpowiednich butach.
Zupełny brak wyobraźni i całkowity brak wyczucia realiów wysokich gór – tak chyba najprościej można określić zachowanie wielu turystów w Tatrach. Słabe buty, brak ciepłego okrycia i ochrony przed wiatrem i deszczem – to w Polskich Tatrach smutna norma. Nie mówiąc już o braku mapy i przewodnika. Po co? W świadomości wielu młodych ludzi wystarczy telefon komórkowy „bo w razie jakby co, to można zadzwonić”... Zdecydowana większość wędrujących nie wie z czym przyjdzie się im zmierzyć na szlaku – kierują się wyłącznie za drogowskazami prowadzącymi ich w stronę najbardziej znanych tatrzańskich miejsc – Zawrat, Świnica, Morskie Oko.
Przystajemy na Świnickiej Przełęczy. Nie trzeba się bardzo starać, by bez problemu ze sporej odległości na szlaku „upolować” klasyczne przykłady braku wyobraźni. Dość charakterystyczne, niepewne ruchy - wystarczy parę minut niezbyt energicznego marszu, by móc z bliska zobaczyć w jakim obuwiu się poruszają. „Szybkobiegacze” to wbrew pozorem też łatwe „ofiary”. Niemalże w biegu pokonywali początkowe metry stromego podejścia. Szybko „puchli” i przystawali, by stać się ofiarą naszych obiektywów. Przesadnie widoczna dbałość o wygląd zewnętrzny, strój czy fryzurę to też pewny sygnał dla „myśliwych”.
Ruszamy w górę – co chwila zatrzymujemy się w trudniejszych miejscach – mimo umiarkowanego ruchu na łańcuchach tworzą się zatory – to „adidasy” walczą z granitem. Tutaj kolejny egzamin dla tatrzańskich „orłów” – zupełny brak znajomości zasad poruszania się wzdłuż łańcuchów – po kilka osób na jednym odcinku „kołysze się” razem w takt niesłyszalnej muzyki, inni zniecierpliwieni idą bokiem nie zważając na ekspozycję. Nie trzeba dodawać, że zasada trzech punktów podparcia tu nie obowiązuje...
Trasę pokonało też kilka sióstr zakonnych. Ich widok w górach wzbudza często złośliwe komentarze. - Ja kocham góry – powiedziała siostra Agnieszka ze Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim. – Zakonna reguła nie pozwala zdejmować habitu – powiedziała, dodając że potrafi poradzić sobie ze strojem podczas wspinaczki. Zdradziła nam ze śmiechem, że na trudniejszych odcinkach zakłada spodnie. Na widok niepełnosprawnych pod Świnicką Przełęczą załamała ręce. – To skrajna nieodpowiedzialność.
Na szczycie chwila przerwy – by nie irytować się zachowaniem co poniektórych turystów podziwiamy panoramę ze Świnicy – jeden z bardziej spektakularnych widoków w Polskich Tatrach. Następny odcinek – w stronę Zawratu – to „powtórka z rozrywki”, przypuszczalnie tak wygląda cała Orla Perć w pogodny wakacyjny dzień. Przed przełęczą pewnym urozmaiceniem jest akcja śmigłowca TOPR – jedna z kilku dziennie interwencji w górach. Podziw wzbudza sprawność ratowników i pilotów – w końcu takie akcje w Tatrach to norma.
Schodzimy w kierunku Doliny Pięciu Stawów Polskich. Nieco mniej ludzi, popołudniowe słońce daje w kość – przysiadamy poniżej Przełęczy Schodki. Nasz materiał fotograficzny był jak najbardziej satysfakcjonujący. W końcu jest czas by przyjrzeć się poszarpanym sylwetkom tatrzańskich olbrzymów – znanych prawie na pamięć, ale zawsze tak samo pociągających.. Nie spodziewaliśmy się, że „najlepsze” jeszcze przed nami. Z Zawratu schodziła trójka młodych ludzi. Pierwszy przykuł nasz wzrok chłopak taszczący w ręce jakiś pakunek. Dopiero chwilę później dostrzegliśmy na nogach dziewczyny cienkie sandałki. A więc jednak klapki na łańcuchach to nie fotomontaż!
Przez jakiś czas schodziliśmy za tą trójką. Dziewczyna miała problem z dotrzymaniem kroku kolegom. „K…, poczekajcie” – dało się słyszeć. Mimo wszystko utrzymują niezłe tempo – znikają za progiem, gdy schodzimy z niego leżą już na trawie. Zamieniamy kilka słów - przyjechali z Krakowa, na dwa dni, na piwo do Zakopanego. Rozbili namiot (to był ów przedmiot taszczony przez młodzieńca) gdzieś pod skocznią. Rano stwierdzili, że pójdą w góry. Bez jedzenia, bez wody, o mapie czy przewodniku nie wspominając. I tak od Kuźnic aż po Zawrat. Jakby tego mało, jeden z nich wykąpał się w Czarnym Stawie Gąsienicowym. Ich duma z wyczynów nie miała granic (co prezentujemy na zdjęciach).
Nie ma wątpliwości, jak ocenić takie zachowanie, ale... momentami brakuje słów, by opisać bezmyślność tych młodych ludzi. Stąd pewnie ucieczka w ironię, jaka towarzyszyła nam przy zejściu Roztoką. I pomysły na nowe kategorie „taternickich” wyczynów: pierwsze przejścia tras w sandałkach, dziewicze zimowe wejścia w tenisówkach… Jednak to, co zobaczyliśmy podczas kilku godzin, pozwala mieć wątpliwości, czy niektóre z „wyczynów” nie zostały już zrealizowane.
Napotkana w Dolinie Pięciu Stawów trójka to „skrajny przypadek”. Ale śmiemy twierdzić, że „dziewczynka z lakierkami”, mężczyzna w zamszowych butach, czy „fioletowa piękność” wraz w koleżanką mieli niewiele większą wiedzę o górach. Pewne jest, że mieli trochę więcej na nogach, na plecach i w głowach. Jednak nawet przy najmniejszym deszczu ich sytuacja w rejonie Świnicy byłaby nie do pozazdroszczenia.
Można jeszcze wspomnieć o innym aspekcie tatrzańskiej turystyki. - Dopijam już drugie piwo – powiedział znajomym mężczyzna, którego spotkaliśmy w rejonie Kopy Królowej. „Złocisty” trunek lał się też z puszek na Świnickiej Przełęczy i na samej Świnicy. Przerwa między łańcuchami – „można walnąć po browarku”...
- Picie alkoholu w trakcie pokonywania trudnych, eksponowanych odcinków Tatr jest niebezpieczne. Z drugiej strony wypicie piwa w schronisku po zejściu z gór - oczywiście w rozsądnych ilościach - nie stanowi problemu. Alkohol jako przyczyna wypadków jest na szczęście rzadkością – komentuje problem Jan Krzysztof, Naczelnik TOPR
Najbardziej poruszyła nas trójka upośledzonych ludzi, sprowadzanych przez opiekunów ze Świnickiej Przełęczy do Doliny Gąsienicowej. Wszyscy inni, o których tu wspominaliśmy, szli w góry z własnej woli i ryzykowali przede wszystkim swoje zdrowie i życie. Tu mieliśmy do czynienia z dwójką skrajnie nieodpowiedzialnych ludzi, którym oddano innych w opiekę.
- Jak się chce, to można wszystko osiągnąć – słowa 19-latki autentycznie dumnej z przejścia przez Zawrat w sandałkach, brzmią nam w uszach cały czas. Obawiamy się, że rozpoczynający się właśnie długi weekend, w Tatry wyruszy wielu „mocno chcących”.
Na koniec - jeszcze jedna wypowiedź jednego z uczestników „przejścia Zawratu w klapkach”:
„Dlaczego poszliśmy w góry?? Hmmm... Ja pochodzę z miejscowości znajdującej się niedaleko Chełma w województwie lubelskim. Od czterech lat mieszkam w Krakowie i jeszcze ani razu nie byłem w Zakopanym (z wyjątkiem wycieczki w podstawówce jakieś 13 lat temu kiedy cały czas lało i prawie nic nie było widać
). Zawsze chciałem pojechać choćby na jeden dzień tylko jakoś nie było czasu.
Przypadkowo zaproponowałem wspólny wyjazd jednemu ze świrów których znam (ten co się kąpał w czarnym stawie) no i postanowiliśmy pojechać. Tylko nie uświadomiliśmy koleżanki, że w sandałach raczej po górach się chodzić nie da ale i tak jej to nie przeszkodziło żeby wejść na Zawrat
.
Pozdrawiam
S.
PS: Koleżanka przeszła prawie cały niebieski szlak, a na koniec wycieczki jakieś 100 metrów przed schroniskiem złamała najmniejszy palec w prawej nodze (uderzyła w jakiś kamień leżący na drodze).
Cóż – na szczyt głupoty wiedzie dość prosty szlak.