Z lękiem wysokości to tylko w góry o ile się te góry kocha. Nie kształciłem się na psychologa ale z własnego doświadczenia powiem, że w takim wypadku dobre jest dozowanie wrażeń górskich. Dobrze jest zacząć od niższych wzniesień. W Polsce jest trochę "pagórków" na których to można sprawdzić swoje zachowanie. I myślę, że i w samych Tatrach jest sporo miejsc, niekoniecznie ekstremalnych, gdzie można swój lęk wysokości przetestować.
Oczywiście spierać się można o skalę lęku wysokości ale najlepszym lekarstwem na tą przypadłość jest oczywiście wysokość! Strach takim osobom jak my, będzie towarzyszył zawsze, trzeba tylko umieć się z tym oswajać. To czyni nas może nadmiernie ostrożnymi (co wcale nie znaczy, że nam się właśnie nic nie przytrafi) i pewnie czasem śmiesznie to wygląda gdy przy pokonywaniu jakiegoś trudnego (naszym zdaniem) wzniesienia trwa to wieczność; ale pamiętać należy, że my oprócz trudu wspinaczki walczymy też z naszą psychiką.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Choć powtarzam, że jest to tylko moja opinia. W górach warto mieć dobrego "kompana". Który wie o naszej przypadłości i będzie wiedział jak czasem nam pomóc.
A co do niedźwiadków to mam też swoją śmieszną historyjkę, choć jej początek dla kogoś nie był taki już wesoły (prawdopodobnie). Któregoś lata w czasie wakacji o ile mnie pamięć nie myli w 2005 przed wyjazdem w Tatry w mediach podano informację o śmiertelnym ataku zranionej niedźwiedzicy z młodymi; zginął turysta. Pomijam fakt czy informacja była prawdziwa i rzetelnie podana, choć ostrzeżenia były rozwieszone w schroniskach. Wiecie jak to jest z mediami mówiono, że w Polsce a równie dobrze mogło się to zdarzyć w Słowacji; ale nie jest to tak istotne dla tej historii. Tak więc naszą kilku dniową wędrówkę rozpoczęliśmy z Murowańca. W planach mieliśmy przejść przez Zawrat, 5tka, Świstowa Czuba, Rysy dalej do Schroniska przy Popradzkim Stawie i z powrotem przez Koprową Przełęcz w kierunku na Gładki Wierch gdzie mieliśmy odbić na Kasprowy (później okazało się, że moja mapa miała zaznaczony nieużywany już szlak na Liliowe, to był spory skrót; polecam). W okolicy 5tki postanowiliśmy rozłożyć na noc namiot. Ano tak właśnie; mieliśmy namiot, konserwy, radio, telewizor i tapczan
Z tymi dwoma ostatnimi to żart. Miejsce wybraliśmy sobie całkiem przyjemne dla nas ale i zapewne dla misia - osłonięty kosodrzewiną skrawek. Przed zmrokiem wszystkie konserwy (choć nie wiem po co) porozrzucaliśmy naokoło namiotu w nadziei, że gdy miś przyjdzie to zajmie się nimi a nie naszym schronieniem. Ja z przygotowaną latarką a kolega z mikro radyjkiem (gotowym do użycia w celu odstraszania) ułożyliśmy się do snu. Kumpel zasną natychmiast a ja myślałem tylko o niedźwiedzicy z młodymi
No i tak po kilkudziesięciu minutach zasypiania i natychmiastowego budzenia się do moich uszu dotarły piski nawoływań młodych niedźwiadków. Szarpię kolegę i mówię aby posłuchał. Ten budzi się jak z amoku, otwiera jedno oko, na dłuższą chwilę zastyga w takiej pozycji żeby po niespełna pół minucie znowu je zamknąć! Ja nie mogę! Poszedł dalej w kimę a mnie zostawił na pastwę misiowych dźwięków. Tak przeleżałem praktycznie do świtania wytężając słuch aż bębenki bolały
Następnego dnia kumpel wyruszył jeszcze na Orlą mnie zostawił przy schronisku. Wracając powiedział: "widziałem te twoje misie, latały też nad Orlą, o i patrz tam też leci" wskazując na niebo i przelatującego jakiegoś drapieżnego ptaka.
Morał z tego taki: może niedźwiadków wcale tam nie były ale w mojej głowie to i owszem
Pozdro dla wszystkich lękliwych
i dla niedźwiedzi tyż.