No to skoro i ja byłem wywołany...
Bardzo często o ludziach wspinających się w górach, przemierzających samotnie oceany w małych łódkach itp mówi się - "wariat chyba, po co mu to, gdzie się on pcha". No właśnie - wariat - w mowie potocznej - inaczej chory psychicznie. No tak, to kto jest zdrowy psychicznie? Jak przycisnąć psychiatrę do muru to padnie odpowiedź, że taki absolutnie "normalny" to ktoś kto:
- pracuje tylko tyle aby zarobić na najbardziej elementarne potrzeby czyli proste pożywienie, coś do okrycia i zamieszkania bo klimat taki jaki jest (w ciepłych krajach to spada),
- spożywa tylko tyle co potrzebne do zaspokojenia głodu,
- spełnia swoje obowiązki w zakresie przedłużenia gatunku.
I to wszystko! A zatem każdy/każda kto chce się nie tylko ubrać ale i ładnie ubrać to już odchyłka od normy. Tak samo ten, który lubi wyszukane potrawy. Itd itd ... a więc i również ten, który chodzi po górach a nie daj Boże się wspina, opływa przylądek Horn ale i... lubi błądzić godzinami po galeriach i muzeach, zwiedzać odległe miasta i kraje. robić zdjęcia, chodzić do kina czy teatru itd Bo przecież żadna z tych czynności nie jest potrzebna ani do przeżycia ani do przedłużenia gatunku. Tylko co to życie!
Aliści, jak mawiał Jerzy Waldorf... Chyba każdy z nas spoglądając na niebieskie niebo z licznymi chmurkami mówił lub myślał - o ta chmurka jest podobna do owieczki a ta obok np. do Giewontu. Normalne i zupełnie nieszkodliwe. Ale może być i chorobą - psychiatrzy ją nazwali i opisali. Kiedy? A no wtedy gdy to wyszukiwanie chmurek podobnych do tych baranków, giewontów a nawet samochodów marki Audi stanie się obsesją. Gdy każdą możliwą chwilę poświęcamy na studiowanie nieba i wyszukiwanie tych chmurek. Gdy stajemy się nieszczęśliwi gdy nad nami jest tylko niebieskie niebo lub mgła i nie ma żadnych chmurek. A jeszcze potem zaniedbujemy wszystkie nasze inne sprawy i tylko siedzimy i gapimy się w niebo. Nie będę pisał dalej bo dojdę do kaftana i karetki na sygnale.
Kwestia ryzyka. Rzecz względna. Statystycznie najbardziej ryzykujemy gdy wychodzimy z domu i idziemy piechotą przez miasto. Bo w stosunku do sumy kilometrów które przeszli piechotą wszyscy przechodnie to oni giną najczęściej, kierujący pojazdami lub ich pasażerowie znacznie mniej. A następni po pieszych są rowerzyści i motocykliści.
Co z powyższego wynika - a no kwestia działań i środków zabezpieczających przed groźbą poniesienia śmierci lub chociażby tylko obrażeń. Kierowca samochodu a także jego pasażerowie przy zderzeniu się z pieszym w 99.99% wychodzą bez szwanku; no czasami jakieś drobne obrażenia jak hamowanie było ostre. Bo chroni ich sam pojazd, jego karoseria. Szanse pieszego są znacznie mniejsze. Bo pieszego nie chroni nic.
No i tu dochodzimy do poczynań ekstremalnych. Czy samotny żeglarz na morzu jest całkowicie bezradny? Nie, bo ma przyrządy nawigacyjne, mapy, logi, kamizelki ratunkowe, najczęściej łódź typu Dinghi. To oczywiście bardzo niewiele, ale zawsze coś.
Wspinacz solo (ale tak naprawdę - tylko ręce i nogi) jest w sytuacji nieomalże żeglarza bez przyrządów nawigacyjnych, map, logów itp. No niby widzi w w nocy gwiazdy i może się nimi kierować, podobnie jak wspinacz patrząc na ścianę.
Tylko - czy ktoś słyszał o żeglarzu samotniku, który udał się na ocean bez tego nawigacyjnego szpeju?
Moja edukacja górska miała miejsce w czasie gdy o wspinaczce solo mało słyszano. Nie to jednak jest najważniejsze. Ważniejsze jest to, że ta edukacja odbywała się w środowisku, które jej nie tolerowało. Między innymi również dlatego, że jako wartość pierwszorzędną uznawało więź "wspólnej liny". Gdyby tym ludziom, prawie wszyscy chyba nie żyją, pokazać filmiki z Danem Osmanem to by raczej wietrzyli jakąś chytrą sztuczkę, trick filmowy itp, bo to nie mieściło się w ich kryteriach. Bo jak mawiał jeden z nich - człowiek powinien umieć łamać przeszkody, podnosić barierkę ich trudności, ale człowiekowi nie wolno pozbawiać się elementarnych szans przeżycia.
No i zwróćcie uwagę na jeszcze jedno. W latach gdy Paryski pisał swój przewodnik to opisując skalę trudności napisał - w Tatrach występują tylko drogi "skrajnie trudne dolna granica" czyli VI-, pełnej VI nie było. Podobno pytano go czy nie widzi, że mogą być drogi jeszcze trudniejsze niż VI. Podobno odpowiedział, że widzi, ale chyba nie ma potrzeby sięgania po nie, bo z górami jest trochę podobnie jak z tym powiedzeniem o pozostawieniu Bogowi co boskie a cesarzowi co cesarskie. Coś powinno się górze pozostawić też. Jak przeczytałem o tej drodze na Jastrzębiej Turni co ją Słowacy robili na raty przez kilkadziesiąt dni to zacząłem się zastanawiać o co tu chodzi. No tak, ale ja jestem konserwatystą!