Tren żałobny – Biała Księga – Paszkwil – Dintojra ?
Te cztery pojęcia przychodzą człowiekowi do głowy po przeczytaniu książki Lecha Olszańskiego pod prowokacyjnym tytułem „Święte Krowy”. Przeczytałem – z wielkim trudem bo jej gros to kserokopie dokumentów z postępowania a wiadomo, że „prawnicza mowa” jest dość niestrawna. Wymienię te „kwity” bo ich dobór jest wiele mówiący:
1. str. 16 do 19 – ogółem 4 strony – Kserokopie listów do Tygodnika Podhalańskiego jeden p. Jacka Jaworskiego i odpowiedź prezesa TOPR p. Janczy oraz niepublikowana odpowiedź p. Jaworskiego.
2. Str. 33 do 34 (niepełne) – ogółem 1 strona – List do Tygodnika Podhalańskiego pani dr Marii Kłapowej, pracowniczki Stacji Badawczej Instytutu Geografii PAN na Hali Gąsienicowej.
3. Str 37 do 39 (niepełne) – ogółem 2 strony – Pismo pokrzywdzonego*)
4. Str. 39 do 40 (ogółem 1 str.) – Fragmenty (dobór przez Lecha Olszańskiego) ustaleń zespołu powypadkowego w składzie – Maciej Pawlikowski i Roman Kubin
5. Str. 40 do 42 (ogółem 2.5 strony) - Fragmenty (dobór przez Lecha Olszańskiego) z protokołu Komisji Powypadkowej TOPR (jak pisze L.O. – „lanie wody oraz kwestie nie związane z wypadkiem pominąłem”)
6. Str. 43 do 46 – (ogółem 3.5 strony) Obszerny fragment z zeznań Lecha Olszańskiego złożonych 19 marca 2002 w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu.
7. Str. 49 do 52 – (ogółem 3 strony) – Opinia biegłego Krzysztofa Wielickiego (z dnia 1 lipca 2002)
8. Str. 53 do 59 – (ogółem 6 stron) – Opinia biegłego Aleksandra Lwowa (z dnia 30 września 2002)
9. Str. 59 do 61 – (ogółem 1 strona) – Pismo do Naczelnika Wydziału Śledczego Prokuratury w Nowym Sączu z dnia 28 października 2002 wystosowane przez Komisję Szkoleniową PZA podpisane przez panów – Dariusza Poradę, Bogumiła Słamę, Ryszarda Gajewskiego, Rafała Kardasia, Tomasza Klisia, Wojciecha Wajdę, Piotra Drobota i Piotra Kruczka
10. Str. 69 - (ogółem 1 strona) – zeznanie (brak daty) na Policji złożone przez Jarosława Lecha, pracownika schroniska w Pięciu Stawach i kandydata na ratownika, jednego z dwójki, która pierwsza udała się teren lawiniska przy Przełęczy Szpiglasowej po zawiadomieniu o wypadku, któremu uległo dwóch turystów z Gdyni.
11. Str. 70 do 72 (ogółem 3 strony) – zeznanie Jarosława Lecha złożone (brak daty) w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu.
12. Str. 73 do 75 (ogółem 3 strony) – zeznanie z dnia 17 czerwca 2002 (podane w fragmencie) złożone przez ratownika TOPR Stanisława Krzeptowskiego – Sabałe w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu (wraz z Jarosławem Lechem dotarł jako pierwszy na lawinisko koło Sz.Prz. w którym znaleźli się turyści z Gdyni).
13. Str. 76 do do 83 (ogółem 7.5 strony) – Zeznanie złożone w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu złożone przez p. Krzysztofa Wielickiego jako świadka w dniu 11 października 2002
14. Str. 84 do 86 (ogółem 3 strony) – Pismo pokrzywdzonego Lecha Olszańskiego z dnia 15 pażdziernika 2002 roku postulujące odrzucenie w całości opinii p. Krzysztofa Wielickiego jako biegłego
15. Str. 87 do 93 (ogółem 6.5 strony) – zeznanie złożone w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu w dniu 21 października przez Aleksandra Lwowa jako świadka
16. Str. 94 do 100 (ogółem 6.5 strony) – Dodatkowa opinia złożona przez biegłego Aleksandra Lwowa z dnia 24 listopada 2002 w odpowiedzi na pytania Prokuratora Jacka S. Gacka z Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu .
17. Str.102 do 116 (ogółem 15 stron) - Protokół z przesłuchania Naczelnika TOPR pana Jana Krzysztofa z dnia 18 grudnia 2002 w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu.
18. Str. 118 do 120 (ogółem 2.5 strony) – Pismo Lecha Olszańskiego z dnia 28 grudnia 2002 do Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu z ustosunkowaniem się do zeznań p. Jana Krzysztofa.
19. Str. 121 do 130 (ogółem 9.5 strony) - Zażalenie pełnomocnika Lecha Olszańskiego (brak daty) na decyzję o umorzeniu śledztwa złożone do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.
20. Str. 131 d o 135 (ogółem 5 stron) – Postanowienie Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie z dnia 14 marca 2003 roku o uchyleniu postanowienia i skierowaniu sprawy do Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu celem uzupełnienia postępowania.
21. Str. 136 do 137 (ogółem 1 strona) - Fragment protokołu przesłuchania świadka Wojciecha Bartkowskiego.
22. Str. 142 do 143 (ogółem 2 strony) – Ponowna opinia biegłego Krzysztofa Wielickiego z dnia 27 lipca 2004 roku.
23. Str. 144 do 150 (ogółem 6.5 strony) – Ponowna opinia biegłego Aleksandra Lwowa z dnia 5 paźdzziernika 2004
24. Str. 152 (ogółem 1 strona) – Artykuł z Gazety Krakowskiej z dnia 12 grudnia 2002 roku
Podsumowując – książka pana Olszańskiego liczy ogółem152 strony ale tekst zaczyna się od strony 7 czyli efektywna ilość stron wynosi 146 stron z tego 97 stron (czyli 66%) to reprodukcje dokumentów i materiałów prasowych. Można by więc próbować postawić, że to coś w rodzaju Białej Księgi. Niestety jednak Biała Księga powinna zawierać wszystkie dokumenty w pełnej ich postaci a nie fragmentów jak tu się zdarzało. Dodatkowo jak zawsze przy ocenie tego typu opracowań należy się zastanowić dlaczego i jakie dokumenty pominięto. W tym przypadku zaszczytu „pominięcia” doznały protokoły z przesłuchań kilkudziesięciu pracowników TOPR oraz wszystkie cztery postanowienia Prokuratur o umorzeniu śledztwa. Dlaczego? Czyżby nie pasowały do przyjętej przez pana Olszańskiego tezy?
Nie czuję się upoważniony do streszczenia treści w/w dokumentów. Dotyczą one bardzo skomplikowanej i zawiłej materii „technologii” prowadzenia akcji ratunkowej w warunkach zagrożenia lawinowego ocenionego na III stopień. Jeśli któraś z Koleżanek lub któryś z Kolegów chce sobie wyrobić własny pogląd na te sprawy, to trudno – trzeba przeczytać te 97 stron. Od siebie mogę się podzielić tylko jedną konstatacją – pan Aleksander Lwow, tak jak rozumiem jego teksty, jest skłonny całość sprawy rozpatrywać głównie w kryteriach stosunku pracy, w których ratownicy są pracownikami najemnymi a Naczelnik pracodawcą, natomiast pan Krzysztof Wielicki, nie negując oczywiście tej zależności, bo ona przecież jest, podnosił bardziej partnerski układ stosunków przełożeni – podwładni. Chciałbym zwrócić jednak tylko na jedno uwagę. Dla p. Olszańskiego i p. Lwowa „los” ratowników znajdujących się na „górze” jest idealnie obojętny. Weszli to i zejdą, o pomoc nie prosili. Dla p. Wielickiego a także p. Jana Krzysztofa wręcz odwrotnie – wrócę jeszcze do tego.
Uważam, że autor zrobił sprawie, którą chciał „załatwić” swoją książką niedźwiedzią przysługę. Sam pisze i to od razu na początku (str.7) – „należy wszystko co się wówczas wydarzyło dokładnie opisać, aby poinformować o tym nieszczęściu szeroką publiczność, która niezorientowana i wprowadzana do dzisiaj w błąd przez większość uczestników tamtych wydarzeń, tkwi w nieświadomości.”. Pięknie – poszukiwanie i ujawnianie prawdy jest zawsze rzeczą wielce szczytną ale jednocześnie zaufanie do tej swojej prawdy autor może fatalnie podważyć jeśli przy jej ujawnianiu sam posługuje się nieprawdą, złośliwymi pomówieniami lub dołącza do tekstu informacje zupełnie nie związane z sprawą ale mające, jak mi się wydaje, zasugerować czytelnikowi, że oto ma do czynienia z ludźmi niewiarygodnymi lub moralnie podejrzanymi. Oto trochę przykładów tej swoistej stylistyki autora:
Str.7.
„Niestety, prokuratura, która prowadziła śledztwo w tej sprawie działała na zamówienie polityczne i mając prawdę za nic, czterokrotnie śledztwo umarzała.”
Str. 8.
„Jeden, jedyny raz w życiu będąc zaczepiony w sposób niewybredny, zmuszony byłem wypowiedzieć się publicznie na łamach pewnej najbardziej poczytnej w kraju polskojęzycznej gazety. Poniosły mnie wtedy nerwy i sprowadziłem na ziemię bujającego się w obłokach dymu unoszącego się znad rożna, wielokroć błędnie zwanego przez niego grillem, pana Roberta Makłowicza, wybitnego medialnego specjalistę od żarcia i chlania. Ale to był incydent sprzed kilkunastu lat, nie miał on najmniejszego wpływu na to co lubię spożywać z rusztu, a co z grilla i praktycznie zupełnie o nim zapomniałem. Notabene, mówi się „na mieście”, że wcale tak bardzo smacznie nie gotuje jak to wygląda w telewizorze, a jak pojawia się z wizytą trzeba pilnie strzec kredensu”
(dla porządku dodaje, że to w kwestii dotychczasowych prób literackich autora”)
str. 10
„Żadne inne informacje nie miały już znaczenia dla ratowników. Jan Krzysztof posiadał ich nadkomplet i niepotrzebnie w ogóle do schroniska (W Pięciu Stawach – j.) zaszedl. Ale to się da łatwo wyjaśnić uruchamiając na moment wyobraźnię.
Jest wieczór na dzień przed zabawą sylwestrową, schronisko pęka w szwach, na zewnątrz ciemno, zawieja i mróz. Wszyscy obecni pod wrażeniem tragicznego wypadku turystów patrzą ze współczuciem na ocalałego, pocieszają go i dotrzymują towarzystwa w tragicznej dla niego chwili.
Nagle gwar ciepłego schroniska zagłusza potworne wycie wiatru, bo w drzwiach objawia się nagle mądre i dostojne oblicze samego naczelnika.. Wszyscy milkną i zapada cisza. Każdy ruch czy grymas najpierwszego ratownika jest pilnie śledzony, bo to może dla wielu jedyna w życiu okazja, żeby zobaczyć naczelnika z tak bliska, oddychać z nim tym samym powietrzem i łowić każde jego słowo, które zapewne raczy zaraz wypowiedzieć. Przecież później nie będzie końca opowiadań o tym wielkim wydarzeniu.
Naczelnik nie widząc obecnych, wolnym ruchem zdejmuje ośnieżone okulary, przeciera je i dostojnie na powrót montuje na swym pięknym klasycznym góralskim nosie. Panuje cisza jak makiem zasiał – wszyscy w napięciu czekają co zrobi, co powie?
W końcu przemówił próbując dowiedzieć się od ocalałego Igora Skórzyńskiego tego, co wiedział już od kilku godzin. W tym czasie sześciu pozostałych ratowników kontnuuje marsz próbując wspiąć się na stoki Niżniego Kostura po drugiej stronie Wielkiego Stawu.
W końcu naczelnik uznał, że wystarcza zadawania tego szpanu i w towarzystwie „adiutanta” ratownika Henryka Króla Łęgowskiego przemieścił swoją postać na zewnątrz schroniska, by rozpocząć proces zapinania nóg do nart, co też trwało dobrą chwilę. Gotów do dalszego zwycięskiego marszu – ruszył. Powoli jego postać oddalała się niknąc w zawiei i mroku nocy, a czerwony kolor jego szturmowego odzienia powoli stawał się różowy, aż zniknął zupełnie. Ale nie na długo. Już niebawem naczelnik znów zaszczyci zebranych, lecz już w zupełnie innej roli i atmosferze.
Smutni sylwestrowicze wrócili do ciepłego schroniska zastanawiając się kto mógłby mu dorównać w takim heroizmie i poświęceniu. Chyba tylko Winnetou, no może James Bond”
(znowu dla porządku dodaję, że to oczywiście pastisz, nawet wydrukowany italikiem ale cel jest jasny – przedstawić Jan Krzysztofa jako nadętego bufona).
Str. 12
„Jeszcze wówczas nikt z TOPR w najśmielszych przypuszczeniach nie podejrzewał, że znajdzie się ktoś o skłonnościacch samobójczych i odważy się publicznie powiedzieć choć jedno krytyczne słówko na temat przebiegu wyprawy. Tymczasem panowie „Rycerze Niebieskiego Krzyża” przeliczyli się. Komuna upadłs, czego nie chcieli zauważyć, ale stare nawyki i przyzwyczajenie do braku krytyki pozostało”.
Str. 15
„Nie jest moim celem bezzasadne obrażanie czy deprecjonowanie kogokolwiek, ale tchórzostwo, działanie z niskich pobudek oraz hipokryzja niektórych pracowników oraz członków TOPR, do tej pory pozostawały niezauważone. Od chwili powstania tej organizacji w 1909 roku aż do dziś, niekt nie odważył się na jej publiczną krytykę. Owszem, krytykowano TOPR nieraz, ale szeptem, w wąskim gronie i żeby się przypadkiem ktoś o tym nie dowiedział, bo poważne kłopoty gotowe. Niniejsza publikacja będzie niestety precedensem, a szkoda, bo gdyby publicznie oceniać TOPR tak jak szereg innych insttytucji, z pewnością wyszłoby mu tylko na dobre”
(hmm – jak by kto nie wiedział co oznacza skrót TOPR to mógłby pomyśleć, że chodzi tu o mafię neaopolitańską czy sycylijską lub Opus Dei czy coś w tym stylu – jakie szczęście, że po 98 latach Olszański to wreszcie ujawnił)
Str. 20
„Czy to możliwe, że w ostatnich latach nie znalazł się w TOPR nikt, komu proces myślenia nie byłby obcy? Ano możliwe, mimo, że mówiło się o tych sprawach od kilkudziesięciu lat, czego sam byłem wielokrotnie świadkiem. Tak więc proponuję przestać zajmować się pierdołami i rautami, spuścić powietrze z nadętych klatek piersiowych i zabrać ssię do pracy, bo jesteście panowie na garnuszku społeczeństwa, a przez wasze błędy zginęli ludzie.”
Str. 21
„Wykorzystywanie ludzkich tragedii i nieszęść do budowania własnego wątpliwego przecież wizerunku jest nie tylko specjalnością różowej korporacji”
(po przeczytaniu tego zdania w pierwszym momencie prawie padłem – wszak trzeźwy jestem jak świnia a nic nie rozumiem – ki czort, jaka różowa korporacja. Dopiero potem jak termin ten pojawił się wielokrotnie zrozumiałym w czym rzecz – Różowa korporacja to TOPR.)
Str. 22
„Ja osobiście każdą tezę czy zarzut postawiony w tym tekście udowodnię, bo dysponuję jakąś wiedzą w tej materii, a co najważniejsze mam stosowne do tego dokumenty i dowody. Gdyby ktoś zechciał włóczyć mnie po sądach, to dużo zaryzykuje. Straciłem już w życiu tak wiele, że taka strata czasu to dla mnie betka. A jeśli braknie mi kasy na adwokata, to poproszę o wsparcie tę część prawdziwej górskiej braci, dla której góry są sposobem na życie i która podobnie jak ja postrzega góry i zachowania ludzkie. Jestem pewien, że zrobią zrzutkę i przynajmniej oni mnie nie zawiodą.”
Str. 28
„Na temat okoliczności wypadku nie wiedziałem zupełnie nic. Media podawały lakoniczne informacje, że była to akcja ratunkowa po dwoje turystów z Trójmiasta, których zasypała lawina pod Szpiglasową Przelęczą, lecz nie udało się ich uratować, a dzielni ratownicy chcąc ratować ludzkie życie pospieszyli z pomocą i wszyscy ośmiu bohatersko spadli z kolejną lawiną, a dwóch z nich poniosło śmierć. Zastanawiałem się więc, jak posiąść obiektywną wiedzę na temat zasadności i sposobu prowadzenia przez TOPR tej wyprawy oraz wszystkich okoliczności jakie temu towarzyszyły. Miałem więc ogromny problem. Ktoś powie, że najprościej było uzyskać takie informacje w TOPR, ale zabrzmiałoby to dla mnie jak jakiś ponury i niesmaczny żart.
Szczegóły i obiektywne przedstawienie faktów musiały pochodzić od osoby dobrze znającej przebieg wyprawy, a więc od któregoś z ratowników, który byłby skłonny złamać zasadę gęba w kubeł tej zakłamanej, o różowym zabarwieniu korporacji zawodowej, wiernie wspieranej przez niektórych prominentnych członków Polskiego Związku Alpinizmu, którego prezesem jest dzisiejsza gwiazda salonów brukselskich, Janusz Onyszkiewicz, o którym będzie jeszcze mowa.”
Str. 29
„Mając w Zakopanem wielu kolegów i znajomych, udało mi się dotrzeć do dwóch niezależnych i nieznających się wzjamnie osób, a uzyskane od nich szczegółowe, intereujące mnie informacje pokryły się idealnie. Miałem więc pewność, że nie zostałem wprowadzony w błąd. (chodzi o okoliczności wypadku – uwaga moja J.)
Dokonałem wielokrotnej, drobiazgowej analizy przekazanego mi materiału i nie miałem żadnej wątpliwości, dlaczego doszło do wypadku ratowników i kto jest za ten wypadek odpowiedzialny. Nie trwało to wszystko dłużej niż trzy dni. Wyników byłem absolutnie pewien, podobnie jak dzisiaj, gdy piszę te słowa. Sprawa była bardziej niż oczywista – ratownicy popełnili kardynalne błędy, które były bezpośrednią przyczyną zaistniałego wypadku, a cała odpowiedzialność spada na kierownika wyprawy. Na nieszczęście w tym dniu był nim sam naczelnik TOPR, Jan Krzysztof.
Na prośbę moich najbliższych, choć niechętnie, zebrany w Zakopanem materiał przkazałem faksem dwóm moim zaprzyjaźnionym alpinistom wysokiej klasy i nie informując o moich konstatacjach czekałem na ich opinie. Musiałem dać im najświętsze słowo honoru, że dochowam dyskrecji, bo w przypadku przeciwnym czekałby ich ostracyzm towarzyski. Jednak fakt wieloletniej znajomości zadecydował, że wyrazili zgodę.
Nie czekałem długo na wyniki. Po godzinie znałem ich opinię, które dokładnie pokrywały się z moją. Wcale nie byłem tym zdziwiony, bo błędy i zaniechania ratowników były tak elementarne i ocywiste, że średnio zaawansowany turysta górski doszedłby do tych samych wniosków. Jak okaże się później, były inne autorytety, które kłamiąc i manipulując w śledztwie próbowały wybrnąć z tej kłopotliwej dla nich sytuacji, obawiając się towarzyskiego wykluczenia. Ci zakłamani hipokryci i oportuniści, którymi gardzę, pokazali później do czego są zdolni, ale do rzeczy.
W istocie mojej rodzinie chodziło o to, że widząc stan w jakim się wówczas znajdowałem, można było żywić obawę, iż mogę popełnić jakiś błąd i oskarżyć kogoś, kto nie jest winien tego co się stało. Teraz najbliżsi nie mieli już żadnych obiekcji.”
(czyli obsesja układu no i zadziwiające słowa o tych obiekcjach najbliższych).
Str. 31
„Od samego początku zdawałem sobie sprawę z tego i mówiłem o tym głośno, że nie mam najmniejszych szans z tak potężnie wpływową firmą jak TOPR. Chodzę twardo po ziemi i zbyt dobrze wiedziałem o powiązaniach tej różowej korporacju. Nie zważając na ostrzeżenia przyjaciół, że narobię sobie tylko kłopotów i wydatków podjąłem stojące przede mną wyzwanie. Wiedziałem doskonale kto w Warszawie stanie na głowie, by ratować z opresji Rycerzy Niebieskiego Krzyża. Zwarli szeregi alkoholicy z abstynentami, żydzi z katolikami, czerwoni z różowymi, głupi z mądrymi. Krzywi z prostymi, pedały z niepedałami (wiem co mówię) aby się panu naczelnikowi nie stała krzywda. Przeklęty Olszański. Jak on śmiał podnieść rękę na naszą świętość jaką jest TOPR i samego naczelnika, naszą dumę narodową! My mu tę rękę odrąbiemy.”
Str. 32
Równocześnie ujawniła się koteria, która oddałaby wręcz życie za naczelnika wychwalając jego nadprzyrodzone i genialne przymioty, a mnie próbując zdyskredytować w opinii publicznej. Celował w tym między innymi pan Marek Grocholski pisujący w Tygodniku Podhalańskim”.
Str . 32
„W jakimś programie telewizyjnym nagle objawił się Marian Bała, kiedyś niezły alpinista i nie znając szczegółów wypadku plótł bzdury aby na stare lata, przez może 30 sekund =, zaistnieć jeszcze w tiwi.”
Str. 32
Odezwał się prezes zarządu TOPR Józef Janczy, Michał Jagiełło były naczelnik Grupy Tatrzańskiej TOPR, zastępca naczelnika TOPR Adam Marasek, ratownik Adam Krawczyk (ksywka „Szmata”) i inni. O swoich dolegliwościach gastrycznych poinformował opinię publiczną sam wielki Władysław Cywiński – ratownik, laureat nagrody Złotego Jaja 2002/2003 [za publiczne wyznanie miłości do Jerzego Urbana], bożyszcze początkujących taterników, postać nawet nie konrowersyjan. Poskarżył się on dziennikarzowi, że z wielkim obrzydzeniem dowiedział się on o oskarżeniu przeze mnie naczelnika. Notabene, ciekawe czy gdyby on stracił syna, również miałby takie dolegliwości?”
Str. 39
„Być może trzeba by pochwalić ratowników za to, że wszyscy najprawdopodobniej byli trzeźwi, ale to jednak nie do końca zostało wyjaśnione. Prokuratura nie zarządziła badania na tę okoliczność, również zabitych, mimo, że to był wypadek w pracy i były ofiary śmiertelne. Podobno nie było to dla prokuratora obligatoryjne. Na dzień prze Sylwestrem takie badanie mogło dać niepożądany wynik. Zaniechanie Prokuratury da się wytłumaczyć. Co by to było, gdyby się okazało, że którys=ś z uczestników wyprawy rozpoczął świętowanie Sylwestra dzień wcześniej?"
(No i zrobiło się nieprzyjemnie, niby nic ale podejrzenie zostało rzucone.)
Str. 46
Po tym zeznaniu (Olszańskiego – przyp. J.) , Prokuratura wystąpiła do Polskiego Związku Alpinizmu z wnioskiem o wytypowanie dwóch biegłych, którzy mogliby bezstronnie, jak na biegłych przystało, dokonać fachowej oceny działań ratowników pod Szpiglasową Przelęczą. Wystosowałem więc pismo do PZA z naiwną prośbą, żeby byli to ludzie o największym morale, jakimi Związek dysponuje. Żadnej odpowiedzi nie dostałem.
Równocześnie przemyśliwałem, że naklepiej by było, gdyby zrobili to specjaliści zagriniczni. Rzecz jasna, że nie mogli to być Słowacy z Horskiej Służby, bo to przecież dobrzy kolesie naszych ratowników i wspólnie często imprezują. Poprzez przyjaciół w Szwajcarii rozpocząłem stosowne kroki, ale zorientowawszy się ile by to kosztowało zrezygnowałem, gdyż musiałbym sprzedać dom, a na to nie chciała się zgodzić moją żona grożąc mi powrotem do szpitala”
Str. 46
„W końcu przyszło do Prokuratury pismo z PZA, że pan prezes Janusz Onyszkiewicz (poseł europejski, bywalec brukselskich salonów) bawi za granicą i jak raczy powrócić do kraju, biegłych wytypuje. Zdawało mi się, że Związek posiada normalne struktury takie jak v-ce prezes, zarząd, komisja rewizyjna, sąd koleżeński etc, i wytypowanie dwóch ludzi na biegłych nie nastręczy żadnych trudności, tym bardziej, że było z czego wybierać.
Nic bardziej błędneg! Najwyraźniej prezes w swojej mądrej głowie (bez ironii – jest doktorem matematyki) wykalkulował, że sprawa TOPR jest śmierdząca i w razie złego typu, smród będzie jeszcze większy. W związku z tym, mając pełne zaufanie do kumpli zastosował starą leninowską metodę (wierz i sprawdź) postanowił osobiście dopilnować procesu typowania. Ryzyko było zbyt duże.”
Str. 47
(w książce jest trochę ilustracji – na stronie 47 są dwie. Pierwsza przedstawia Janusza Onyszkiwicza w rozmowie z Jerzym Urbanem – chyba w trakcie Okrągłego Stołu a druga, współczesna – Janusza Onyszkiewicza w towarzystwie Marka Borowskiego, Wojciecha Olejniczaka i Prof. Marka Safjana, b. Prezesa Trybunału Konstytucyjnego.
Podpis pod pierwszym zdjęciem:
„Janusz Onyszkiewicz (na zdjęciu po lewej w towarzystwie „starego komunisty” Jerzego Urbana) – trzykrotnie żonaty, nb. dwie pierwsze żony zginęły w górach, za trzecim podejściem ożeniony z wnuczką Marszałka Józefa Piłsudskiego, matematyk, były alpinista i speleolog, były czołowy działacz Solidarności, były uczestnik „zdrady” przy okrągłym stole, były poseł na Sejm z ramienia OKP, UD, UW, były v-ce, a następnie minister obrony narodowej, były v-ce przewodniczący Parlamentu Europejskiego, były ... Można by tak długo.”
Podpis pod drugim zdjęciem:
„A tu w towarzystwie „młodych komunistów – Borowskiego, Olejniczaka i Safiana”
Str. 49
„Kiedy wreszcie pan prezes Onyszkiewicz nawiedził ojczyznę, namaścił na biegłych dwie etyczne i bezstronne w jego mniemaniu postaci, a mianowicie Michała Jagiełłę oraz Krzysztofa Wielickiego. Dla mnie to była szalona niespodzianka. Tak się „ucieszyłem”, że gdyby nie pan prokurator, który mnie w ostatniej chwili podtrzymał, obaliłbym się na podłogę i pewnie zrobiłbym sobie krzywdę.
Gorzej być już nie mogło. To jasne , że do obu panów (dawno temu znałem ich osobiście) nie można było mieć najmniejszych zastrzeżeń, jeśli chodzi o rzemiosło górskie, ale te uwikłania, te uwikłania!
Michał Jagiełłó – taternik, tochę alpinista, ratownik TOPR, przewodnik tatrzański, górski pisarz, komunista, były członek PZPR oraz Komitetu Centralnego, za komuny wieczny wiceminister kultury. W latach siedemdziesiątych naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR. Zajęcie to porzucił, by oddać się robieniu kariery politycznej, na liście Macierewicza figuruje jako konsultant Departamentu II o kryptonimie „Jot”. Obecnie dyrektor Biblioteki Narodowej.
Krzysztofa Wielickiego przedstawiać nie trzeba.Jeden z najwybitniejszych himalaistów świata, zdobywca Everestu w zimie i Krony Himalajów. W sensie alpinistycznym mistrz absolutny. Karierę górską godził z biznesem outdorowym i z tego powodu miał mocne powiązania z TOPR-em”.
(Do tej pory unikałem oceniania tekstu pana Olszańskiego – w przypadku jednak życiorysu Michała Jagiełły dopuścił się tylu kłamstw, że sprostowanie jest konieczne. Oto życioryś faktyczny wg. strony
http://www.goryonline.com/gory,52,0,0,0,F,news.html :
Michał Jagiełło (ur. 23 sierpnia 1941), ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim (1964). W latach 1964-1969 był zatrudniony w Grupie Tatrzańskiej GOPR, najpierw jako profilaktyk, a później zastępca naczelnika do spraw profilaktyki i propagandy. W 1965 roku zadebiutował artykułami o ratownictwie górskim w pismach "Wierchy" i "Taterniczek". W latach 1969- 1970 był nauczycielem w liceum im. Antoniego Kenara w Zakopanem, a w latach 1970-1972 roku asystentem w Muzeum Tatrzańskim. W 1972-1974 pełnił funkcję kierownika Grupy Tatrzańskiej GOPR. W 1974 roku rozpoczął pracę w Państwowym Instytucie Wydawniczym w Warszawie jako członek dyrekcji i kierownik Działu Reklamy PIW. W 1975 roku ukazała się opracowana przez niego (wspólnie z Jackiem Woźniakowskim) antologia "Tatry w poezji i sztuce polskiej". W latach 1974-1978 publikował prozę, artykuły i recenzje m.in. w "Kulturze", "Literaturze", "Nowych Książkach" i "Polityce". W 1978 roku zadebiutował książkowo jako autor prozy narracyjnej - prawie równocześnie ukazały się opowiadania o tematyce alpinistycznej "Obsesja" i powieść społeczno-polityczna "Hotel Klasy Lux".
W lipcu 1978 roku zaczął pracować w Telewizji Polskiej jako kierownik Redakcji Filmów Współczesnych w Naczelnej Redakcji Filmowej, a następnie jako redaktor naczelny Studia Faktu i Sensacji.
Przez krótki czas pełnił funkcję wiceprezesa do spraw sportowych Polskiego Związku Alpinizmu. Pod koniec 1979 roku wystąpił z Zarządu PZA. W tym roku ukazała się, ciesząca się bardzo dużym powodzeniem, reportażowa książka, traktująca o ratownictwie górskim w Tatrach "Wołanie w górach", a "Wydawnictwo Literackie" wydało opracowane przez niego "Listy o stylu zakopiańskim" Stanisława Witkiewicza.
Od 13 grudnia tego roku pracował w wydziale kultury Komitetu Centralnego PZPR jako zastępca kierownika, zajmując się głównie kinematografią i teatrem. 13 grudnia 1981 roku zrezygnował z pracy w KC PZPR i wystąpił z partii.
Po wystąpieniu z PZPR zarabiał przez jakiś czas wykonując prace wysokościowe. W latach 1982-1985 był zatrudniony w Instytucie Kultury jako adiunkt. W latach 1985-1989 roku pracował w redakcji wydawanego przez Jezuitów "Przeglądu Powszechnego". W latach 1984-1990 pisał dla wychodzącego w drugim obiegu kwartalnika "Krytyka".
W latach 1989-1997 pełnił funkcję wiceministra kultury i sztuki. W 1997 roku został pełnomocnikiem premiera do spraw mniejszości narodowych. Od 1998 roku jest dyrektorem Biblioteki Narodowej w Warszawie. W latach dziewięćdziesiątych publikował zarówno prace naukowe i popularnonaukowe (m.in. "Trwałość i zmiana. Szkice o "Przeglądzie Powszechnym" 1884-1918"), jak i prozę artystyczną. W roku 1996 opublikował "Trójkatną turnię", pierwszy po kilkunastu latach przerwy zbiór opowiadań górskich. W 1998 roku ukazał się kolejny tomik o tej tematyce "Za granią grań", a w 2000 roku zamykająca tryptyk (tak te trzy książki określa autor) mikropowieść "Jawnie i skryce".
Wystarczy porównać aby się dowiedzieć, że nie porzucił TOPR dla kariery politycznej lecz podjął pracę w PIW (zgodnie z wykształceniem), że nie był członkiem Komitetu Centralnego lecz tylko jego pracownikiem natomiast „wiecznym” v-ce ministrem kultury nie był za komuny jak twierdzi Olszański lecz dopiero od Rządu Tadeusza Mazowieckiego i aż do roku 1997 czyli również za m.in. premierów Bieleckiego, Olszewskiego, Suchockiej, Pawlaka, Oleksego i Cimoszewicza. Trochę za dużo tych kłamstw.
Sugestię, że Wielicki mógł napisać kłamliwą opinię aby dostać kolejne zamówienie od TOPR pozostawiam bez komentarza. Ciekawym byłoby sprawdzić, czy między TOPR-em a Wielickim były w ogóle prowadzone jakieś interesy. )
Str. 67
„Może rzeczywiście są najlepsi, ale dla nawiedzonych panienek z dobrych domów z Warszawki czy Krakówka, dla których przy ratowniku TOPR Dawid Beckham czy Eros Ramazzotti to korniszony, ale nie dla mnie”.
Str. 101
„Na 11 dni przed pierwszą rocznicą śmierci Bartka, pan prokurator zafundował deser w tej pierwszej rundzie, sromotnie przeze mnie przegranej, podobnie zresztą jak trzy następne. Oto w prokuraturze pojawił się wezwany, oczywiście w charakterze świadka, a nie oskarżonego (nie daj Boże!), sam pan naczelnika Jan Krzysztof.
Ja i mój adwokat mecenas Marcin Gałuszka wiedzieliśmy dokładnie, że to tylko formalność i prokuratura stawia „kropkę nad i” podobnie jak w programie pani Olejnik, gdzie rónież musi być tak, jak ona sobie ubrda, zachowując się niekiedy agresywnie i niekulturalnie. W związku z powyższym, ustaliliśmy z mecenasem, że w dniu tym odda się on bardziej interesującym zajęciom, a ja samotnie, zamknąwszy oczy, bo już mi droga zdążyła zbrzydnąć i znałem ją na pamięć, pomknę do Nowego Sącza.
Ale nic a tego. Mecenas również przygotował niespodziankę, znacznie milszą niż pan prokurator i żebym się czasem nie załamał, posadził mi na siedzeniu obok bardzo miłą młodą damę, tak zwanego substytuta. W czasie podróży, na temat śledztwa nie zamieniliśmy ani jednego słowa, bo nie było ku temu sposobności, a droga przebiegła w miłej atmosferze i ogólnym zrozumieniu. Na szczęście na przesłuchanie naczelnika nie spóźniliśmy się"
(aż się prosi zapytać – „momenty były”? Czy pan Olszański choć zdaje sobie z tego sprawę, że ten akapit był niesmaczny)
Str. 120
„Liczące 49 stron „Postanowienie o umorzeniu śledztwa”, niespójne, rozwlekłe i opierające się wyłącznie na fałszywych przesłankach udało się prokuraturze „wypocić” jeszcze w styczniu 2003 roku, by w nadchodzącym okresie postu, nie rozbawić mnie do łez.
Tak zakońcyła się pierwsza runda, w której rzecz jasna poniosłem przewidywaną przecież porażkę. Zastanawiałem się przez krótką chwilę, czy warto prowadzić tę kosztowną walkę z wiatrakami.Uznałem w końcu, że jednak warto. Moim celem nigdy nie było wsadzenie kogokolwiek do więzienia (różowi mówią zakładu karnego), lecz wbicie szpili w ten nadęty balon snobizmu i hipokryzji, jakim jest TOPR i tym sposobem spuszczenie zeń powietrza w celu zinicjowania nieobecnych w wielu głowach procesów myślowych, bowiem to jedynie daje szzansę uniknięcia podobnych wypadków w przyszłości. Tak więc zdecydowałem się poskarżyć instancji wyższej.”
Nie mam siły dalej i nie chcę już nadużywać cierpliwości czytelników o ile tacy się znajdą. Wystarczy, że powiem w skrócie, że obrobiono jeszcze siedzenie Maraskowi („który plutł bzdury”, Zbigniewowi Skoczylasowi (bo stary i nic nie rozumie) oraz Bogumiłowi Słamie (bo nie ma matury).
Na samym początku napisałem, że nie będę odnosił się ani słowem do dokumentów, które zacytował w swej książce Olszański a szczególnie do tekstów ekspertyz bo po prostu się na tym nie znam, mimo, że Olszański twierdził, że sprawy powinny być oczywiste dla średnio zaawansowanego turysty. Widocznie takim nie jestem. Chciałbym jednak zacytować jeden fragment z ekspertyzy pana Krzysztofa Wielickiego bo nie dotyczy on konkretnie spraw śniegowo – lawinowych lecz takich zwykłych, ludzkich.
Str. 50
Z ekspertyzy Krzysztofa Wielickiego:
„Nie można zawężać zasadności wyruszania wyprawy ratunkowej tylko do transportu zwłok dwójki turystów, których brak oznak życia stwierdzili pierwsi ratownicy, czyli Stanisław Krzeptowski Sabała oraz Jarosław Lech, gdyż poprzednio wymienieni ratownicy rozpoczęli akcję, którą zgodnie z tradycją i regulaminem musiała zostać wsparta przez wyprawę ratunkową wyruszającą z Centrali TOPR w Zakopanem. Stwierdzenie braku oznak życia u ofiar wypadku lawinowego nie zmieniło faktu, że w górach, w trudnych warunkach pogodowych, bez niezbędnego sprzętu biwakowego, w zagrożeniu lawinowym pozostali dwaj ratownicy, w tymjeden ochotnik bez przeszkolenia ratowniczego.
Odwołanie rozpoczętej akcji ratunkowej po otrzymaniu informacji o prawdopodobnym zgonie ofiar lawiny mogło stworzyć kolejne zagrożenie dla pozostających przy zwłokach ratownikach, którzy jak wynika z zeznań oczekiwali na przybycie pomocy.
Przerwanie akcji przez kierującego byłoby równe z powzięciem olbrzymiej odpowiedzialności za losy pozostałej dwójki ludzi w miejscu wypadku lawinowego.
Należy pamiętać, że w warunkach zagrożenia życia i ciągle się pogarszających się warunków śnieżnych oraz zapadającej nocy informacja o przerwaniu akcji ratowniczej mogła mieć fatalny wpływ na stan psychiczny wymienionej dwójki ratowników oraz zwiększyć ich poczucie zagrożenia i beznadziejności sytuacji, co w konsekwencji mogło doprowadzić do kolejnej tragedii. Moje obawy dot. Stanu psychicznego dwójki ratowników uzasadnia fakt, że po wypadku lawinowym grupy ratowniczej nie pospieszyli im z pomocą, mimo, że o wypadku słyszeli przez radiotelefon.
Fakt, że po zakończeniu akcji ratowniczej związanej z lawiną w żlebie wymieniona dwójka ratowników sama zeszła do schroniskanie jest dowodem na to, że nie była zagrożona a wynika raczej z determinacji jaka towarzyszy często ludziom znajdującym się w górach, w terenie zagrożonym, którzy wiedzą lub są przeświadczeni, że nie mogą liczyć na pomoc innych. W tym wypadku była to wiedza, że wobec wypadku lawinowego w żlebie nie mogą liczyć na pomoc Kolegów”
Zeznania złożone przez tych dwóch ratowników – Stanisława Krzeptowskiego Sabałę oraz Jarosława Lecha są jedynymi z zeznań ratowników TOPR, które Lech Olszański umieścił w swojej książce. Resztę przedstawił w omówieniu kwitując na ogół je słowami – bzdury, kłamstwa itd. To nic dziwnego – na zeznaniach tych uwita jest cała koncepcja oskarżenia sporządzonego przez Olszańskiego. Nie chcę już tu cytować długich fragmentów – powiem krótko – obaj zeznali, że czuli się dobrze, nic im nie było i zeszli bez trudu.
Kto więc kłamie? Krzysztof Wielicki czy też Stanisław Sabała Krzeptowski i Jarosław Lech? Moim zdaniem nikt. Krzysztof Wielicki wiedział w jakim mogą być stanie psychicznym bo po prostu ma za sobą dziesiątki wypraw i mnóstwo, pewnie niekiedy traumatycznych wspomnień i stąd musiał wiedzieć a raczej się domyślać, że był on zły (warto dodać, że Jarosław Lech tego dnia był na Przełęczy Szpiglasowej po raz pierwszy w życiu).
Dlaczego więc domniemywam, że i oni nie kłamali? Podejrzewam, że gdyby byli przesłuchiwani zaraz po wypadku, dosłownie po kilku godzinach to ich zeznania byłyby inne. Kiedy były więc złożone te ich zeznania? Problem w tym, że Olszański na potrzeby książki tak „przykroił” ksero, że tej daty nie ma. Jak było tak było, na pewno były złożone po czasie, w którym dramatyczne wspomnienia się zacierają a dochodzi do głosu „kozacka fantazja” bardzo młodych ludzi – „co, my przestraszeni, my bezradni, my czekający pomocy? Nie, my czekaliśmy spokojnie rozkazu i jak przyszedł to zeszliśmy i spoko”. To oczywiście moje przypuszczenie ale podejrzewam, że wysoce prawdopodobne.
Do tej pory wszystkie cytaty wybrane przeze mnie z książki Olszańskiego raczej nie są dla niego sprzyjające bo wyziera z nich przede wszystkim przekonanie, że tylko on ma rację a inni nie i w dodatku w dosyć niewybredny sposób załatwia on jakieś zadawnione porachunki, których źródła nie są mi znane. Aby nie być posądzonym o jednostronność przytaczam tu jeden cytat:
Str. 29
„Zbliżał się nieuchronnie dzień pogrzebu Bartka i Marka. Rano w sobotę 5 stycznia 2002 roku udaliśmy się do Zakopanego, wprost do Centrali TOPR. Stamtąd, na mały historyczny cmentarzyk na Pęksowym Brzyzku miał wyruszyć orszak pogrzebowy. Trumny z ciałami chłopców stały już w hallu i po pewnym czasie na ulicy przed budynkiem powoli gromadzili się ludzie, aby uformować orszak. Ustawiono trumny na góralskich saniach, a za nimi zajmowały miejsce rodziny zmarłych, osoby bliskie, przyjaciele oraz pozostałe osoby, uczestniczące w tej smutnej uroczystości.
Tuż przed wyruszeniem orszaku w kierunku kościoła przy Krupówkach, doszło do ohydnego incydentu, który o mały włos nie przerodził się w potężny skandal.
W pewnym momencie naczelnik TOPR Jan Krzysztof w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, w sposób brutalny rozpychając ludzi wdarł się pomiędzy mnie, a trumnę Bartka i władczym tonem polecił mi odsunąć się, zająć miejsce gdzieś dalej z tyłu, bo on – jak się wyraził – wydaje tu polecenia.
Wszyscy wokół zgłupieli. Doszło pomiędzy nami do krótkiej, ale głośnej wymiany zdań, temperatura rosła. Z tylnych szeregów dało się słyszeć narastający złowrogi pomruk. Czułem, że tracę panowanie nad sobą i że zaraz dojdzie do następnej tragedii. Żona widząc co się dzieje, uwiesiła się na mojej lewej ręce, a na drugiej syn. W tym samym momenice towarzysz naczelnika, widzą na co się zanosi, jakby pociągnął Jana Krzysztofa za połę kurtki, obaj panowie się wycofali i straciłem ich z pola widzenia. Całe zajście trwało nie więcej jak kilkadziesiąt sekund. Zdołałem jeszcze powiadomić J. Krzysztofa, że on już wcześnie wydał decyzje i właśnie dzięki nim nasza tutaj obecność, oraz – żeby nie był później zaskoczony powiedziałem, że będzie musiał za nie odpowiedzieć.”
Nie wiem, nie było mnie tam, ale przyznam się, że mi trudno w to uwierzyć bo tradycja w Polsce jest taka, że rodzina zmarłego zawsze ma pierwszeństwo w postępowaniu za trumną, nawet gdy jest to dostojnik państwowy pierwszej rangi, tak więc mi się to w głowie nie mieści.
No i to by było wszystko.