O godz. 1.30 budzik przerywa mój krótki sen. Jak to? Przecież dopiero się położyłem. Leże jeszcze chwile i myślę: czemu tak wcześnie? Ale po chwili dociera do mnie, że idąc tam - tak trzeba. Ta góra wymaga pokory… O godz. 1.55 wychodzę z domu i idę w umówione miejsce. Po drodze spotykam MPIKa, którego tydzień wcześniej poznałem na forum a okazało się, że właściwie jesteśmy sąsiadami. Po chwili dołącza do nas Kris1983 i takim składem ruszamy w kierunku naszych południowych sąsiadów a dokładnie do Wyżnich Hag gdzie zostawiamy auto. Jest godz. 3.45 kiedy wyruszamy żółtym szlakiem w kierunku Batyżowieckiego Stawu. Początkowo szlak biegnie lasem – przy świetle czołówek idzie się ciężko. Co chwile wypatrujemy na drzewach żółtych znaków, które prowadzą nas w górę. Droga ciągnie się niemiłosiernie. W końcu las się kończy – teraz staramy się iść po śladach. Niestety po chwili się gubimy. Przedzieramy się wśród kosówki, wyszukując jakiś śladów ale to nie daje rezultatów. Naszczęcie powoli zaczyna się przejaśniać. Wspólnie postanawiamy iż pójdziemy prosto w górę – gdzieś tam powinien biec szlak tatrzańskiej magistrali. Idziemy tak w ciszy, każdy z nas gdzieś w głębi marzy aby znaleźć się już nad stawem. Gdy tak przedzieramy się w górę w oddali udaje się nam wypatrzeć charakterystyczną żółtą farbę na kamieniu. A więc znowu jesteśmy na szlaku. Nim podążamy jeszcze ok. 30 min i tuż przed godz 6 stajemy nad brzegiem całkowicie zamarzniętego Batyżowieckiego Stawu. Jednak naszą uwagę kierujemy do góry. Przed nami stoi w całkowitej okazałości ON – król całych tatr, nasz dzisiejszy cel – Gerlach.
Z tąd wygląda naprawdę niedostępnie. Cała nasza trójka spogląda w jego kierunku a w głowach tylko jedna myśl – czy się uda… Jest dosyć chłodno więc szybko jemy śniadanie, podziwiając widoki. Po naszej lewej stronie potężny masyw Kończystej a na wprost niedostępnie wyglądający Batyżowiecki Szczyt.
No ale czas ruszać dalej. Podążamy w górę na Wyżnie Batyżowieckie Spady i dalej aż do początku Batyżowieckiego Żlebu. Tutaj czas ubrać raki. Zakładamy także uprzęże i kaski. Co chwilę spoglądamy w górę gdzie w mniej więcej w ¼ wysokości żleb jest urwany kilkunasto- metrową ściana – to właśnie tam znajduje się Batyżowiecka Próba o której tyle czytałem.
Sam żleb okazuję się dość stromy ale śnieg jest bardzo zmrożony wiec w rakach idzie się naprawdę dobrze. Po chwili żleb którym zmierzamy staję się coraz węższy i jeszcze bardziej stromy. Jeszcze parę kroków i stajemy pod ścianą. A wiec jest i Batyżowiecka Próba. Po lewej stronie do góry w kominie ciągnie się sporo klamr.
Idę pierwszy. Początkowo idzie się ok. ale są naprawdę cięższe miejsca w których nie mogę dosięgnąć następnej klamry. Dodatkowym utrudnieniem są raki w których niezbyt pewnie czuje się na klamrach. W pewnym momencie zaczynam żałować że nie asekurujemy się w tym miejscu liną (w kominie jest sporo haków i spitów) ale teraz jest już za późno więc idę dalej. W końcu staję na ostatniej klamrze. Chłopaki z dołu pytają się jak tam jest u góry. Hmm… ciężko powiedzieć. Dalej żleb nie wygląda na trudny ale jest stromy. W przypadku nieplanowanego poślizgnięcia się i co gorsza nie wyhamowania poślizgu czeka nas kilkunastometrowy spadek Batyżowiecką Próbą. W duchu myślę – będzie ciężko. No ale wychodzę z Próby na żleb. Teraz idziemy z jeszcze większą uwagą. Każdy krok musi być pewny. Widoki natomiast coraz bardziej rozległe. Ukazuje się nam Wysoka, ciekawie wygląda z tąd Batyżowiecki oraz Zmarzły Szczyt.
Po kilkunastu metrach od Próby żleb staje się coraz bardziej łagodny. Zachęceni tym faktem zmierzamy nim w górę. Jak się później okazało właśnie tutaj popełniliśmy największy błąd. Żleb jest naprawdę wygodny wiec szybko nabieramy wysokości. W pewnym momencie dostrzegamy w żlebie obok dwie osoby zmierzające w górę. Chwila namysłu - tak nie ma żadnych wątpliwości - jesteśmy w nie tym żlebie co trzeba ale że do grani Gerlacha nie zostaje nam daleko postanawiamy wejść właśnie tędy. Jak się później okazało weszliśmy na Mały Gerlach. Z tąd obserwujemy wspomnianą dwójkę jak zdobywa główny wierzchołek. Niestety grań jest w tych warunkach nie do przejścia. Jesteśmy nieco niżej ale widoki pewnie bardzo podobne do tych z głównego wierzchołka. Po wpatrzeniu się można nawet wypatrzeć krzyż na Gerlachu. Tutaj główny wierzchołek na zoomie.
Postanawiamy schodzić inną drogą aby jak najszybciej połączyć się z odpowiednim żlebem. Droga z góry nie wygląda na trudną i taka też się okazuje. Gdy docieramy już do odpowiedniego żlebu Kris1983 patrzy do góry… Chyba boje się tego co za chwile powie. Po chwili słyszę:
-może byśmy jednak tam weszli?
-co? Nie idę, nie mam siły – odpowiadam. Byłem już na Małym Gerlachu to mi wystarczy.
-No ale nie na głównym – ciągnie dalej Kris
Decyzje podjęcia dalszej drogi zostawiamy MPIKowi, który właśnie do nas dochodzi. W głębi serca boję się i gdy słysze:
-ja bym tam szedł
Wiem że strach był uzasadniony. Przed nami wznosi się stromo żleb zakończony kominem. No cóż przegłosowali mnie. Ubieram plecak i ruszamy w górę. Co kilka kroków musze stanąć żeby nabrać powietrza ale widzę że partnerom też daje się we znaki podejście. Czym wyżej tym coraz bardziej stromo. Ok. 10 min przed wejściem na szczyt. Spotykamy tą dwójkę którą wcześniej obserwowaliśmy. Oczywiście jakby mogło być inaczej – Polacy. Wymieniamy z nimi spostrzeżenia. Tłumaczą nam w którym miejscu popełniliśmy błąd przy podejściu. Na koniec życzą nam powodzenia. Jeszcze parę kroków i tak spełnienie naszych marzeń odkąd chodzimy po Tatrach staje się faktem - 2655m npm. Najwyższy szczyt Tatr i Karpat zdobyty.
Widoki przy tej pogodzie rewelacyjne.
Lodowy, Durny, Łomnica | Kończysta | Sławkowski | Wysoka , Rysy
Krywań | Wysoka | Krzyż i Lodowy | Łomnica i Durny a na dole Staroleśny
Z tąd dokładnie widać wierzchołek na którym wcześniej byliśmy i grań dzielącą go od głównego wierzchołka.
Niestety czas nas goni. Przed nami daleka droga. Ale ciężko rozstać się ze szczytem. Pogoda wręcz idealna. Ostatnie zdjęcia na szczycie.
Schodzimy na dół po śladach, które zostawili nam poprzednicy. Jest już po południu, słońce mocno grzeje więc śnieg nie jest już taki twardy jak wcześniej. Z każdym krokiem robi się bardziej przepadający. Szukamy jak najłatwiejszych wariantów do zejścia. Trudniejsze fragmenty schodzimy przodem do góry. W końcu docieramy do miejsca, w którym ślady naszych poprzedników się urywają. To znaczy, że w tym miejscu trzeba przekroczyć niewielkie żebro skalne, które doprowadzi nas do żlebu odpadającego do Batyżowieckiej Próby. Początkowo wydawało się że można ominąć Batyżowiecką Próbę trzymając cały czas tego żlebu. Dopiero na dole widać że tamten żleb urywa się kilku-dziesięcio metrowym uskokiem. Powoli zbliżamy się do Próby. Tym razem idę ostatni. Czuję lekki dyskomfort schodząc żlebem który za kilka metrów się urywa. Właśnie tuż przed urwiskiem trzeba skręcić w prawo na komin w którym znajdują się klamry. Tym razem z zakładam 2 taśmy, do których wpinam HMS, które posłużą mi jako lonża. Dzięki temu Batyżowiecką Próbę pokonuje dość sprawnie. Klamry, zwłaszcza widać to przy zejściu, nie są ułożone zbyt optymalnie. Zdarza się że trzeba szukać miejsca w skale żeby postawić nogę. Tutaj przydają się raki. Jednak zejście z Próby to nie koniec atrakcji. Teraz jeszcze trawers na drugą stronę żlebu i powoli krok po kroku przy ścianie na dół. Zmęczenie tutaj już dawało się we znaki a tu trzeba jeszcze znaleźć siłę żeby na końcu nie zjechać na dół. Może gdyby było więcej śniegu można było by zrobić dupozjazd ale co chwile wystają skały więc nie jest to możliwe. Zejście tego kawałka zabiera mi sporo czasu i już ostatniej energii. Widzę, że chłopaki już siedzą na dole i czekają na mnie. Jeszcze chwila i już jestem z nimi. Kładę się na śniegu i przez chwilę nie mam siły nawet nic powiedzieć. Patrzę tylko do góry i w stronę Króla i w głębi duszy jestem szczęśliwy. Siedzimy tak około kwadransa próbując wyszukiwać drogi, która dzisiaj przeszliśmy. Gdy tak siedzimy nagle słychać ogromny szum. Odwracamy się do tyłu, ze zboczy Kończystej spada ogromna lawina, która z ogromnym hukiem uderza o ziemie. To znak, że słońce ostro grzeje. Przecież jak wyjeżdżaliśmy była jeszcze 1. Czas schodzić. Do Batyżowieckiego Stawu każdy dociera na swój sposób. Ja tam gdzie się da troszkę zjeżdżam a resztę na nogach. Z nad stawu jeszcze raz odwracamy się żeby popatrzeć na Gerlach.
Zejście do Wyżnich Hagów to już była prawdziwa udręka. Po dwóch szczytowaniach, ponad 12 godzinach akcji górskiej czekało na nas 2,5h schodzenia najpierw wśród kosówki a później w lesie po przepadającym śniegu. Myślałem, że ta droga nigdy się nie skończy. Ale duma ze zdobycia króla dodawała nam sił.
Ogólnie wyprawa bardzo długa i ciężka – zwłaszcza w warunkach zimowych. Myślę, że MPIK (mam nadzieję, że jeszcze nie jedna zacna góra padnie razem) dorzuci jeszcze parę fot ze swojego aparatu. A i kamera była z nami więc powinny pojawić się jakieś filmy.